Świat

Korporacja to czarujący psychopata

Fragment okładki książki Korporacja. Fot. Materiały promocyjne.

Korporacje zmieniły nieco swój wizerunek, ale nie zmieniły charakteru. Najpierw zażarcie walczyły o to, by pozbawić władze możliwości rozwiązywania problemów społecznych i środowiskowych, a teraz twierdzą, że same podejmą się zadania, któremu władze (w efekcie wieloletnich zabiegów biznesu) nie potrafią podołać.

Korporacja, nawet gdy przestrzega prawa, zachowuje się jak psychopata, ponieważ działa wyłącznie w interesie własnym i ani ona, ani jej udziałowcy nie ponoszą konsekwencji jej społecznie szkodliwych działań – mówi Joel Bakan, autor książki Korporacja: patologiczna pogoń za zyskiem i władzą, w wywiadzie dla Transnational Institute. Mówienie o społecznej odpowiedzialności biznesu czy o „zielonym kapitalizmie” to mydlenie oczu. Te same spółki, które jakoby troszczą się o klimat i zajmują słuszne skądinąd stanowisko w sprawie rasizmu albo dyskryminacji, lobbują za osłabieniem funkcji kontrolnej państwa, obniżeniem podatków i ograniczaniem osłon socjalnych albo przekonują, że możliwy jest „czysty węgiel”.

Czym jest korporacja w znaczeniu amerykańskim, czyli spółka kapitałowa?

Korporacja to konstrukt prawny, a właściwie pewien rodzaj prawnej fikcji. Korporacja nie jest dziełem Boga ani natury. Jest zestawem relacji, które zostały stworzone na gruncie prawnym i obwarowane odpowiednimi przepisami po to, aby gromadzić kapitał dla rozmaitych wielkich projektów industrializmu. Służy przede wszystkim do tego, by odseparować właścicieli od ich przedsięwzięcia biznesowego. Dzięki tej prawnej konstrukcji samo przedsięwzięcie biznesowe w magiczny sposób staje się „osobą” zdolną do posiadania praw i obowiązków, a więc taką, która może funkcjonować w systemie gospodarczym. Tym sposobem właściciele – czyli akcjonariusze – stają się nieistotni i znikają z punktu widzenia prawa, a tytuły prawne i odpowiedzialność za błędy przypadają samej korporacyjnej „osobie” (i czasem kadrze kierowniczej).

Osoba prawna ponad prawem

Innymi słowy, jedyne ryzyko dla akcjonariuszy polega na tym, że stracą pieniądze w wypadku spadku ceny akcji spółki. Nie można ich pozwać do sądu za żadne działania korporacji. Co więcej, żeby dodatkowo osłodzić inwestorom życie, prawo nakłada na prezesów i dyrektorów spółki obowiązek działania wyłącznie w najlepszym interesie akcjonariuszy – to znaczy najkorzystniejszym dla ich finansów.

Geniusz tego niezwykle korzystnego dla akcjonariuszy rozwiązania polegał na tym, że dla wielu ludzi (zwłaszcza z rodzącej się właśnie klasy średniej) stanowił silną zachętę do inwestowania w kapitalistyczne projekty. Głównym celem spółek akcyjnych miało być generowanie ogromnych zasobów kapitałowych potrzebnych do podejmowania przedsięwzięć na wielką skalę, które stały się możliwe dzięki industrializacji: uruchamiania i obsługi linii kolejowych, fabryk i tak dalej. Można powiedzieć, że korporacja w amerykańskim znaczeniu tego słowa była niegdyś instytucją crowdfundingową.

A później?

Główna funkcja instytucjonalna spółki kapitałowej, czyli koncentrowanie kapitału tysięcy albo nawet milionów inwestorów w jednym przedsiębiorstwie, dawała korporacjom wielki potencjał na osiągnięcie ogromnych rozmiarów i zdobycie potężnej władzy. Początkowo ich władza była limitowana: korporacje mogły osiągnąć pewną wielkość maksymalną, nie wolno było im działać jednocześnie w wielu sektorach, musiały przestrzegać praw chroniących konkurencję i tak dalej. Ale wiek XX przyniósł stopniowe osłabianie i znoszenie tych ograniczeń. Teraz spółki mogą się łączyć i przejmować inne spółki, mogą stawać się coraz większe, coraz potężniejsze i prawie nic ich nie ogranicza. W korporacjach skoncentrował się gigantyczny kapitał i teraz to one zajmują dominującą pozycję nie tylko w gospodarce, ale także w sferze stosunków społecznych oraz politycznych.

