Co przyniesie oswajanie opinii publicznej z postulatami Konfederacji przez PiS i PO? Czy efektem będzie przesunięcie się sceny politycznej jeszcze bardziej na prawo?
Paradoksalnym zwycięzcą ostatnich wyborów prezydenckich okazał się nie Andrzej Duda, lecz Krzysztof Bosak. A już na pewno idee, które reprezentuje. Mimo że podziela je najwyraźniej niewielu Polaków (6,79 proc. głosów czyli 1 mln 317 tys. wyborców), to właśnie jego środowisko okazało się pełnić rolę języczka u wagi.
Niewykluczone jednak, że dla samej Konfederacji sukces ten okaże się pyrrusowym zwycięstwem. Rozpoczyna się bowiem gra w PiS o jej rozbicie i marginalizację. Także Platformie Obywatelskiej marzy się odzyskanie neoliberalnych sierot po .Nowoczesnej. Przyjrzyjmy się zatem bliżej temu, co dzieje się na skrajnej prawicy.
Rafał Trzaskowski-Mikke?
Sensację wzbudziła deklaracja Rafała Trzaskowskiego: „Dziękuję Krzysztofowi Bosakowi i jego wyborcom. Jeśli chodzi o wolność gospodarczą, mamy w większości takie same poglądy”, zgłoszona już w wieczór wyborczy po pierwszej turze.
„Zawetuję każdą próbę podnoszenia podatków dla Polek i Polaków” – kandydat opozycji na prezydenta oznajmił z kolei w Kartuzach. Przekonywał też u Moniki Olejnik w programie Kropka nad i, że osoby głosujące na Bosaka były obecne na jego wiecach i podchodziły do niego, zapewniając o poparciu w drugiej turze. „Mówili: «jest pan niezależny» – relacjonował Trzaskowski. – 12 lipca zagłosujemy, czy chcemy zmiany, czy nie. A prawie wszyscy wyborcy Bosaka chcą zmiany” – przekonywał. Dodawał wprawdzie, że „nie zgadza się z poglądami Krzysztofa Bosaka w bardzo wielu kwestiach”, podkreślał jednak, że możliwe jest tutaj porozumienie w sprawach gospodarczych.
W ogłoszonym tuż przed drugą turą programie wyborczym Trzaskowski potwierdził z kolei: „Trzeba dążyć do tego, żeby osoby zarabiające do 30 tys. zł rocznie nie płaciły PIT-u w ogóle. Dla osoby zarabiającej między 30 a 65 tys. zł rocznie kwota wolna wyniesie 8 tys. zł. Dla osób z najwyższymi pensjami wysokość PIT i obowiązkowych składek jest relatywnie mniejszym obciążeniem, w ich przypadku obecne zasady nie uległyby zmianie”. Jednocześnie deklarował: „Zaproponuję uszczelnienie ram fiskalnych i umocnienie zasad budżetowych tak, aby finanse państwa, czyli finanse wszystkich Polek i Polaków, były w pełni przejrzyste, a rząd musiał respektować polskie i unijne reguły fiskalne”.
czytaj także
W ciągu dwóch tygodni, między pierwszą a drugą turą wyborów prezydenckich, Bosak stał się na chwilę gwiazdą liberalnych mediów, czego kulminacją było studio wyborcze TVN24, w którym komentował wyniki drugiej tury. Dawniej opisywany w tej telewizji jako „faszysta”, „skrajny nacjonalista” i „fundamentalista religijny”, stał się na moment kimś w rodzaju drugiego Romana Giertycha.
Liberalne media jednak – dość standardowo – przestrzeliły. Nie kojarząc za bardzo wewnętrznych podziałów w Konfederacji, podeszły do Bosaka tak, jak nawykły podchodzić do liderów, których już znają – Kaczyńskiego czy dawniej Tuska – charyzmatycznych „wodzów”, a realnie partyjnych autokratów żelazną ręką trzymających swoich partyjnych, nie kolegów właśnie, lecz podwładnych.
