Głód, brak dostępu do wody pitnej, bezdomność, umieranie na uleczalne choroby – wszystkie te plagi przy obecnym poziomie rozwoju ludzkości nie powinny istnieć. Istnieją tylko dlatego, że tak postanowili władcy świata, posiadacze kapitału. I wmawiają nam, że żaden postęp nie jest możliwy.
Panujący system wyzysku i dominacji bogatych nad biednymi opiera się na założeniu, że historia dobiegła końca. Że żaden inny system nie jest możliwy, a każda próba bardziej sprawiedliwego podziału bogactwa musi prowadzić do czegoś w rodzaju stalinizmu. Apologeci kapitalizmu utrzymują, że człowiek jest drapieżnikiem i musi pożerać innych, słabszych. Wyniszczającą konkurencję, zadeptywanie się nawzajem w wyścigu szczurów przedstawia się jako optymalny mechanizm alokacji zasobów i rozwoju.
Gospodarka ma rosnąć na zasadzie maksymalizacji zysków najlepiej przystosowujących się do niej jednostek. Dlatego póki PKB rośnie, rzeczą drugorzędną jest fakt, że system nie zaspokaja tak podstawowych potrzeb jak opieka zdrowotna czy dach nad głową. Fakt, że większość ludzi w pocie czoła pomnaża majątek tych na górze, choć sami ledwo wiążą koniec z końcem, umyka uwadze, bo stało się to tak oczywiste jak to, że rano słońce wstaje, a wieczorem zachodzi.
czytaj także
Kapitalizm ma oczywiście różne warianty. Również takie, w których proces bogacenia się bogatych kosztem biedniejących biednych jest spowolniony za pomocą podatków, zasiłków i praw pracowniczych, o których przestrzeganie dbają związki zawodowe.
Nie zmienia to jednak faktu, że w skali światowej coraz mniejsza grupa ludzi ma w swych rękach coraz więcej bogactwa. Te gigantyczne majątki nie tylko służą zaspokajaniu wszelkich zachcianek, ale dają realną władzę nad niezamożną większością.
W tej sytuacji demokracja staje się fasadą, za którą kryją się rządy kapitału nad ludźmi. W ciałach przedstawicielskich, parlamentach i samorządach zasiadają przedstawiciele klasy posiadaczy, a pracownicy najemni i pracująca większość są wykluczeni z gry. I to mimo zniesienia formalnego cenzusu majątkowego. Faktycznie ów cenzus powrócił i w wyborach kandydują prawie wyłącznie „lepsi goście”.
Ikonowicz: Skoro jest demokracja, to dlaczego nie mamy nic do powiedzenia?
czytaj także
Klasa polityczna stała się czymś w rodzaju dworu skupionego wokół króla – kapitału. Status materialny posła, nie mówiąc już o europośle, tak dalece odbiega od poziomu życia jego wyborców, że nie jest on w stanie rozumieć ich potrzeb.
Zbyt łatwo daliśmy sobie wmówić, że ci, którym udało się dorobić dużego majątku, wykazali się wystarczającymi kwalifikacjami, żeby nami rządzić. Platon pisał o rządach filozofów, miłośników wiedzy, a nie miłośników pieniądza. A i tak jego idea przeczyła demokracji, rządom ludu.
Czyżby arystokracja pieniądza, która zastąpiła arystokrację ziemi, była mądrzejsza od ludu, którym rządzi? Nie wydaje mi się. Kapitaliści w pogoni za zyskiem niszczą planetę. I tylko demokracja, ta prawdziwa, czyli lud, może zatrzymać katastrofę klimatyczną. W dodatku ci najbogatsi i najpotężniejsi dobrze o tym wiedzą i już zawczasu szykują luksusowe schrony na dzień, kiedy powietrzem na powierzchni Ziemi nie da się już oddychać.
Długo można się było pocieszać, że mimo rosnących nierówności wszyscy jakoś przeżyjemy dzięki niewyobrażalnemu postępowi naukowo-technicznemu. To jednak nadzieja fałszywa, bo zasoby Ziemi są ograniczone. Kiedyś zachodni polityk, socjaldemokrata, zapytał wybitnego hinduskiego ekonomistę: jak możemy wam pomóc wyjść z nędzy? Zużywajcie mniej energii – odpowiedział Hindus, bo suma paliw kopalnych jest mniej więcej stała, więc im więcej wy zużyjecie, tym mniej zostanie dla nas.
Próba uzupełnienia zasobów energii biopaliwem też spełzła na niczym, bo okazało się, że uprawy rzepaku czy trzciny na paliwo zajmują zbyt wiele gruntów potrzebnych rolnictwu, żeby wyżywić ludzi.
Katastrofa klimatyczna powoduje wędrówkę ludów w rejony, gdzie jest jeszcze dostęp do wody pitnej i gdzie nie dotarła klęska głodu. Szturmowane są wyspy dobrobytu otoczone oceanami biedy. Bo „wolny rynek” powoduje koncentrację bogactwa i zasobów w krajach Zachodu.
czytaj także
Mówi się często i słusznie, że sposobem na powstrzymanie owej wędrówki jest pomaganie biednym tam, skąd uciekają, w ich własnych krajach. Oznaczałoby to jednak, że podzielimy się bogactwem z ludnością krajów, które najpierw ograbili kolonialiści, a dziś wciąż grabią kapitaliści. Oczywiście my, zwykli obywatele, niewiele możemy od siebie dać. Podzielić by się musiały światowe korporacje, ci najbogatsi.
