Siostrzeństwo jest wartością wyrosłą z feminizmu, reakcją na cierpienie, jakie wyrządza patriarchat, a z nim kapitalizm, homofobia i rasizm − mówią nam dra Sandra Frydrysiak i Marta Majchrzak, autorki raportu „Siostrzeństwo – od idei do praktyki”.
Paulina Januszewska: We wstępie do raportu ze swoich badań piszecie, że sisterhood, girl power i „inne prokobiece slogany promowane wokół powierzchownie rozumianego empowermentu raczej lukrują rzeczywistość, niż przynoszą prawdziwie wzmacniające rozwiązania”. Brzmi to jak prztyczek dany w nos feminizmowi liberalnemu i temu w wersji pop, które zdominowały przestrzeń publiczną. Ale może lepszy taki popfeminizm niż żaden?
Marta Majchrzak: Zastanawiamy się, czy faktycznie jest on skuteczny, bo o siostrzeństwie wpisanym w feminizm słyszało kiedykolwiek tylko 27 proc. badanych przez nas Polek i Polaków. Nie potępiamy popfeminizmu, ale zwracamy uwagę na to, że bywa powierzchowny i często kieruje się względami merkantylnymi. Teza o lukrowaniu rzeczywistości wzięła się z obserwacji rosnącej tendencji do monetyzacji idei feministycznych i podszywania się pod nie bez rzeczywistego wsparcia wartości, z których feminizm wyrasta. Zauważam to jako badaczka społeczna, ale i rynkowa.
Duże korporacje coraz chętniej koniunkturalnie i cynicznie wykorzystują fakt, że kwestie emancypacyjne zdobywają posłuch społeczny.
M.M.: To nie zawsze musi być złe, o ile za kampanią reklamową faktycznie idzie akcja prospołeczna czy głębsza myśl. Niestety wiele firm dosiada konia kobiecego empowermentu i inkluzywności i jedzie na nim w szaleńczym, bezrefleksyjnym pędzie, niespecjalnie oglądając się na szkody, które mogą wyrządzać.
Robią to również niektóre feministyczne influencerki, które pod płaszczykiem edukacji i dobrych intencji nakręcają biznes i budują marki.
Sandra Frydrysiak: Przy czym warto pamiętać, że dyskusje o kapitalizowaniu feminizmu nie są nowe i należy spojrzeć na nie szerzej. Nurty kontrkulturowe i krytyczne często są zasysane przez opresyjny system i z czasem zaczynają go wręcz zasilać. Nie dziwi więc, że feminizm jako społeczna idea rewolucyjna też pada ofiarą tego procederu i fetyszyzowania go w obrębie konsumpcjonizmu…
czytaj także
…ale?
S.F.: Brokatowe girl power czy sisterhood na potrzeby rynkowe zostają pozbawione ducha rewolucjonizmu i stają się wówczas pustymi etykietkami naklejanymi na produkty i usługi, które mają jedynie wygenerować zysk. To, jak zauważyłaś, widać w coraz częściej krytykowanej sferze instagramowej. Wcześniej z podobnych powodów oburzano się choćby na Beyoncé, która włożyła T-shirt z napisem „I’m a feminist” i uczyniła go głównym sloganem promocyjnym swojej płyty.
Może Beyoncé jest bardziej skuteczna niż na przykład Rebecca Solnit?
S.F.: Dostrzegam to, że świat badaczek, uprzywilejowanego feminizmu akademickiego jest nie dość inkluzywny, by ze swoim przekazem trafić pod strzechy, i z tego właśnie powodu potrzebujemy popfeminizmu. Chodzi jednak o to, by swoją masowość i przystępność wykorzystywał on w celach edukacyjnych, a nie sprzedażowych. Nabywając koszulkę z emancypacyjnym przesłaniem, ale zapominając na przykład o tym, kto ją wyprodukował i w jakich warunkach, wpadamy w fetyszyzm towarowy, a tożsamość, którą kupujemy, jest bardzo powierzchowna. Jeśli weźmiemy pod uwagę kwestię etyki w modzie – branży silnie sfeminizowanej i na wielką skalę wyzyskującej kobiety i dziewczynki, okaże się, że T-shirtowe feminizm i siostrzeństwo są nic niewarte, bo zostały okupione ciężką pracą, ryzykowaniem zdrowia i życia rzeszy osób wykorzystywanych przez przemysł odzieżowy po drugiej stronie globu.
