Film

Krytyka, kobieca sprawa

Krytyka filmowa nie zawsze była męskim klubem. Ba! Uchodziła wręcz za domenę kobiet.

Po oskarowych i berlińskich emocjach pora wrócić do pracy u podstaw, która nieoczekiwanie znalazła swą rzeczniczkę w Meryl Streep. Mamy jeszcze w pamięci, jak asertywnie wyrażała w tym roku swoje zadowolenie z przewodniczenia jury MFF w Berlinie słowami „It’s nice to be a boss”. Oprócz tych efektowych wypowiedzi medialnych Streep wykonała i nagłośniła pracę, którą zajmują się w cieniu gali i gwiazd kina badaczki mediów. A mianowicie obliczyła, jaki udział mają krytyczki filmowe w puli topowych recenzji oraz amerykańskich stowarzyszeniach krytyków i dziennikarzy filmowych. Skoro media stały się rzecznikami kwestii kobiecej i kolorowej w kulturze i przemyśle filmowym, same powinny zostać prześwietlone pod tym kątem, czyż nie?

Zgniłe pomidory

Kalkulacje Streep wykonane na bazie Rotten Tomatoes pokryły się z wynikami badań prowadzonymi od lat przez dr Marthę Lauzen w Centrum Studiów Kobiecych w Filmie i Telewizji na Uniwersytecie San Diego. Sprowadzić je można do kilku przekonujących dysproporcji. Anglojęzyczne krytyczki stanowią nie więcej niż 20 proc. piszących o kinie, a pośród topowych recenzji ich teksty to zaledwie 18 proc. Jak podała Katie Kilkenny, w amerykańskich stowarzyszeniach krytyków ich udział nie przekracza 20 proc. Co ciekawe, w innych dziedzinach ich pozycja jest znacznie bardziej korzystna: pośród krytyków muzycznych stanowią co prawda 25 proc., ale w gronie tych teatralnych już 40 proc., a w telewizyjnych blisko 45 proc. Biorąc pod uwagę, że to telewizja jakościowa odebrała kinu najaktywniejszą publiczność, można przewidzieć, że albo podział płci w krytyce telewizyjnej wpłynie na sektor filmowy, albo nastąpi tąpnięcie, jakiego krytyczki doświadczyły już niejednokrotnie.

Jak przypomniała Kilkenny, krytyka filmowa w USA nie zawsze była męskim klubem. Ba! Uchodziła wręcz za domenę kobiet – idealne zajęcie dla prowadzących domy wykształconych mieszkanek miast, które mogły w ciągu dnia wyskoczyć do kina, a wieczorem napisać tekst. Akceptowały pisanie z doskoku i krótkie terminy.

Jednak im bardziej film się profesjonalizował, tym bardziej stawał się zajęciem dla mężczyzn.

Czas odpływu kobiet z kolumn filmowych pokrył się ze Złotą Erą Hollywoodu, podobnie zresztą scenopisarek i reżyserek. Dopóki kino cieszyło się mniejszym prestiżem niż literatura i teatr, krytyka filmowa mogła być zajęciem dla kobiet. Kiedy jednak wraz z budżetami filmów zaczął rosnąć ich wpływ na rynek filmowy, musiały niekiedy ubierać garnitury, by zostać wpuszczone na salę kinową (przypadek Cecelii Ager).

W latach sześćdziesiątych dwa największe głosy w amerykańskiej krytyce filmowej należały do kobiet. Judith Crist, akademiczka i krytyczka, ponad 20 lat pisała o filmie dla „The New York Herald Tribune”. Jest jednak u nas stosunkowo nieznana, gdyż jej teksty nie były przekładane na język polski w przeciwieństwie do ikony amerykańskiej krytyki filmowej, Pauline Kael. Ta, nazywana Elvisem lub Beatlesami krytyki filmowej recenzentka „New Yorkera”, autorka błyskotliwych esejów o ludziach kina i bezpretensjonalnych analiz filmów, doczekała się nawet w 1978 roku polskiego wydania tomu Co dzień w kinie, w przekładzie Wandy Wertenstein, z przedmową Krzysztofa Mętraka.

O krytyczkach i recenzentkach warszawskich

W Polsce przebiegało to początkowo podobnie jak w USA. W latach międzywojnia recenzentki filmowe rozpleniły się do tego stopnia, że Jerzy Toeplitz gromił inwazję pseudokrytyczek na kolumny filmowe przez… gabinety redaktorów. Jednak w tym samym czasie za autorytet w dziedzinie krytyki filmowej, nieustępujący mistrzowi Antoniemu Słonimskiego, uchodziła Stefania Zahorska, historyczka sztuki, krytyczka filmowa „Wiadomości Literackich”, a czytelników i filmowców wychowywała Maria Jehanne-Wielopolska, zwana Lady Paradox. Z perspektywy Amerykanek, np. Sheili Skaff, autorki książki The Law of the Looking Glass. Polish Cinema 1896–1939, był to zawód wręcz sfeminizowany. Passę tę przerwała wojna, a potem kobiecą krytykę skompromitowała czołowa recenzentka „Trybuny Ludu” – Irena Mertz.