Ich struktura nie jest demokratyczna, a jednocześnie prawo zobowiązuje korporacje, by każde ich działanie służyło interesom akcjonariuszy. Mamy więc wielkie, potężne instytucje, zbudowane w taki sposób, żeby realizowały własne interesy bez względu na konsekwencje i pokonywały przeszkody na drodze do celu (np. podatki czy inne państwowe przepisy) przy pomocy siły lub uników. Instytucje te wypracowują zyski dla anonimowych akcjonariuszy, których nie można pociągnąć do odpowiedzialności, i same nie odpowiadają w demokratyczny sposób przed nikim, kogo dotykają konsekwencje ich decyzji i działań oprócz wspomnianych akcjonariuszy.

Joel Bakan. Fot. Simon Fraser University CC BY 2.0
Joel Bakan. Fot. Simon Fraser University CC BY 2.0

Co się zmieniło przez te 15 lat, odkąd napisałeś książkę Korporacja?

Kilka rzeczy, które widać na pierwszy rzut oka. W czasach mojego pierwszego projektu nie istniały jeszcze wielkie korporacje z branży IT a przynajmniej nie miały tak dominującej pozycji jak dziś. Istniał problem zmiany klimatu, ale ten kryzys nie nabrał jeszcze tak egzystencjalnego, bezpośredniego charakteru. Prawicowy populizm był wciąż tylko marginalnym zjawiskiem, globalizacja była w natarciu, a korporacje strategicznie zaczęły zmieniać swój wizerunek i zasady gry. Zmądrzały po antyglobalistycznych wystąpieniach na całym świecie. Obawiały się, że opinia publiczna traktuje je z coraz większą nieufnością, a ich rosnąca potęga zaczynała wywoływać niepokój.

Korporacje wypracowują zyski dla anonimowych akcjonariuszy, których nie można pociągnąć do odpowiedzialności, i same nie odpowiadają przed nikim, kogo dotykają konsekwencje ich działań.

Mniej więcej w tym czasie, kiedy ukazała się moja pierwsza książka i oparty na niej film, korporacje zaczęły podejmować daleko idące zobowiązania. Mówiły o zrównoważonym rozwoju i o społecznej odpowiedzialności biznesu. Obiecywały zużywać mniej energii, redukować emisje, zwalczać ubóstwo na świecie, ratować miasta i tak dalej. Pojawiły się nowe hasła, takie jak „kapitalizm kreatywny”, „kapitalizm włączający”, „świadomy kapitalizm”, „kapitalizm społeczny”, „zielony kapitalizm” i tak dalej. Określenia te miały odzwierciedlać to, że kapitalizm korporacyjny podlegał przemianom, wskutek których stawał się bardziej świadomy społecznie i ekologicznie.

Główne przesłanie, niezależnie od retorycznego opakowania, było takie, że korporacje przeszły radykalne przeobrażenie: idee takie jak społeczna odpowiedzialność biznesu i zrównoważony rozwój które wcześniej znajdowały się na obrzeżach pola zainteresowania spółek akcyjnych (tu trochę filantropii, tam trochę działań proekologicznych) teraz stały się nieodzowną częścią etosu i zasad operacyjnych korporacji.

Czy kapitalizm interesariuszy naprawdę wraca?

Zmiana więc postępuje.

Tak, ale niekoniecznie na lepsze. Moją nową książkę opatrzyłem podtytułem: „Dobre” korporacje są złe dla demokracji. Dlaczego? Zacznijmy od tego, że mimo całej tej pięknej retoryki nowe spółki kapitałowe nie różnią się niczym od starych. Przepisy prawa o spółkach się nie zmieniły. Instytucjonalna struktura korporacji jest wciąż taka jak kiedyś. Zmienił się tylko dyskurs i część zachowań. Nowy etos wyraża się w koncepcji „doing well by doing good” (dobrze sobie radzić, czyniąc dobro), która wzywa do tego, by szukać synergii między zarabianiem pieniędzy a robieniem dobrych rzeczy dla społeczeństwa i środowiska – tak jakby między jednym a drugim nie było sprzeczności.

Korporacje głoszą teraz wszem i wobec, że starają się czynić dobro, ale znacznie rzadziej wspominają o tym, że mogą zrobić tylko tyle dobrych rzeczy, ile pomaga im się dobrze ustawić. Mimo szumnych zapewnień korporacje nigdy nie poświęcą interesów akcjonariuszy ani swoich własnych w imię czynienia dobra. Nie mogą tego zrobić. Istnieje bardzo ważna granica dla tego, ile dobrych rzeczy są gotowe dokonać. A w sytuacji, kiedy dobrych działań nie da się uzasadnić z punktu widzenia biznesowego, mają tylko jedno wyjście: pozostaje im czynić „zło”.

Inny problem i tu dotykamy wspomnianej przeze mnie niedemokratyczności jest taki, że korporacje wykorzystują swój nowy, „przyjazny” wizerunek jako argument w walce z przepisami regulującymi ich działalność. Skoro mogą się teraz same regulować, to przecież nie musi się nimi już interesować rząd. Ponadto przekonują, że potrafią lepiej od państwa zapewniać usługi publiczne, dostarczać wodę, prowadzić szkoły i więzienia, organizować system transportowy i tak dalej.

Szczególną przebiegłością wykazują się w kwestii klimatu. Już nie mogą w przekonujący sposób negować zmiany klimatu, więc mówią tak: „Dobrze, kryzys klimatyczny faktycznie istnieje, przyznajemy; ale teraz troszczymy się o przyszłość planety, przejmujemy stery, przygotowujemy rozwiązania, nie potrzebujemy państwowego nadzoru”.

Greta Thunberg, Donald Trump i przyszłość kapitalizmu

Wszyscy naukowcy, których o to zapytacie, powiedzą, że czas się skończył, musimy już dziś przechodzić na odnawialne źródła energii, żeby zapobiec rozwojowi katastrofalnych scenariuszy, i że potrzeba zmian na ogromną skalę, w których wiodącą rolę odegrają instytucje państwowe.

Jeśli o to samo zagadniecie przedstawicieli branży paliw kopalnych, to usłyszycie zupełnie inną narrację, która doskonale pasuje do ich planów, by czerpać zyski z węgla, ropy i gazu tak długo, jak to będzie możliwe. Mówią, że mamy czas, że nie powinniśmy i nie możemy przejść w najbliższym czasie na odnawialne źródła energii, że gaz i szczelinowanie hydrauliczne to dobre alternatywy, że nie ma nic złego w dalszym rozwijaniu gigantycznych projektów w celu eksploatacji rezerw paliw kopalnych (w tym węgla, jak kopalnia Adani w Australii), że w dziedzinie odnawialnych źródeł energii to korporacje odegrają wiodącą rolę i poprowadzą świat naprzód. Że powinniśmy zaufać im, a nie władzom państw, jeśli chodzi o rozwiązanie kryzysu klimatycznego.

Ta nowa strategia jest chyba nawet groźniejsza niż wcześniejsze zaprzeczenia. Podając się za „tych dobrych”, korporacje w bardziej subtelny sposób maskują swoje intencje i prawdziwy stan rzeczy. Wykorzystują wpływ, który wywierają na władze państwowe na szczytach klimatycznych, by mieć pewność, że ich modele biznesowe oparte na paliwach kopalnych praktycznie w ogóle nie będą musiały się zmieniać.

Ameryka jest bezsilna wobec rynkowych gigantów

W pierwszej książce przekonywałem, że gdyby korporacje były ludźmi, to z powodu zachowania i cech osobowości zostałyby uznane za psychopatów. Teraz nałożyły maski i stały się czarującymi psychopatami.

Korporacje wpływają nie tylko na środowisko. Mają coraz większą kontrolę i nad życiem nas samych, i nad demokracją.

Kiedy dobrych działań nie da się uzasadnić z punktu widzenia biznesowego, korporacje mają tylko jedno wyjście: czynić „zło”.

Korporacje przejmują coraz większą bezpośrednią kontrolę nad pojedynczymi ludźmi za pośrednictwem technologii, co sprawia, że coraz trudniejsze jeśli nie niemożliwe staje się uregulowanie stosunków między spółkami a osobami prywatnymi za pomocą przepisów państwowych. Firmy ubezpieczeniowe mają pośrednią kontrolę nad ubezpieczanymi kierowcami, bo znają ich zwyczaje za kółkiem oraz stan zdrowia i od tego uzależniają wysokość składek. Z powodu tej pośredniej kontroli instytucjom demokratycznym, takim jak sądy i państwowe organy kontrolne, trudniej jest chronić prawa indywidualnych konsumentów. Natomiast kiedy platforma internetowa taka jak Uber wykorzystuje technologię, by w praktyce omijać stosunki pracy, czyli konstrukt prawny służący do zabezpieczania pracowników przed przeważającą pozycją ich pracodawców, to znacznie trudniejsze staje się chronienie pracowników.

