Kraj

Przestańcie mi, tchórze, rodzinę dezubekizować

Ustawa dezubekizacyjna drastycznie obniżyła emerytury blisko 40 tys. osób. Została przegłosowana przez Sejm 16 grudnia 2016 roku, podczas prowizorycznych obrad w Sali Kolumnowej, i była jednym z pierwszych świadectw pisowskiego politykowania młotem. Niesłusznie posądzeni o pracę na rzecz aparatu terroru sukcesywnie wygrywają w sądach. Ciężar zmagań jest jednak znaczny i w całości obarcza funkcjonariuszy, funkcjonariuszki i ich rodziny.

Pewnego zimowego poranka 1983 roku mój wujek, Jan Szafrański, obudził się wcześniej niż zwykle. Musiał wstać i przejść do kuchni, żeby napić się wody. Przez okno widział auta zaparkowane pod blokiem, a pomiędzy nimi dwóch typków, którzy schylali się i oglądali koła samochodów.

Wujek był doświadczonym inspektorem komendy wojewódzkiej milicji pionu dochodzeniowo-kryminalnego w sekcji włamań i kradzieży. Wiedział, że w ostatnim czasie w Kaliszu koła notorycznie kradziono. Wziął więc legitymację, ubrał się i zszedł na ulicę. Zanim obszedł blok, mężczyźni, których widział z okna, zaczęli odkręcać koło w samochodzie sąsiada. Wujek podszedł, przedstawił się i zrobił unik przed ciężkim kluczem, którym zaatakował go jeden ze złodziei. Zaraz dopadł do niego drugi i powalili wujka na ziemię.

Odznaczenia i legitymacje Jana Szafrańskiego. Fot. Jakub Szafrański

Zrobił się hałas, a wujek zaczął wzywać na pomoc kolegów milicjantów, mieszkających w pobliskich blokach. Złodzieje rzucili się do ucieczki, ale wujek przeciął im drogę wyjazdową z labiryntu osiedlowych uliczek. Zapamiętał kolor i numery rejestracyjne fiata 127, którym odjechali. Po pół godziny sprawców złapano. Z czasem okazało się, że mieli na koncie nie tylko kradzieże, ale też kilkanaście poważnych rozbojów na terenie województwa.

Rachunek prosty, decyzja niełatwa

Byłaby to dobra historia do opowiadania przy okazji rodzinnych uroczystości. Niestety, konsekwencje były poważniejsze. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej wujek Janek przeszedł poważną operację kręgosłupa i doznał trwałego uszczerbku na zdrowiu. Szarpanina pod blokiem tylko pogorszyła jego stan. Stało się jasne, że będzie musiał zrezygnować z pracy operacyjnej i doczekać emerytury na jakimś spokojnym stanowisku.

Przełożeni nie powinni robić problemów, bo przebieg służby miał bez zastrzeżeń. Nie był ani Borewiczem, ani służbistą z powołania, ale z pewnością dobrze wykorzystywał sukcesywnie rozwijane kwalifikacje.

W 1968 roku możliwość wstąpienia do milicji obywatelskiej była kwestią prostego rachunku: po liceum pedagogicznym jako nauczyciel wujek zarabiał 1050 zł miesięcznie. Jeszcze zanim zdążył odnaleźć się w zawodzie, dostał powołanie do wojska na dwa lata. Miał wówczas pięcioro rodzeństwa. Mój dziadek pracował jako pomocnik ślusarza w cukrowni, babcia zarabiała dorywczo jakieś grosze.

Ostrowska: Ludzi, którzy nie mają historii, łatwiej szkalować [rozmowa z autorką książki „Oni”]

Milicjant dostawał na start 2150 zł pensji. Rachunek był prosty, ale decyzja niełatwa – dziadek został kiedyś dotkliwie pobity przez milicjantów i „władza” nie cieszyła się w domu poważaniem.

Mimo to wujek został gliniarzem. Najpierw pracował w Środzie Śląskiej, następnie we Wrocławiu. Chciał zajmować się przestępczością nieletnich, żeby jakoś nawiązywać do wykształcenia i zainteresowań, ale jedyny wakat był w sekcji włamań i kradzieży wydziału kryminalnego. Mógł za to dalej się uczyć. Skończył więc trzyletnią szkołę oficerską w Szczytnie i rozpoczął studia z administracji. Wyspecjalizował się w zwalczaniu kradzieży pojazdów.

