Gdyby społeczeństwo było nieco bardziej permisywne, do przemocy seksualnej dochodziłoby rzadziej.
Jakub Dymek: Po co społeczeństwo tworzy normy seksualne? Po co oddziela „normalną” seksualność od „perwersji”, „deprawacji”, „zboczenia”?
Tommi Paalanen: Dla seksuologa czy edukatora seksualnego takie pytanie nie ma większego sensu. Po co, zajmując się seksem, w ogóle mówić o normalności? Nie ma takiej potrzeby. Presja na mówienie o normalności i nienormalności bierze się z zewnątrz.
Normalność oczywiście jest ważną kategorią w życiu społecznym. Przestaje jednak być istotna, gdy podejmujemy się na przykład takich zadań, jak ustalanie granic etycznych czy mówienie o zachowaniach groźnych. Ludzie często zadają sobie pytanie: czy ja jestem normalny/normalna? Normalność jest istotna dla tożsamości, ale tylko tak długo, jak długo sami tego chcemy, jak długo dążymy, by być tak bardzo normalni, jak to tylko możliwe. Ale takie dążenie do normy może być szkodliwe.
Jakaś definicja normy jest też potrzebna tym, którzy tworzą prawo.
Zwróć uwagę, że dla etycznej oceny tego, co złe, wcale nie potrzeba normy. Nie pytamy, czy sprawca przemocy seksualnej postępował zgodnie ze społeczną normą. Zamiast o „normalności” i „nienormalności” zachowań seksualnych, powinniśmy mówić o zgodzie lub jej braku, o naruszeniu lub szanowaniu granic osobistych. Gdy chcemy orzec, czy czyjeś prawa zostały naruszone, nie potrzebujemy mieć stanowiska względem normalności. Wystarczy skupić się na tym, czy komuś stała się krzywda lub postąpiono wbrew czyjejś woli.
„Normalność” jest tworzona historycznie i społecznie. To, co uważamy za normalne, różni się w zależności od miejsca, czasu i okoliczności.
Norma rozumiana jako coś niezmiennego wydaje mi się postawą niepewną i ryzykowną, wręcz niebezpieczną, szczególnie jeśli na jej fundamencie ma się później opierać prawo.
W etyce seksualnej powinniśmy opierać się na czymś uniwersalnym, czymś, co można uznać za podstawę trwałą, niezależną od okoliczności. Bo w tradycyjnej wspólnocie religijnej norma jest inna niż w społeczności gejowskiej. Próba znalezienia wspólnej dla wszystkich normy gwarantuje tylko komplikacje. Natomiast coś uniwersalnego, co wynika też z całej zachodniej tradycji etycznej, to na przykład kwestia zgody. Jeśli się zgadzasz, to się zgadzasz. Nieistotne, czy mowa o „waniliowym” seksie czy BDSM, bo logika i dynamika sytuacji jest jasna.
Propozycja uniwersalnej etyki opartej o wolną wolę i zgodę świadomych jednostek – to jasne. Ale państwa Zachodu, zbudowane na etyce indywidualizmu, nie są wolne od religijnej i tradycyjnej kontrrewolucji, która nie „wolę jednostki”, lecz „naturalny porządek” ma wypisany na sztandarach. Pokazuje to i polska wojna z gender, i konserwatyzm USA.
