Hanna Gill-Piątek

Ciemna masa tabulettae

Po moich żyłach biegają miliony uzbrojonych kiboli. Każdy zdrowy człowiek ma w sobie własne wojska złożone z różnych białych krwinek, które w każdej chwili karnie walczą o nasz dobrostan. Tyle że u mnie jedne z nich – eozynofile – nie są ani posłuszne, ani dobroczynne. Byle powód wystarcza im do masowej ustawki, w czasie której przez 8 godzin palą race i robią mi z organizmu jesień średniowiecza.

Ta genetyczna przypadłość wiąże mnie na dobre i złe z wytworami globalnych koncernów farmaceutycznych. Firmom tym nie bardzo opłaca się produkować leki raz na zawsze usuwające jakąś chorobę, poczyniły za to duże postępy w produkcji środków podtrzymujących, które pozwalają rzeszom podobnych mi nieszczęśników sprawnie przeżyć miesiąc i jeszcze dowlec się do apteki po następną dawkę. Dlatego prawdopodobnie do końca życia muszę codziennie łykać zestaw tabletkowych policjantów, którzy pilnują wewnątrz mojego ciała względnego spokoju. Jak wiadomo, utrzymanie służb kosztuje niemało, w moim przypadku ok. 250 zł miesięcznie, i tu w sukurs przychodziło mi dotąd polskie państwo, refundując znaczną część tych nakładów. Aż do dnia, kiedy na nowej liście Ministerstwa Zdrowia nie znalazłam moich leków „antyustawkowych”.

Hola hola – jak to nie? Są tam przecież zamienniki. Proszę bardzo: ta sama substancja czynna i nawet niższa cena. Tyle że jak zwykle kibol tkwi w szczegółach. Substancja czynna, czyli to, co w leku leczy, nie we wszystkich substytutach występuje w tym samym stopniu czystości, czasem są drobne różnice chemiczne. Każdy, kto bierze powszechnie stosowaną przeciwalergiczną loratadynę, wie, że pomimo deklarowanej identyczności zamienników różnice w skuteczności względem oryginału są znaczne. Większe niezgodności mogą wystąpić w tym, co jest nazywane masa tabulettae, czyli w nośniku, który tworzy tabletkę, spaja ją, czasem aromatyzuje czy słodzi.

 

I tu panuje już dla producentów wolnoamerykanka. Z tego powodu dla osób biorących codziennie kilka leków o sprzężonym działaniu, szczególnie dla alergików, nagłe zmiany oryginału na zamiennik mogą dać efekty, których opisu oszczędzę wszystkim, którzy przejedli się w te święta.

Nie mam zamiaru bronić interesów koncernów farmaceutycznych, kiedyś pracowałam dla kilku i dobrze wiem, co to za ananaski. Cieszę się, że państwo dba o moją podatniczą kieszeń i dzielnie bije się o każdą złotówkę, którą musi refundować. I naprawdę żal mi minister Ewy Kopacz. Marek Balicki i Jacek Żakowski zwracają jednak uwagę, że sposób wprowadzania nowej listy leków refundowanych dotyka jeszcze dwóch ważnych problemów: jakości prawa tworzonego w Polsce z inicjatywy rządu i transparentności procesu jego wprowadzania. Sprawa nie dotyczy tylko obecnego gabinetu, który wsławił się dopalaczowym bublem, ale stanowi pewną tradycję.

Dobrym przykładem jest specustawa drogowa pozwalająca ministrom przecinać wstęgi na nowych autostradach, która przypomina raczej jakiś ukaz z imperatora z planety Grogro niż ustawę z demokratycznego kraju w Europie. Uchwalona w 2003 roku za rządów Leszka Millera, rozszerzana za kadencji Jarosława Kaczyńskiego, a następnie Donalda Tuska, specustawa drogowa ciągle puchła o nowe absurdy i sprzeczności z konstytucją oraz szeregiem dyrektyw unijnych. Nie pomogły zaskarżenia i protesty.

Specustawa, która realizuje doraźne polityczne cele modernizacji po trupach, łamiąc kręgosłup protestom i wyrzucając ludzi z dnia na dzień z ich domów, była tworzona dokładnie tak samo, jak nowa lista leków refundowanych: na kolanie i bez żadnych sensownych zewnętrznych konsultacji, nawet z ekspertami. Jeśli macie ochotę, zobaczcie kiedyś, jak przebiega praca w komisjach nad rządowymi projektami. Przeczytają, czasem podyskutują, a potem i tak rząd przepchnie co chce. Same projekty powstają w zaciszu gabinetów, często z udziałem lobbystów. Od lat o tym wsobnym trybie stanowienia prawa trąbią organizacje strażnicze z Fundacją Batorego na czele.

Nie proszę rządu o powszechne konsultacje każdej ustawy czy rozporządzenia, jakie chce wprowadzić. Wiem, to mogłoby zahamować nas na drodze świetlanego postępu, a jeszcze zaszkodzić władzy przy następnych wyborach. Na nowy rok życzyłabym sobie tylko tego, żeby nie traktowano nas, obywatelek i obywateli, jak ciemnej masy, która wszystko zniesie. Naprawdę mamy w tym kraju kilku mądrych ludzi, ekspertów, lekarzy, prawników, którzy może nie zawsze powiedzą to, co chciałby usłyszeć dany minister, ale być może zapewnią lepszą jakość stanowionego prawa, które powinno być – szczególnie w przypadku zmiany leków – wprowadzane z pewnym wyprzedzeniem. Być może mniej ludzi usłyszy wtedy cichy wewnętrzny głos, który prześladuje mnie, odkąd przeczytałam listę refundacyjną: „Hanka, matole! Twój organizm rozwalą kibole!”.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij