Dlaczego projekt upamiętnienia polskich Sprawiedliwych, który wygrał konkurs, nigdy nie powstanie?
Jeśli ja nie będę dbał o siebie, to kto o mnie zadba? Jeśli zaś tylko o siebie dbam, to kimże jestem? A jeśli nie teraz, to kiedy?
Sentencje ojców (Pirkei Awot 1:14)
Nie obrażaj nikogo i w niczym nie przesadzaj, bo nie masz człowieka, który by nie miał swojej godziny, i nie masz rzeczy, która by nie miała swego miejsca.
Sentencje ojców (Pirkei Awot 4:3)
Ten pomnik
…to dylemat.
…to szkółka leśna.
…to proces.
…może być lasem.
…może być niepowodzeniem.
Opis projektu, który zwyciężył w konkursie na upamiętnienie Polaków ratujących Żydów podczas okupacji niemieckiej.
Skąd wzięła się inicjatywa pomnika?
Pomysł postawienia pomnika upamiętniającego polskich „Sprawiedliwych wśród Narodów Świata” został zaprezentowany przez Stowarzyszenie „Dzieci Holocaustu” w Polsce, grupę osób, które przeżyły Shoah jako dzieci, wiele z nich dzięki pomocy Sprawiedliwych. Pomysł podchwycił Zygmunt Rolat, polsko-amerykański filantrop będący również ocaleńcem z Shoah, w ostatnich latach mocno zaangażowany w inicjatywy związane z upamiętnieniem Holocaustu w Polsce. Ogłosił on, że przeznaczy własne środki i zajmie się zbieraniem funduszy na pokrycie kosztów budowy pomnika. Jego inicjatywa znalazła poparcie ówczesnego prezydenta Polski Bronisława Komorowskiego. Zarazem jednak spotkała się ona z mocną krytyką ze strony żydowsko-polskich intelektualistów z powodu planowanej lokalizacji na Muranowie, czyli na terenach dawnego getta warszawskiego. Dziś te tereny są nie tylko osiedlem mieszkaniowym, ale również bardzo ważnym punktem na mapie warszawskich upamiętnień Holocaustu i miejscem, gdzie powstało Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN.
Rolat ogłosił, że pomnik ma zostać zbudowany tuż obok dwóch pomników upamiętniających powstanie w getcie warszawskim (pochodzącego z 1946 roku pomnika autorstwa Leona Suzina oraz pomnika z 1948 roku autorstwa Natana Rapaporta) i otwartego w 2013 roku muzeum POLIN.
Krytycy wskazywali, że te tereny, i tak już przeładowane pomnikami nieżydowskimi, powinny zostać zarezerwowane dla upamiętnienia cierpienia Żydów. – Polskie bohaterstwo powinno zostać uhonorowane gdzie indziej. Rolat jednak upierał się przy wybranej przez siebie lokalizacji głównie ze względów reprezentacyjnych i z powodu liczby potencjalnych turystów, którzy mogliby obejrzeć pomnik:
Lokalizacja pomnika wzbudziła wiele kontrowersji w naszych kręgach. Przekonywałem innych, że pomnik, gdyby wybudować go gdzie indziej, byłby odwiedzany tylko przez niewielu gości muzeum. Może co dwudziesty podjąłby trud, by go zobaczyć i dowiedzieć się czegoś o Sprawiedliwych.
Argumentów Rolata nie uznano za przekonujące i wielu Żydów polskiego pochodzenia rozsianych po całym świecie walczyło z tak wybraną lokalizacją. Powstały krytyczne wobec pomysłu grupy na Facebooku, napisano wiele tekstów prasowych, swoje oświadczenia w tej sprawie publikowali intelektualiści, rabini i przywódcy żydowskiej mniejszości (bogatą kolekcję tych materiałów można znaleźć na facebookowej grupie „Czy upamiętnić Sprawiedliwych na terenie byłego getta”.).
Nie bacząc na krytykę, w 2013 roku Rolat założył Fundację Pamięć i Przyszłość, która miała przeprowadzić konkurs zatytułowany „Ratującym – Ocaleni”. Jego celem miała być budowa pomnika „wszystkim Polakom, którzy ratowali Żydów podczas niemieckiej okupacji”, zlokalizowanego „w Warszawie (Polska) na Muranowie w otoczeniu POLIN – Muzeum Historii Żydów Polskich”. Był w tym jednak pewien haczyk: tytuł akcji „Ratującym – Ocaleni” mylnie zakładał, że istnieje jakaś kategoria *My – wspólnota ocalonych i ich potomków, która pragnie wyrazić wdzięczność Sprawiedliwym. Tymczasem taka wspólnota nie istnieje, ponieważ Żydzi, którzy utożsamiają się z potrzebą postawienia takiego pomnika, są mocno podzieleni.
Ten pomnik może być lasem
Nie wiedząc wiele na temat krytyki, z jaką spotkała się inicjatywa postawienia pomnika, wzięliśmy udział w konkursie i zaproponowaliśmy posadzenie w parku obok muzeum POLIN (miejsce zaproponowane w konkursowym briefie) sporego lasu. Po tym, jak wybrano nas do finałowej piątki, zaczęło do nas docierać coraz więcej kontrowersji. Początkowo zastanawialiśmy się nad wycofaniem z konkursu, ale ostatecznie uznaliśmy, że byłoby to zbyt łatwe wyjście z sytuacji. Po pierwsze doceniliśmy fakt, że inicjatywa budowy pomnika nie wyszła od polskich władz, ale od ocalonych. Po drugie pomyśleliśmy, że koniec końców sytuacja nie jest aż tak zła. Wszyscy uczestniczący w dyskusji na temat pomnika zgadzali się przecież co do fundamentalnej idei tej inicjatywy: Sprawiedliwym należy się upamiętnienie.
Po bliższym zbadaniu sytuacji zdaliśmy sobie sprawę, że zbudowanie takiego pomnika jest przede wszystkim kwestią pilną. Czas płynie i siedemdziesiąt lat po końcu nazizmu zarówno ocalonych, jak i ratujących jest coraz mniej. Zatem pomnik należy postawić jak najprędzej.
Tu pojawił się jednak dylemat: nie jest to łatwe zadanie, które można wykonać w pośpiechu. Zbudowanie pomnika „Ratującym – Ocaleni” wymagałoby czasu, potrzebnego zarówno na stworzenie *My, jak i na wspólne podjęcie decyzji dotyczących wrażliwych i istotnych spraw, takich jak choćby to, do kogo ma być adresowany ten pomnik czy, przede wszystkim, wybór najodpowiedniejszej lokalizacji [1]. Wierzyliśmy, że ten dylemat nie był gorzką pigułką do przełknięcia, ale raczej jego wyjątkową cechą, którą trzeba włączyć do pomysłu samego pomnika.
W związku z tym zmieniliśmy naszą propozycję: pomnik miał być wieloetapowym procesem. W momencie uroczystego odsłonięcia pomnik nie miał być lasem, ale raczej szkółką leśną, wizją lasu umiejscowioną tuż obok Muzeum POLIN. Składałby się z gęsto rozmieszczonych rzędów dwuletnich sadzonek drzewek będących reprezentacją drzewostanu Warszawy – tak ścisłe zasadzenie drzewek wymaga rozsadzenia ich po dwóch latach, żeby mogły dalej rosnąć. Po odsłonięciu pomnika jako szkółki leśnej miała zostać uruchomiona debata społeczna mająca na celu wykreowanie wspomnianego *My i podjęcie decyzji dotyczących przyszłości pomnika-lasu w centrum Warszawy, to znaczy umożliwiających mu stanie się lasem. Pomnik byłby więc nie tylko szkółką leśną lub lasem, lecz również procesem; kruchość szkółki byłaby nieodłączną częścią pomnika, czymś, bez czego nie mógłby osiągnąć zamierzonego wymiaru.
Las miał być sadzony stale w drodze procesu partycypacyjnego, w którym mieli uczestniczyć członkowie *My oraz polskiego społeczeństwa obywatelskiego. Pomnik, utrzymywany przez miasto Warszawa i prywatnych wolontariuszy, Żydów i nie-Żydów, miał pełnić funkcję papierka lakmusowego, pozwalającego zbadać stan pamięci o Sprawiedliwych w państwie polskim i społeczeństwie obywatelskim. Las mógł przyjąć dowolny kształt: mieściłyby się w nim dwie polany, które odzwierciedlałyby dwa pomniki powstania w getcie warszawskim. Miało to przypominać o tych, którym nie udzielono pomocy, których nie ocalono i – w przypadku przeniesienia pomnika do innej stałej lokalizacji – o miejscu, gdzie powstał. Pomysł umieszczenia lasu w mieście był kluczowy, ponieważ oddawał alienujący charakter pomagania czy ratowania Żydów, co robiła tylko garstka Polaków, często izolowana po wojnie za sprawą polskiego antysemityzmu. Gdyby nie powstało żadne *My, nie powstałby las i idea pomnika spaliłaby na panewce. To niepowodzenie zostałoby oddane w postaci szkółki leśnej, która nigdy nie stałaby się lasem i efemerycznej natury rosnących w niej drzew, które nie zostałyby przesadzone w miejsce, gdzie mogłyby wyrosnąć. Potencjalna niezdolność wyrażenia wdzięczności przez *My była zatem od początku nieodłączną częścią naszej propozycji.
Ten pomnik może być niepowodzeniem
Jury konkursu uznało naszą propozycję za najlepszy projekt [2]. Stało się tak wbrew rekomendacji Zygmunta Rolata, który gościł na posiedzeniu jury i oznajmił, który projekt podobał mu się najbardziej. Wydarzenia następujące po decyzji jury ujawniły niezadowolenie Fundacji Pamięć i Przyszłość oraz jej prezesa z wyniku konkursu. Zaplanowana natychmiast po decyzji jury konferencja prasowa, na której miano ogłosić wyniki konkursu, została w ostatniej chwili odwołana. Dwa dni później ukazało się oświadczenie: „Zarząd Fundacji Pamięć i Przyszłość został poinformowany o wyborze najlepszej pracy dokonanego [sic!] przez Jury konkursowe i swoją decyzję ogłosi w stosownym czasie” (zakładka Aktualności). Tydzień później podjęto próbę przedstawienia naszego projektu jako niespełniającego warunków konkursu:
Rolat, 84, powiedział […], że zwycięski projekt został «drastycznie zmieniony» po wybraniu go do grona finalistów […]. Tym samym, jego zdaniem, w momencie, gdy członkowie jury oddawali na niego swój głos, nie spełniał już warunków uczestnictwa w konkursie. Określił go mianem nowego, „szóstego” uczestnika finału konkursu, który nie powinien być brany pod uwagę razem z pięcioma pierwotnymi finalistami.
Choć to twierdzenie było przesadzone i niemożliwe do utrzymania, stało się jasne, że Zygmunt Rolat i jego fundacja nie chcą zrealizować naszej propozycji. Konstanty Gebert, rzecznik prasowy fundacji i członek jej trzyosobowego zarządu, poinformował nas, że musimy drastycznie zmienić naszą koncepcję, w przeciwnym razie fundacja jej nie zaakceptuje. Nasza propozycja urządzenia w Warszawie warsztatu, podczas którego zajęlibyśmy się obawami fundacji, została odrzucona, podobnie jak ponawiana wielokrotnie prośba o osobiste spotkanie z Zygmuntem Rolatem w celu przedyskutowania naszej propozycji. 31 lipca fundacja oznajmiła, że projekt wybrany przez jury nie będzie realizowany. Miesiąc później Zygmunt Rolat oświadczył, że prowadzi „poważne rozmowy z dwoma, trzema ważnymi twórcami” i że w ciągu dwóch, trzech miesięcy zostanie ogłoszone „kto ten pomnik zaprojektuje i kiedy nastąpi odsłonięcie”.
Upamiętnienie jako partnerstwo publiczno-prywatne
Kiedy pracuje się nad pomnikami w przestrzeni publicznej, trzeba być gotowym na wszystko. Ponieważ prawa do tej przestrzeni rości sobie wiele osób, z których każda walczy o swoje interesy, wydarzenia mogą potoczyć się niespodziewanym torem. Niepowodzenie było jednym z możliwych rezultatów wpisanych w nasz projekt od samego początku – pod postacią potencjalnej niemożności stworzenia owego *My, które mogłoby wspólnie podejmować decyzje dotyczące pomnika. Ostatecznie projekt „Ratującym – Ocaleni” faktycznie nie powiódł się, ale z innych powodów. Żeby przeanalizować to niepowodzenie, warto przyjrzeć się momentowi, w którym rodziła się ta inicjatywa, która nie była przedsięwzięciem czysto publicznym ani czysto prywatnym, lecz czymś w rodzaju partnerstwa publiczno-prywatnego dotyczącego upamiętnienia. Ta specyfika musiała mieć przemożny wpływ na projekt – zarówno w razie jego sukcesu, jak i porażki.
Określenia partnerstwo publiczno-prywatne (PPP) używa się do opisania rozmaitych form współpracy między podmiotami publicznymi a prywatnymi – przede wszystkim przy finansowaniu dóbr publicznych lub publicznej infrastruktury (np. w wypadku szkoły budowanej przez prywatnego przedsiębiorcę i wynajmowanej publicznemu operatorowi). Projekty PPP są często krytykowane za tajność szczegółów kontraktów, brak parlamentarnej kontroli, podatność na korupcję i niedostatki demokratycznej legitymizacji. Struktura PPP może być ograniczająca, ponieważ kiedy pojawia się krytyka, inwestorom prywatnym często zależy przede wszystkim na chronieniu własnych interesów przed światem zewnętrznym. Staje się to wysoce problematyczne w sferze publicznej, w świecie akademickim, sztuki współczesnej i kultury, ponieważ podmioty w tych dziedzinach muszą być w stanie myśleć krytycznie i wypowiadać się otwarcie. Co jednak oznacza PPP w kontekście upamiętnienia w przestrzeni publicznej? Dlaczego ten model jest interesujący dla inicjatywy wybudowania w Warszawie pomnika Sprawiedliwych?
Upamiętnienie wydarzenia tak potwornego jak Shoah nie jest zadaniem łatwym i wymaga niesłychanej odpowiedzialności, zwłaszcza w przypadku działania w przestrzeni publicznej. Polscy narodowcy podjęli szereg prób wykorzystania czynów Sprawiedliwych wśród Narodów Świata dla swoich politycznych celów, które często bywały antysemickie czy antyjudaistyczne [3]. Z tego powodu większość polskich Żydów jest dość wrażliwa na tym punkcie. To, że idea pomnika została przedstawiona przez grupę reprezentującą osoby osobiście dotknięte przez te historyczne wydarzenia i podjęta przez filantropa będącego ocalonym, było uznawane za coś pozytywnego, ponieważ zmniejszało prawdopodobieństwo politycznego przejęcia pomnika przez narodowców. A jednak temu nie zapobiegło! To właśnie niebezpieczeństwo politycznego przejęcia projektu było jedną z kontrowersji otaczających inicjatywę budowy pomnika i przyczyną szeroko rozlanej niezgody na zaplanowaną lokalizację pomnika.
Przyjrzyjmy się podmiotom zaangażowanym w przedsięwzięcie PPP o nazwie „Ratującym – Ocaleni”. Pierwszym podmiotem (tym publicznym) są polskie władze reprezentowane przez władze państwowe i miasto Warszawa. Ich rola polega na ofiarowaniu terenu pod budowę, zatwierdzeniu projektu pomnika oraz planów budowlanych, a także utrzymywaniu pomnika po uroczystym odsłonięciu. Władze sygnalizowały swoje poparcie, ale pozostały niezbyt zaangażowane w miarę rozwoju sytuacji. Drugim podmiotem (tym prywatnym), zgodnie z nazwą, byli ocaleni i ich potomkowie: Stowarzyszenie „Dzieci Holocaustu” (pomysłodawcy), Fundacja Pamięć i Przyszłość (która pomysł przekuła w projekt), przyszli darczyńcy (których poszukiwać miał Zygmunt Rolat) i inni członkowie polsko-żydowskiego społeczeństwa obywatelskiego, którzy identyfikowali się ze sprawą budowy pomnika Sprawiedliwym i włączyli się do dyskusji na ten temat [4]. Zebranie wszystkich tych podmiotów było obiecującym początkiem budowy pomnika mającego w znaczący sposób upamiętnić Sprawiedliwych. Niestety wszystko potoczyło się inaczej.
