Kultura

Malewski: Matka myślała, że będę księdzem

O sztuce, figurze ojca, szczurach z laboratorium, wypchanym owczarku niemieckim i rzeźbie papieża na łódzkim biennale z nominowanym do Paszportu Polityki 2011 w kategorii sztuki wizualne Arturem Malewskim rozmawiali Waldemar Marzec i Marta Zdanowska.

Jak zostałem artystą: 


Mama widziała, że narysowałem kiedyś Conana Barbarzyńcę i okładkę Iron Maiden na plastykę. Wysłano mnie później do poradni pedagogicznej, żebym rozwiązywał testy. Okazało się, że dobrze abstrahuję przestrzenie i że powinienem się zajmować rzeźbą. Poszedłem do liceum plastycznego. Oczywiście bardzo się bałem, bo te dzieci miały świadectwa z czerwonymi paskami, swetry wyciągnięte, niektórzy mieli już brody, jakieś berety na głowach… Czułem się nieswojo, obawiałem się, że to będzie obciachowe. Zdawałem egzaminy tak, żeby ich nie zdać. Panie wskazały mi na specjalizację rzeźbę w kamieniu, bo dziewczyny idą na to, a chłopcy na tamto. W kamieniu robiło się jakieś rozety i gzymsy. Ale pod koniec czwartej klasy okazało się, że tam są fajni ludzie. Było jasne, że będę zdawał na ASP. Zdawałem do Poznania, nie przyjęto mnie. Później w Łodzi w ASP przygotowałem teczkę z rysunku i malarstwa, taki kurs. Dostałem się, ale za drugim razem i to na nie na ten wydział gdzie robiłem teczkę. Wydaje mi się, że studia nie tyle są po to, żeby się sztuki nauczyć, ale żeby umożliwić spotkanie rówieśników, którzy różnie myślą o sztuce.

 

O sztuce: 


Dużo wagarowałem, lekcje spędzałem w lesie, nad rzeką, często pod mostem gdzie dużo było amatorskich rysunków, najczęściej genitalia i teksty typu „chuj i pizda w nocy gwizda”. Przez całą szkołę podstawową i średnią odmawiałem odpowiedzi ustnych i dostawałem dwóje. Poprawiałem je później pisemnie, było to mniej krepujące. Czułem, że odpowiedzi ustne w jakiś sposób mnie obciążają. Dzisiaj można powiedzieć, że język jest tym, co nas odróżnia od istot nie-ludzkich; włącza i wyłącza człowieczeństwo i zwierzęcość. Dlatego język jest czymś trudnym, wybrałem formy wizualne, którymi jest mi prościej się porozumiewać.


Wszystko, co się wydarzyło w moim życiu, jest kształtem tego, co wpłynęło na mnie z zewnątrz. Nie jest tak, że to ja kształtuję – ja reaguję. Tak, jak reaguję – tak tworzę. 
Nigdy nie zdarzyło mi się zaproponować czy zgłosić do wystawy, zwykle jest to zaproszenie mnie do udziału. Moje prace są formą odpowiedzi na to właśnie zaproszenie, chyba że ktoś bierze już gotowe.

 

Szczerze to nie bardzo znam się na sztuce i chyba to dobrze, nie ogranicza mnie przynajmniej. I do końca nie wiem czy robię tą sztukę, po prostu posługuję się sztuką instrumentalnie, rzeźbą też. Sztuka to potężny konglomerat tak jak i cywilizacja zachodu ze swym niebezpiecznym uwielbieniem dla człowieka. Dostarczają mi tematów.

 

Nigdy też nie myślałem o sztuce, jak o banku, który będzie sypał sianem. Jest teraz w Muzeum Sztuki w Łodzi wystawa „Oczy szukają głowy do zamieszkania”, świetna. Mam w umowie zapisane, że dostanę za udział w niej dwa katalogi, które są darmowe w szatni… Taka rzeczywistość.

 

Ktoś kiedyś powiedział o moich pracach, że inteligentnie używam źródeł syntetycznych i naturalnych, jak gdyby mutuję je, podtrzymując tę barierę, ale czasami ją też przekraczam. Być może jest tak, że materia, której używam, jest nośnikiem znaczeń. Posługuję się atrapą, ale ta atrapa nie oznacza hegemonii ludzkiej. Próbuję zacierać granicę między człowiekiem a zwierzęciem. Nigdy nie pomyślę o człowieku, jako o kimś wyższym, niż zwierzę.

