Łotrzykowska powieść napisana przez polskiego pisarza po angielsku w latach 50., przetłumaczona przez Jacka Dehnela. Ramota? Nie. Broni się dzisiaj doskonale. Nie ma lepszego sprawdzianu dla jakości literatury niż czas. Kinga Dunin czyta „Zdobycz i wierność” Jerzego Pietrkiewicza, „Falcó” Artura Pérez-Reverte i „Następne życie” Atticusa Lisha.
Jerzy Pietrkiewicz, Zdobycz i wierność, przeł. Jacek Dehnel, W.A.B. 2018
Kapitan Tobias Hume, najemnik, zapodział niestety swój regiment gdzieś w wojennym gruzowisku Rosji.
Ta powieść to bardzo udane spotkanie trzech panów.
Pierwszy to autor, Jerzy Pietrkiewicz (1916-2007). Po wojnie znalazł się w Anglii, nie znając języka, od 1953 roku publikuje swoje powieści po angielsku – z powodzeniem. Zdobycz i wierność powstała w roku 1954. Ramota? Nie. Broni się dzisiaj doskonale. Nie ma lepszego sprawdzianu dla jakości literatury niż czas.
Drugi to tłumacz, Jacek Dehnel. Jak przyznaje w posłowiu, w jakimś sensie musiał przywrócić tę książkę polszczyźnie, jej akcja toczy się bowiem na wschodnich kresach Rzeczpospolitej na początku XVII wieku (okres wojen polsko-szwedzkich). A w języku angielskim brakuje takich słów jak np. kontusz. Czuć tu wyraźnie styl Dehnela. Może coś dodał autorowi, ale na pewno z korzyścią. (Może przy okazji przypomnimy sobie Matkę Makrynę).
czytaj także
I wreszcie bohater – szkocki najemnik. Postać, która istniała naprawdę. Hume komponował utwory na violę da gamba i pisywał szalone memoriały skierowane do parlamentu. Poza tym niewiele o nim wiadomo.
W powieści Hume, jak to najemnik, zaciągał się tam, gdzie płacą, i zdobywał wojenne łupy. Kiedy go poznajemy, wszystkie jednak stracił i jego jedynym „łupem” okazuje się wsiowy chłopak Dymitr. Tą zdobyczą zainteresowani są też inni i wszyscy trafiają na dwór bogatego dziedzica, Seton-Setońskiego, który też jest Szkotem, ale i polskim szlachcicem. W chłopaku rozpoznany zostaje Dymitr Samozwaniec w nowym wcieleniu, bo to Samozwaniec II. Na początek zostaje poddany bardzo intensywnemu szkoleniu, które pozwoli mu wyruszyć do walki o moskiewski tron…
Początkowo może wydawać się, że jesteśmy w jakieś opowieści łorzykowsko-sienkiewiczowskiej, to jednak rzecz dużo bardziej nowoczesna. I podatna na różne interpretacje. Tłumacz podpowiada nam, że chodzi o bycie cudzoziemcem, kimś, kto, jak Hume, wszędzie jest obcy. A nawet jeśli chce zostać Polakiem, to prawa do tego odmawia mu jego własny rodak, który jest tu już dłużej. Stara emigracja niechętnie widzi nową? Można rzeczywiście szukać w tej powieści jakaś metafory losu nieprzynależnego nigdzie emigranta, choćby takiego jak Pietrkiewicz.
To jednak nie wszystko. Moim zdaniem jest to przede wszystkim historia tego, jak stworzony z nikogo „car”, staje się nim, i to carem okrutnym. Zresztą, jeśli nadal potraktujemy powieść bardziej metaforycznie, może to być też jakaś idea – stworzona przez człowieka, a potem rządząca ludem. I o tych, którzy tej idei pozostają wierni wbrew własnym interesom i rozumowi. Z pewnego punktu widzenia to bardzo szlachetne, ale Tobias jest też oszołomem, żyjącym idée fixe zbudowania strasznej maszyny wojennej, a pod koniec życia piszącym wspomniane szalone memoriały, w których proponuje zdobycie za pomocą swoich wynalazków Irlandii w trzy albo cztery miesiące.
Choć zdobycz okazała się wątpliwa, wierność jest cnotą, jednak taką, nad którą warto się chwilę zastanowić. A ta wydobyta z niebytu opowieść jest nie tylko nieco konserwatywną ciekawostką, no i czyta się to bardzo dobrze.
***
Arturo Pérez-Reverte, Falcó, przeł. Marzena Chrobak, Znak 2018
Kobieta, która miała umrzeć, mówiła bez przerwy od dziesięciu minut w wagonie pierwszej klasy.
Powieść przygodowo-sensacyjna, sprawnego autora, więc czyta się szybko.
I znowu wojna, tym razem wojna domowa w Hiszpanii. Falcó jest przystojny, elegancki i bogaty; zdobywca kobiecych serc i ciał. Nie tylko w tej sprawie okazuje się niezwykle skuteczny, ale we wszystkim, co robi. A co robi? Jest najemnikiem – agentem, szpiegiem, bezwzględnym zabójcą, który też potrafi potorturować, zanim zabije. Jednocześnie jest melancholijny i ironiczny, nie ma złudzeń co do świata i polityki, więc może nie jest taki zły? Służy Falandze i wyrusza z misją na drugą stronę frontu. Po jednej i po drugiej stronie są ludzie ideowi i dzielni oraz szumowiny, karierowicze, toczą się też rozgrywki wewnętrzne.
Cyniczny Falcó ma jednak swoją działkę do obsłużenia i w żadne idee nie wierzy. Ostatecznie jednak dokona czynu bezinteresownego, odważnego i szlachetnego, stawiającego go ponad podziałami. Może zrobił tu pour la femme, a może jedynie z zemsty? Raczej jednak okazał się wierny jakiemuś swojemu indywidualnemu systemowi wartości, zresztą bardziej odruchowi niż systemowi. W gruncie rzeczy więcej w tym było indywidualistycznej pychy niż poświęcenia. Dzięki temu czytelnik ma jednak znaleźć usprawiedliwienie dla sympatii, którą od początku powinien czuć do bohatera – bo tak to jest zrobione. Niby postać negatywna, ale przecież brutalna siła i skuteczność ludzi pociągają. A jeśli jeszcze są opakowane w takie ciacho…
Dla mnie jest w tej powieści coś odpychającego, chyba ta wylukrowana fascynacja przemocą i męskim libido, a jednocześnie udawanie, że chodzi w tym o coś więcej.
czytaj także
***
Atticus Lish, Następne życie, przeł. Szymon Żuchowski, Wydawnictwo Poznańskie 2018
Po drodze zaliczyła Archer, Bridgeport i Nanuet; pracowała w różnych miejscach wzdłuż dziewięćdziesiątej międzystanowej, w dżinsowych spodniach, klapkach pod prysznic i kurtce, ściskając reklamówkę i kartkę z numerem telefonu, czekając obok przejścia podziemnego, z pustą od dawna torebką po chipsach, oszołomiona.
W tym momencie zwija ją Urząd Imigracyjny. Zou Lei wyjdzie jednak z więzienia i wszystko nadal będzie wyglądało tak samo.
Ona jest nielegalną emigrantką z Chin i Ujgurką, a więc tą obcą nawet dla amerykańskich Chińczyków. Poznajemy jej wcześniejsze życie w Chinach, które było – wiadomo – ciężkie. Przez Meksyk dotarła do Stanów, pracuje nielegalnie za grosze w najtańszych knajpach, a wokół bieda, brud, przemoc.
On jest weteranem wojny w Iraku z syndromem stresu pourazowego (kolejny najemnik), nie potrafi się przystosować do normalnego życia. W Iraku nie było żadnej pięknej przemocy, tylko rozmaite potworności. On też w końcu zachowa się szlachetnie i nie wyjdzie mu to na zdrowie.
Spotkają się, pokochają, o tyle, o ile w ogóle ich miłość jest możliwa – raczej uzależnią się od siebie, happy endu jednak nie będzie. Nie będzie też żadnego spełnionego amerykańskiego snu, tylko brodzenie po dnie i bagnie amerykańskiego społeczeństwa.
Nie wiem, czy kogoś to zachęca, ale literacko naprawdę dobre.