Lata sześćdziesiąte, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, w Polsce Ludowej były czasem drugiego wejścia krytyczek na łamy czasopism filmowych, ale pierwsze ważne nazwiska pojawiły się już w okresie odwilży. Alicja Helman demaskowała Wajdę i Munka jako antyfeministów polskiego kina (tak, tak!), a debiutująca Maria Kornatowska na łamach łódzkich „Odgłosów” uderzała w Warszawę tekstem O krytykach i recenzentach warszawskich. Niektóre z krytyczek konsekwentnie zajmowały się reżyserkami i problematyką kobiecą, jak Danuta Karcz czy Barbara Mruklik, ale żadna nie mogła równać się z Marią Kornatowską, kosmopolitką, erudytką i feministką, która nie dała się nabrać nawet na kino moralnego niepokoju. Przebijała ją tylko niekiedy Bożena Umińska na łamach „Filmu” tekstami typu Kwiat, zero, ścierka, które nie pozostawiały wątpliwości co do wizerunku kobiet w polskim filmie. Patron odbywającego się od 1995 roku konkursu dla młodych krytyków filmowych, wspomniany już Krzysztof Mętrak, nie okazał się szczęśliwy dla kobiet piszących. W gronie 20 laureatów znalazły się dotychczas jedynie 3 autorki: Barbara Kosecka, Agnieszka Jakimiak, Anka Herbut, a to laureaci konkursu w dużej mierze tworzą jego jury, które wybiera raczej następnego jurora niż jurorkę.

Cyfra – moment krytyczny czy nowe otwarcie?

Momentem krytycznym dla prasy filmowej po obu stronach oceanu okazał się przełom cyfrowy. Odchudził on rynek tradycyjnej papierowej prasy, a zarazem uszczuplił szeregi recenzentek, dziennikarek, krytyczek. Duże tytuły zatrzymały w redakcjach znane, zwykle męskie i wiekowe nazwiska, a inni, zarówno recenzentki, jak i rosnąca liczba wolnych strzelców i amatorów szukali swojego miejsca w sieci. Czy, jak zapowiadał Roger Ebert, dzięki Internetowi nastały złote czasy dla piszących o filmie? Nie dla kobiet.

W głównym nurcie amerykańskiej papierowej prasy filmowej teksty kobiet zajmują góra 20 procent, tymczasem w niszowych magazynach sieciowych zaledwie 9 procent.

A w ciągu ostatnich sześciu lat, jak prześledziła Martha Lauzen, głos recenzentek stracił na sile blisko o połowę!

A co działo się w ciągu minionych sześciu lat na polskim podwórku? Kiedy na łamach nowo utworzonego czasopisma filmowego „Ekrany” w 2010 roku toczyła się redakcyjna dyskusja nad kondycją krytyki filmowej, jednym z proponowanych wątków rozmowy była maskulinizacja zawodu krytyka.

Głos na ten temat zabrała tylko jedna osoba.

W dodatku jedyna, oprócz Anny Bielak współprowadzącej dyskusję, krytyczka filmowa w tym męskim gronie – Małgorzata Sadowska. Przywołała legendarną Marię Kornatowską na dowód, że mamy wspaniałe poprzedniczki, ale przyznała, że więcej kobiet zajmuje się filmoznawstwem niż opiniotwórczą publicystyką. Nieprzyzwyczajone do forsowania swojego zdania i skrępowane w roli autorytetów poza uczelniami, mimo zaliczonych gender studies, rzadko wchodziły i wchodzą do grona jakichś „9 gniewnych ludzi” wystawiających oceny premierowym filmom. Minęło sześć lat, a w „Loży bocznej” „Ekranów” krytyczki zasiadają jedynie okazjonalnie w liczbie jednej, dwu.

9 wkurzonych

Dziś w Kole Piśmiennictwa Stowarzyszenia Filmowców Polskich, działającym pod przewodnictwem Barbary Hollender, krytyczki, dziennikarki i publicystki stanowią jedną trzecią zrzeszonych autorów. Sporo. Kolumnę „9 gniewnych” można byłoby z łatwością utworzyć z takich nazwisk jak Małgorzata Sadowska, Anita Piotrowska, Iwona Kurz, Agnieszka Wiśniewska, Anna Bielak, Kaja Klimek, Anna Tatarska, Anka Herbut, Klara Cykorz. Są naprawdę niezłe, ale czy nie mogłyby być bardziej wkurzone?

Z lektury tekstów koleżanek i samoobserwacji wynika, że jesteśmy ostrożniejsze w ocenie filmów realizowanych przez kobiety, niekiedy aż do tego stopnia, że wolimy przemilczeć niż obronić jakiś tytuł albo chociaż wskazać, w czym mamy z nim problem. Tak jak przemilczałyśmy wykpione Zbliżenia Magdaleny Piekorz. Oczywiście, jesteśmy teraz w tej szczęśliwej sytuacji, że Body/Ciało Małgośki Szumowskiej broni się samo, Aktorka przylega do Elżbiety Czyżewskiej, Agnieszka Holland nie owija w bawełnę, a Córki dancingu Agnieszki Smoczyńskiej wypłynęły na szerokie wody oceanu. Gdybyż jeszcze te krowy się opamiętały… Musimy ze sobą rozmawiać.

**Dziennik Opinii nr 67/2016 (1217)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Monika Talarczyk
Monika Talarczyk
Historyczka kina, badaczka kina kobiet
Dr hab., prof. PWSFTviT w Łodzi, historyczka kina, badaczka kina kobiet. Autorka książek: „PRL się śmieje! Polska komedia filmowa 1945-1989” (2007), „Wszystko o Ewie. Filmy Barbary Sass a kino kobiet w drugiej połowie XX wieku” (2013), „Biały mazur. Kino kobiet w polskiej kinematografii” (2013, Nagroda PISF), „Wanda Jakubowska. Od nowa” (2015). Członkini Stowarzyszenia Kobiet Filmowców i współpracowniczka Krytyki Politycznej.
Zamknij