Ale się nie podzielą. Wolą budować mury i płoty, a w ostateczności zatapiać łodzie z uchodźcami. Opowieści o pomaganiu na miejscu to tylko zasłona dymna. A przecież wystarczy zwykły transfer technologii, aby w całej Afryce zapalić światło elektryczne. Ilość energii słonecznej pozwoliłaby na to z naddatkiem. Bo jak na razie dostęp do elektryczności ma zdecydowana mniejszość mieszkańców kontynentu. Pod Saharą jest gigantyczny zbiornik wody. Wystarczy jej na tysiące lat. Tania energia słoneczna pozwoliłaby zamienić Saharę w kwitnący ogród.
czytaj także
Nie jest jednak prawdą, że postęp społeczny można zastąpić postępem technologicznym. Dowód? Zamiast ratować ludzi umierających z głodu, najbogatsi urządzają sobie prywatne wycieczki w kosmos. Postępowe byłoby przeznaczenie marnowanych w ten sposób zasobów na uprzątniecie wyspy z plastiku, która zalega na Oceanie Spokojnym na obszarze ponad półtora miliona kilometrów kwadratowych. Ale postęp wymaga demokracji, prawa większości do decydowania o losach nie tylko krajów, ale i planety. Tymczasem o jej losach decydują najbogatsi, którzy zawładnęli większością jej zasobów.
Mimo gigantycznego postępu nauki co minutę umiera z głodu 11 osób. A wystarczyłby gest dobrej woli najbogatszych ludzi na Ziemi, żeby z głodu nie umierał już nikt. Zasypywanie przepaści między biednymi i bogatymi nie leży w interesie posiadaczy kapitału. Na nierównościach bowiem opiera się ich władza. Gdyby zasoby były rozłożone bardziej równomiernie, decydowałaby wola większości, a nie garstki miliarderów. Narastająca nierówność sprawia, że światem rządzą nie ludzie, a pieniądze.
czytaj także
Głód, brak dostępu do wody pitnej, bezdomność, umieranie na uleczalne choroby – wszystkie te plagi przy obecnym poziomie rozwoju ludzkości nie powinny istnieć. Istnieją tylko dlatego, że tak postanowili władcy świata, posiadacze kapitału.
Wprowadzenie demokracji, czyli takiego systemu, który wyrażałby interesy większości, a nie oligarchii, byłoby możliwe, gdyby ludzie obudzili się i dostrzegli istotę systemu, który czyni ich życie coraz bardziej nieznośnym. A przecież kontrolowane przez kapitał środki masowej informacji stają się coraz bardziej środkami masowej manipulacji. Jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, przekonuje się ludzi, że wystarczy chcieć, aby także znaleźć się na szczycie i żyć luksusowym, szczęśliwym życiem bohaterów reklam.
Obok kłamstwa, że bogactwo bierze się z pracowitości, a nie wyzysku, jest jeszcze inne kłamstwo, które chroni system i przywileje tych na szczycie. To dogmat o niezmienności ustroju. Mamy wierzyć i większość z nas wierzy, że nic się nie da poradzić na niesprawiedliwy podział dóbr, owoców naszej pracy, bo taki jest świat i nigdy, przenigdy nie będzie inny.
W tej narracji marzenia o tym, by wyniszczającą konkurencję zastąpić współpracą, a dochód narodowy dzielić tak, by dla wszystkich wystarczyło i by nikt nie został za burtą, to tylko mrzonki, słyszymy, i to mrzonki groźne, bo prędzej czy później muszą doprowadzić do jakiejś formy totalitaryzmu.
Żeby jednak nie wiem ile kłamali apologeci panującego systemu, nie są nam w stanie wmówić, że postęp jest niemożliwy. Wolne weekendy, ośmiogodzinny dzień pracy, ubezpieczenia społeczne, płatne urlopy, to wszystko są zdobycze ruchu robotniczego.
W miarę postępu naukowo-technicznego rośnie wydajność pracy, co powinno powodować, że będziemy pracować krócej. Właśnie tego postępu boją się ci na górze. Dlatego tak niechętnie podnoszą nam płace mimo rosnących zysków. Tylko ludzie pracujący w pocie czoła od świtu do nocy będą posłuszni nowym władcom świata. Przy niskich stawkach pracownicy sami zaczynają się domagać dłuższego dnia roboczego, dodatkowych godzin zamiast wyższych płac.
Biedni się nie buntują. Dlaczego kapitaliści muszą zwalczać demokrację
czytaj także
Ludzie pracy, którzy przed laty bili się o obecne zdobycze socjalne i pracownicze, mieli świadomość wspólnoty interesów świata pracy. Mieli też wiarę w możliwość naprawienia niesprawiedliwego świata. Ta świadomość i ta wiara dały im siłę, która mimo represji, często krwawych ze strony kapitalistów, pozwoliła im zwyciężać.
Dziś już nie strzela się do strajkujących pracowników. Dziś zniewala się ich umysły.
Żeby skończyć z tym zniewoleniem, trzeba zrobić pierwszy krok. Odważyć się pomyśleć o innym ustroju, bardziej sprawiedliwym i racjonalnym. Pomyśleć postęp.