Jeśli chcemy zmienić świat, możemy zacząć od uwolnienia wiedzy, która trzymana pod kluczem praw autorskich służy nielicznym.
Co roku miliony chorych umierają, choć znamy lekarstwa, które mogłyby im pomóc. Miliony innych nie otrzymują wykształcenia, które pozwoliłoby im się rozwinąć zgodnie z potencjałem, chociaż mamy biblioteki pełne książek. Mamy technologie produkcji zdrowej i taniej żywności, materiałów budowlanych, narzędzi do pracy w trudnych warunkach, a jednak olbrzymia część ludzkości żyje w warunkach, których nawet nie chcemy sobie wyobrażać. Skonfrontowani z obrazami takiego życia albo siedzimy na wygodnych kanapach i odwracamy wzrok, albo uznajemy, że tak już być musi i też, w jakimś sensie, odwracamy wzrok. Gdy zdecydujemy się jednak jakoś z tym zmierzyć, zazwyczaj działamy w jeden z dwóch sposobów: wspierając finansowo lub woluntarystycznie organizacje pomocowe, lub opowiadamy się za lub wspieramy systemowe zmiany w niesprawiedliwym dostępie do wiedzy, technologii i zasobów.
Te podstawowe nierówności nie pojawiły się jednak bez przyczyny, a jej nazwę doskonale znamy. To trwający pięć wieków kolonializm, napędzany przez kapitalizm. A początkiem tej ekspansji oczywiście była epoka wielkich odkryć geograficznych. Już to w jakich słowach mówimy o tych czasach powinno zwrócić naszą uwagę na dwa elementy, które uczyniły kolonializm możliwym. Chodzi o odkrycia i o geografię, a więc o innowacyjność połączoną z możliwością komunikacji z odległymi krańcami świata. Kolonialny kapitalizm potrzebował dwukierunkowej komunikacji: z centrum ku peryferiom płynęły instrukcje służące skutecznemu „zarządzaniu” peryferiami, w przeciwnym kierunku płynęły zrabowane dobra.
Dzisiejszy kapitalizm ponadnarodowych korporacji także potrzebuje sprawnych środków transportu i przesyłu informacji, a gospodarka coraz mocniej opiera się właśnie na obrocie różnego rodzaju informacjami, czyli dobrami niematerialnymi – czy są to zapisy na kontach funduszy inwestycyjnych, patenty, czy utowarowiona kultura.Rosnący wpływ tzw. praw własności intelektualnej na gospodarkę i system społeczny sprawia, że infrastruktura stworzona do przesyłu informacji staje się jednocześnie środkiem transportu dla niematerialnych produktów i pozyskiwanych za nie walorów. Patentów, znaków towarowych, praw autorskich, oprogramowania, czy mp3 nie trzeba przewozić samolotami, ani na pokładach statków – wystarczy przesłać je w postaci cyfrowej, a należne płatności pojawią się na wirtualnym koncie bankowym. W mechanizmach rozwoju kapitalizmu i globalizacji informacja była od początku istotna, dziś staje się ich podstawową treścią i a dostęp do niej narzędziem, którym się posługują.
Ale czy jesteśmy w stanie wykorzystać te same okoliczności w przeciwnym celu? Czy infrastruktura, która umożliwia ekonomiczną i kulturową kolonizację może także nieść wolność i sprawiedliwość? Czy jesteśmy w stanie zrobić coś by naprawić ten system?
Pomimo zrozumiałej fali sceptycyzmu co do możliwości emancypacyjnych sieci, ja ciągle wierzę, że to właśnie powszechny Internet stworzył nam szansę na zmianę globalnego systemu na bardziej sprawiedliwy. Sieć nie nakarmi głodnych, nie wykopie studni, nie wywalczy praw pracowniczych bangladeskim szwaczkom. Ale może im dostarczyć wiedzę o technologii, tworzeniu strategii, pomoże im uzyskać wsparcie oraz zbudować wspólnotę. Daje możliwości uwspólnienia wiedzy, niegdyś dostępnej jedynie nielicznym, wiedzy której przez wieki pilnie strzegli, bo ona daje możliwość kontrolowania władzy. Wiedzy, która zaczęła się uwalniać właśnie w okresie kolonialnego podboju dzięki wynalezieniu innej taniej technologii komunikacyjnej – druku. I tak jak tamta rewolucja technologiczna, tak i sieć potrzebuje dziesiątków lat by zrealizować swój potencjał.
Na przeszkodzie stoi kilka różnych czynników, ale za nimi kryje się zwykle sam motyw: chęć utrzymania uprzywilejowanej pozycji przez kilkuset najsilniejszych uczestników rynku. W kontekście dostępu do wiedzy szczególne znaczenie mają próby zaostrzenia przepisów dotyczących monopoli intelektualnych oraz ścigania ich naruszeń. Chodzi o forsowane przez USA umowy typu ACTA, czy porozumienie o wolnym handlu pomiędzy Unią Europejska a Stanami Zjednoczonymi (TTIP – Transatlantic Trade and Investment Partnership), o której z entuzjazmem wypowiadał się niedawno Bronisław Komorowski.
Co więc robić? Nie możemy pozwolić, aby interes ekonomiczny niewielkiej części mieszkańców/ek najbogatszych regionów świata doprowadził do zaprzepaszczenia tej unikatowej szansy jaką daje nam sieć. Musimy czuwać nad stanowieniem prawa, dążyć do jego zmiany jeśli jest wadliwe, wymuszać na politykach lojalność wobec 99%, a nie korporacji. Nasi przedstawiciele/ki powinni rozumieć swoją rolę jako gwarantów sprawiedliwości społecznej, którym historia dała szansę spłacenia moralnego długu wobec społeczności skrzywdzonych przez 500 lat europejskiego kolonializmu. Przekonujmy je/ich, że pełen dostęp do wiedzy i edukacji byłby także bezpośrednio korzystny dla mieszkanek i mieszkańców Europy. Nie tylko pozwoli nam promować własną kulturę w globalnym obiegu, ale podnosić swoje kompetencje jako uczestników rynku pracy, obywateli, którzy chcą rozumieć zmieniającą się szybko rzeczywistość i dokonywać świadomych wyborów, czy rodziców chcących zapewnić swoim dzieciom lepszą przyszłość. Dlatego wszelkie wykorzystanie utworów, którego celem jest edukacja powinno być dozwolone, a jedynie dla podmiotów działających komercyjnie należałoby wprowadzić zasadę podziału zysków z twórcami. Instytucje publiczne powinny wspierać wszelkie formy edukacji on-line, jako taniego, efektywnego i łatwo dostępnego sposobu realizowania zadania publicznego.
Zmiana systemu gospodarczego, czy prawnego, choć konieczna, może zająć wiele lat lub w ogóle się nie udać (w co nie wierzę, al to podobno naiwność). Na szczęście zanim uda nam się zreformować system prawa autorskiego, możemy w obrębie jego reżimu dużo poprawić. Rozwiązaniem promowanym przez intensywnie rozwijający się ruch otwartej edukacji są przede wszystkim wolne licencje. Rzecz w tym by autorzy/ki materiałów edukacyjnych nie rezygnując ze swoich osobistych praw autorskich (czyli tego by być oznaczanym jako autor/ka danego dzieła) jednocześnie uwolnili je spod reżimu majątkowych praw autorskich.
Monopol prawnoautorski przez pierwsze wieki swojego istnienia był nakładany na dzieła po ich rejestracji i na stosunkowo krótki okres (od 14 lat w XVIII-wiecznej Anglii po 28 lat w USA do 1976 roku). W dzisiejszym systemie natomiast każdy utwór w momencie powstania staje się wyłącznym prawem autorki/a (stąd określenie – monopol), nikt inny nie może bez jej/go zgody tego utworu kopiować, modyfikować i rozpowszechniać szerokiej publiczności przez całe życie twórcy oraz jeszcze 70 lat po jego śmierci. W polskim prawie autorskim istnieje co prawda przepis o dozwolonym użytku prywatnym, który daje nam możliwość kopiowania i rozpowszechniania cudzego utworu, ale tylko w kręgu znajomych i rodziny, nie dotyczy zatem powszechnej edukacji. Istnieje też dozwolony użytek dla instytucji oświatowej jest on jednak wąski i nieprecyzyjny, a przede wszystkim nie obejmuje internetu.
Autorzy tworzący materiały edukacyjne przekazują zwykle prawa do nich swoim wydawcom. Ale to zwyczaj, nie wymóg prawny. Autorka, która chce by każdy mógł mieć wolny dostęp do jej utworu, wolność korzystania i modyfikowania go oraz rozpowszechniania tych modyfikacji, może zastosować którąś z wolnych licencji – wolnych, bo gwarantują wolność przyszłym użytkowni/cz/kom[1].
Żeby zmienić system potrzebujemy wszystkich zdolnych umysłów z całego świata. Musimy dać im szansę pracować razem, wykorzystywać różne perspektyw, odmienne zaplecze kulturowe. Ale po to, by mogli uwspólnić dotychczasową wiedzę, dzielić się tą nowo wytworzoną, dyskutować swobodnie nad swoimi pomysłami potrzebują wolnej kultury, wolnej wiedzy i wolnego internetu.
Przypis:
[1] Opublikowano na licencji CC BY-SA. Ja wybrałam licencję nie tylko wolną, ale i copyleftową, czyli wymuszającą stosowanie wolnych licencji przez ewentualnych autorów ewentualnych modyfikacji. Korzystają z niej wszyscy piszący na Wikipedii, ale można ją też wykorzystywać komercyjnie. Najpopularniejsze licencje tego typu to CC BY-SA z grupy licencji Creative Commons, GNU GPL czy Licence Art Libre. Więcej na ten temat możecie się dowiedzieć na stronie Koalicji Otwartej Edukacji, która obchodziła właśnie Międzynarodowy Tydzień Otwartej Edukacji.