Wujek nie czuł się dobrze we Wrocławiu, bo gęstniała tam atmosfera polityczna, a miasto było trudne i niebezpieczne. Przeniósł się więc z rodziną do Kalisza – wówczas miasta wojewódzkiego – gdzie mógł liczyć na stanowisko inspektora. Była to głównie praca intelektualna, polegająca na umiejętnym łączeniu wątków różnych przestępstw, rozpoznawaniu korelacji i koordynowaniu działań miejscowej milicji.

Kariera swoje, a historia swoje: na początku lat 80. wujek, w stopniu kapitana, dotarł do szklanego sufitu. Przy każdym awansie oficerowie musieli przechodzić weryfikację. Tak się złożyło, że choć przy poprzedniej wszyscy w rodzinie byli czyści, to tym razem ktoś lepiej sprawdził kwity i wyszło na jaw, że brat wujka (a mój ojciec) skończył wywrotowy KUL, a do tego byli z jeszcze jednym bratem aktywnymi działaczami opozycji. Gdyby wujek Jasiek chciał awansować wyżej, byłoby to groźne i dla niego, i dla rodzeństwa.

W 1985 roku wujek oficjalnie poprosił komendanta o przeniesienie. Nie było to proste, ale miał dobre relacje z przełożonymi, więc w ciągu roku znalazło się odpowiednie miejsce: nowa kantyna dla kaliskich służb mundurowych. Kapitan Szafrański nadzorował remont budynku, odziedziczonego przez komendę jeszcze po przedwojennej policji. Wyposażono kawiarnię, automatyczną kręgielnię, przystań kajakową i w styczniu 1987 roku lokal otwarto dla gości.

Nieczynne już budynki kantyny i kręgielni dla służb mundurowych w Kaliszu. Fot. Jakub Szafrański

Wujek był jedynym zatrudnionym tam funkcjonariuszem. Zawiadywał ośmioosobowym personelem klubu. Musiał sprawować nadzór nad zatowarowaniem, zlecać serwis urządzeń, zamawiać oprawę muzyczną imprez.

Wujek pozostawał formalnie na etacie wydziału kryminalnego, ale został oddelegowany do Wydziału Zaopatrzenia Gospodarki Materiałowo-Technicznej, z którym musiał rozliczać remont lokalu. Następnie został przeniesiony do Wydziału Zdrowia Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych i po trzech miesiącach dostał polecenie, by od teraz wszystkie kwity i wnioski podpisywał w Wydziale Polityczno-Wychowawczym Komendy Wojewódzkiej.

Był rok 1987. Trzydzieści lat później minister spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Beaty Szydło, Mariusz Błaszczak, odebrał wujkowi za te podpisy 700 złotych z comiesięcznej emerytury.

„Esbek” z przypadku

Jak podaje Wikipedia, „przed weryfikacją [służb na początku lat 90.] doraźnie (sic!) zaliczono do SB pion kadr, szkolenia i wychowania, który utworzono w listopadzie 1989 r. w wyniku przekształcenia pionu kadr i doskonalenia zawodowego. W jego skład weszli również funkcjonariusze pionu polityczno-wychowawczego (Zarząd Polityczno-Wychowawczy MSW oraz wydziały polityczno-wychowawcze KW MO/WUSW), działającego od listopada 1981 r. do listopada 1989 r.”.

Wujek nigdy nie był funkcjonariuszem tych jednostek. Do samej emerytury pozostawał na etacie Wydziału Kryminalnego WUSW. Wybitni i dociekliwi śledczy IPN nie uznali za stosowne tego sprawdzić. Podpisywał się na kwitach „SB”, więc był esbekiem.

ZUS: milion sześćset tysięcy nadgodzin i groźba ubóstwa

Nie wymazujmy lat 90. z tej biografii. W czasie Okrągłego Stołu wujek znowu leżał w szpitalu w związku z kręgosłupem. Przyznano mu grupę inwalidzką i rentę, dzięki czemu otrzymał pełne prawa emerytalne, mimo że brakowało mu wysługi lat. Z możliwości skorzystał i odszedł ze służby.

W nowym kontekście politycznym szybko zakwestionowano jego uposażenie. Komisja stwierdziła, że choroba kręgosłupa nie miała związku z wykonywanym zawodem, więc cofnięto mu rentę. Z automatu stracił też pełną emeryturę. Brakowało ośmiu lat pracy.

Samo w sobie nie było to problemem, bo wujek i tak chciał jeszcze pracować. Zatrudnił się w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Kaliszu. – Trafiłem w samo centrum pauperyzacji społeczeństwa polskiego – wspomina wujek. – 1993 rok to był czas upadku niemal wszystkich miejscowych zakładów produkcyjnych: garbarni, elewatorów zbożowych i zakładów włókienniczych – dodaje. Do pracy przyjęto go ochoczo, bo przez wiele lat pozostawał jednym z dwóch mężczyzn pracujących w całym ośrodku, w związku z czym przydzielono mu jeden z najtrudniejszych rejonów.

