W poniedziałek zniesiono w Hamburgu „stan wyjątkowy”, który przez siedem dni obowiązywał w czterech centralnych dzielnicach miasta.
Wprowadzony został w związku z nasilającymi się protestami przeciw łamaniu praw uchodźców i gentryfikacyjnej polityce władz municypalnych. Bezpośrednią przyczyną wyznaczenia w Hamburgu „strefy zagrożenia” był – sfabrykowany, jak się okazało – atak na posterunek policji i zranienie jednego z funkcjonariuszy. „Stan wyjątkowy” zawiesił swobody obywatelskie, umożliwiając prewencyjne legitymowanie i rewidowanie obywateli. Nie cichną kontrowersje na temat użycia przeciw aktywistom i uchodźcom prawa wymierzonego pierwotnie w kibiców-chuliganów i stosowanego przede wszystkim przy okazji meczy piłkarskich podwyższonego ryzyka. Zwłaszcza, że bilans wprowadzenia „stanu wyjątkowego”, który – w rozumieniu policji – miał na celu podniesienie bezpieczeństwa mieszkańców Hamburga, jest niekorzystny dla służb porządkowych.
Policja wydała oświadczenie stwierdzające się, że powodem zniesienia „stanu wyjątkowego” było osiągnięcie zakładanych przez służby i władze miasta celów: „Wyznaczenie «strefy zagrożenia» pozwoliło namierzyć podżegaczy dzięki prewencyjnym kontrolom podejrzanych, co zapobiegło wielu przestępstwom”. Policjanci chwalą się również, że „stan wyjątkowy” pozwolił uniknąć kolejnych ataków na posterunki i funkcjonariuszy.
Zdaniem działaczy społecznych i wielu komentatorów powyższa deklaracja zakrawa na żart. Okazało się bowiem, że rzekome zranienie funkcjonariusza w ataku na posterunek policji w ogóle nie miało miejsca. Policjant został poraniony w innym rejonie miasta i w trakcie interwencji niemającej związku z protestami, samego budynku zaś nikt nie zaatakował. Podtrzymywanie tej fikcji pogrąża hamburską policję i w sposób oczywisty wzbudza podejrzenia co do prawdziwych intencji zastosowania przepisów o „strefie zagrożenia” – prawdopodobnie miało ono na celu pacyfikację działaczy wolnościowych i przedstawicieli uchodźców.
Ponadto przez minione siedem dni Hamburg był areną nieustannych wystąpień i protestów. Przy czym o ile wcześniejsze manifestacje przebiegały zgodnie z regulacjami, to jest były uprzednio zgłaszane władzom miasta, o tyle w ostatnim tygodniu wybuchały spontanicznie i znajdowały się poza kontrolą funkcjonariuszy, zaskakując mieszkańców „strefy zagrożenia” i wprowadzając chaos w centrum miasta. Hamburskie wydarzenia sprowokowały także protesty w innych częściach Niemiec.
Duże wątpliwości budzi również fakt, że z dnia na dzień w „strefie zagrożenia” znalazło się ok. 100 tys. mieszkańców miasta, którzy nie tylko nie czuli się bezpieczniej, ale byli nieustannie nękani kontrolami, legitymowani i przeszukiwani. Wprowadzenie „prawa policyjnego” podało w wątpliwość stan bezpieczeństwa społecznego w Niemczech. Ambasada USA oficjalnie przestrzegła swoich obywateli przed podróżami do Hamburga. W miarę rozwoju sytuacji od decyzji o ustanowieniu „strefy zagrożenia” zaczęli dystansować się kolejni urzędnicy, w tym Michael Neumann – minister spraw wewnętrznych Wolnego Miasta Hamburg – i szef policji – Wolfgang Kopitzsch. Przede wszystkim jednak zastosowanie przepisów zawieszających prawa obywatelskie na obszarze centrum Hamburga oburzyło opinię publiczną i sprowokowało ją do pytań o stan rodzimej demokracji, zachwiało też zaufanie do służb porządkowych.
Kontrole policyjne w „strefie zagrożenia”
Olaf Sholz – wywodzący się z SPD burmistrz Hamburga – powiedział na łamach „Süddeutsche Zeitung”, że ludzie, którzy nie wspierają decyzji o wprowadzeniu „stanu wyjątkowego” nie chcą stanąć po stronie porządku i prawa. Z pewnością, opowiadają się bowiem po stronie wolności i demokracji, o które niemieckie prawo coraz mniej się troszczy. Bilans siedmiodniowego „stanu wyjątkowego” pokazuje, że sytuacja w Republice Federalnej, podobnie jak w innych krajach UE, domaga się więcej wyobraźni politycznej i chęci sformułowania nowego paktu pomiędzy państwem i obywatelami, a mniej ruchów zmierzających w stronę ustanowienia państwa policyjnego.