 

Ojcowie albo komórka w bloku: 

 

W 2008 zrobiłem „wstrząsającą” pracę pt. Komórka na Festiwal Dialogu Czterech Kultur. Festiwal dedykowany był ojcom. Nie brałem na warsztat dotąd takich ciężkich rzeczy. Ojciec nic w ogóle nie wiedział o tym, co robię, a mnie było z tym trudno, jak cholera. Chciałem, żeby wziął w tym udział, po raz pierwszy miał kontakt z pracą, którą wymyśla jego syn. Budowaliśmy razem komórkę, dokładnie taką, jak z bloku mojej matki i ojca, którzy już nie są i nigdy nie będą razem. Ojciec powiedział mediom, że „robimy atrapę, która jest wyobrażeniem PRL-u, a Bareja jest mistrzem satyry”. Ale myśmy nie robili satyry, powiedzieliśmy prawdę o nas. I o tym, że komórki w bloku to piekło, Hades, miejsce inicjacji, o którym rodzice nie wiedzą co robią tam ich dzieci. Tam się dotykało pierwszy raz cipki, paliło papierosy, piło wino. Kiedy budowaliśmy tę komórkę, jacyś kolesie budowali ścianę do innej ekspozycji. Mój ojciec myślał, że artyści to są jacyś kpiarze, robią coś za nich ludzie z ulicy, a oni pomyśleli, że my jesteśmy fachowcami od komórek. W pewnym momencie jeden z nich mówi do nas: – O, czytałem o tej komórce w gazecie, co to, kurwa, te artysty nie wymyślą. A myśmy to budowali jako mój autorski pomysł na opowiedzenie jakiejś prawdy ojcu o sobie samym. Ojciec myślał, że to wszystko jest obciążone jakąś naleciałością. Dopiero na wernisażu ktoś powiedział mu, że jest wstrząśnięty, że syn miał odwagę mówić tak trudne rzeczy, powiedzieć, czym jest ta komórka, zepchnięcie do podziemia. Potem poszliśmy do „Jazzgi” na dżez. I mój ojciec zaczepia mnie po drodze, mówi: – Artur mnie jest wstyd. Bo zaczepiły mnie media i ja mówiłem o Barei, a nie o to w tym wszystkim chodziło! Potem siedzimy, pijemy, ojciec jest wzruszony, mówi mi: – Patrz, Artur, w pięć dni zrobiliśmy tę komórkę, nie!

 

Czasem robię dwa miesiące jedną pracę, termin nie ma znaczenia, ale ojciec cały w tym był! Zrozumiał. Okazuje się, że on dzisiaj, myśli – jak Artur powie, że jedzie do Kaliningradu wyciągnąć psa z bunkra, to jest to zupełnie coś innego niż przedtem.

O biopolityce albo zwierzętach i ich ludziach: 

 

Poruszył mnie tekst Donny Haraway, Zwierzęta laboratoryjne i ich ludzie i wykorzystałem to w swojej pracy. Ona jest za przywróceniem podmiotowości zwierzętom, postuluje by zwierzęta były w laboratorium na równych prawach z ludźmi, jako jego współpracownicy, a nie jako przedmioty. Sugeruje, że powinniśmy nauczyć się tracić i odpowiedzialnie odbierać życie. Jest taka artystka, Kathy High, która zabrała z laboratorium trzy szczury urodzone z ludzką komórką rakową. Wcześniej służyły do badań, teraz były już niepotrzebne. High je przyjęła i kręci proste wideo, które pokazuje, że szczury czują, dbają o higienę, piją wodę – takie banały. Ale czy to są jeszcze szczury, a może to półludzie? 

 

Robię teraz pracę o Enklawie – Kaliningrad miasto bohater – w której mierzę się z podobnym problemem. Problemem enklawy, jaką jest wyizolowany ludzki gatunek. Obejrzałem Kaliningrad, Królewiec, spuściznę Kanta… Byłem w bunkrze, w którym Niemcy podpisali kapitulację. Przez kolejnych 20 lat Rosjanie niszczyli wszelkie pozostałości po Niemcach. W tym grobowcu – bunkrze – schronieniu, zobaczyłem, jak ta kapitulacja wyglądała, małe figurki z podniesionymi rękami, rozkład wojsk. A na końcu atrakcja: stoi esesman z owczarkiem niemieckim. Ten owczarek jest wypchany i kiedy się zbliżasz, czuła fotokomórka powoduje, że włącza się nagranie warczącego psa, a Niemiec mówi Halt, halt! I to mnie uderzyło, czemu człowiek nie jest wypchany, a pies jest wypchany?

 

Chciałem ujawnić podwójny, niejasny status psa. Postanowiłem przenieść owczarka do działu przyrody w Muzeum Miasta Kaliningradu. Dział przyrody, czyli wypchane dziki, jest na parterze, później mamy sceny wojenne – wielkie rozpieprzanie Kaliningradu – a na końcu ostatnie piętro to podbój kosmosu. Przeniesiony pies siedział w stadzie dzików i był obcy, prawie jak wypchany człowiek. Pokazał konflikt, ujawnił to, jak myślimy: udomowiony pies wśród dzikich zwierząt – przeniesiony z bunkra kapitulacji, w którym go wypchali, żeby legitymizował zło plastikowego esesmana… Pies z trudną historią. Wyhodowany na początku zeszłego stulecia jako pies pasterski, z czasem stał się psem patrolującym. Brał udział w I wojnie światowej, w II wojnie – też. Nie powiedziałem tego w Kaliningradzie, ale są fotografie z Petersburga, na których wypchany owczarek niemiecki jest żywą bombą. Te psy były tresowane przez Rosjan, żeby biec pod czołg – w kamizelce z bombą i zapalnikiem. Dla Niemców były psami oficerskimi – to był pies, który miał przypisaną jakąś rangę, szlachetny. Oczywiście istniał wokół tego też ruch eugeniczny – mamy nową, piękną rasę. 

 

Wystawa była projektowana w dalszych odsłonach Warszawa – Berlin – Moskwa, czyli pies byłby zupełnie inaczej odczytany jako owczarek niemiecki w CSW w Warszawie, czymś innym byłby w Moskwie, a jeszcze czym innym – w Berlinie. Okazało się, że wywiezienie psa się nie uda, bo to nie jest eksponat muzealny. Rosjanka z muzeum pouczyła mnie, że to owczarek, który służył w straży granicznej, był już stary i nie odszedł na zasłużoną emeryturę, więc rok temu został uśpiony, „materiał” trafił do nich i go wypchano. Ja oszacowałem psa na 5 lat, nie miał siwizny… Jeśli pies nie jest eksponatem muzealnym, to czym jest? Co tam robi? Jak teraz traktować dioramę w tym muzeum?

 

Kaliningrad mnie po prostu uderzył, projekt był cięty po kawałku, najpierw w bunkrze nie można było umieścić żadnej informacji o statusie psie, następnie nikt nie postarał się, by załatwić papier na psa by mógł wyjechać. Nawet chciałem go kupić, a w zamian wykonałbym takiego owczarka z plastiku, żeby pasował do swego pana z bunkra. Niestety nikt ze strony Kaliningradu nie odpowiedział na moją propozycję, czas upłynął. Podobno czas leczy rany… 

 

W CSW obecnie pokazujemy tylko dokumentację z tego, co wydarzyło się w Kaliningradzie. Jak to zrobić – wybrać, dokonać selekcji, żeby ta dokumentacja miała jakikolwiek sens? To się nie do końca udaje i pokazujemy taką amputację… Przekonałem się przy tym projekcie, że wolę robić prace w pracowni. I jestem bardzo sceptyczny co do sensu pracy w otwartej przestrzeni publicznej. Jeśli zrobisz zdjęcie, to później je powiesisz, możesz też zrobić film. A tu trzeba się ruszyć.

 

O rzeźbie papieża na placu Wolności: („Plac Wolności, czyli projekt artystyczny w przestrzeni publicznej”, projekt Krytyki Politycznej)

 

Rzadko robię coś w przestrzeni publicznej. W pracowni biorę odpowiedzialność na siebie. To, co zrobię, wystawiam w galerii i nie ma ryzyka, że ktoś przyjdzie i powie, że mu to nie pasuje. Tym razem było takie ryzyko. Kuratorki zarzuciły mi, że jestem zbyt młody, że to będzie skandal… Podobno trzeba mieć minimum 60 lat.

 

Zastanawiałem się, jak powinien wyglądać papież na placu Wolności?

 

Przestudiowałem istniejące pomniki, ekspresja, siła wyrazu rzeźb, charakterystyczne szpary w miejscu na oczy. Pamiętam, jak go rzeźbiłem, nie może mieć gałek ocznych, ma je wydłubane, tak się rzeźbi. Przerażające. Gdy patrzę na ten gest spojrzenia, tę szparę, wyciętą linię – to widzę, że jest to poważna decyzja rzeźbiarska, którą dziś można traktować politycznie.

 

Plac Wolności jest miejscem, gdzie mamy element militarny w postaci Kościuszki, biennale też nazywało się „Od wolności do niepodległości”. W jakiś sposób to się uzupełniało i taka jest ta praca. Zadałem sobie pytanie: czy mam prawo kłamać publicznie? W kategoriach sztuki wiadomo, że mamy do czynienia ze sztuczką i jakimś oszustwem. Zamieszczony tam tekst Nietzschego „Rzeczywiście, stanowi to różnicę, w jakim celu się kłamie: czy się tym zachowuje, czy burzy” i to, że postać jest czarna i przemalowana na biało – mówi właśnie o tym: czy wolno mi kłamać. Ta praca tylko przez fizyczne podobieństwo nawiązuje do Jana Pawła II, na pewno papieżem nie jest, żadnego podpisu nie ma. Praca „Bez tytułu”. Jakiś dyrektor szkoły katolickiej dzwonił w tej sprawie: dlaczego nie jest podpisane, że to jest Ojciec Święty?

 

O sobie: 


Matka myślała, że będę księdzem, ale nie będę. Jestem tym, kim jestem. To dziwne, że jakaś nominacja…

 

*Artur Malewski – rzeźbiarz, twórca instalacji i projektów wideo, nominowany do Paszportu Polityki 2011 w kategorii sztuki wizualne

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij