Mam poważne zastrzeżenia do programu Platformy Obywatelskiej czy tez wygłaszanych przez część polityków występujących na Campusie Polska Przyszłości. Jednak w przeciwieństwie do krytyków imprezy widziałem też, że te zastrzeżenia podzielało liczne grono uczestników imprezy.
Mógłbym machnąć ręką na krytykę Campusu Polska Przyszłości, organizowanego przez środowisko skupione wokół Rafała Trzaskowskiego. Nie mój cyrk, choć wystąpiłem w nim jako jeden z prelegentów. Jednak lamenty Galopującego Majora nad rzekomą „katastrofą” Campusu są zwyczajnie szkodliwe dla całej polskiej kultury politycznej. A na tej już mi zależy.
czytaj także
Przede wszystkim jednak chylę czoła przed brawurą i niczym niezmąconą pewnością siebie Majora, który wydał tak jednoznaczny wyrok na Campus, nie będąc na nim. Wnioskując z jego felietonu, całą wiedzę na jego temat czerpał z kilku transmisji na YouTubie i przebitek medialnych. Nawet nie zadał sobie trudu zerknięcia w program. W efekcie sprowadził cały Campus do wystąpienia Donalda Tuska, Leszka Balcerowicza i przekręconych słów Sławomira Nitrasa o piłowaniu przywilejów katolików. To obnaża całkowite niezrozumienie, czym ta impreza była.
Tak, poseł Nitras mógł (i powinien) zamiast „opiłować” powiedzieć „ograniczyć”. Wtedy w teorii nie można by się było do jego wypowiedzi przyczepić. Tylko co by to zmieniło? W czasach kipiącej wulgarną i nachalną propagandą telewizji rządowej każde słowo można zniekształcić i przedstawić w negatywnym świetle. Czy powtarzane przez TVP w kółko Tuskowe „für Deutschland” nie jest tego najlepszym dowodem? PiS-owscy propagandziści nie potrzebują Campusu, aby straszyć Platformą.
czytaj także
Podobnie jak Major mam – eufemistycznie mówiąc – poważne zastrzeżenia do programu Platformy Obywatelskiej czy tez wygłaszanych przez część polityków występujących na Campusie. Jednak w przeciwieństwie do Majora widziałem też, że te zastrzeżenia podzielało liczne grono uczestników imprezy. Dyskusja z Balcerowiczem nie była akademią na jego cześć, choć on sam bardzo tego chciał. Dla wielu uczestników była to okazja do zweryfikowania swojego wyobrażenia o pomnikowej postaci, ale dla kolejnych do wyrażenia otwartej krytyki Balcerowicza – czy to w sprawie kwestii klimatycznych, czy zbyt pochopnej likwidacji PGR-ów (!).
Owszem, miał też Balcerowicz na Campusie swoich wyznawców. Na moim panelu kilka osób zareagowało brawami na samo wspomnienie jego nazwiska. Ale przynajmniej tyle samo było tym maksymalnie zażenowanych. Być może za kilka lat będziemy Campus wspominać jako miejsce, z którego wyruszył symboliczny kondukt pogrzebowy Balcerowiczowskiego neoliberalizmu.
Choć Campus jest polityczną szkołą letnią określonego środowiska politycznego, to stworzono na nim warunki do wymiany zdań znacząco wybiegającej poza wąskie ramy platformianego konserwatywnego liberalizmu. Wśród najważniejszych gości znaleźli się socjaldemokraci – burmistrzowie Londynu Sadiq Khan i Budapesztu Gergely Karácsony oraz wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans. Dyskutowano o wykluczeniu menstruacyjnym, weganizmie, zmianach klimatycznych, samotności, sztucznej inteligencji.
Krytyka Polityczna miała swoją dyskusję o polaryzacji. Ja miałem okazję, aby powiedzieć o konieczności uwspólnotowienia polityki społecznej na poziomie unijnym. Tusk czy Kosiniak-Kamysz mogli z dużej sceny mówić, że za wcześnie w Polsce na małżeństwa jednopłciowe, ale uczestnicy Campusu jednocześnie szkolili się z organizowania parad równości.
Na Campusie stworzono też miejsce do zakwestionowania status quo. Umożliwiono młodym ludziom zamanifestowanie podmiotowości, zadanie politykom trudnych pytań i pokazanie im, że przynajmniej część młodego pokolenia jest już w innym miejscu. A o tym, że sam program był atrakcyjny także dla ludzi spoza platformianej bańki, niech świadczy fakt, że na miejscu oprócz znajomych sympatyków PO spotkałem kolegów i koleżanki z Razem, Nowej Lewicy, Polski 2050 czy środowisk LGBT.
Zredukowanie Campusu do tego, że Tusk jest fe, a TVP wytnie sobie fragmenty wypowiedzi polityków PO do ich młotkowania, to zamknięcie oczu na kwestie edukacji obywatelskiej i politycznej. W polskim światku politycznym jak wody na pustyni brakuje miejsc, w których ścierają się różne poglądy i toczą się dyskusje na tematy wykraczające poza polityczną bieżączkę. Niewiele jest też inicjatyw, które umożliwiają nawiązanie kontaktów z ludźmi zainteresowanymi polityką, ale niekoniecznie w stricte partyjnym kontekście. Campus taką przestrzeń oferował.
czytaj także
Rozumiem też, że będąc częścią warszawskiego komentariatu, można nie odczuwać wielkiej potrzeby spotkania się z autorytetem, znanym politykiem czy ciekawą osobą, bo ma się je na co dzień. Ale dla wielu młodych to frajda i zaszczyt. Wiem to sam z doświadczenia, zarówno jako uczestnik, jak i organizator podobnych wydarzeń w przeszłości, choć oczywiście o mniejszej skali. Nie zapominajmy bowiem, że Campus nie jest pierwszą polityczną szkołą letnią w Polsce, choć z pewnością najokazalszą. Po lewej stronie sceny politycznej organizował je choćby Ośrodek Myśli Społecznej im. F. Lassalle’a, od kilku lat odbywa się Akademia Demokracji Socjalnej. Równolegle do Campusu odbyła się też Szkoła Letnia Lewicy, a wielu polityków, aktywistów i działaczy brało udział w podobnych wydarzeniach za granicą. Takich kuźni kadr oraz miejsc siania intelektualnego fermentu potrzebujemy w Polsce jak najwięcej.
Nie da się ukryć, że Platforma ogrywała Campus medialnie, towarzyszył mu duży hype i że na tym tle nie uniknięto też pewnych wpadek. To jednak tylko drobny wycinek rzeczywistości. Aby ocenić prawdziwą wartość Campusu, trzeba się było najpierw wybrać do Olsztyna, poobserwować i porozmawiać z jego uczestnikami. A przede wszystkim umieć spojrzeć na politykę trochę szerzej niż perspektywa najbliższego sondażu. Wtedy dostrzegłoby się, że Campus nie był katastrofą, ale sukcesem – i to nie tyle Rafała Trzaskowskiego czy Platformy, ile polskiego społeczeństwa obywatelskiego.