Rowerem z kebabami przez polski Dziki Zachód

Na demokrację wpływa także nasilenie dezinformacji, hejtu i prowokacyjnych wypowiedzi za pośrednictwem internetu i mediów społecznościowych. To także wiąże się z modelami biznesowymi wielkich firm z branży technologicznej. Firma taka jak Facebook robi najlepsze interesy wtedy, kiedy użytkownicy platformy bardziej i częściej się angażują. Więcej znaczy lepiej, a kwestie prawdy, interesu publicznego albo demokracji są po prostu nieistotne.

Patrząc na to z jeszcze szerszej perspektywy: fala prawicowego autorytaryzmu, który zdobywa władzę za pomocą demokratycznych procesów wyborczych, to w dużej mierze reakcja na 40 lat neoliberalnych decyzji politycznych, które niszczyły miejsca pracy i zabezpieczenia socjalne a więc życie pojedynczych ludzi oraz całych wspólnot. Pionierami tej neoliberalnej polityki były i są wielkie korporacje, które wykorzystywały swoje zasoby do lobbingu, finansowania kampanii wyborczych, przenoszenia operacji w inne miejsce świata w odpowiedzi na regulacje lub samą zapowiedź wprowadzenia nowych regulacji, zwlekały z zapłatą podatków albo unikały opodatkowania itp.

Liderzy „nowego” ruchu korporacyjnego te same firmy, które zapewniają nas o tym, że troszczą się o społeczną odpowiedzialność i o zrównoważony rozwój były w pierwszym szeregu tamtych kampanii. Żadna korporacja nie powiedziała nigdy: „wartości społeczne i środowisko są bardzo ważne, więc wprowadźmy wyższe podatki i mocniejsze państwowe regulacje, żeby je chronić”. Wręcz przeciwnie.

Miliarderom demokracja nie przeszkadza

Teraz korporacje grają swoją rzekomo nową osobowością, by odpierać presję demokracji. Twierdzą, jak już wspomniałem, że będą się kontrolować same, więc nie trzeba ich utrzymywać w ryzach przy pomocy środków prawnych. Głoszą ponadto, że to one, a nie instytucje publiczne, powinny dbać o zabezpieczenia socjalne obywateli. To niezła kombinacja dwóch ciosów. Najpierw zażarcie walczyły o to, by całkowicie pozbawić władze możliwości rozwiązywania problemów społecznych i środowiskowych, a teraz wkraczają, żeby powiedzieć, że mogą podjąć się zadania, którego władze (z powodu wcześniejszych wysiłków korporacji) nie potrafią wykonać.

Skutek jest taki, że w naszym życiu (jako pojedynczych obywateli i członków społeczeństwa) coraz mniejszy udział mają decyzje władz, a większy – decyzje korporacji. To oznacza osłabienie demokracji.

Jak społeczeństwo obywatelskie i ruchy społeczne odpowiedziały na pojawienie się korporacji?

Ostatnie 20 lat to okres niezwykłej mobilizacji zorganizowanych i skutecznych ruchów, dających odpór zagrażającej systemowi demokratycznemu potędze korporacji. Ponad 200 miast na całym świecie odrzuciło prywatyzację systemów wodociągowych i znów przejęło nad nimi samorządową kontrolę; wiele rdzennych ludów wygrało batalie z firmami z branży wydobywczej o uznanie prawa do swojej ziemi i do samostanowienia; w 2011 roku przetoczyły się miejskie protesty, których częścią był ruch Occupy Wall Street; politycy idący do wyborów z progresywnym programem odnieśli zwycięstwa w Barcelonie, Paryżu, Nowym Jorku, Jackson, Seattle, Tucson i Vancouver oraz w wielu innych miastach.

Gdyby korporacje były ludźmi, to z powodu zachowania i cech osobowości zostałyby uznane za psychopatów.

Trzeba się jednak wystrzegać prób wchłonięcia tego ruchu oporu przez korporacje. Bardzo intensywnie pracują one nad tym, żebyśmy uwierzyli, że to one są prawdziwymi liderami zmian. Że dla świata najlepiej byłoby, gdybyśmy kupowali ich „zielone” produkty, popierali ich inicjatywy społeczne i ekologiczne, podążali za ich radami dotyczącymi recyklingu, redukowania śladu węglowego itp.

Firmy i ich prezesi regularnie zajmują zdecydowane stanowisko w tego rodzaju kwestiach. Coraz częściej zostają partnerami organizacji pozarządowych, takich jak World Wildlife Fund (WWF), Save the Children (SCF) czy Conservation International, a także wielu międzynarodowych organizacji rządowych np. rozmaitych instytucji ONZ. Bez wątpienia może to przynieść pewne dobre rezultaty, ale trzeba mieć świadomość, że te same spółki, które zawierają sojusze z NGO-sami i zajmują słuszne stanowisko w sprawie rasizmu, imigracji albo dyskryminacji osób LGBT+, lobbują jednocześnie za osłabieniem funkcji kontrolnej państwa, obniżeniem podatków, rozszerzeniem rynków, okrajaniem osłon socjalnych itd.

