Nie ma żadnych gwarancji, że stan wojenny za miesiąc nie zostanie przedłużony. Jak wiadomo, każda forma stanu wyjątkowego ma to do siebie, że dużo łatwiej ją wprowadzić, niż przerwać.
Pytanie o to, czy (lub kiedy) w Ukrainie dojdzie do przewrotu wojskowego, przez dłuższy czas było kluczowym – chociaż dosyć rzadko zadawanym głośno – pytaniem życia politycznego w tym kraju. W poniedziałek parlament ukraiński wprowadził w kraju stan wojenny. Oczywiście decyzji tej nie można utożsamiać z uzurpacją władzy przez wojsko, ale byliśmy od tego o krok.
Wbrew życzeniom prezydenta Petra Poroszenki stanu wojennego nie wprowadzono na całym terytorium kraju, a w 10 obwodach przy granicy z Rosją, a także wprowadzono go nie na 60 a na 30 dni.
Воєнний стан запроваджується у 10 областях України pic.twitter.com/CpX9I75YYv
— Радіо Свобода (@radiosvoboda) November 26, 2018
W związku ze skróceniem czasu jego trwania do miesiąca, nie powinien on wpłynąć na termin przeprowadzenia wyborów prezydenckich zaplanowanych na marzec przyszłego roku. Gdyby to jednak nastąpiło, nie byłoby już żadnych wątpliwości, że władzę w Ukrainie przejęła jakaś forma reżimu wojskowego.
Oczywiście nie ma żadnych gwarancji, że stan wojenny za miesiąc i tak nie zostanie przedłużony. Jak wiadomo, każda forma stanu wyjątkowego ma to do siebie, że dużo łatwiej ją wprowadzić niż przerwać. Prawdziwy zaś problem z ukraińską sytuacją polega na tym, że obecny rozwój konfliktu z Rosją z pewnością będzie sprzyjał utrwaleniu stanu wojennego, który, swoją drogą, nie przewiduje żadnej rozsądnej i wiarygodnej ścieżki rozwiązania konfliktu.
Polityczna gra wokół kształtu ukraińskiego stanu wojennego niemal zupełnie, niestety, odwróciła uwagę nas wszystkich od przyczyny podjęcia przez Poroszenkę takiej decyzji. Tymczasem porwanie ukraińskich okrętów wojennych przez rosyjską flotę jest najnowszym odcinkiem eskalacji konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, który trwa na Morzu Azowskim od co najmniej kilku miesięcy. Wzmaganie się tego konfliktu należy nazwać po imieniu – obserwujemy stopniową aneksję Morza Azowskiego przez Rosję.
Piąty już rok trwa wojna pomiędzy Ukrainą a Rosją, a dla dużej części Ukraińców wciąż jest niespodzianką, że anektować można nie tylko terytorium lądowe obcego państwa – jak na przykład Półwysep Krymski – ale też morze. Wystarczy jednak świeżym okiem spojrzeć na mapę Morza Azowskiego, żeby taki ruch przestał zaskakiwać. W 2003 roku podpisano umowę bilateralną między Moskwą a Kijowem, w świetle której Rosja i Ukraina miały mieć nieograniczony dostęp wód Morza Azowskiego. Niestety, po rozpoczęciu wojskowej okupacji Krymu i ukończeniu w maju tego roku budowy mostu przez Cieśninę Kerczeńską, który – jak zresztą wszystko, co robią wokół Krymu Rosjanie – okazał się narzędziem działań militarnych, zobaczyliśmy bardzo szybko, że Rosjanie wszelkie umowy mają w tzw. głębokim poważaniu.
Rosja przejęła całkowitą kontrolę nad jedyną morską trasą łączącą ukraińskie przemysłowe porty Morza Azowskiego – takie jak Mariupol – ze światem zewnętrznym. Zamknięcie tej trasy uniemożliwi eksport stali z przemysłowego wschodu Ukrainy. W dłuższej zaś perspektywie odtworzy furtkę dla przejęcia przez Rosjan wybrzeża Morza Azowskiego, a więc powstania już nieco zapomnianego „korytarza lądowego” z Rosji na Krym. To, swoją drogą, pozwoli rozwiązać problem dostaw – w tej chwili zablokowanych – wody pitnej na okupowany półwysep na południu Ukrainy.
czytaj także
Czy wprowadzenie stanu wojennego na 30 dni może być skuteczną odpowiedzią na taki kryzys? Wydaje się, że jedyną opcją, która pozostanie prezydentowi po upływie tego terminu, będzie jego wydłużenie – co, biorąc pod uwagę zbliżające się wybory, będzie już zakrawać na przejęcie władzy przez wojsko. Fakt, że stan wojenny wprowadzono nie w całym kraju, tylko w regionach graniczących z Rosją, Krymem oraz Naddniestrzem, z pewnością zostanie przedstawiony przez opozycję jako próba pozbawienia wpływu na wynik tych właśnie regionów, które na pewno nie głosowałyby na Poroszenkę. Problem Morza Azowskiego, który miał szansę zostać dostrzeżony na arenie międzynarodowej, sprowadzono do poziomu lokalnej politycznej rozgrywki. I za to władza Ukrainy może zapłacić najwyższą cenę.