Feudalizm w przestrzeni publicznej
Ostatecznie model PPP nie zadziałał, ponieważ jeden z aktorów grał raczej pod siebie niż w duchu partnerstwa. Pierwszym błędem Zygmunta Rolata było ignorowanie głosów krytyki dotyczących wybranej lokalizacji pochodzących od uznanych badaczy Holocaustu, historyków i ekspertów ze społeczności polsko-żydowskiej. Sporządzony na potrzeby międzynarodowego konkursu brief nawet nie wspomniał o innej lokacji niż ta obok Muzeum POLIN. Jego drugim błędem było pojawienie się na posiedzeniu jury i wskazanie, który projekt podoba mu się najbardziej, co podważyło niezależną pracę jurorów. Trzecim błędem było zlekceważenie ich decyzji i niedostrzeżenie, że wybrany projekt daje mu szansę naprawienia pierwszego błędu bez utraty twarzy. Jednak prawdopodobnie najważniejszym błędem Zygmunta Rolata było uznanie siebie za eksperta, który sam zadecyduje o wyglądzie pomnika.
Wszystkie te niezręczności mogły się pojawić ze względu na brak reakcji ze strony jakiegokolwiek czynnika regulacyjnego. To rzuca światło na niebezpieczeństwo pojawienia się mechanizmów feudalnych w projektach PPP [5]. Niczym innym niż feudalizmem jest bowiem pominięcie wszystkich zapisanych reguł i uzgodnień poczynionych z zaangażowaną w proces publicznością, na którą złożyła się nie tylko polsko-żydowska społeczność i jury konkursu, lecz również 136 zespołów złożonych z architektów i artystów z 16 różnych krajów, którzy zainwestowali swój czas, energię i pieniądze, wierząc, że uczestniczą w poważnym konkursie. Działania Zygmunta Rolata kolidują z koncepcją publicznego pomnika, ponieważ są całkowitym zaprzeczeniem demokratycznego pojmowania upamiętnienia i przestrzeni publicznej – przestrzeń publiczna należy do publiczności (którą zawsze trzeba stworzyć), a nie do pojedynczej osoby.
Co więcej, ewolucja projektu podnosi również pytania dotyczące odpowiedzialności związanej z filantropią w przestrzeni publicznej. Filantropi zachowujący się niczym wszystkowiedzący eksperci wydają się ekscentrycznym pomysłem. Kiedy działają w pojedynkę, na przykład budując coś na swojej działce, ich zachowanie, nawet najbardziej dziwaczne, jest uprawnione; można nawet spoglądać na nie z sympatią. W tym wypadku jednak chodzi o przestrzeń publiczną w europejskiej stolicy, co więcej o jedno z najsilniej historycznie obciążonych miejsc – miejsce, gdzie doszło do Shoah. To nie jest własne podwórko Rolata. Filantrop, który nie rozumie tej różnicy i tego, co z niej wynika, mija się ze swoim powołaniem. Zygmunt Rolat powinien zmienić nazwę inicjatywy, której przewodzi, z „Ratującym – Ocaleni” raczej na „Ratującym – Ja, jeden z ocalonych”.
Ten pomnik to proces
Co przyniesie przyszłość? Najprawdopodobniej Zygmunt Rolat zrobi to, co ogłosił, i zaprezentuje wybrany przez siebie projekt pomnika, który stanie obok muzeum POLIN. Możemy się spodziewać „tradycyjnego pomnika z kamienia, stali i betonu” – monumentalnego, reprezentacyjnego i modernistycznego. Jakąkolwiek formę ten pomnik przyjmie, władze Warszawy, o ile mają choć krztynę przyzwoitości, nie powinny zaakceptować wyboru Rolata ze względu na wszystkie wątpliwości, które powstały podczas projektu i płynącą zewsząd krytykę dotyczącą zakładanej lokalizacji pomnika. Byłoby jednak szkoda, gdyby inicjatywa postawienia pomnika w ten sposób spaliła na panewce, ponieważ wszyscy są zgodni, że Sprawiedliwi zasługują na upamiętnienie.