Czy w przyszłości jest jakieś miejsce dla korporacji?

Myślę, że jest miejsce dla jakiegoś mechanizmu finansowania dużych projektów, które wymagają zebrania dużej liczby inwestorów – czym w gruncie rzeczy jest spółka akcyjna, korporacja w amerykańskim znaczeniu tego słowa. Ale wszyscy muszą rozumieć taki mechanizm jako narzędzie, środek do osiągania pewnych celów, a nie cel sam w sobie.

Czy człowiek z Davos się zmienił?

Spółki akcyjne zostały stworzone przez państwa jako narzędzie do finansowania wielkich przedsięwzięć. Jednak to, co motywuje inwestorów do wykładania pieniędzy mandat prawny korporacji do nieograniczonego tworzenia bogactwa stanowi jednocześnie największe zagrożenie. Dlatego spółki akcyjne trzeba nadzorować w ich działaniach i nie powierzać im dostarczania dóbr publicznych, a już na pewno nie pozwalać im uczestniczyć w zarządzaniu społeczeństwami. Korporacje nie są wyposażone w odpowiednie do tego zadania narzędzia, bo na najbardziej fundamentalnym poziomie działają we własnym interesie i nie ponoszą odpowiedzialności przed nikim oprócz swoich akcjonariuszy.

Żadna korporacja nie powiedziała nigdy: „wartości społeczne i środowisko są bardzo ważne, więc wprowadźmy wyższe podatki i mocniejsze regulacje, żeby je chronić”.

Musimy działać w swoich wspólnotach, szkołach i związkach zawodowych, dzieląc się wiedzą i inspiracjami. Współpracować z progresywnymi partiami politycznymi, zapisywać się do nich i pomagać im wygrywać wybory. Dołączać się do ruchów obywatelskich i zakładać nowe, promować solidarność, mając świadomość różnic. Musimy patrzeć na siebie jako podmioty polityczne, obywateli zobowiązanych do tego, by wnieść wkład w tworzenie dobrych i sprawiedliwych społeczeństw. Musimy zaakceptować to, że w systemie demokratycznym rządy nie są uporządkowane i przewidywalne, a proces partycypacji w podejmowaniu decyzji jest równie ważny, co ostateczny rezultat. Demokracja może się rozwijać tylko w warunkach społecznych, które wspierają empatię i solidarność wśród obywateli.

Powinniśmy także pomyśleć o wykorzystaniu innych form organizacji gospodarczych służących zapewnianiu dóbr i usług, takich jak spółdzielnie albo instytucje publiczne działające w interesie publicznym. Nie ma żadnych dowodów przemawiających za tym, że duże spółki dążące do wypracowania zysku są zawsze albo nawet z reguły rozwiązaniem idealnym, a argumentów przeciwko tej tezie jest bardzo wiele.

Wolny rynek nie robi się sam

To wszystko może przemawiać za odejściem od kapitalizmu w stronę jakieś systemu innego rodzaju jednej z wizji socjalizmu demokratycznego, jaką jest „commons movement” [ruchy walczące o dobra wspólne – przyp. tłum.], lub ekologicznych wierzeń i systemów wartości ludów rdzennych gdzie priorytetem są cele społeczne i ekologiczne, a nie akumulacja kapitału. Choć coś takiego może już powoli pojawiać się na horyzoncie, to na razie powinniśmy się skupić na tym, jak opanować niebezpieczne tendencje korporacji oraz kapitalizm taki, jaki mamy, żeby nie stały się maszynami zagłady.

Kostera: „Załóż firmę”, mówi system. To je zakładam. Zupełnie inne

**
Joel Bakan – kanadyjski pisarz, filmowiec i wykładowca prawa na University of British Columbia. Jest autorem książek Korporacja: patologiczna pogoń za zyskiem i władzą (wydanej w Polsce przez Wydawnictwo Lepszy Świat) oraz Childhood Under Siege. Jego nowa książka, The New Corporation: How „Good” Corporations Are Bad for Democracy, ukaże się we wrześniu.

Wywiad ukazał się na wolnej licencji w magazynie Roar i jest częścią raportu „State of Power 2020: The Corporation”, opublikowanego przez Transnational Institute. Skróty od redakcji. Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.

Film dokumentalny The Corporation można obejrzeć na YouTube w wersji pełnej lub w skróconej wersji telewizyjnej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij