Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Najgorsza reforma ustrojowa świata

To cud, że w Polsce nie obserwujemy eksplozji pospolitych przestępstw. Pozostajemy jednym z najbezpieczniejszych krajów świata, mając jednocześnie jeden z najgorszych wymiarów sprawiedliwości wśród państw rozwiniętych.

ObserwujObserwujesz

Gdyby ktoś kiedyś stworzył ranking najgorzej przeprowadzonych reform ustrojowych w historii świata, zmiany w polskim wymiarze sprawiedliwości, trwające od 2017 roku aż do dziś (i wciąż niedające nadziei na zakończenie) byłyby w ścisłym topie. 

Sytuacja w polskim wymiarze sprawiedliwości jest tak zagmatwana, że trudno uczciwie stwierdzić, kto jest dobry, a kto zły, każda ze stron ma na podorędziu dziesiątki przykładów krzywd i występków popełnionych przez tych drugich, ale mało kto już pamięta, o właściwie poszło. Ważniejsze, by pamiętać o partyjnych określeniach typu „neosędziowie”, „bodnarowcy”, „neoKRS” czy „nielegalnie przejęta prokuratura”, które grzecznie stosują nawet wojujący po obu stronach dziennikarze. 

W pakiecie mamy kompletny chaos w sądach, podważanie wyroków skazujących za najgorsze zbrodnie oraz liczone w milionach złotych kary wypłacane szczególnie sprytnym obywatelom, którzy poczuli się skrzywdzeni nie samym wyrokiem, ale sposobem powołania sędziego, wreszcie: dwa konkurencyjne obiegi wyroków i interpretacji prawnych, a nawet dwa zwalczające się uniwersa, tworzone przez osobne galerie autorytetów i ekspertów, dyskutujących tylko w obrębie własnych grup. Oczywiście w miejscach, gdzie nie ma ryzyka natknięcia się na szubrawców z drugiej strony.

Chociaż wymiar sprawiedliwości to jeden z najbardziej delikatnych obszarów domeny publicznej, wymagający dużego poziomu zaufania do sędziów i państwa jako takiego, politycy uparli się, żeby właśnie tam zainstalować najbardziej zajadłą wersję polaryzacji. To cud, że w Polsce nie obserwujemy eksplozji pospolitych przestępstw. Pozostajemy jednym z najbezpieczniejszych krajów świata, mając jednocześnie jeden z najgorszych wymiarów sprawiedliwości wśród państw rozwiniętych. 

Kto wybiera sędziów do KRS 

Oczywiście te wszystkie wady polskich organów ścigania i sądów nie powstały w wyniku tzw. reformy Zbigniewa Ziobry – nie są też ich żadnym racjonalnym uzasadnieniem. Ta reforma przebiegała obok nich, w ogóle nie dotykając najbardziej palących kwestii, jak przeraźliwie długie procesy czy kompletnie niespójne ze sobą wyroki. 

Sprawa zaczęła się od tego, że PiS zgodnie ze swoją naturą postanowiło przejąć całkowitą kontrolę nad kolejnymi instytucjami, czyli w tym wypadku prokuraturą i sądownictwem. Minister Ziobro na powrót stał się prokuratorem generalnym, a następnie próbował przeforsować nadanie sobie rozległych możliwości wywierania wpływu na Sąd Najwyższy i sądy niższych szczebli. Na to nie zgodził się nawet Andrzej Duda (słynne dwa weta do trzech ustaw), który co prawda nie jest skory do buntu, za to całkiem dobrze zna Ziobrę, bo w zamierzchłych czasach był pracownikiem jego resortu, a potem nawet wspólnie dokonali jednego z pierwszych znaczących rozłamów w partii Kaczyńskiego. 

Przeszła za to inna, najbardziej kontrowersyjna zmiana, czyli sposób wyboru „części sędziowskiej” do Krajowej Rady Sądownictwa. Konstytucja określa, że „piętnastu członków jest wybranych spośród sędziów Sądu Najwyższego, sądów powszechnych, sądów administracyjnych i sądów wojskowych”, ale nie doprecyzowuje dokładnie, w jaki sposób. Po 1997 roku dla wszystkich zasadniczo jasne było, że określenie „spośród sędziów” zawęża nie tylko skład osobowy, ale także grono wybierających. PiS jednak zmieniło ustawę w taki sposób, że 15 delegatów sędziów jest wybieranych przez Sejm. 