Urzeczywistnienie współczesnego i niefeudalnego upamiętnienia w przestrzeni publicznej jest możliwe.
Pierwszym i najważniejszym krokiem do tego celu byłoby stworzenie *My złożonego z ocalonych i ich potomków, jak również z instytucji takich jak Muzeum POLIN czy Żydowski Instytut Historyczny. Ważne, żeby dotrzeć również do trzeciego pokolenia Holocaustu [wnuków ocalonych – przyp. red.] – w Polsce istnieje wiele rozwijających się organizacji skupiających młodych Żydów. Czy Zygmunt Rolat i Fundacja Pamięć i Przyszłość będą częścią owego *My, jest sprawą otwartą. Zależy to nie tylko od tego, czy będą gotowi podzielić się swoją nieograniczoną władzą, lecz nawet bardziej od tego, czy okażą się chętni do uznania innych za równorzędnych partnerów i negocjować z nimi bez założonej z góry konkluzji. Lokalizacja pomnika to wciąż kwestia kluczowa, o której debatować powinni *My. Czy znajdzie się w granicach dawnego getta warszawskiego, czy też poza nim – to się okaże. Oczywiście byłoby możliwe pozostanie przy projekcie wybranym przez jury, zwłaszcza że pomnik powinno się zbudować niezwłocznie z powodu wieku ocalonych. Posadzenie szkółki leśnej można załatwić nawet przy skromnym budżecie. Dodatkowe szukanie funduszy można włączyć w proces negocjowania przyszłości pomnika; negocjacje te można prowadzić, gdy będą rosły sadzonki.
Przy okazji debaty wokół pomnika pojawiły się również i inne dobre pomysły. Paradoksalnie, jeden z nich został zgłoszony przez Fundację Pamięć i Przyszłość, która nie zrozumiała naszej propozycji, zakładając, że na wyznaczonym miejscu ciągle będzie działała szkółka dostarczająca pamiątkowe drzewka dla całego kraju, skoro przecież historia Sprawiedliwych ciągle się pisze. Ktoś inny wpadł na pomysł stworzenia mobilnego pomnika, który podróżowałby po całym kraju, a jeszcze inny zaproponował zbudowanie 6532 rozproszonych pomników, po jednym dla każdego Polaka uznanego za Sprawiedliwego wśród Narodów Świata przez Jad wa-Szem. Cokolwiek z tego wyniknie, mamy nadzieję, że publiczne upamiętnienie polskich Sprawiedliwych zostanie dokonane jak najszybciej, że będzie to upamiętnienie zgodne ze współczesnym i postreprezentacyjnym podejściem do upamiętniania[6], demokratycznie ujmujące przestrzeń publiczną i – przede wszystkim – upamiętnienie, do którego nie będzie się stosować problematyczne stwierdzenie Roberta Musila, że „nie ma na świecie nic bardziej niewidocznego niż pomnik”[7].
[1] Na temat tego, ilu Polaków ratowało Żydów toczą się emocjonalnie naładowane debaty. Jad wa-Szem wymienia 6532 takie osoby, polscy narodowcy mówią o dużo większej liczbie, np. historyk Jan Żaryn twierdzi: „W mojej opinii przynajmniej milion Polaków pomagało [Żydom]”. Cyt. za Donald Snyder, Poland’s Dueling Holocaust Monuments to „Righteous Gentiles” Spark Painful Debate, „Forward”, 27 kwietnia 2014.
[2] Członkami jury byli: Michael Berkowicz (architekt, USA), Michael J. Crosbie (architekt, USA), Jarosław Kozakiewicz (rzeźbiarz, Polska), Rainer Mahlamäki (architekt, Finlandia), Marek Mikos (architekt, Polska), Maciej Miłobędzki (architekt, Polska), Oren Sagiv (architekt i kurator, Izrael), Jakub Szczęsny (architekt, Polska), Hanna Szmalenberg (architekt i rzeźbiarz, Polska), Milada Ślizińska (historyczka sztuki i kuratorka, Polska).
[3] By podać przykład, poza pomnikiem mającym stanąć obok muzeum POLIN, planowany jest jeszcze inny pomnik upamiętniający Sprawiedliwych. Inicjatorzy tego drugiego pomnika planują rzeźbę w formie stylizowanej wstęgi z wygrawerowanymi nazwiskami Sprawiedliwych. Wstęga ma mieć około dwóch metrów wysokości i luźno opasywać kościół, dostarczając tym samym miejsca wystarczającego dla dziesiątków tysięcy nazwisk (a może więcej?). Krytycy uznają tę inicjatywę za próbę wybielenia polskiego antysemityzmu z czasów Shoah.
[4] Jednym z najbardziej naturalnych uczestników debaty wokół pomnika byłoby Muzeum POLIN, nie tylko ze względu na bliskość docelowego miejsca ustawienia pomnika, ale również ze względu na autodefinicję muzeum jako miejsca skupionego na żydowskim życiu. A jednak instytucja ta pozostała dość sceptyczna wobec tej inicjatywy (za wyjątkiem głównej kuratorki Barbary Kirshenblatt-Gimblett, która otwarcie krytykowała pomysł). Co ciekawe, ten sceptycyzm wynika z faktu, że również muzeum jest projektem realizowanym w modelu PPP. Uczestnictwo w tego rodzaju debacie mogłoby naruszyć interesy jednego z głównych darczyńców muzeum – Zygmunta Rolata.
[5] „Refeudalizacja” sfery publicznej została opisana przez Jürgena Habermasa w 1962 roku: „Obywatelska sfera publiczna, w miarę jak formowana jest przez public relations, nabiera ponownie rysów feudalnych: «oferenci» roztaczają reprezentacyjny przepych przed klientami, gotowymi podążyć na ich znak. Publicity naśladuje ową aurę osobistego prestiżu i nadprzyrodzonego autorytetu, jaką kiedyś tchnęła reprezentacyjna sfera publiczna”. (Jürgen Habermas, Strukturalne przeobrażenia sfery publicznej, przeł. Wanda Lipnik, Małgorzata Łukasiewicz, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007, s. 359). W ostatnich latach to pojęcie było używane do opisania kryzysu tego, co publiczne, wynikającego z prywatyzacji i władzy jednostek w oligarchicznym kapitalizmie (np. przez Sigharda Neckela).
[6] Przestrzenny wygląd pomnika to tylko migawka w czasie. Pomnik jest nie tylko tym, co widzimy, ale także tym, czym był w przeszłości i będzie w przyszłości. A zatem pomniki są manifestacjami procesów nigdy określonych z góry, ale zawsze otwartych na renegocjacje i rekonfiguracje. Tego faktu nie należy ukrywać, ale pokazać w przedstawionej formie. Zamiast dostarczać określone odczytanie i odpowiadający mu obraz historii, pomnik powinien ułatwiać Auseinandersetzung [krytyczny namysł – przyp. red.] nad historią, co oznacza nie tylko badanie historii, lecz również debatę i spór. Nasze podejście do upamiętnienia postreprezentacyjnego jest powiązane z pojęciem postreprezentacyjnego kuratorowania zaproponowanego przez Norę Sternfeld i Luisę Ziaja: „Reprezentacja jest zastąpiona przez proces: zamiast zajmować się obiektywnymi wartościami i cennymi obiektami, kuratorowanie zakłada sprawczość, niespodziewane spotkania i dyskursywne badanie. […] W związku z tym postreprezentacyjne kuratorowanie tworzy przestrzenie dla negocjacji i otwarcie uznaje sprzeczności w ramach pozornie symetrycznych relacji. To może się wiązać również z pojawieniem się konfliktu”. Nora Sternfeld, Luisa Ziaja, What comes after the show? On post-representational curating, w: Dillemas of Curatorial Practices. World of Art Anthology, red. Barbara Borčić, Saša Nabergoj, SSCA, Ljubljana 2012, s. 62–64.
[7] „Es gibt nichts auf der Welt, was so unsichtbar wäre wie Denkmäler”. Cyt. za Robert Musil, Denkmale, „Prager Presse”, nr 339, 1927.
Tekst pochodzi z Krytyki Politycznej nr 44 „Koniec prasy. Będziecie tęsknić?”.
**Dziennik Opinii nr 55/2016 (1205)