Wynalezienie fotografii w znaczący sposób odpowiada za współczesną obsesję piękna – nieosiągalne standardy, popularność branży kosmetycznej i chirurgii plastycznej.
W toczącej się ostatnio dyskusji na temat selfie-feminizmu zapomnieliśmy o jednym ważnym aspekcie – samej fotografii. Traktujemy internet – a szczególnie Instagram – jako osobne, innowacyjne medium, totalnie pomijając przy tym fakt, że fotografia (ta zapomniana technika, o której ostatni raz czytaliśmy u Susan Sontag) to wyjątkowo niebezpieczne medium.
Fotografia jako medium niebezpieczne
Fotografia nie jest wyłącznie narzędziem dokumentującym – to przede wszystkim medium wytwarzające. Produkuje doppelgängery, które żyją własnym życiem. Poddaliśmy się temu rozdzieleniu po 1839 roku, kiedy powstały pierwsze fotograficzne portrety, i moment ten do dzisiaj definiuje to, jak korzystamy ze zdjęć i jak one kierują naszym życiem.
Fotografia tak samo, jak nie jest po prostu dokumentem, nie jest również medium niezależnym od płci. Fotografia jest patriarchalna z założenia, a kultura selfie, nawet jeśli nie wiadomo jak bardzo będziemy się starały sfeminizować ją na Instagramie, i tak będzie odtwarzaniem patriarchalnego schematu, z którego zresztą zrodził się większy potwór – mit urody.
Presja urody niesie za sobą ofiary, m.in. operacji plastycznych, robionych przez kobiety, które często są w stanie zapłacić nawet cenę życia za to, żeby na zdjęciach wyglądać idealnie. Na myśl tu przychodzi historia kobiety z Częstochowy, która zmarła po zabiegu liposukcji, któremu poddała się przed swoim ślubem. Jak pisze Virginia Blum w swojej książce Flesh Wounds: The Culture of Cosmetic Surgery: „Bez aparatu fotograficznego nie byłoby chirurgii plastycznej”.
Selfie-feminizm oznacza, że publiczny płacz nie musi być porażką, może być zwycięstwem
czytaj także
Ciało picture perfect
W momencie, w którym wytwarzamy swoją podobiznę i zamieszczamy ją w internecie, wchodzimy w system porównywania się z innymi osobami, nieważne jak bardzo feministyczne mamy intencje.
O co w tym chodzi? W podejściu do fotografii powtarzamy standardy XIX-wieczne, nawet o tym nie wiedząc. Instagram jest niemalże odwzorowaniem tego, jak traktowano i myślano dawniej o zdjęciach. Celowo bądź nie, jest narzędziem rozdzielającym nas od ciała, a następnie wtłaczającym w system porównywania się do innych wizerunków-doppelgängerów.
Naomi Wolf w swojej słynnej książce Mit urody zauważyła, że początki obsesji i kultury piękna oraz przemysłu na tym opartego narodziły się w latach 30. XIX wieku poprzez wynalezienie fotografii i reprodukcji obrazów. Miała całkowitą rację. Jeśli prześledzimy dokładnie ten moment w historii, faktycznie możemy udowodnić, że razem z wynalezieniem fotografii mogła zajść pewnego rodzaju dysocjacja. Portret fotograficzny jako doppelgänger stał się osobnym, zewnętrznym i samodzielnym bytem, który zaczął pełnić ważniejszą funkcję niż rzeczywiste ciało. Przykład? To na początku XX wieku ukuto termin „picture perfect” – określenie czegoś idealnego.
Fotografia jako źródło cierpień
Wynalezienie fotografii w znaczący sposób odpowiada za współczesną obsesję piękna – nieosiągalne standardy, popularność branży kosmetycznej i chirurgii plastycznej. Gdyby nie fotografia portretowa, prawdopodobnie nie uprzedmiotowilibyśmy się do tego stopnia, że jesteśmy niemalże odseparowane od naszych ciał. Jak tłumaczy Virginia Blum w swojej książce o chirurgii plastycznej: nie jesteśmy, już tylko swoim ciałem – jednością – jesteśmy również posiadaczami swojego ciała. Przedmiotu, który jest naszym projektem. Fotografią, którą należy retuszować albo stylizować do osiągnięcia ideału.