Nie jestem pewien, czy ta fala rzeczywiście się nasila. Coraz mocniejsza jest polaryzacja, a w spolaryzowanym społeczeństwie głośna i zorganizowana grupa – a tego konserwatystom odmówić nie można – jest dużo głośniej słyszana niż liberalna większość. Polaryzacja społeczna wokół kwestii płci i seksu prowadzi zresztą do niespodziewanych i przeczących logice sojuszy. Grupy, które łączy niechęć do liberalizacji sfery publicznej, zaczynają łączyć się na tej platformie niechęci. W Finlandii konserwatywni chrześcijanie nawiązują sojusz z dotychczasowymi przeciwnikami z grup muzułmańskich, z innymi konserwatywnymi wspólnotami religijnymi, a w niektórych przypadkach nawet z neonazistami. Wyobrażasz to sobie? Fundamentaliści muzułmańscy z neonazistami! Sytuację sprzeciwu wobec liberalizacji nazywam „paradoksem konserwatysty”. Prawica używa kategorii praw jednostki i wolności osobistej mówiąc, że człowiek ma prawo do własnych wierzeń i przekonań. A jednocześnie odmawia tej wolności innym! Prawo do wolności osobistej możliwe jest tylko w systemie liberalnym, ale konserwatyści nie chcą, aby ta wolność obejmowała całe spektrum stylów życia i przekonań.
Podobnie rozgrywa się głośny spór o „klauzulę wolności religijnej” w USA.
Filozofka Martha Nussbaum argumentuje, że spór ten – i możliwość wyjścia z niego – są bardzo blisko związane z amerykańską tradycją wolności. Nussbaum twierdzi, że od czasu powstania Stanów Zjednoczonych przywódcy różnych odłamów i sekt religijnych, głównie protestanckich, kiedy chcieli oprzeć na czymś porządek społeczny, zwrócili się ku wolności wyznania. Zrobili to nie tylko z powodu historycznej pamięci o dyskryminacji wyznaniowej w Anglii. Oni wyszli z dużo bardziej pragmatycznego punktu widzenia:
jak nie dogadamy się w sprawie wolności religijnej, to nic nie zbudujemy, bo różne grupy będą zwalczać się nawzajem. Jedni ludzie różnią się od drugich w sprawach wyznania, ale uznajmy się nawzajem, bo inaczej nasze wolności będą się wzajemnie znosić. Kwestia tożsamości seksualnej powinna być potraktowana podobnie, bo jest niesamowicie ważna dla szczęścia i wolności jednostki.
W tym sensie jest podobna do religii. Zakazywanie lub utrudnianie praktykowania religii było powodem nieszczęścia wielu ludzi i słusznie uważali oni, że ich wolność jest gwałcona. Do tych samych, destrukcyjnych skutków prowadzi odgórne wykluczanie pewnych tożsamości seksualnych i ograniczanie wolności w oparciu o kryterium tożsamości seksualnej. Dla Nussbaum ta analogia prowadzi do logicznego końca – jeśli jesteś za wolnością religijną, powinieneś być za wolnością seksualną. Uznanie istnienia różnych tożsamości jest konieczne, byśmy nie mieli do czynienia z „wydłubywaniem rodzynków z ciasta”, jak mówimy w Finlandii, czyli uznawaniem tylko niektórych wolności w systemie. To właśnie robią dziś konserwatyści.
Seksualność jest jednak tym obszarem doświadczenia, do którego logiczne formuły nie pasują. Nawet w liberalnych społeczeństwach Zachodu nie prowadzimy otwartej, racjonalnej i spokojnej dyskusji. Przeciwnie – łatwo o kolejne wybuchy paniki lub wzmożenie agresywnej retoryki.
Za tymi reakcjami stoją dwie rzeczy. Pierwsza to tradycja europejskiego purytanizmu – dziedzictwo epoki, w której poza zamkniętymi obiegami medycyny i konfesjonału nie było kanałów ekspresji seksualności. W purytańskim społeczeństwie nie było właściwie sposobu, by dać wyraz swojej seksualności poza heteroseksualną, patriarchalną rodziną, choć i tam normy zachowań były rygorystyczne. Posiadanie dziecka było chyba jedyną „emanacją” seksualności [śmiech].