M.M.: Poza tym hasła girl power i empowerment w neoliberalnym ubranku mogą budować postawy skrajnie indywidualistyczne, które zamykają drzwi do faktycznej otwartości na drugiego człowieka, wrażliwości na różnice etniczne czy klasowe. Dlatego tak lubię pojęcie siostrzeństwa, które z założenia jest lewicowe. Zwraca uwagę na potrzebę wspierania się kobiet nie tylko wewnątrz naszych baniek, ale również tych spoza społeczności, w których na co dzień żyjemy.
czytaj także
Wasz raport wskazuje jasno, że siostrzeństwo najczęściej praktykuje się w hermetycznych grupach: rodzinie (56 proc.), bliskiej grupie przyjaciół (49 proc.) czy klubie sportowym (40 proc.) i wśród osób mających podobny styl życia, wyznających podobne poglądy i wartości. A co nas od siebie oddala?
S.F.: Najmniej siostrzeństwa i szans na jego praktykowanie zauważamy w grupach różniących się pochodzeniem etnicznym, kolorem skóry, ale także orientacją seksualną. Istotnym wątkiem są też kwestie ekonomiczne. W kręgach liberalnych lub lewicowych, dobrze wykształconych i sytuowanych osób nie zawsze wystarcza zrozumienia dla tych uprzywilejowanych mniej. Bańkowość w siostrzeństwie zdaje się najbardziej istotnym problemem, stojącym w kontrze do jego założeń.
A jakie są te założenia?
S.F.: Nie szłabym tu w sztywny dogmatyzm, bo siostrzeństwo można interpretować na wiele sposobów, ale u podstaw, które uważamy za skuteczne dla wdrażania zmian społecznych, leżą: inkluzywność, intersekcjonalność, współodpowiedzialność, praktykowanie empatii, troski i wspólnotowości działające w poprzek różnicom.
Z czego wynika niechęć do przekraczania tych różnic?
M.M.: Czasem całkiem banalnie chodzi o to, że nie znamy kobiet innych niż my same lub postrzegamy je w kategoriach obcego, co dość jaskrawo pokazuje sytuacja na granicy polsko-białoruskiej. Sądzę, że gdybyśmy przeprowadziły nasze badania już po wybuchu kryzysu humanitarnego, na pytania dotyczące pochodzenia etnicznego i koloru skóry otrzymałybyśmy nieco inne odpowiedzi.
Co by – waszym zdaniem – ujawniły?
M.M.: Wyostrzenie postaw. Z jednej strony mogłybyśmy się spodziewać większej polaryzacji, ale z drugiej – chęci rozmowy o praktykowaniu siostrzeństwa na trudnych i nieznanych dotąd obszarach. Nie jestem hurraoptymistką, ale gdy zaczynamy dostrzegać systemowe luki, konkretne historie konkretnych ludzi, to osoby o nieco większej niż przeciętna wrażliwości i otwartości próbują włączać w siostrzeństwo tych i te, którzy go do tej pory nie doświadczali. Boli mnie jednak, że w wielu kręgach z założenia prokobiecych siostrzeństwo bywa deprecjonowane.
To znaczy?
M.M.: Nasz raport może niestety zostać potraktowany jako kamyczek do ogródka działaczek i aktywistek feministycznych, dla których siostrzeństwo to idea utopijna, niepoważna i które się z nim nie identyfikują. Tymczasem takie badania jak nasze jednoznacznie pokazują, że jest ono pożądaną wartością. A bardziej siostrzeńskie światy istnieją obok nas.
Na tę potrzebę wskazuje w waszym raporcie aż 69 proc. osób, ale tylko 41 proc. dostrzega obecność siostrzeństwa w swoim otoczeniu, co tylko potwierdza, że powszechne utyskiwanie na brak kobiecej solidarności nie jest wyssane z palca.
M.M.: Dość często prowadzę badania wśród nastolatek i już od nich słyszę o samotności wynikającej z rywalizacji pomiędzy kobietami, świadomości bycia ciągle ocenianymi przez inne dziewczyny, konieczności odgrywania ról. Sześć na dziesięć kobiet pomiędzy 18. a 24. rokiem życia czuje, że inne kobiety cieszą się z ich porażek. Jeśli widzimy w tym zakresie zmiany na lepsze, to tylko w niewielkich, uprzywilejowanych bańkach. Większość kobiet doświadcza bezustannej i narzucanej przez patriarchat rywalizacji, a jednocześnie tęskni za kobiecym wsparciem i wspólnotą. We wszystkich badanych grupach widać ogromną potrzebę solidarności między kobietami.
czytaj także
Ale czy możliwe jest w ogóle coś takiego jak kobiece wszechporozumienie, skoro w obrębie samego feminizmu jest tyle różnych nurtów? Łatwo też mówić o siostrzeństwie, gdy jest się białą, zamożną, heteroseksualną ciskobietą.
S.F.: I niestety w naszym badaniu tylko 46 proc. osób wskazało, że siostrzeństwo dotyczy wszystkich kobiet, również transpłciowych. To, o czym mówisz, odwołuje się do największej i słusznej zresztą krytyki siostrzeństwa, która pojawiła się w latach 70. na Zachodzie ze strony czarnych feministek, tych z innych stron świata, nieheteroseksualnych. Pytanie, jak robić siostrzeństwo, żeby nie zamykać się w bańkach, pozostaje otwarte, choć takie nurty jak intersekcjonalność czy feminizm socjalny starają się na nie odpowiadać. Krążący wokół tego dyskurs, w tym polski, przeanalizowała między innymi dra Karolina Sikorska z UMK w Toruniu pod wpływem wydarzeń z Kongresu Kobiet w 2018 roku.
Chodzi o ujawnione przez Marię Świetlik fatalne warunki pracy ochroniarki zatrudnionej na Kongresie?
S.F.: Tak. Sikorska przyjrzała się polskim narracjom o siostrzeństwie i pokazała, że jest ono kategorią przecinającą dyskurs liberalny i socjalny. Jak zauważyła, można odnieść wrażenie, że o ile w Polsce dość dobrze przyswoiłyśmy drugofalowe rozumienie siostrzeństwa, o tyle w znacznie mniejszym stopniu jego krytykę. Czyli działamy tak, że w teorii zgadzamy się, że feminizm powinien łączyć ponad podziałami, ale zasady walki z opresją narzuca najsilniejsza – najbardziej wpływowa, zamożna, uprzywilejowana grupa.
Czyli przeskoczyłyśmy trzecią falę feminizmu?
S.F.: Owszem. Małe jest zrozumienie faktu, że ucisk systemowy zmienia się w zależności od tego, jaką sekcję, grupę społeczną czy etniczną reprezentujesz. W Polsce ten temat przez długi czas nie wybrzmiewał w głównym emancypacyjnym nurcie, a potem szybko rozpuścił się w liberalizmie, wzorcach bizneswoman, dlatego dziś wciąż koleżankujemy się we własnych bańkach i urządzamy się w patriarchacie, utrwalając różne systemy opresji, zamiast walczyć z dominacją i wyrównywać szanse. Oczywiście widać też tendencje odwrotne, które, mam nadzieję, staną się dominujące. Potrzeba nam siostrzeństwa intersekcjonalnego.
czytaj także
M.M.: W Polsce szczególnie dotkliwy jest podział klasowy, który sprawia, że awansujące kobiety zakładają spodnie i najlepiej dogadują się z mężczyznami. Ale też swoje robi wiara w polski mit o etnicznym i kulturowym monolicie, który nie pozwala dostrzegać jakichkolwiek różnic w kwestii wyznania czy pochodzenia.