W MOPS-ie wujek opiekował się również romskimi rodzinami. Jedna z nich obdarowała go taką pamiątką, nie przyjmując odmowy. Fot. Jakub Szafrański

Wujek przeprowadzał wywiady środowiskowe decydujące o formach przyznawanych zasiłków i programów pomocowych. Często trafiał do zubożałych rodzin, których kryminalną przeszłość znał z czasów pracy w milicji. Jego zadaniem było rozpoznanie problemów bytowych i wychowawczych środowiska społecznego w przydzielonym rejonie, rozmowy z podopiecznymi i ich bliskimi w miejscu zamieszkania. W międzyczasie ukończył szkołę dla pracowników socjalnych, zyskując nominację resortowej komisji egzaminacyjnej na specjalistę pracy socjalnej.

13 grudnia 2010 roku był jednym z inicjatorów utworzenia zakładowej organizacji NSZZ „Solidarność” i po zarejestrowaniu został wybrany na jej przewodniczącego. Funkcję tę pełnił jeszcze przez rok po zwolnieniu się z MOPS. Należy podkreślić, że przeszłość milicyjna wujka nie była we władzach Regionu NSZZ „Solidarność” piętnowana. Wujek podkreśla szczególne wsparcie i pomoc organizacyjną, jakie uzyskał od ówczesnego przewodniczącego regionu, Jana Mosińskiego. W 2011 roku, w słusznym wieku 65 lat, drugi raz w życiu przeszedł na emeryturę, którą oszacowano na 75 proc. ostatniej pensji milicyjnej, czyli 2562 zł netto.

Pamiątka z działalności związkowej Jana Szafrańskiego. Fot. Jakub Szafrański

Inne załatwienie

23 czerwca 2022 roku uczestniczyłem jako widz w rozprawie zdalnej, w której wujek Janek odwoływał się od decyzji organu emerytalno-rentowego o obniżeniu mu emerytury do 1716 złotych netto, podjętej w wyniku wprowadzenia ustawy dezubekizacyjnej. To druga rozprawa. Na pierwszej zeznawał mój tata, jako odznaczany kilkukrotnie opozycjonista, zaświadczając, że jego brat, łapiąc złodziei samochodów, nie prześladował ani jego, ani znanych mu działaczy prodemokratycznych.

Później przyszła pora na wujka, który streścił sędzi przytoczoną wyżej historię. Przedstawicielka organu emerytalno-rentowego ograniczyła się do lakonicznego komunikatu, że informacja przekazana im przez IPN wyczerpuje określone ustawą warunki do obniżenia świadczenia, wniosła więc o oddalenie odwołania.

Formalnościom stało się zadość, ogłoszony miał zostać termin kolejnej rozprawy, ale sędzia zaskoczyła wujka i reprezentującego go adwokata wiadomością, że po przerwie ogłosi wyrok.

Wujowy podręcznik, czyli gwóźdź do trumny szkoły publicznej

Sąd przyznał rację Janowi Szafrańskiemu. Z jednej strony nigdy wcześniej nie słyszałem postanowienia wygłoszonego z taką pewnością i entuzjazmem w głosie sędzi, z drugiej – wszystko przebiegło według znanego mi schematu, że sąd niemal nigdy nie przyznaje stronom racji w całej rozciągłości.

W uzasadnieniu sąd ocenił indywidualnie pracę wujka jako administrowanie klubokawiarnią rekreacyjną, a nie pracę na rzecz aparatu terroru PRL. Znaczenie ma fakt, że był to okres schyłkowy PRL i że wujek nie zabiegał o konkretną posadę. Jan Szafrański nie był pracownikiem etatowym Służby Bezpieczeństwa, a nawet gdyby tak było, to sama praca w danej jednostce nie wystarczy do obniżenia świadczeń. Potwierdzone musi zostać realizowanie zadań na rzecz ustroju totalitarnego, co w tym przypadku nie miało miejsca.

Analiza konstytucjonalności ustawy (o co wnosił wujek) jest w opinii sądu drugorzędna. Po uprawomocnieniu się wyroku organ emerytalny sam musi wyrównać świadczenie.