Tymczasem podchody sztabu Trzaskowskiego były bardziej przemyślane. Kandydat KO swoje słowa skierował przede wszystkim do głosujących na Konfederację ultrawolnorynkowych korwinistów. I można uznać, że były to działania – w sensie wyborczym – całkiem skuteczne. Do głosowania na Trzaskowskiego wezwali w duchu „politycznego realizmu” niektórzy redaktorzy endeckiej „Myśli Polskiej” czy monarchista i profesor UKSW Adam Wielomski, a prywatnie mąż Małgorzaty Ziętek-Wielomskiej, starającej się w prawyborach Konfederacji o nominację, by kandydować na prezydentkę. Nie kierował nimi oczywiście entuzjazm wobec kandydata Platformy, ale wiara, że to Konfederacja zyskałaby najbardziej przy kohabitacyjnym klinczu. Ostatecznie, wedle sondaży, na prezydenta Warszawy zagłosowało aż 50 proc. wyborców Bosaka z pierwszej tury.
Na pierwszy rzut oka decyzja konfederatów głosujących na Trzaskowskiego wydawała się oryginalna, lecz była dla nich całkiem rozsądna. Gdyby bowiem wygrał te wybory, sytuacja rysowałaby się najpewniej następująco: jako prezydent, wetując kolejne ustawy zgłaszane przez rząd PiS, doprowadziłby do politycznego impasu. Rząd musiałby przez to szukać w Sejmie sojuszników, gdyż sam Kaczyński nie dysponuje w parlamencie większością kwalifikowaną 3/5 głosów, konieczną do odrzucenia sprzeciwu prezydenta.
Efektem tego kryzysu byłaby najpewniej dekompozycja obozu Zjednoczonej Prawicy, w której już przed tymi wyborami trzeszczało, czego najlepszym przykładem były „buntownicze” działania Jarosława Gowina. W takiej sytuacji konfederaci w najgorszym razie mogliby liczyć na zwiększenie politycznego znaczenia ich skromnej, jedenastoosobowej reprezentacji, a w najlepszym na ściślejszy sojusz bądź to korwinistów z Gowinem, bądź nacjonalistów z Solidarną Polską Ziobry. W wypadku odejścia Kaczyńskiego z polityki mieliby zaś szasnę na sojusz z oboma tymi środowiskami i powstanie najbardziej „piekielnej” partii w dziejach polskiej polityki. Byłby to – a przynajmniej mógłby być – potencjalny efekt uboczny zwycięstwa Trzaskowskiego.
Oczywiście, trudno szukać pozytywów w kiepskiej dla polskiej demokracji reelekcji Dudy, aczkolwiek w przegranej Trzaskowskiego warto też dostrzec chwilowe zatrzymanie takiego scenariusza zdarzeń. Co nie znaczy, że będzie dobrze.
Ruch narodowy Andrzeja Dudy
Po deklaracjach Trzaskowskiego i kojarzonych z liberałami dziennikarzy, po tzw. leftbooku, czyli społecznościowej bańce „prawdziwej lewicy”, przelała się fala oburzenia. „Sojusz z faszystami!” „Normalizacja brunatnych!” Pierwsze skrzypce w tym oburzeniu grała grupa skupiona wokół środowiska „Nowego Obywatela”. Co jest z tą opowieścią nie tak? Otóż aktualnie to jednak PiS zdecydowanie intensywniej próbuje przejąć od Konfederacji ich skrajnie prawicowy elektorat. Wprawdzie nie mają specjalnie szans przejąć – wrogich wszelkim projektom socjalnym – korwnistów, ale skupiają się przede wszystkim na dotarciu do fundamentalistów religijnych i nacjonalistów.
PiS od dłuższego czasu prowadzi politykę mającą na celu dyskryminację i napiętnowanie mniejszości seksualnych. Także prezydent Duda w kampanii zadeklarował swój sprzeciw wobec małżeństwa par jednopłciowych i adoptowania przez nich dzieci. „Nie mam wątpliwości, że takie rozwiązania to obca ideologia”, mówił. Zapowiedział też wprowadzenie „zakazu propagowania ideologii LGBT w instytucjach publicznych”. Pomysł ten jest zaczerpnięty wprost z putinowskiej Rosji, gdzie zakaz homoseksualnej propagandy rozciągnięty jest na całe życie społeczne. Już w listopadzie 2018 roku Duda przyznał, że gdyby w Polsce powstała taka „dobrze napisana” ustawa, to bez wahania by ją podpisał. W kampanii zadeklarował też wprost, że nie ma możliwości, by jakiekolwiek władze czy instytucje ingerowały w edukację seksualną dzieci.
