Dziś w ogólnopolskim referendum przygniatającą większością głosów przyjęto pakiet nowelizacji ustaw dotyczących możliwości blokowania szkodliwych inwestycji planowanych przez rządo-terrorystów. Zmiany w prawie dotyczą nowych możliwości obrony obywateli przed zagrożeniami zdrowotnymi i materialnymi, na które narażają nas władze, podejmując nieudolne próby kopiowania ryzykownych rozwiązań, które gdzie indziej przyniosły więcej szkody niż pożytku, jak bezrozumne wykopki gazu łupkowego, hegemonia transportu kołowego czy próby skażenia polskiego wybrzeża wyciekami z planowanej elektrowni atomowej. Zdaniem większości społeczeństwa rządowi wcale nie chodzi o modernizację. Podejrzewa się, że za częścią projektów mogą stać chciwość, korupcja i interesy koncernów.
Nowelizację krytykuje zarówno strona rządowa, jak i branże: energetyczna, wydobywcza i budowlana. Ministerstwo Gospodarki alarmuje, że w wyniku nowelizacji Polska może nigdy nie być taka jak Stany, gdzie ludzie co prawda chorują i umierają od skażenia wód gruntowych szczelinowaniem, ale cena gazu jest naprawdę niska. Przedsiębiorcy protestują przed nadmierną ich zdaniem kontrolą narzucaną przez ustawy. „To sprzeczne z ideą wolnego rynku, aby byle inspektor Sanepidu mógł zbadać, jaki skład mają chemikalia pchane przez nas w odwierty. Ta receptura objęta jest prawem autorskim i tajemnicą gospodarczą” – komentuje rzecznik firmy Wesoły i Zdrowy Gaz Łupkowy. Firmom nie podoba się też zapis, według którego będą musiały wykazać się co najmniej jedną podobną inwestycją zrealizowaną w prawidłowy sposób, by wziąć udział w przetargu. „Po prostu nie ma w Polsce takich autostrad” – zdradza nam Wiesław D., przedsiębiorca drogowy.
Jednak zdaniem organizacji strażniczych tego typu zmiany były niezbędne. Jeden ze społeczników wyjaśnia to w ten sposób: „To ograniczy wpływ parainwestorów powoływanych tylko w celu wyssania publicznych funduszy i oszukania społeczeństwa. Nie my wymyśliliśmy pojęcie rządo-terroryzmu, czyli urzędników państwowych czekających tylko momentu, w którym otrzymają od wykonawców sowitą łapówkę – mówi Dziennikowi Opinii prezes stowarzyszenia Patrzymy Im Na Ręce.
Przedstawiciele strony społecznej są zadowoleni z wprowadzonych nowelizacji. „To odsieje plewy w postaci inwestorskich łapówkarzy i asfaltowych oszołomów, ale problemu nie zlikwiduje – tłumaczy prezes PINR. – Oni wcale nie kierują się troską o kraj. Chodzi o politykę i biznes. Nikogo nie złapaliśmy za rękę, ale w całej Europie mówi się o finansowaniu kampanii promujących przestarzałe i groźne technologie przez wielkie koncerny budowlane i wydobywcze”.
Większość obywateli uważa, że zmiany w prawie chroniące ich zdrowie nikomu nie zaszkodzą, a – jak napisano w uzasadnieniu nowelizacji – usprawnią proces decyzyjny i zwiększą liczbę pożytecznych przedsięwzięć, jak rozwój kolei czy pozyskiwanie energii ze źródeł odnawialnych. Przy czym każdy minister czy urzędnik zachowa możliwość planowania inwestycji, byle były one naprawdę nowoczesne i przejrzyście zrealizowane.
Tak mógłby wyglądać artykuł symetryczny do wczorajszych doniesień Dziennika.pl. A teraz koniec żartów. Nowe zmiany w prawie, tym razem te prawdziwe, mające „usprawnić” proces wydobycia gazu łupkowego w Polsce idą naprawdę tak daleko, że możemy mówić o zamachu na społeczeństwo obywatelskie. O co chodzi? Pod propagandowym płaszczykiem walki z ekoterroryzmem (poproszę o przykłady, bo w artykule się od nich nie roi) rząd chce utrącić ostatnie narzędzie obrony lokalnych społeczności przed szkodliwymi inwestycjami. Wszystko to gęsto polane sosem wstrętnych insynuacji o łapówkach z Gazpromu, które jakoby wspierają protestujących.
W Polsce kiedy lokalna społeczność dowiaduje się planowanej i potencjalnie szkodliwej inwestycji, takiej jak spalarnia śmieci, odwiert gazu łupkowego czy duża trasa tranzytowa, powstaje zwykle jakiś lokalny komitet. Inicjatywy te bywają różnej jakości i jeśli pozbawione są wsparcia, na początku wyważają te same dawno otwarte drzwi prowadzące donikąd. Drepczą po korytarzach urzędów, próbują zainteresować media, dobijają się do swoich posłów i radnych. I odchodzą z kwitkiem oraz łatką oszołomów. Szybko uczą się, że zagrożenie zdrowia nie jest żadnym argumentem: inwestor zapewnia, że wszytko będzie cacy, a Wojewódzki Inspektor Sanitarny klepie wszystko jak leci, bo w końcu nie jest od tego, żeby przeszkadzać nowoczesności. Tak zwany „aktualny stan wiedzy” wisi mu i powiewa: co z tego, że czarno na białym w jakimś tam piśmie „Lancet” stoi, że pyły zawieszone wywołują astmę, węglowodory ze spalin diesla – raka, a hałas – choroby psychiczne. To przecież po angielsku jest, żadna to aktualna polska wiedza.
I tak lokalny komitet z bólem dochodzi do wniosku, że jego jedyną tarczą jest ochrona środowiska. To akurat, wskutek implementacji unijnego prawa, dość dobry oręż w walce z inwestorem. Nie raz decyzje uchyla się lub zmienia właśnie na etapie tak zwanego postępowania środowiskowego, w którym w przypadku dużych inwestycji społeczeństwo ma zagwarantowany udział. Przez ten paradoks, że prawo lepiej chroni przyrodę niż ludzi, zaczynają się gorączkowe poszukiwania motyla modraszka, unikalnych ślimaków czy innych gatunków chronionych. Bezcenny jest każdy rezerwat, obszar Natura 2000 czy choćby użytek ekologiczny. Można mówić, że to instrumentalne wykorzystanie ekologii. Ale ludzie przyparci do muru, nad którymi wisi groźba eksmisji za groszowe odszkodowania albo i gorzej – ciągłe narażenie na szkodliwe skutki inwestycji, łapią się wszystkiego, co niesie im jakąś nadzieję.
Tę właśnie możliwość chce utrącić rząd, postulując dopuszczenie do postępowań tylko organizacje z rocznym stażem. W praktyce oznacza to eliminację jakichkolwiek lokalnych protestów organizowanych ad hoc na wieść o zagrożeniu. Koncerny chcą iść dalej i w przyszłości postulować wykluczenie z procedur wszystkich NGO-ów spoza regionu, którego dotyczy inwestycja. To z kolei zablokuje możliwość reprezentowania środowiska przez jego faktycznych obrońców, bo duże i szanowane organizacje, takie jak Greenpeace, zwykle zarejestrowane są w Warszawie. Wszystko po to, by „usprawnić proces decyzyjny i skrócić czas postępowania administracyjnego”. Nie można zlikwidować niewygodnego prawa, więc trzeba tak je wykoleić, żeby było pustą literą.
Jeśli przejdzie obecna nowela, zamierzam położyć cegiełkę na gruzach, które po sobie pozostawi. Mam zgłoszone kilka lat temu stowarzyszenie zwykłe bez żadnej historii. Na wszelki wypadek. Cel: ochrona środowiska. Obszar działania: Rzeczpospolita Polska. Środki: dozwolone prawem. Pozostali czterej członkowie na pewno się zgodzą, żeby przyjąć więcej ludzi z jakiegoś lokalnego komitetu. Zmienimy przedstawiciela prawnego i stowarzyszenie z wymaganym stażem przekażemy w dobre ręce. Musimy mieć tylko zapewnienie, że rządo-terrorystom dobrze się oberwie za kopanie słabszych. Mam nadzieję, że znajdą się chętni.