Jednak sąd stwierdza również, że opinia IPN i zasadność ustawy się zgadzają, a dyrektor Zakładu Emerytalno-Rentowego MSWiA nie ponosi odpowiedzialności za uchyloną decyzję. To znaczy, że wujek nie otrzyma odsetek od zatrzymanych przez państwo pieniędzy. Co więcej, gdy już dostanie wyrównanie, to mimo że dotyczy ono świadczenia odebranego w 2017 roku, składka zdrowotna zostanie z niego potrącona na warunkach Polskiego Ładu, obowiązującego dopiero od początku roku bieżącego. Wynosi ona 9 proc. i nie można jej już odliczyć od podatku dochodowego. W wyniku wyrównania wujek wskoczy na wyższy próg opodatkowania i straci kolejne kilka tysięcy złotych.

Przewlekły gniew na prymitywny populizm

Złożony mechanizm, który chroni autorów ustawy oraz IPN przed kompromitacją, a także kruczki prawne uszczuplające zasądzone wyrównania są doskonale rozpoznane i raportowane przez Stowarzyszenie Emerytów i Rencistów Policyjnych. Poszkodowani funkcjonariusze i funkcjonariuszki prężnie działają w kilku grupach, organizacjach i na stronach internetowych obsługujących temat. Współpracują z Rzecznikiem Praw Obywatelskich, Helsińską Fundacją Praw Człowieka i wnoszą skargi na przewlekłość postępowań do Międzynarodowego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.

Wujek jest doskonale obeznany w zawiłościach sprawy swojej i swoich kolegów. Służył w końcu w milicji, więc z sądami miał do czynienia niemal na co dzień, a do tego jest magistrem administracji z wyśmienitą pamięcią. Ciocia Halinka jest emerytowaną księgową i nie ma takiego kwitka, zaświadczenia czy innego związanego ze sprawą pisma, które by się jej wymknęło i nie zostało starannie skatalogowane.

Ciocia Halina przegląda dokumentację emerytalną wujka. Fot. Jakub Szafrański

Walka o emeryturę nie wydaje się ich przygnębiać czy zastraszać. Dobrze rozumieją, że ustawa dezubekizacyjna to prymitywne narzędzie populistycznego rządu, które ma pomnażać jego kapitał polityczny. Dręczy ich za to przewlekły gniew. Gdy rozmawiamy, dla wujka najbardziej oburzające jest tchórzostwo Prawa i Sprawiedliwości, związane z tym, że partia wzięła na celownik ludzi starszych lub po prostu starych, którzy umierają, nie doczekawszy rozstrzygnięcia swoich odwołań – a także ich dzieci i wdowy po nich.

Stowarzyszenie Emerytów i Rencistów Policyjnych szacuje, że zmarło już ponad 4 tysiące osób spośród tych, którzy podjęli walkę z ustawą. W statystykach sądowych liczba ta widnieje w rubryce „inne załatwienie sprawy”.

Odkąd pamiętam, wujek i ciocia najbardziej uwielbiają swoją działkę. Wyprowadzając się z blokowiska, wybrali nowe mieszkanie tak, żeby było blisko tego kawałeczka ziemi, gdzie rosną winogrona, wiśnie, gruszki i co tam jeszcze obrodzi. Uczciwie, ciężko i długo pracowali na to, żeby ich jedynym zmartwieniem na starość były przymrozki i szpaki, a nie nędzni (bo niepotrafiący dobrze napisać i uczciwie przegłosować ustawy) ministrowie, poniewczasie walczący z komuną.

Markiewka: Na wsi kobiety budowały Polskę od podstaw [rozmowa]

Rzecz w tym, że sprawa nie dotyczy tylko ich dwojga. Moja babcia skończyła w tym roku 96 lat. Od dłuższego czasu wymaga stałej opieki, a 700 zł miesięcznie mogłoby pomóc dzieciom w jej zapewnieniu. Babcia urodziła i wychowała dziesięcioro dzieci, wśród nich zasłużonych opozycjonistów, działaczy Solidarności. Sama odznaczona jest Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za wspieranie AK. Spektrum i żywiołowość temperamentów politycznych w rodzinie jest znaczna, a systemowe napiętnowanie wujka jako ubeka dotyka wszystkich.

Oczywiście Zakład Emerytalno-Rentowy MSWiA złożył apelację do wyroku. Nie odpuszczą.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Szafrański
Jakub Szafrański
Fotograf i publicysta Krytyki Politycznej
Pochodzi z Lublina, gdzie tworzył Klub Krytyki Politycznej. Publicysta i fotograf. W 2010-2012 pracował w dziale dystrybucji Wydawnictwa KP. Współtworzył stronę internetową. Akademicki mistrz polski w kick-boxingu 2009, a także instruktor samoobrony. Pracował we Włoszech, Holandii i Anglii. Laureat Stypendium pamięci Konrada Pustoły.
Zamknij