Podczas „jednoosobowej debaty prezydenckiej” w poniedziałek 7 lipca 2020 w Końskich próbował też pozyskać zgrupowanych dotychczas w Konfederacji antyszczepionkowców. „Absolutnie nie jestem zwolennikiem jakichkolwiek szczepień obowiązkowych. Osobiście nigdy się nie zaszczepiłem na grypę, bo uważam, że nie. Szczepienia na koronawirusa absolutnie nie powinny być obowiązkowe”, oświadczył.
„Mamy dużą pulę wspólnych wartości z panem chociażby Krzysztofem Bosakiem i myślę, że podobne w wielu punktach spojrzenie na Polskę oraz na to, jak polskie sprawy powinny być prowadzone”, powiedział z kolei tuż po ogłoszeniu wyników pierwszej tury. Wśród wspólnych elementów programu i światopoglądu z Bosakiem wymienił „wysoką pozycję Polski”, tradycyjne wartości i tradycyjną formę rodziny umocowaną w konstytucji.
Wezwał nawet: „Chciałem zaapelować do wszystkich polityków i wszystkich tych, którzy są zaangażowani po stronie PSL, Koalicji Polskiej, Konfederacji. Szanowni państwo, spotkajmy się na spokojnie po 12 lipca, porozmawiajmy o tych sprawach, które są najistotniejsze. Proszę, żeby zrobili to też wszyscy ci, którzy działają w samorządach”. I dodał, że „jest przekonany, że jest to możliwe – dla dobra Polski, tej po 12 lipca”. Powyższe deklaracje nie wzbudziły jednak większego zainteresowania wśród antyliberalnej części lewicy.
Nacjonalistyczny zaciąg do PiS
Sztab Dudy nie zamierzał trzymać się także standardów demokracji i aby zdobyć głosy wyborców Bosaka, odwoływał się do kroków, które trudno nazwać inaczej niż manipulacja. Sztandarowym przykładem tego typu działania była akcja „Mimo wszystko Duda”.
Już sama konstrukcja akcji była dość zmyślna. Występujący nie zachwycali się Dudą, ale mówili o swoich wątpliwościach, wahaniach, które ostatecznie przełamują, żeby drżącą ręką na karcie wyborczej skreślić nazwisko urzędującego prezydenta.
Jej głównym głosem i animatorem został znany z akcji #respectus dyrektor generalny Związku Polski Przemysł Futrzarski i były wszechpolak Marek Miśko. W tamtej pamiętnej akcji tiry należące do firm futrzarskich jeździły po Europie oklejone hasłem kampanii oraz napisem: „Polacy uratowali podczas wojny 100 000 Żydów”. Sam Miśko pojawił się w spocie akcji #RespectUs. Wcielił się tam w rolę pokrwawionego, skatowanego mężczyzny, który w trzęsących się z bólu dłoniach trzyma papierosa. Nawiązuje w ten sposób do scen z brutalnych przesłuchań dokonywanych przez władze niemieckie i radzieckie podczas drugiej wojny światowej.
Kolejnym ze wspierających Dudę był popularny w kręgach nacjonalistycznych i „judeosceptycznych” ekonomista i historyk amator Leszek Żebrowski (domniemany TW SB ps. „Leszek”, teczka pracy sygnatura INP BU 001134/4722/Jacket). Następni to Damian Kita z zarządu Stowarzyszenia Marsz Niepodległości i współpracujący z neofaszystowskim „Szturmem”, ekonomista dr Mariusz Patey. A wraz z nimi „monarchista” Adam Żuralski, „typowy wszechpolak” „Bartek” i „typowy autonom” „Wojtek”, wreszcie mężczyzna noszący przypadkiem to samo nazwisko co były Kierownik Główny ONR, syn burmistrza Międzyzdrojów, Tomasz Dorosz.
czytaj także
Klip opisano w mediach rządowych jako deklarację „wyborców Bosaka z pierwszej tury”. Akcja ta wzbudziła wściekłość w Konfederacji, bo uznano to za bezczelną próbę podebrania przez manipulację jej elektoratu. Jak szybko sprawdzono, występujący w Mimo wszystko Duda niezbyt intensywnie udostępniali w swoich mediach społecznościowych konfederacki kontent. Co prawda, Miśko był gościem na ślubie Bosaka, a „Bartek”, czyli Bartłomiej Niewiadomski (mający na profilówce sympatycznego hajlującego pieska), był członkiem Młodzieży Wszechpolskiej, to już jednak „monarchista” Adam Żuralski okazał się członkiem stowarzyszenia „Młodzi dla Polski” założonego przez posła Solidarnej Polski Sebastiana Kaletę. Ów młodzieniec szybko usunął swoje konto z Twittera, jednak równie szybko znaleziono jego zdjęcia z Beatą Szydło i inne pokazujące silne zaangażowanie w środowisko pisowskiej Zjednoczonej Prawicy.
