Paweł Adamowicz miał świetny kontakt z obywatelami, organizacjami pozarządowymi, instytucjami kultury i wszystkim, co ciekawego działo się w mieście. Prezydenta Gdańska wspomina Sławomir Sierakowski.
Paweł Adamowicz był prezydentem „terenowym”, nie siedział zamknięty w gabinecie. Nie bez powodu miał tak niebanalnego rzecznika – wiecznie potarganego poetę Antoniego Pawlaka, postać nietuzinkową i radykalnie odbiegającą od wzorca współczesnego reprezentanta władzy. To był doskonały wybór, bo dzięki asyście Pawlaka Adamowicz miał świetny kontakt z obywatelami, organizacjami pozarządowymi, instytucjami kultury i wszystkim, co ciekawego działo się w mieście.
czytaj także
Tak właśnie i my poznaliśmy się z prezydentem. I to był dokładnie jeden z typów, jaki w Krytyce Politycznej lubiliśmy najbardziej, czyli ktoś z przeciwnej strony barykady, z którym można było rozmawiać, coś razem zrobić, dowiedzieć się, zaprzyjaźnić. Paweł Adamowicz był w poglądach tradycyjnym, prostolinijnym konserwatystą, ale był do tego wesoły, bardzo rozmowny, lubił życie. Polubiliśmy się od razu. On się nie bał Krytyki, my w nagrodę wspaniałomyślnie wybaczyliśmy mu ten konserwatyzm.
Potrzebowaliśmy pomocy w zorganizowaniu świetlicy, obiecaliśmy, że sprowadzimy ciekawych ludzi do Gdańska, zaprosimy artystów, same dobre rzeczy. No i dzięki Kasi Fidos, Marcinowi Chałupce, Marii Klaman i całemu zespołowi, któremu dziś przewodzi Ela Rutkowska, w 2009 zaczęła w Gdańsku działać Świetlica Krytyki Politycznej. Później, dzięki pomocy prezydenta, świetlicę nawet powiększyliśmy. Powiedzcie, nie chcielibyście żyć w kraju, w którym konserwatywni prezydenci pomagają otwierać lewicowe świetlice, a lewicowi prezydenci – konserwatywne? Czy Polska nie byłaby wtedy lepszym krajem? Jak wtedy wyglądałaby polityka?
czytaj także
Na otwarcie świetlicy zaprosiliśmy niezbyt konserwatywnego gościa – filozofa Slavoja Žižka. Tłumy studentów i innych gości waliły drzwiami i oknami. Atmosfera była świetna. Jednym z najbardziej usatysfakcjonowanych był… Adamowicz. Miał jedną prośbę: czy pan Žižek nie zgodziłby się na wspólną kolację, bo prezydent jest bardzo ciekawy gościa, o którym tyle słyszał. Później wcale nie zamierzał się kryć z tym spotkaniem. Opisał je bardzo sympatycznie na swoim blogu.
Jednej rzeczy wyjątkowo Adamowiczowi zazdrościliśmy. Mianowicie tego, że był organizatorem okupacyjnego strajku studenckiego. Gdy więc planowaliśmy przewodnik Krytyki Politycznej Uniwersytet Zaangażowany, żeby przypomnieć, jak szkoły wyższe były miejscami rozdyskutowanymi na temat polityki i potrafiły skontrować władze, gdy przekraczała granice albo naruszała ich autonomię, od razu znaleźliśmy rolę dla Adamowicza. Prezydenta Adamowicza, konserwatywnego przedstawiciela władzy, poprosiliśmy o napisanie dla nas instrukcji strajku studenckiego. Niech nas lewaków nauczy. Instrukcję podał nam Adamowicz w rozmowie z Agatą Szczęśniak. Przypomnimy ją w całości, ale tu zacytują dłuższy, bo znaczący fragment:
Poruszałem się między środowiskami, nie miałem silnej afiliacji organizacyjnej. Dlatego wszyscy się zdziwili, kiedy w maju 1988 roku to ja zostałem przewodniczącym strajku, a nie na przykład ktoś z NZS-u. Jaka jest tego geneza? Przywódcą zostaje się w sposób zadziwiający. Trochę los, trochę świadomy wybór. Na uniwersytecie zebrała się grupa aktywistów. Wiedzieliśmy, że rozpoczął się strajk w Stoczni im. Lenina. Dla mnie i dla moich kolegów było oczywiste, że teraz studenci muszą dać świadectwo. Mieliśmy bardzo romantyczną motywację. „Trzeba podjąć akt solidarności z robotnikami” – właśnie tak mówiliśmy. W głowach mieliśmy stereotyp roku 1968. Miałem wtedy tylko trzy lata, znam rok 68 z publikacji m.in. w podziemnej „Krytyce” – Jakuba Karpińskiego i paru innych osób. Ten imperatyw moralny solidarności był dla mnie bardzo istotny. Dopiero na drugim miejscu stawiałem ściśle studenckie postulaty. Hierarchia była taka: najpierw robotnicy, „Solidarność”, a potem własne, partykularne, środowiskowe postulaty.
Zaproponowano mi przywództwo – kilka osób mnie o to poprosiło, bo byłem znany z wcześniejszej działalności. Zgodziłem się. Po latach czy nawet parę miesięcy po strajku koledzy z NZS-u tłumaczyli, że zaproponowali Adamowicza jako niezrzeszonego, bo sądzili, że będę bardziej niezależny, będę reprezentował wszystkich studentów. Może również taka była motywacja. Ja nie marzyłem o tym, żeby zostać przywódcą strajku, przyjąłem to jako obowiązek do wykonania. A chętnych kontrkandydatów, szczerze mówiąc, nie było. Nikt się nie pchał, bo nikt nie wiedział, czym to się skończy.”