Na wielu krajach tradycje purytanizmu odcisnęły piętno. Ale jest coś jeszcze: seksualność to jeden z najważniejszych „klocków”, z których buduje się ludzką tożsamość. Żeby czuć się pewnie, tożsamość musi być cały czas retorycznie wzmacniana. To dlatego piętnuje się zboczeńców i odmieńców, wyolbrzymia strach – żeby tożsamość mogła utrzymać się przez zaprzeczenie. Im mocniej podkreślone są różnice, tym bardziej nasza tożsamość wydaje się „dobra, prawidłowa, czysta”. Ruch „prawdziwych Finów” działa na tej samej zasadzie, a konserwatywna polityka tożsamościowa przybiera podobną postać też w wielu innych krajach. Dyskusja o „nienormalnych” seksualnościach jest w gruncie rzeczy dyskusją o nas samych. O tym, czego się boimy. Jest problem z nałożeniem logicznych ram na dyskusję o seksualności. Wyprodukowaliśmy wiele form stygmatyzacji.
A czy w ogóle można otwarcie rozmawiać, na przykład, o pedofilii?
Nie tylko można – trzeba! Jeśli chce się poruszyć społecznie drażliwy problem pedofilii, ale nie robi się tego ze względu na stygmatyzację i cały bagaż problemów, to zasłona milczenia wcale nie znika. Stygmat nie staje się mniejszy. Co więcej, brak dyskusji tworzy zamknięte i homogeniczne społeczeństwa, nawet jeśli historycznie i geograficznie są one sobie bliskie. Np. w Niemczech możesz powiedzieć na głos wiele rzeczy, które w Polsce wciąż pozostają źle skrywanym tabu.
Pedofilia nie przestanie być tabu. Nie przestanie wzbudzać grozy w społeczeństwie, niezależnie od tego, ile o niej mówią seksuologowie.
Wykorzystywanie dzieci jest przestępstwem i w wielu europejskich porządkach prawnych jest tak od kilkudziesięciu lat. Kary i penalizacja nie usunęły problemu. Dzieci dalej są wykorzystywane. Nie ustaje dyskusja o surowszych karach i zaostrzaniu prawa, ale nie pada w niej pytanie o to, czy to w ogóle pomoże. A to jest sedno problemu, bo przecież chcemy, aby przestępstw seksualnych wobec dzieci nie było.
Niedawne badania przeprowadzane w ramach niemieckiego projektu Dunkelfeld pokazują – na przykładzie wielu osób z zaburzeniami seksualności, którym stara się w Niemczech pomóc – że jednym z największych problemów stojących na drodze do otrzymania pomocy w porę jest stygmat społeczny, który uniemożliwia zgłoszenie się po pomoc. Dlatego dzisiaj, kiedy próbujemy pomóc komuś z pociągiem do dzieci, zazwyczaj jest już za późno. Terapia a posteriori nie usuwa problemu, bo komuś już stała się krzywda. W niektórych przypadkach konsekwencje psychiczne będą ciągnęły się za ofiarą przez całe życie. Sprawcy przemocy też zresztą będą odczuwać skutki swojego czynu.
Ujmując to w skrócie: nikt nie pójdzie dziś do psycholożki czy psychiatry i nie powie: „jestem pedofilem, nie chce nikogo skrzywdzić, ale potrzebuję pomocy”.
Tak, bo boi się kary. Badania pokazują, że najważniejszym czynnikiem ryzyka, który decyduje o tym, czy ktoś może dopuścić się przestępstwa seksualnego na nieletnim lub nieletniej, nie jest kwestia orientacji czy preferencji seksualnych. Powtórzę: bycie pedofilem w sensie medycznym nie jest najczęstszą przyczyną wykorzystywania nieletnich. To, co przeważa, to skłonność do zachowań antyspołecznych. Im wyżej ktoś jest na tej skali, im łatwiej mu o antyspołeczne zachowania, tym bardziej prawdopodobne, że kiedyś wykorzysta okazję i zrobi komuś krzywdę. Im bardziej jesteś na marginesie, im więcej pobocznych problemów dokłada się do tego – zaburzenia psychiczne czy alkoholizm – tym ryzyko jest większe. Nie mamy narzędzi by interweniować zanim stanie się coś złego, pomóc komuś, kto ma zaburzenia seksualności i niebezpieczne fantazje. Dziś nie istnieje przestrzeń prewencji dla przemocy seksualnej.