Jak opisuje sprawę Anna Mierzyńska, sam spot został opublikowany w poniedziałek o godz. 10.19 na nowym kanale YouTube, nazwanym także Mimo wszystko Duda, który założono tego samego dnia tuż po ósmej rano. Link do niego został najpierw udostępniony na Twitterze, między godziną 12.46 a 12.53 – podało go wówczas siedem kont. Pierwszy był Rafał Otoka-Frąckiewicz, publicysta związany z portalem wsensie.pl, a więc kolega redakcyjny Marka Miśki. Pierwszym kontem, które o godz. 12.40 podało link do spotu, było z kolei konto Krystiana J., młodego prawnika po UW, który pięć lat temu startował do Sejmu z listy KORWiN. Jednak jego post wygenerował minimalną liczbę reakcji. Znacznie ciekawsze jest natomiast drugie aktywne konto: o godz. 13.15, na minutę przed udostępnieniem filmu przez jednego z jego bohaterów, czyli Marka Miśkę, link do spotu opublikował Piotr Mazurek, szef Gabinetu Politycznego wicepremiera Piotra Glińskiego.
Kolejnym krokiem PiS w walce o skrajnie prawicowy elektorat była lista polityków i „autorytetów” wspierających Dudę w drugiej turze. „Szeroko rozumiany obóz patriotyczny, pomimo podziałów i wzajemnych krzywd, musi w obecnym starciu cywilizacji zjednoczyć siły przy urzędującym Prezydencie Rzeczypospolitej i dostrzec w tym wyborze «obowiązek polski»”, pisali sygnatariusze apelu o poparcie dla Andrzeja Dudy. List podpisali nestorzy polskiego nacjonalizmu: Marian Barański i Przemysław Górny, monarchista prof. Jacek Bartyzel, były poseł LPR Sylwester Chruszcz, były poseł i kandydat na Prezydenta RP, założyciel Federacji dla Rzeczypospolitej Marek Jakubiak, liczni fundamentaliści religijni (dr Krzysztof Kawęcki – prezes Stowarzyszenia Wiara i Czyn i ekslider Prawicy RP, komentator Radia Maryja i prof. KUL Mieczysław Ryba, bliska współpracownica Marka Jurka — Lidia Sankowska-Grabczuk), rzeczony już dr Mariusz Patey, a także skrajnie prawicowi historycy prof. Marek J. Chodakiewicz, dr Wojciech Muszyński, dr Paweł Piotr Warot, dr Ewa Kurek i prof. Jan Żaryn – historyk, nauczyciel akademicki, dyrektor Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. R. Dmowskiego i I.J. Paderewskiego.
Kluczowe zdaje się tu ostatnie nazwisko na liście – Jan Żaryn. Jest to polityk niezwykle ważny dla PiS, którego trzeba było zagospodarować po utracie przez niego mandatu senatora. Żaryn to współtwórca pisowskiej polityki historycznej, która pozwala partii rozgrywać przeciw oponentom politycznym kartą historycznych zdrajców, buduje kult „wyklętych” i pomaga konstruować nacjonalistyczną wizję polskiej tożsamości. To zarazem współtwórca IPN, w którym obecnie nie pracuje, ale pracuje tam bardzo wielu jego wychowanków i uczniów, skrajnie prawicowych historyków.
Obecnie jest „w objeździe” po środowiskach nacjonalistycznych, spotyka się, prowadzi dyskusje. PiS mówi do nich: patrzcie, to tu u nas jest realna możliwość realizacji programu nacjonalistycznego poprzez instytucje państwowe. I tak np. 29 czerwca był uczestnikiem debaty, którą organizował Rafał Mossakowski z Centrum Edukacyjnego Powiśle, jednego z ważniejszych hubów informacyjnych skrajnej prawicy. Sprawa ma zresztą aspekt komiczny, gdyż Żaryn jest ojcem Stanisława Żaryna, rzecznika ministra koordynatora służb specjalnych. A to właśnie podległa ministrowi ABW prowadzi śledztwo w sprawie potencjalnego propagowania faszyzmu przez… Rafała Mossakowskiego.
Jak pisze dla wyborcza.pl Witold Mrozek, Instytut już ma budżet w wysokości około 2 mln zł, a Żaryn zapowiedział niedawno, że to Instytut Dmowskiego będzie zarządzał pieniędzmi z obiecanego przez premiera Mateusza Morawieckiego Funduszu Patriotycznego. Jak zapowiedział szef rządu, Fundusz Patriotyczny ma służyć „budowaniu postaw patriotycznych”, wspierać „pasjonatów historii” oraz fundacje i stowarzyszenia o „profilu patriotycznym”. Co ciekawe, wspomniany już Adam Wielomski nazywa całą tę operację PiS „polowaniem na konfederacyjne jelenie”.
czytaj także
Ochotników skłonnych dołączyć do obozu PiS nie brakowało już wcześniej. W szeregach tej partii są już liczni nacjonaliści i fundamentaliści religijni rodem ze skrajnej prawicy: Sylwester Chruszcz, Tomasz Rzymkowski i Adam Andruszkiewicz. Także Marian Kowalski już dawno antyszambruje w korytarzach mediów publicznych. Szykuje się też kolejny transfer do obozu władzy: to prezes Zarządu Stowarzyszenia Marsz Niepodległości Robert Bąkiewicz i zgromadzone wokół niego środowisko byłych oenerowców. Zaczynał on karierę polityczną w jednym z podwarszawskich Klubów Gazety Polskiej. Potem zradykalizował się, wstępując do ONR, wyzywając uchodźców i paląc na demonstracji w Warszawie flagę z kozą wzorowaną na tej, której używa ISIS. Robił też za twarz tego środowiska. W oświadczeniu autonomicznych nacjonalistów można nawet przeczytać, że w kuluarach określał się wprost jako „separatysta rasowy”, czytaj: rasista. Ostatecznie jednak jego Roty Niepodległości skłaniają się dziś coraz bardziej w kierunku PiS. Już w 2018 roku jako Prezes Zarządu Marszu Niepodległości zgodził się na mocno wymuszone uczestnictwo wierchuszki PiS w manifestacji, pozbywając się w dużej części uczestniczących w demonstracji otwartych rasistów z ruchu szturmowego. Po rozłamie w ONR założył najpierw ONR ABC, żeby szybko przekształcić je w Roty Niepodległości. Dziś widać coraz wyraźniej jego akces do obozu PiS. Wysłał już nawet do Andrzeja Dudy poddańczy powyborczy asumpt w duchu: Przy Tobie, Najjaśniejszy Panie, stoimy i stać chcemy, a Ty w zamian zauważ nas i nasze postulaty.
Dziś przed południem wysłałem list do Prezydenta Andrzeja Dudy. Niech to będzie lepsza kadencja dla Polski! pic.twitter.com/H9w1CB9ap5
— Robert Bąkiewicz (@RBakiewicz) July 14, 2020
Kolejnym przykładem współpracy może być inicjatywa, którą podjął bliski PiS Marek Jurek. Powstała po rozpadzie jego mikropartii Prawica RP kolejna mikropartia – Chrześcijański Kongres Społeczny – oraz Ordo Iuris nawołują rząd do wypowiedzenia tzw. konwencji stambulskiej oraz opracowania międzynarodowej konwencji praw rodziny. PiS zareagował momentalnie. „Polska szykuje się do wypowiedzenia konwencji stambulskiej” – zapowiedziała już ministra rodziny, pracy i polityki społecznej Marlena Maląg. Dokument ten, podpisany przez Polskę w 2012 roku, ma chronić kobiety przed wszelkimi formami przemocy oraz dyskryminacji. Maląg powiedziała w programie Polski punkt widzenia na antenie TV Trwam, że Polska złożyła już swoje zastrzeżenia do konwencji. Już w maju tego roku jej wypowiedzenie zapowiadał też wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski, który nazwał dokument „genderowskim bełkotem”.
Bosak: „Nasze postulaty mieszczą się w tym zdrowym centrum”
Jaki będzie efekt kroków poczynionych przez PO i PiS w kampanii? Co przyniesie oswajanie opinii publicznej z postulatami Konfederacji przez dwie główne partie? W mojej ocenie nastąpi przesunięcie się sceny politycznej jeszcze bardziej na prawo. Widać już trend, który będzie się nasilać w najbliższej przyszłości. Walka PiS z Konfederacją o zmotywowany, skrajnie prawicowy elektorat przybierze na sile. Obie partie będą się licytować na homofobię, ksenofobię i religijność, a opisane powyżej środowiska okołopisowskie i ich działania będą pełnić funkcję harcowników. Dzięki umieszczeniu nacjonalistów i fundamentalistów religijnych na prawym skrzydle partii i w jego okolicy, ale już nie w głównym nurcie partii, PiS będzie mógł przedstawiać wprowadzane do dyskusji politycznej skrajnie prawicowe projekty, ustawy czy koncepcje jako indywidualną inicjatywę swoich szeregowych członków czy sympatyków. A ich ewentualne poparcie w procesie legislacyjnym zależeć będzie od siły protestów przeciwko nim. Jeśli takowe się pojawią i opór będzie widoczny, projekt zostanie zamrożony w komisjach, a partia wyśle do mediów sygnał, że to była inicjatywa Ordo Iuris/Marka Jurka/Jana Żaryna/IPN (niepotrzebne skreślić). Jeśli sprzeciwu nie będzie, państwo wykona kolejny krok w kierunku Węgier/Rosji/Turcji.
Konfederaci starają się nie oddawać pola PiS w obsługiwaniu skrajnie prawicowego elektoratu. Nie mają jednak łatwej sytuacji. W ostatnim dwuleciu utracili bowiem wsparcie radykalnych nacjonalistów i faszystów, a dołączeni w zamian antyszczepionkowcy czy walczący ze spiskiem 5G to elektorat, delikatnie mówiąc, chimeryczny. Dodatkowo ich związki z partią są powierzchowne. Ruch Konfederacji do centrum został zatrzymany, a druga tura pokazała, jak bardzo podzieleni są wyborcy tej partii, których jedna połowa głosowała na Dudę, a druga na Trzaskowskiego.
Także więc PO będzie próbowała sięgać po korwinistów z Konfederacji, szczególnie takich, którzy jak oszukany przez kolegów w prawyborach prezydenckich Artur Dziambor mają jakiś uraz do macierzystej organizacji. Nie byłby to zresztą pierwszy taki transfer. Do korwinistycznych partii należeli przecież tacy politycy PO jak Paweł Graś, Cezary Grabarczyk, Tomasz Tomczykiewicz, Ewa Więckowska, Julia Pitera, Sławomir Nitras, Robert Smoktunowicz czy Wojciech Bartelski. Potencjalnym efektem może być potencjalnie nawet rozpad Konfederacji.
W tle zaś dokonują się podchody mające z kolei usunąć lewicę. PO buduje swoje lewe skrzydło, opierając się na Barbarze Nowackiej i Zielonych, a na Trzaskowskiego głosowała większość jej wyborców. Z kolei PiS uruchamia na lewicy „Nowego Obywatela” i kreuje swój obraz jako „partii socjalnej”. Cel? Marginalizacja Konfederacji i Nowej Lewicy i utrwalenie duopolu PO-PiS, z PO jako „lewicą/demokratami”, a PiS jako „prawicą/republikanami”. Da to w praktyce, nawet bez JOW-ów w Polsce, quasi-amerykański system partyjny. Kto na tym ostatecznie zyska? Fundamentaliści religijni i nacjonaliści, którzy z marginesu coraz bardziej przesuwają się do głównego nurtu.
„Nasz program, nasze poglądy, nasze wartości są mniej więcej w centrum polskiego życia społecznego, to mainstream, główny nurt polityczny i medialny są przesunięte w lewo względem polskiego społeczeństwa, a nasze postulaty mieszczą się w tym zdrowym centrum” – oby to zdanie Krzysztofa Bosaka nie okazało się kiedyś prorocze, tylko przeszło do annałów niezamierzonego humoru politycznego. Taka zmiana dyskursu zdarzyć się nam może niekoniecznie wskutek bezpośredniego przejęcia władzy przez konfederatów, ale jak pokazują przykłady węgierski i rosyjski, poprzez coraz mocniejsze czerpanie pomysłów ze skrajnej prawicy przez ekipę rządzącą, „sanacyjną” partię. Dokładnie zresztą jak w przedwojniu.