Fotografia napędza mit piękna, a selfie-feminizm niespecjalnie się przed nim broni. Agata Pyzik słusznie zauważyła, że selfie-feministki z Instagrama to przede wszystkim uprzywilejowane, szczupłe, atrakcyjne, białe dziewczyny. Nieistotne więc, jak bardzo obsmarkane albo posiniaczone będą na swoich zdjęciach, ich zdjęcia będą wyglądały zawsze raczej jak artystyczna sesja fotograficzna dla indie magazynu mody, a nie wystąpienie przeciwko „standardom” kobiecego ciała.
Te pseudofeministyczne instagramowe konta bardziej kojarzą się z wpasowywaniem się w standardy mitu urody niż z afirmacją tego, że kobiece ciało jest różnorodne. Nawet jeśli te instagramowe dziewczyny mają tam czasem rozstępy i pryszcze, to mimo wszystko spoglądam na nie nieufnie, raczej jak na fetyszyzację, a nie akt pełnej akceptacji.
Przyjemność i smutek z patrzenia
Współczesne branże kosmetyczne i chirurgii plastycznej są produktami końcowymi obsesji, która zrodziła się w latach 40. XIX wieku w Stanach Zjednoczonych – obsesji wiernego odwzorowywania i ujawniania wszelkich prawd skrytych w wizerunku. Przekonanie o wierności fotografii było silne do tego stopnia, że wierzono, że fotografie są kopiami rzeczywistości 1:1, a fotografia przedmiotu ma tę samą wartość, co sfotografowany przedmiot. Popularne opowiadania XIX-wieczne o fotografii opisywały zresztą mężczyzn zakochujących się w portretach kobiet i traktujących je jak żywe obiekty.
Istotną rolę w rozwoju mitu piękna wraz z początkiem fotografii mieli mężczyźni, ponieważ to oni byli głównymi twórcami pierwszych portretów. Pierwsze wizerunki kobiet zostały stworzone przez mężczyzn, reprezentowały ich spojrzenie oraz skopofilię – przyjemność patrzenia na uprzedmiotowiony obiekt obserwacji.
W październiku 1843 pojawił się również artykuł w jednym z najbardziej popularnych czasopism kobiecych „Godey’s Lady’s Book”, zatytułowany Szkice z Paryża. Dagerotyp. Ten tłumaczony z francuskiego tekst dobrze objaśnia rezonujące do dziś działanie fotografii. Bohaterkami artykułu są dwie kobiety, które zgodnie z obowiązującą modą podczas pobytu w Paryżu wybierają się do zakładu fotograficznego, gdzie po raz pierwszy w życiu zrobione im zostaną fotograficzne podobizny. Bohaterki tekstu od samego początku są określone jako „brzydka” i „ładna”. Kobiety dyskutują razem ze sobą na temat możliwości fotografii oraz dotychczasowych doświadczeniach w pozowaniu do portretów malarskich. „Brzydka” zastanawia się nad podobizną fotograficzną, ponieważ wielokrotnie już malowano jej portrety i jak sama mówi wszyscy malarze, którzy ją portretowali, uznali, że „ciężko uchwycić jej wyraz”. Kiedy w końcu obie kobiety zostają sfotografowane, „brzydka” przeżywa swego rodzaju dysocjację – nie chce uwierzyć, że to ona jest osobą ze zdjęcia i jest przekonana o jego wadzie i tym, że z pewnością trzeba je powtórzyć. Tym samym dowiaduje się pierwszy raz w życiu, że jest „brzydka” i przeżywa szok. Jej ciało dzieli się na dwie części od tego momentu – ona sama i jej wizerunek.
**
Katarzyna Stupnicka – absolwentka fotografii na UAP, amerykanistyki na UW, studentka gender studies, researcherka. Pisze książkę o tym, jak wynalezienie fotografii wpłynęło na samopostrzeganie kobiet.