Czy siostrzeństwo jest tylko dla kobiet?
S.F.: Nie. To opowieść o współzależności i jakościach mających swoje źródła w ruchu feministycznym i odnoszących się bezpośrednio do cierpienia wywołanego przez patriarchat, który – co ważne – nigdy nie chodzi w pojedynkę. Nie sposób więc snuć jej bez patrzenia na inne systemy, które nas uciskają, jak choćby kapitalizm, homofobia i rasizm. Dobrze byłoby więc, by siostrzeństwo stanowiło wartość, która się uniwersalizuje, a także otwiera na wchodzenie w sojusze i budowanie solidarności z tymi, którzy i które różnią się od nas. Z tego względu siostrzeństwo można praktykować dziś na granicy, ale także wtedy, gdy walczymy o absolutnie wspólną, globalną sprawę, czyli na przykład prawa zwierząt i przyszłość planety.
Od aktywistek klimatycznych usłyszałam, że siostrzeństwo to lek na marazm dziadocenu. Zgadzacie się z taką tezą?
S.F.: Zdecydowanie tak. Męska wizja bankrutuje, bo nie sprawdza się w kryzysach, przed którymi stajemy. Dotyczy to nie tylko katastrofy klimatycznej, ale także pandemii, czyli sytuacji wymagającej współdziałania i współodpowiedzialności. Siostrzeństwo oparte na trosce, długo dyskryminowane w przestrzeni publicznej, teraz okazuje się niezbędne do przetrwania. Mówię o tym, bo mam przed oczami książkę The Care Manifesto: The Politics of Interdependence. Jej autorki i autorzy, opowiadając o opiece – kategorii siostrzeństwa – widzą ją jako coś, bez czego nie ruszymy dalej i nie zwalczymy różnych systemów opresji. Zresztą jej przykłady widziałyśmy już w wielkiej polityce.
czytaj także
Podasz jakiś?
S.F.: Pamiętam reakcję premierki Nowej Zelandii Jacindy Ardern na zamachy na meczety w Christchurch. Ona po tych dramatycznych wydarzeniach opłakiwała ofiary razem ze społecznością, objęła ją troską, była obok, wykazała się ogromną empatią, ale ani razu nie wymieniła nazwiska sprawcy, nie urządziła publicznego linczu. Zamiast tego dokonała ważnych zmian politycznych i prawnych, kilka miesięcy później radykalnie ograniczyła dostęp do broni.
M.M.: Czas przestać się wstydzić swojego idealizmu, chęci naprawy świata. To cynizm, brak kolektywnego zaangażowania i działania doprowadziły nas do miejsca, w którym znajduje się ludzkość. Uznanie opresji za bezlitosne fatum de facto stawia nas po stronie sprawców, opresorów, bez ponoszenia odpowiedzialności. Pisze o tym Bożena Keff w książce Strażnicy fatum. Choć jej przemyślenia dotyczą stosunku Polaków do Żydów w czasie drugiej wojny światowej, to – według mnie – znajdują zastosowanie nie tylko w narracjach o mniejszościach etnicznych, ale również o wszystkich grupach nieuprzywilejowanych.
Czym siostrzeństwo różni się od braterstwa, które kapitalizm i patriarchat zamieniają w bratobójstwo?
M.M.: Siostrzeństwo jest opowieścią dla nas, o naszych, kobiecych doświadczeniach i sposobach bycia. Braterstwo podszywa się pod ideę uniwersalną, ale nią nie jest. Było budowane na męskim doświadczeniu, a potem uniwersalizowane. Mówi patriarchalnym, wykluczającym językiem, wspólnotę postrzega w sposób plemienny, często zogniskowany wokół walki przeciwko faktycznemu lub wymyślonemu wrogowi, wokół przemocy. Siostrzeństwo otacza troską konkretnych ludzi, a wojnę wypowiada opresyjnemu systemowi. Język jest potężnym narzędziem, wpływającym na to, jak postrzegamy świat. Potrzebujemy feminatywów, by stać się widoczne w przestrzeni publicznej. Potrzebujemy narracji o siostrzeństwie, żebyśmy zaczęły w nie wierzyć i je praktykować.
A czy w tym siostrzeniu się nie ma jednak pułapki?
S.F.: Owszem, jest. Bardzo chciałybyśmy uniknąć wzięcia na siebie całkowitej odpowiedzialności za stan świata. Nie chcemy wzmacniać neoliberalnego przekonania: „skoro wy, kobiety, jesteście takie troskliwe, to dalej dźwigajcie na swoich barkach gospodarkę opiekuńczą, która nie jest wyceniana w kapitalizmie i uwzględniana w PKB, dalej zasilajcie zawody, które bazują na tych cechach, a są najmniej wynagradzane”. Temu należy się przeciwstawić i walczyć o to, by opiekuńczość była cechą uniwersalną, a nie kobiecą. Aby to osiągnąć, potrzeba zmian strukturalnych, a nie tylko codziennego wspierania się.
M.M.: Musimy pogadać też o tym, gdzie leży ciężar odpowiedzialności, czy przypadkiem nie spoczywa na barkach tych bardziej uprzywilejowanych? Potrzebujemy refleksji, czy przez swoje działania nie wpływamy na to, że cierpią kobiety, które w łańcuchu zdarzeń społecznych znajdują się niżej od nas. A jeśli cierpią, to naszym obowiązkiem jest im pomóc.
S.F.: Pułapką będzie zatem wspieranie jedynie tych podobnych do nas, nieprzyglądanie się własnym przywilejom i zakładanie, że wszystkie w ten sam sposób doświadczamy opresji. Musimy zauważać różnice, które wynikają choćby z naszych różnych usytuowań ekonomicznych. W ten sposób stara się działać Ogólnopolski Strajk Kobiet, podobnie zresztą jak Global Women’s Strike. Ten drugi oprócz walki z patriarchatem w centrum stawia walkę z ekonomicznymi nierównościami, imperialną polityką i rasizmem. W kontekście prężnie rozwijających się współcześnie tendencji neoliberalnych, autorytarnych, nacjonalistycznych, seksistowskich i homofobicznych nie możemy patrzeć na świat tylko z perspektywy jednej osi dominacji, czyli płci.
Zbadałyście też, jak siostrzeństwo wygląda w zależności od poglądów politycznych. I co nam to mówi o wyborczyniach?
M.M.: Różnice pomiędzy zwolenni(cz)kami różnych partii politycznych mają związek ze stażem poszczególnych ugrupowań, które podzieliłyśmy na „stare” (KO, PiS, SLD, PSL) i „nowe” (Polska 2050, Wiosna, Razem), i wskazują na zmiany generacyjne. Osoby identyfikujące się politycznie z pierwszą grupą w 68 proc. stwierdziły, że siostrzeństwo jest potrzebne. Wyborcy i wyborczynie Nowej Lewicy i Szymona Hołowni w 80 proc. postrzegają siostrzeństwo jako istotną ideę społeczną. Sądzimy, że poparcie dla siostrzeństwa będzie nadal rosnąć.
czytaj także
Wasz raport pokazuje, że w siostrzeństwie wyraźnie widać linię podziału pomiędzy tym, co prywatne, i tym, co publiczne. Chętniej wspieramy swoje krewne i przyjaciółki niż na przykład współpracowniczki.
M.M.: To, że siostrzeństwa jest mało w obszarze związanym z pracą i biznesem, w ogóle nas nie zaskoczyło. Dobrze wiemy, że szklany sufit i lepka podłoga to zjawiska, z którymi kobiety borykają się od dawna i w starciu z którymi nie otrzymują wsparcia od siebie nawzajem.
S.F.: Przyczyna jest prosta. System pozwoli ci przetrwać i awansować tylko wtedy, gdy uosobisz te wartości, które mu pasują. Skoro warunki na rynku pracy zostały zbudowane pod mężczyzn i męskie wartości związane z dominacją, rywalizacją i „wiedzeniem lepiej”, to nic dziwnego, że część kobiet musi „wkładać spodnie” w biurze.
M.M.: Przezabawne i smutne zarazem jest jednak to, że kobiety, które dotarły na szczyt kariery, zazwyczaj opierają publiczną autoprezentację na stereotypowym wzorcu kobiecości, by nie odrzucono ich społecznie. Przekonują, jak bardzo są troskliwe i empatyczne, podczas gdy w codziennym działaniu w ogóle tego nie wykazują.
Z badań jakościowych, które mówią ciekawsze rzeczy niż same przywoływane do tej pory liczby, wiemy, że w przestrzeni zawodowej wiele z nas czuje brak wsparcia innych kobiet. Czujemy się samotne i zagrożone przez współpracowniczki, podwładne i szefowe, jednocześnie widząc powszechną i niemal niezniszczalną męską solidarność.
czytaj także
I to też znajduje odzwierciedlenie w podziale na wieś i miasto. Według waszego raportu znacznie lepiej niż kobiety w miastach wspierają się mieszkanki prowincji.
M.M.: W dodatku pomagają sobie zarówno w sytuacjach problemowych, jak i w pozytywnych obszarach codzienności, znajdują dla siebie nawzajem dużo zrozumienia, wspierają poczucie wartości kobiet ze swojego otoczenia. Bardziej siostrzeńskie światy istnieją obok nas. Naszym zadaniem jako badaczek będzie przyjrzenie się tym światom i odkrycie dobrych praktyk, które ułatwiają praktykę siostrzeństwa. To nie znaczy, że te światy są idealne – w obszarze wspierania się w pracy, jeśli chodzi o awans i rozwój w ramach firmy, wspiera się 52 proc. mieszkanek wsi i tylko 35 proc. kobiet z miast powyżej 500 tys. mieszkańców. W dużych aglomeracjach trudno o siostrzeństwo nie tylko w pracy, ale również na uczelniach.
Tylko 33 proc. waszych respondentek je odczuwa. O co rywalizują między sobą studentki?
M.M.: Ta rywalizacja odbywa się zarówno w konkurencjach odwołujących się do tradycyjnych wzorców kobiecości, jak i tych nowoczesnych. Warto pamiętać, że ta rywalizacja zaczyna się już wcześniej – w czasie wchodzenia w okres dojrzewania. W miarę bezpieczne pod tym względem wydają się dziewczynki w wieku wczesnoszkolnym, kiedy motywowana płcią rywalizacja jeszcze się nie ujawnia. Bardzo chciałabym pogłębić ten temat w kolejnych badaniach.
Czy patrząc na zaangażowanie aktywistyczne i obywatelskie młodych generacji, które siostrzeństwo wyszywają na swoich sztandarach, możemy uznać, że ci ludzie będą nośnikiem zmian?
S.F.: Myślę, że więcej na ten temat będę mogła powiedzieć po zakończeniu projektu Młodzi w Centrum Lab, który prowadzi na Uniwersytecie SWPS dra Agnieszka Kwiatkowska. W jego ramach badamy między innymi osoby poniżej 30. roku życia i moment ich inicjacji w postawę obywatelską.
Jestem ciekawa, co usłyszę od tego pokolenia, ale nie ukrywam, że dużym entuzjazmem napawa mnie zaangażowanie w aktywizm i politykę osób młodszych ode mnie. Strajki klimatyczne i te w obronie praw kobiet były totalnie pociągnięte przez generację Z, która działała na swój sposób, z użyciem humoru, satyry, z fokusem na wartości kolektywne i masowość. To totalnie dodaje wiary w lepszą przyszłość. I osoby z mojej generacji to dostrzegają.
To znaczy?
S.F.: Powstaje coraz więcej inicjatyw wspierających dążenia młodych. Przykładowo dra Aleksandra Hirszfeld, autorka projektu Entuzjastki dotyczącego kobiecego przywództwa, zakłada właśnie fundację Generations of the Future, która chce również wykorzystać potencjał młodych. W pewnym sensie upatrujemy nadziei w młodszej generacji, która przejmie stery i – mówiąc nieco patetycznie – zbawi świat, zwłaszcza że widmo katastrofy wydaje się najbardziej dotkliwe właśnie dla niej. Nie ma w tym oczywiście sprawiedliwości, bo nie oni stworzyli kryzysy, które dziedziczą. Niemniej istnieje jeszcze jeden powód, dla którego dzisiejsi nasto- i dwudziestolatkowie mają szansę coś zmienić.
Jaki?
S.F.: Młodzi lepiej niż ich rodzice i dziadkowie konsumują mainstream kulturowy i światowy, łatwiej odklejają się od patriarchalnej bańki, takiegoż modelu tworzenia rodziny i konserwatywnego kształtowania społeczeństwa. Ale w tej beczce miodu łyżkę dziegciu znajduje związana z PAN-em dra Bogumiła Hall, która w tekście Gendering Resistance to Right-Wing Populism: Black Protest and a New Wave of Feminist Activism in Poland? wskazała, że istnieje pewna generacyjna luka, która wymaga naszej uważności.
czytaj także
„Artykuł kończy refleksja nad głoszoną nowością feminizmu w Polsce, artykułowaną przez nowe pokolenie aktywistek. Twierdzi się, że brak dialogu międzypokoleniowego i przekazywania wiedzy sprawia, że przeszłe zmagania feministyczne w Polsce stają się niewidzialne i zapomniane, a w uderzający sposób pozostawia niekwestionowaną spuściznę poprzednich rządów neoliberalnych i patriarchalnych, które doprowadziły do erozji praw kobiet w postsocjalistycznej Polsce” – czytamy w abstrakcie.
S.F.: O tym właśnie mówię. O ile w młodych feministkach widać super power i potencjał, o tyle pamięć o starszych koleżankach ginie. Trzeba na przykład mieć świadomość, że jeśli protestujemy przeciwko zaostrzaniu prawa aborcyjnego, to nie tylko przeciwko PiS. Zaniechania w tej sprawie mają na koncie przecież poprzednie, również lewicowe rządy. Powinnyśmy inwestować w transfer wiedzy i tworzyć międzypokoleniowe zespoły, które zajmą się działaniami na rzecz zmiany społecznej. Doświadczenie działaczek jest bardzo cenne i nie powinno być pomijane.
M.M.: PiS-owi natomiast trzeba oddać to, że dla wielu kobiet dramat związany z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji okazał się bardzo edukujący. Jak pokazują dane CBOS, 40 proc. młodych Polek deklaruje poglądy lewicowe, a w miastach powyżej 100 tys. mieszkańców ten odsetek wynosi już 54 proc. Ta zmiana będzie trwała, a jej dynamika pokazuje, że możemy liczyć na dalszy wzrost świadomości młodych kobiet.
Krzyż na bochenku chleba. Czy ktoś powiedział Tuskowi, że jest 2021 rok?
czytaj także
A co z edukacją? Czy możemy liczyć na to, że Czarnkowe ugruntowywanie cnót niewieścich wyjdzie młodym ludziom bokiem tak, jak stało się to w przypadku szkolnej janiepawlizacji wszystkiego?
S.F.: Buntują się te osoby, które mają zasoby i narzędzia krytyczne. Badania pokazują, że socjalizacja poprzez edukację do stereotypowych ról płciowych i patriarchalnych jest bardzo skuteczna, co wzmaga nierówności, zwłaszcza w kontekście pandemii i kryzysu opiekuńczego. Nie wszyscy funkcjonują w warunkach, które pozwalają zauważyć, że żyjemy w opresji. To wynika z uprzywilejowania.
M.M.: Mamy do czynienia z seksistowską edukacją, która wspiera stereotypy płciowe i pomija kobiecą perspektywę. Badania Iwony Chmury-Rutkowskiej pokazują, że nadal w podręcznikach postaci kobiecych jest na lekarstwo, wciąż jesteśmy w nich przedstawiane niemal wyłącznie jako matki, opiekunki i asystentki mężczyzn.
A jak uczyć dziewczynki, że mogą wszystko, w mniejszych ośrodkach?
M.M.: Ułatwiać dostęp do wiedzy poprzez internet, organizować warsztaty w szkołach czy domach kultury, edukować nauczycieli, rozmawiać z dziewczynkami, pokazywać im atrakcyjne wizerunki kobiet realizujących się w pracy, nauce, zauważać je i otaczać opieką. To straszne, że niektóre młode kobiety z małych miejscowości w 2021 roku uczą się, że używanie tamponów jest grzeszne, bo wymaga dotykania się w miejscach intymnych, a te są zarezerwowane dla męża po ślubie. Mówimy o treściach, które nam, kobietom z miast, nie mieszczą się w głowach. Siostrzeństwo jest po to, żeby to dostrzec, a nie z zadowoleniem stwierdzać, że problemu nie ma, bo „w szkole mojego dziecka nikt takich bzdur nie uczy”. Dziewczynkom w tym kraju dzieje się realna krzywda. Te, które nie mają zasobów kulturowych, dostępu do rzetelnych informacji, potrzebują naszej pomocy.
czytaj także
Można więc powiedzieć, że siostrzeństwo to nie fantazja o idealnym świecie, ale strategia polityczna?
S.F.: Taki ma rodowód, bo jako idea polityczna pojawiło się w latach 60. w USA, nie przeszło jednak wówczas testu intersekcjonalności. Dziś możemy to zmienić. Potrzebujemy działań strategicznych, systemowych zmian w obszarze ochrony zdrowia, edukacji, rynku pracy, polityk społecznych, zmian, które zauważają różnice między nami, ale też ich nie esencjalizują.
M.M.: Siostrzeństwo to według nas jedyna idea budząca nadzieję na zmiany. Dlatego wkurza mnie, że kobiety na stanowiskach politycznych, należące do największych partii opozycyjnych, jak Małgorzata Kidawa-Błońska, w kwestii aborcji, czyli sprawy, która wyprowadziła tłumy na ulice, nie są w stanie osiągnąć siostrzanego porozumienia. I proponują referendum albo konieczność odbycia konsultacji z psychologiem, który zdecyduje, czy osoba chcąca przerwać ciążę jest „świadoma swojej decyzji”. Kobiety uprzywilejowane, a tak postrzegam polityczki, są absolutnie zobowiązane do tego, żeby opowiadać się za interesem wszystkich kobiet.
S.F.: Również tych, które przebywają na granicy z Białorusią. Rządowa narracja, w której się bronimy i stwarzamy wroga, ucina nam drogę do postaw siostrzanych. Bo inaczej nie da się wytłumaczyć tego, że sprawa Izy z Pszczyny wyprowadziła rzesze ludzi na ulicę, a kryzys humanitarny na granicy – znacznie mniej.
Nie wszyscy jesteśmy w stanie patrolować lasy, ale możemy organizować zbiórki
czytaj także
**
Marta Majchrzak – założycielka Herstories, psycholożka społeczna, badaczka, ekspertka fundacji OFF school. Jest częścią zespołu akcji Kobiety wiedzą, co robią i merytoryczną dyrektorką Sisters of Europe Polska. Kuratorka paneli dyskusyjnych o siostrzeństwie na Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie. Jest też współwłaścicielką OH LALA, studia ruchu, które zapoczątkowało popularyzację tańca na rurze w Polsce i stało się ważnym ośrodkiem kobiecej energii.
Sandra Frydrysiak – doktorka nauk humanistycznych, kulturoznawczyni, socjolożka i ekspertka gender studies. Adiunktka w Instytucie Nauk Humanistycznych Uniwersytetu SWPS, wykładowczyni w projekcie GEMMA (Joint European Master’s Degree in Women and Gender Studies) na Uniwersytecie Łódzkim, badaczka w Młodzi w Centrum Lab, członkini sieci EuroGender (w ramach Europejskiego Instytutu ds. Równości Płci).