Znane jest zaangażowanie prezydenta Adamowicza na rzecz ruchu LGTB i praw kobiet. Dopiero co wręczał klucze do miasta kobietom na stulecie przyznania im praw wyborczych. Ale przypomnę jeszcze jedną inicjatywę, może mniej znaną, ale świadczącą o wyjątkowym zaangażowaniu prezydenta Gdańska. Po powodzi, która w 2016 roku zalała Wrzeszcz, nasz publicysta Marcin Gerwin, specjalista od zrównoważonego rozwoju i partycypacji napisał tekst Prognoza dla Polski: znowu nas zaleje bardzo szczegółowo i z zasięgnięciem opinii akademickich ekspertów pokazał braki w przygotowaniu miasta na zdarzające się cyklicznie powodzie. Tekst wywołał dyskusję. Gerwin postanowił działać.
czytaj także
Napisał do prezydenta Adamowicza z propozycją przeprowadzenia panelu obywatelskiego. Reakcja była więcej niż pozytywna: „Jak przyznał później prezydent propozycja go zaskoczyła, jednak stwierdził, że warto się spotkać choćby z ciekawości. Po kilku dniach od wysłania listu skontaktowała się ze mną pani z urzędu miasta i zaprosiła mnie oraz Łukasza Pancewicza, urbanistę, na spotkanie z prezydentem. Warto tu zauważyć, że prezydent zdawał sobie sprawę, że nie jestem wyborcą PO, lecz że jestem związany z ruchami miejskimi. Mimo to decyzja o zorganizowania panelu obywatelskiego zapadła niemal na samym początku spotkania.”
To nie miały być zwykłe konsultacje społeczne, często pozorowane jedynie w Polsce. Gerwin proponował, że przeprowadzi profesjonalnie panel, polegający na zaproszeniu losowo wybranej grupy obywateli miasta (odpowiadającemu przekrojowi społecznemu populacji) na serię obrad z udziałem ekspertów. I jeśli grupa będzie potrafiła wypracować rekomendacje, które spotkają się z poparciem przynajmniej 80 proc. zebranych, to będą one dla miasta wiążące. Przedsięwzięcie tak dobrze poszło, że Gdańsk jeszcze nie raz je powtórzył. Adamowicz się na to zgodził. Opis, jak to wszystko wyglądało, to właściwie jest najlepszy portret prezydenta Gdańska, jaki czytałem w mediach.
czytaj także
***
Po śmierci prezydenta Pawła Adamowicza nie wszystkim udało się powstrzymać od ocen politycznych, co należy zrozumieć nawet, jeśli się tego nie pochwala. Nienawiść i pogarda niespotkana wcześniej nie musiały mieć wpływu na działanie zabójcy. Ale to nie zmienia faktu, że są pogardą i nienawiścią.
Jest też coś, co nie zmieniło się w Polsce od czasu zabójstwa pierwszego prezydenta Gabriela Narutowicza. Dlaczego im ktoś jest lepszym człowiekiem, tym więcej nienawiści go w Polsce spotyka? Dlaczego gdy nam się coś uda, połowa z nas od razu wietrzy w tym zdradę i zaczyna walczyć z drugą połową? Dlaczego najbardziej zasłużeni opozycjoniści są najbardziej lżeni? Dlaczego natychmiast, gdy pojawia się taka inicjatywa jak Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, musi pojawić się równie wielki hejt? Orkiestra zamiast spotykać się z bezdyskusyjnym ogólnospołecznym poparciem jest stale bojkotowana, krytykowana i lżona. Jedynym, który podał się do dymisji po zabójstwie prezydenta Adamowicza, jest Jerzy Owsiak. Żeby choć trochę ograniczyć nienawiść i ratować Orkiestrę.
Dlaczego jest tak, że jedynymi albo pierwszymi w kolejności skazanymi są nie ci, którzy na to zasłużyli, ale ich ofiary? To Owsiak jest do dziś jedynym skazanym za mowę nienawiści, a nie stale pomawiający go. To już jest jakaś reguła. Tak samo było w sprawie afery prywatyzacyjnej. Do dziś jedynym, który ma wyrok sądowy jest Jan Śpiewak, a nie zabójcy Jolanty Brzeskiej albo reprywatyzacyjni oszuści.
Owszem, na Zachodzie, którego częścią mamy ambicję się stać, też zdarzają się zabójstwa polityczne, działają skrajne ugrupowania, istnieje mowa nienawiści. Ale są skutecznie ścigane przez prawo, w ryzach trzymają polityków mechanizmy równowagi i kontroli, z mediów publicznych nie leje się nienawiść. Wtedy jest czas dla moralnych autorytetów, a nie czas, gdy podają się do dymisji. Tragedie polityczne otrzeźwiają, a nie jeszcze bardziej zatruwają życie polityczne, jak od zabójstwa Narutowicza do katastrofy smoleńskiej dzieje się u nas.
Nie mogę szczerze napisać, że mam wiarę w sobie, że tym razem będzie inaczej. Cieszę się, że znałem Pawła Adamowicza. On taką wiarę w sobie miał.