Autorzy reformy argumentowali, że przecież Konstytucja odsyła w tej sprawie do ustawy. Przeciwnicy tej śmiałej koncepcji mieli jednak silniejsze argumenty w postaci orzecznictwa sądów, w tym wyroku TK z 2007 roku, który zawężał grono wybierające feralną piętnastkę do sędziów właśnie, poza tym przez te dwie dekady ówczesnego funkcjonowania polskiej ustawy zasadniczej wytworzyła się również określona praktyka, z którą PiS postanowiło ostentacyjnie zerwać. 

Do tego doszedł jeszcze pomniejszy spór o kwestię przerwania kadencji poprzedniego składu KRS, co było jawnym pogwałceniem konstytucji, zakładającej czteroletnią kadencję wszystkich wybranych członków. Także w tej kwestii środowisko Kaczyńskiego „wypracowało” własną interpretację, według której zmiana ustawy o funkcjonowaniu tego ciała powinno też zakończyć kadencję poprzedników. Chociaż konstytucja nic o takiej ewentualności nie mówi.

Żeby było mniej śmiesznie… 

Od tamtej pory ówczesna opozycja nie uznawała nie tylko KRS, którą zaczęła nazywać „neo-KRS”, ale też sędziów powoływanych na podstawie jej uchwał. O nich mówi się teraz „neosędziowie”, co jest już ekstremalnie groźne dla stabilności całego systemu sądownictwa i może prowadzić do masowego podważania wyroków. A przecież sędziów finalnie nie powołuje KRS, tylko prezydent, mający największy mandat społeczny ze wszystkich polityków piastujących kluczowe stanowiska. Nawet jeśli wybór składu KRS był wadliwy i niezgodny z konstytucją, to nie oznacza, że powołania sędziowskie prezydenta są nieważne.

Niestety, ówczesna opozycja po dojściu do władzy kontynuowała swoją ostrą linię. Adam Bodnar po objęciu stanowiska wymienił prokuratora krajowego bez zgody prezydenta. Tymczasem ustawa, którą PiS wprowadziło niedługo przed utratą władzy, wymaga zgody głowy państwa na wymianę zarówno szefa prokuratury krajowej, jak i jego zastępców. 

W tym pierwszym przypadku Bodnar znalazł jednak kruczek prawny, który finezją można porównać do wykładni PiS w sprawie wyboru KRS. Wybrany w 2022 roku Dariusz Barski został przywrócony ze stanu spoczynku, co Adam Bodnar uznał za niezgodne z prawem i samodzielnie powołał w jego miejsce Dariusza Korneluka. Od tamtej pory PiS zaczęło mówić o „nielegalnie przejętej prokuraturze krajowej”, a samych prokuratorów nazywa od tej pory „bodnarowcami”. 

Żeby było jeszcze mniej śmiesznie, Bodnarowi nie udało się w podobny sposób wymienić zastępców prokuratora krajowego, więc wciąż tkwią tam ludzie wstawieni przez Ziobrę, którzy na różne sposoby utrudniają działalność obecnej prokuratury.

Czytaj także Pamiętacie jeszcze Bodnara? Paulina Siegień

W ten sposób w sądownictwie i prokuraturze zainstalowane zostały dwa zwalczające się środowiska. Co więcej, zacietrzewienie z obu stron sprawia, że te wrogie obozy rosną. Chociażby tzw. neosędziowie są wpychani przez opozycję w ramiona PiS, gdyż w obiegu medialnym mówi się o nich zbiorczo jako po prostu o ziobrystach – chociaż większość z nich stanowią zwykli ludzie, którzy chcieli pracować i rozwijać się zawodowo jako sędziowie, ale pech chciał, że weszli do zawodu już w czasie obowiązywania nowych ustaw. Także prokuratorzy regularnie są dzieleni na ziobrystowskich i nie-ziobrystowskich. 

Z powstałego klinczu można było wyjść w prosty sposób. Można było po prostu zmienić odpowiednie ustawy, które następnie musiałby jeszcze podpisać prezydent. W pierwszych latach obecnej koalicji był nim jeszcze Andrzej Duda, który wysyłał pozytywne sygnały, chociażby podpisując bezzwłocznie ustawę o wspieraniu in vitro. Niestety, obecna koalicja postanowiła iść z nim na wojnę, co rozpoczęła od efektownego zgarnięcia Mariusza Kamińskiego i Michała Wąsika z pałacu prezydenckiego, czym też przy okazji uznała za nieważną decyzję o ułaskawieniu obu polityków przez Dudę, ponieważ uczynił to przed uprawomocnieniem się wyroków skazujących, czyli przed decyzją w procesie apelacji. Duda zrobił to awansem głównie po to, żeby Kamiński już w 2015 roku mógł zostać ministrem. Według opozycji i bliskich jej środowisk prawniczych, nie można ułaskawić człowieka przed uprawomocnieniem się wyroku, chociaż tak na dobrą sprawę nigdzie nie jest tak napisane. Pod koniec swojej kadencji Joe Biden ułaskawił swojego syna Huntera Bidena in blanco, czyli jeszcze nawet przed wyrokiem pierwszej instancji.