Dane wskazują też inną rzecz: do większości przypadków przemocy seksualnej wobec nieletnich dochodzi w rodzinie lub w kręgu najbliższych. Chodzi też więc o sytuację nierównowagi władzy, wykorzystanie przewagi i przymus milczenia nakładany na słabszych w takiej sytuacji?
Sytuacja przemocy seksualnej wobec najmłodszych w rodzinie też wiąże się z czynnikami zewnętrznymi. Im bardziej nie radzisz sobie ze swoją seksualnością, nie znajdujesz dla niej ujścia, tym bardziej prawdopodobne, że zwrócisz się ku jedynym dostępnym możliwościom. W skrajnej sytuacji może to być własna rodzina. Ludzie niejednokrotnie zwracają się ku przemocy, gdy przez lata nie godzili się ze swoimi fantazjami, spychali je gdzieś głęboko, zamiast bezpiecznie zrealizować lub spróbować się ich pozbyć, gdy jeszcze nie były tak niebezpieczne. Oczywiście wszystkie patologie społeczne, rodzinne, alkohol i poczucie przyzwolenia na przemoc tylko to wzmagają.
Gdyby społeczeństwo było nieco bardziej wolne, gdyby pozwalało na swobodniejszą ekspresję seksualności, gdyby pozwalało na „upust” nawet granicznych fantazji, do przemocy dochodziłoby rzadziej.
To jednak wcale nie znaczy, że i tak nie znajdą się ludzie skłonni wykorzystywać dzieci. Tak samo nie zlikwidujemy przemocy w ogóle. Ale znów: to mniej wspólnego ma z kliniczną pedofilią, ale raczej z tym, że istnieją w społeczeństwie ludzie, którzy chcą – bez uwzględnienia cudzego cierpienia i granic – traktować innych jako „okazję” czy „możliwość” seksualną.
Wyzwolone społeczeństwo jest bezpieczniejsze?
Oczywiście, zwłaszcza jeśli chodzi o przestępstwa na tle seksualnym. Jeśli dołączysz do tego jeszcze inne czynniki, jak dobrą edukację seksualną, to jesteś o krok do przodu w ochronie nieletnich przed przemocą seksualną. Dlaczego? Bo jeśli oni umieją o tym rozmawiać, umieją rozpoznać sytuację przemocy, to sami zaczną zgłaszać niepokojące zachowania, sami – gdy zajdzie potrzeba – będą w stanie poprosić o pomoc czy interwencję. Świadomą młodzież dużo trudniej nabierać na grooming czy jakieś inne formy podchodów ze strony dorosłych. Im więcej mają zasobów i ścieżek do odkrycia własnej seksualności, tym mniej przestrzeni zostaje frustracji, pogubieniu i niepewności, które prowadzą do sytuacji niebezpiecznych.
Badania to pokazały: w Finlandii, im więcej mówiono młodzieży o przemocy seksualnej i wykorzystywaniu, tym mniej było ofiar, a wykrywalność notowana przez policję wzrosła. Społeczeństwo, które rozmawia o seksie – także o niebezpieczeństwach i naruszaniu wolności seksualnej – wie więcej, jest pewniejsze, szczęśliwsze i bezpieczniejsze. Czy nie tego chcemy?
**
Tommi Paalanen – filozof specjalizujący się w etyce seksualnej. Certyfikowany nauczyciel i popularyzator zdrowia seksualnego. Członek Komitetu Praw Seksualnych przy Światowej Organizacji Zdrowia Seksualnego, dyrektor Sexpo Foundation
Tommi Paalanen będzie gościem Uniwersytetu Krytycznego w poniedziałek 11.05.2015.
**Dziennik Opinii nr 131/2015 (915)