Następnie Adam Bodnar dokończył tworzenie bariery nienawiści między rządem a pałacem, zmieniając prokuratora krajowego bez zgody Andrzeja Dudy, co było już jawnym pogwałceniem ustawy, a uzasadnienie ministra o nieprawidłowym przywróceniu Barskiego ze stanu spoczynku to klasyczne dorabianie filozofii po fakcie. 

Żurek wchodzi do gry 

Tak więc obie strony w ostatnim czasie ostentacyjnie wręcz łamały prawo. PiS zmieniało konstytucję ustawami, a obecny rząd zmienia ustawy swoimi rozporządzeniami. Adam Bodnar mimo wszystko próbował jeszcze trzymać się z grubsza przepisów, został więc zrekonstruowany, a na jego miejsce wszedł były sędzia Waldemar Żurek, którego główną motywacją polityczną jest zemsta na PiS za to, że wcześniej go gnębiło. Wybór na stanowisko ministra sprawiedliwości osoby, która jest bardzo emocjonalnie zaangażowana w polską walkę polityczną, jasno wskazuje, że premier Donald Tusk nie chce uzdrowić sytuacji w wymiarze sprawiedliwości, lecz wystarczy mu powsadzanie pisowców do więzień za wszelką cenę.

Pierwsze decyzje Waldemara Żurka były jeszcze bardziej kontrowersyjne niż jego kandydatura. Po pierwsze, zaczął masowo wymieniać prezesów sądów powszechnych, kierując się zwykle jedną kategorią – czy to tzw. neosędzia, czy „zwykły”. Wiele jego decyzji w tej sprawie zostało zakwestionowanych przez kolegia tychże sądów. 

Żurek zbagatelizował te sprzeciwy, a następnie postanowił iść jeszcze dalej. Swoim rozporządzeniem częściowo ograniczył tryb losowania sędziów przydzielanych do danych spraw. Gdy skład jest trzyosobowy (np. w sądach apelacyjnych), to prezes sądu, wymieniony wcześniej przez Żurka, sam będzie dobierał dwóch sędziów do wylosowanego wcześniej referenta. W ten sposób obecny rząd po raz kolejny zmienił ustawę rozporządzeniem, czyli nie tylko wszedł w buty poprzedników, ale jeszcze się w nich fantastycznie umościł. Pasują jak ulał.

Nowy minister, kontynuując tradycję poprzednika, już na początku urzędowania wszedł na wojenną ścieżkę z prezydentem. Dla Adama Bodnara skończyło się to odesłaniem jego projektu reformy „odkręcającej Ziobrę” do TK przez Dudę. Zaprezentowany przez ministra Żurka projekt ustawy „uzdrawiającej” sytuację w sądach jest łudząco podobny, więc też nie ma szans na podpis, tym razem już Karola Nawrockiego. 

Co więcej, projekt ten jest tak zły, że został zakwestionowany nawet przez Rzecznika Praw Obywatelskich Marcina Wiącka, Helsińską Fundację Praw Człowieka, prezesa fundacji Court Watch Polska i wielu innych przedstawicieli strony społecznej, w tym sędziów i przedsiębiorców. Przykładowo sędziowie sądów rejonowych wskazują, że w jej wyniku znów będą mieli mniej reprezentantów w KRS niż sędziowie sądów wyższych instancji. 

Najbardziej szczegółowa jest opinia RPO, na której najlepiej się skupić. Otóż ustawa miałaby unieważnić uchwały KRS w przedmiocie powołań sędziowskich w latach 2018-2025. Samą czynność nominowania przeprowadzał jednak prezydent, którego wyłączną prerogatywę w tej sprawie określa Konstytucja.

„Najpoważniejszym mankamentem projektu jest brak na poziomie konstytucyjnym przepisu kompetencyjnego, który upoważniałby parlament do weryfikacji ważności powołań konkretnych osób na urzędy sędziowskie. […] Nawet gdyby hipotetycznie zgodzić się, że obecna KRS przestała istnieć jako organ konstytucyjny, to z tego założenia w żadnym razie nie wynika, iż do czasu wyboru nowej KRS jej kompetencje może de facto przejąć parlament. […] Żaden przepis konstytucyjny nie przewiduje możliwości zastąpienia KRS przez parlament w sytuacji, gdy została ona wybrana w nieprawidłowy sposób czy przestała w ogóle działać” – czytamy w opinii RPO.

Z tego błędnego początkowego założenia, które w szeroko rozumianym obozie antyPiS jest przyjmowane jako aksjomat, biorą się kolejne nieprawidłowości. 

Wszyscy powołani za czasów nowej KRS sędziowie mieliby zostać podzieleni na trzy grupy. 1200 sędziów „zielonych” stanowią osoby, które po prostu stały się sędziami, będąc wcześniej asesorami, asystentami lub referendarzami. Grupę „czerwoną” stanowi 430 osób, które przyszły do sądownictwa z innych zawodów prawniczych, natomiast „żółci” to 1100 sędziów awansowanych na podstawie uchwał obecnej KRS. 

Pierwsza grupa zostanie potraktowana bardzo łagodnie, gdyż w jej przypadku uchwały KRS zostaną uznane za ważne, więc pozostaną sędziami. Cel sam w sobie jest słuszny, ale jest to niespójne z głównym założeniem projektu. Poza tym autorzy zapomnieli o precyzyjnym uregulowaniu sytuacji 700 asesorów sądowych, którzy również orzekają obecnie na podstawie uchwał tzw. neoKRS, ale jeszcze nie stali się sędziami. „Żółci”, czyli ci awansowani na wyższe stanowiska za czasu tej złej KRS, zostaną zdegradowani do sądów niższej instancji, ale na dwa lata pozostaną na dotychczasowych urzędach w formie delegacji, z której będą mogli zostać jednak cofnięci decyzją przyszłej rady sądownictwa. Według RPO to niezgodne z Konstytucją, gdyż „stanowi w istocie przeniesienie sędziego na inne stanowisko wbrew jego woli”. 

W przypadku grupy „czerwonej” sprawa wygląda podobnie, gdyż jest niezgodna z konstytucyjną zasadą nieusuwalności sędziów. Poza tym RPO zwraca uwagę, że jest to również niezgodne z zaleceniami rozmaitych ciał międzynarodowych, także unijnych, które w ostatnim czasie były zainteresowane zmianami w polskim wymiarze sprawiedliwości. 

„Komitet Ministrów, tj. organ Rady Europy odpowiedzialny za czuwanie nad wykonywaniem wyroków ETPC, nigdy nie formułował wobec Polski oczekiwania, żeby w ramach wykonania orzeczeń w sprawie praworządności usunięto z urzędu sędziów powołanych na wniosek obecnej KRS. […] Choć uzasadnienie projektu wielokrotnie powołuje się na wyroki ETPC i TSUE, to nie przywołuje ono ani jednego cytatu, który by uzasadniał założenie, że sędziowie powołani po 6 marca 2018 r. nie są w ogóle chronieni konstytucyjnymi gwarancjami nieusuwalności” – pisze RPO.

Stracona kohabitacja

Tak więc ministerstwo sprawiedliwości przygotowało projekt, który jest niezgodny nie tylko z polską konstytucją, ale też wyrokami TSUE. Jest też niezgodny z poglądami politycznymi Karola Nawrockiego, więc można byłoby się nim nawet nie zajmować, gdyby nie ponury fakt, że skutki tego chaosu są dostrzegalne coraz szerzej – właśnie unieważniono wyrok mordercy dwóch córek i żony, a minister Żurek „uspokaja”, że do czasu kolejnego orzeczenia pozostanie w areszcie. 

Czytaj także Duda jest po prostu łasy na pieniądze Galopujący Major

Tylko że to niewiele zmienia, gdyż kolejne tego typu przypadki czekają w kolejce, a sprawcy najgorszych przestępstw otrzymali dodatkową furtkę wymigania się od skazania. Można byłoby tego uniknąć, gdyby rząd wykorzystał niemal dwuletnią kohabitację z Andrzejem Dudą, czyli jednym z najbardziej koncyliacyjnych polityków PiS, do przeprowadzenia porządnie skonsultowanej reformy „reformy” Ziobry. 

Niestety, czas się skończył, Duda okazał się tak koncyliacyjny, że jest już poza polityką, a w pałacu umościł się były kibol Lechii i bokser, który wetuje nawet czysto techniczne ustawy dla zasady. Tymczasem gdyby obecny rząd dogadał się w tej sprawie już z Dudą, a sprawa byłaby już uregulowana, to może i kibola w pałacu by nie było.

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie