Jako ministra spraw wewnętrznych Suella Braverman ostrzegała, że Wielkiej Brytanii grożą „radykalizacja i ekstremizm” niewidziane od 20 lat. Jest nadzieja, że wraz z jej dymisją zagrożenie radykalizacją i ekstremizmem właśnie nieco spadło. Ale zaraz, kto to wraca z dziejowych mroków?
Ci z nas, którzy nadal mają siłę angażować się w psychodramę i rozkład partii Torysów, spędzali ostatni weekend, spekulując czy premier zwolni w końcu ministrę spraw wewnętrznych Suellę Braverman: jeśli tak, to kiedy, a jeśli nie – dlaczego nie?
W piątek Braverman popełniła bowiem w „Timesie” artykuł, który wielu uznało za podżegający do przemocy, a który ministra opublikowała bez korekty żądanej przez Downing Street, czym złamała ministerialny kodeks. Życzenie wielu z nas spełniło się w poniedziałek, kiedy Braverman, której zawdzięczamy takie perełki frazeologiczne jak „czytający Guardiana, jedzący tofu wokerati”, została zdymisjonowana. Ledwo zdążyliśmy odetchnąć z ulgą, gdy nadeszła wiadomość o jej następcy – tadam! – na scenę wchodzi Lord Cameron.
Nie pamiętacie, że David Cameron ma lordowski tytuł? Nie szkodzi, bo go nie miał, przynajmniej do poniedziałkowego poranka. A właściwie to nadal nie ma – wciąż jeszcze czekamy na potwierdzenie, czy to faktycznie już Lord, a może jednak Baron. Taka jest specyfika brytyjskiego systemu i geniusz posiadania mianowanej, a niewybieralnej izby parlamentu, że premier może uczynić praktycznie kogokolwiek dożywotnim parem (peer) w Izbie Lordów i jednym podpisem umieścić w rządzie.
czytaj także
Cały poprzedni tydzień media i politycy gorączkowali się w związku z propalestyńskim marszem zaplanowanym na sobotę 11 listopada – Armistice Day (Dzień Zawieszenia Broni), w którym upamiętniamy miliony straconych istnień – cywili i żołnierzy wysłanych przez polityków na śmierć podczas I wojny światowej. Nie ma chyba w kalendarzu bardziej odpowiedniego dnia niż Armistice Day na pochód wzywający do zawieszenia broni? Media lamentowały więc, że protest zakłóci „wyjątkowy weekend” (mimo że nigdy nie świętowaliśmy „weekendu zawieszenia broni”).
W ten sam weekend przypadła Niedziela Pamięci (która jest świętem ruchomym, jak Wielkanoc) i jej główne wydarzenie – złożenie wieńców pod Cenotafem, pomnikiem pamięci poległych żołnierzy Wielkiej Brytanii i Wspólnoty Narodów. Tak się więc złożyło, że Dzień Zawieszenia Broni jak i Niedziela Pamięci wypadły w ten sam weekend.
Braverman użyła w artykule obraźliwego języka wobec protestujących w Londynie, nazywając pochód „marszem nienawiści”. Policję oskarżyła zaś o uprzedzenia wobec nacjonalistów i skrajnie prawicowych demonstrantów oraz o przychylne traktowanie ludzi obecnych na marszach propalestyńskich. Zasugerowała, że marsz zakończy się profanacją Cenotafu. chociaż zaplanowana w wyprzedzeniem trasa marszu nie przebiegała nawet obok niego. Co więcej, zezwolenie na pochód wydał sam komisarz policji, najwyraźniej nie obawiając się istotnego zakłócenia porządku publicznego, a marsz miał poparcie Stowarzyszenia Frontu Zachodniego czyli organizatorów obchodów pod Cenotafem.
Wiele głosów, również wśród Partii Konserwatywnej, wyrażało obawę, że jątrzący artykuł Braverman zmobilizuje skrajną prawicę. O dziwo, mieli rację. Były lider Angielskiej Ligii Obrony (EDL) Tommy Robinson zamieścił na świeżo reaktywowanym profilu na Twitterze/X odezwę nawołującą swoich zwolenników do obrony Cenotafu. (Czyż nie jesteśmy wszyscy dozgonnie wdzięczni Elonowi Muskowi za przywrócenie mu konta?)
Porównując marsze propalestyńskie do „tych, do których jesteśmy bardziej przyzwyczajeni w Irlandii Północnej”, Braverman wykazała kompletny brak rozumienia północnoirlandzkiej polityki, historii i wrażliwości. Ale kogo to obchodzi, prawda? Już dużo wcześniej wzywała Wielką Brytanię do wypowiedzenia Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, co osłabiłoby Porozumienie Wielkopiątkowe, na którym opiera się pokój w Irlandii Północnej.
W chwili, kiedy oczekujemy od Home Office wyważonej retoryki i jednoczącego głosu, Suella Braverman praktycznie zaprosiła rozjątrzonych chojraków do zrobienia rozróby, mówiąc, że policja nie wykonuje swojej roboty. Gdyby tylko mogła porozmawiać z kimś odpowiedzialnym za policję… No chyba że sama siebie nie może już słuchać.
Wołanie o litość dla Gazy to antysemityzm, czyli narracja o wojnie w USA
czytaj także
A co się wydarzyło w weekend? Skrajna prawica pojawiła się w okolicy Cenotafu. Maszerowała, rzucała butelkami i „już nie jesteś Anglikiem” pod adresem funkcjonariuszy policji. Aresztowano przynajmniej 126 osób, w większości właśnie prawicowych kontrmanifestantów.
Piątkowy artykuł w „Timesie” był jedynie najnowszym odcinkiem w serii wybryków Braverman, których celem, jak się wydawało, było osłabienie Sunaka i umocnienie własnej pozycji ministry jako przyszłej kandydatki na przywództwo w partii. Najwyraźniej zamierzała osiągnąć ów cel głównie przez odgrywanie roli obłąkanej rzeczniczki Imperium Brytyjskiego i prowadzącej donikąd polityki antyimigracyjnej itd.
Zaledwie w przedostatni weekend Braverman proponowała nałożenie kar finansowych na organizacje charytatywne przekazujące bezdomnym namioty i podzieliła się przenikliwymi przemyśleniami o tym, że bezdomność to „wybór stylu życia”. Perły przed wieprze, pani Braverman, perły przed wieprze! Ja na przykład byłam przekonana, że bezdomność (lub jej brak) jest wyborem politycznym i czymś, czemu można zaradzić, podejmując odpowiednie polityczne decyzje – co obserwowaliśmy w pandemii, kiedy dla śpiących na ulicach osób szybko znaleziono kwaterunek (a następnie je wyproszono, gdy skończył się rządowy program „Wszyscy w środku”). Od tych komentarzy zdystansował się nawet Sunak, którego rząd nieszczególnie troszczy się o los najsłabszych.
W poniedziałek spełniło się życzenie tych, którzy oczekiwali dymisji Braverman. Gdyby oceniać posunięcie Sunaka w skali zaskoczenia, było zdecydowanym sukcesem. Nikt w mediach nie wiedział, kogo Sunak trzyma w rękawie. Dziennikarze komentujący na żywo z Downing Street reagowali niedowierzaniem, a nawet nerwowym śmiechem na wyłaniającą się postać Davida Camerona. Dziennikarka telewizji Sky, próbując wymienić osiągnięcia byłego premiera od czasu jego odejścia z polityki, stwierdziła tylko, że „przytył”.
Wywołanie przez Sunaka ducha konserwatywnej przeszłości pozbawiło Braverman nie tylko stanowiska w rządzie, ale i miejsca na pierwszych stronach gazet, bo te już na drugi dzień niemal jednogłośnie poświęcone były nominowaniu byłego premiera na Ministra Spraw Zagranicznych (miejsce Braverman zajął przesunięty z MSZ James Cleverly).
Powołanie Camerona jest również zdecydowanym sukcesem w kategorii „śmiać się w twarz i grać na nosie”. Premier pokazał konserwatywnym posłom i posłankom, co tak naprawdę o nich myśli –najwyraźniej nie był w stanie znaleźć nikogo odpowiedniego na stanowisko w MSZ czy MSW wśród 350 członków i członkiń swojej partii w parlamencie. Czy świadczy to o kalibrze obecnych parlamentarzystów, czy raczej naszego premiera? Odpowiedzmy sobie w milczeniu.
Zarazem premier nie zawahał się obrażać naszą inteligencję, a może miał nadzieję, że naród cierpi na problemy z pamięcią krótkotrwałą. Dopiero co w październiku obiecał zlikwidować „30-letnie polityczne status quo„, czyli okres rządów, które podsumował jako porażkę – w tym 17 lat rządów jego partii i 6 lat rządu Camerona. Miesiąc później Sunak przywraca z politycznego niebytu Davida Camerona, który zdezerterował po tym, jak nie spodobał mu się wynik referendum. Referendum, które sam zarządził, którego prawie nikt nie chciał i z konsekwencjami którego żyjemy do dziś.
Kryzys zamiast suwerenności. Brytyjczycy żałują brexitu coraz bardziej
czytaj także
Dużo wrzawy zrobiono wokół tematu „mianowania” Camerona (który nie jest posłem) przez „niewybranego” premiera, ale to raczej pomniejszy punkt i nie do końca słuszny. (Prawda, że Sunak został premierem nie w wyniku wyborów ale dymisji Liz Truss, którą wybrało 0,3 proc. społeczeństwa. Jednak w ten sposób fotel premiera obejmowało wielu przed Sunakiem, Johnson, May i Churchill). Cameron też nie jest pierwszym ministrem bez poselskiego mandatu.
Mniej powszechne, ale też niesprzeczne z konstytucją (tą niepisaną) jest to, że Cameron, aby móc pełnić funkcję ministerialną, musiał z buta dostać dożywotnie miejsce w Izbie Lordów – i oczywiście dożywotnia pensję z tego tytułu. Brzmi archaicznie? Przynajmniej nie dostał dziedziczonego tytułu – cieszmy się z rzeczy małych. Podobny manewr wykonała zresztą Partia Pracy, kiedy w 2008 roku Gordon Brown wsadził do Izby Lordów Petera Mandelsona, by ten mógł zasiąść w gabinecie premiera. Można mieć tylko nadzieję, że to chwilowe oburzenie doda paliwa kampanii na rzecz reformy systemu wyborczego i zniesienia Izby Lordów.
Być może Sunak uważał, że Cameron ma problemy finansowe i potrzebuje dodatkowej pensji (poza dożywotnią, którą otrzymuje z tytułu bycia premierem). Kto wie! Cameron odmówił ujawnienia stanowisk i posad, które opuścił, aby zasiąść w rządzie. Wiemy jednak, że wcześniej zarobił ponad 8 milionów funtów dzięki intensywnemu lobbowaniu na rzecz upadłej niedawno firmy Greensill Capital (należącej do australijskiego bankiera, którego Cameron wcześniej zatrudnił na Downing Street). Zarządcy nadal próbują odzyskać brakujące dwa miliardy, a dochodzenia karne dotyczące Greensill Capital nadal toczą się w Niemczech i Szwajcarii. Jakie szczęście, że opuściliśmy Europę!
Znajoma facjata powściągliwego Camerona wydaje się całkiem uprzejma na tle nawiedzających nas w ostatnich latach bełkotliwych bałaganiarzy Partii Konserwatywnej (Braverman, Truss, Johnson, Anderson, lista jest długa). Dla niektórych to wystarczyło, by odmalowywać go jako „pana kompetencję”, który będzie czerpał z długiego doświadczenia. Prawdą jest, że Cameron za czasów swego premierostwa spotykał się z politykami i głowami innych państw, co daje mu jakieś punkty. Przypomnijmy zatem jego osiągnięcia: zwołanie referendum w sprawie wyjścia z Unii, a więc postawienie dobra kraju na szali w grze o własną karierę polityczną; wprowadzenie polityki zaciskania pasa, która pogrążyła miliony z nas w niespotykanym od dziesięcioleci ubóstwie; bombardowanie Libii i pogrążenie jej w kryzysie politycznym i gospodarczym, gdzie dziś prawa człowieka są przestrzegane w jeszcze mniejszym stopniu niż za czasów Kaddafiego.
Jak polityka zaciskania pasa zabiła nas i nasze nadzieje na przyszłość
czytaj także
Czy przetasowania w rządzie Sunaka pomogą Torysom zminimalizować straty w kolejnych wyborach? Część członków partii z pewnością cieszy się z powrotu Camerona, jednak wśród opinii publicznej tylko 18 proc. deklaruje sympatię do byłego premiera. Zwolennicy Brexitu nie mają do niego zaufania (przewodził kampanii na rzecz pozostania w Unii) a druga połowa, z oczywistych powodów jeszcze mu nie wybaczyła. Nie jest jasne, dlaczego Sunak wskrzesił karierę polityczną Camerona, ale mówiąc uczciwie, nie jest też jasne, dlaczego chciał zostać premierem: by zapisać się na kartach historii jako pierwszy niebiały premier Wielkiej Brytanii, czy aby zwiększyć swój rodziny majątek poprzez dotowanie działalności żony?
Przetasowanie wskrzesiło jeszcze innego ducha nie tak odległej przeszłości: najwyższe stanowiska w rządzie (Sunak, Hunt i Cameron) ponownie zajmują absolwenci studiów filozofii, polityki i ekonomii na Oksfordzie. Plus, na najwyższych stanowiskach nie ma już kobiet, a jak usłyszeliśmy w toku trwającego dochodzenia w sprawie przebiegu i skutków pandemii COVID-19 w Wielkiej Brytanii, i co nie jest chyba zaskoczeniem, covidową katastrofę przyniósł brak różnorodności głosów wśród rządzących. To równanie naprawdę jest tak proste – nieuwzględnienie innych perspektyw – na przykład opiekunów, osób mających dzieci a niemających nianiek, osób mieszkających w lokalach bez przestrzeni zewnętrznej (trudno uwierzyć, że nie każdy miał ogród i dom pod lasem!) doprowadziło do katastrofalnej w skutkach polityki.
A co z Braverman? Czy jej zachowanie w ostatnich tygodniach faktycznie miało rzucić wyzwanie Sunakowi i świadczy o jej ambicjach przywódczych? Ukazując się już po dymisji w drzwiach 10 Downing Street, Braverman wyglądała promiennie. Myślę jednak, że wielu przecenia jej popularność w społeczeństwie, a nawet pośród wyborców Partii Konserwatywnej.
Braverman chyba to wie, bo w płomiennym liście pożegnalnym powstrzymała się mimo wszystko od wezwania premiera do rezygnacji. Wbrew konwenansom Braverman nie napisała do premiera w dniu dymisji, a dopiero wieczorem dnia następnego. Dodatkowy czas na przemyślenie listu nie zaowocował jednak stonowaną reakcją. List Braverman brzmi, jakby pisała go po trzecim drinku, i można go podsumować słowami: „Sunak to paskudny dupek, nie ufajcie mu”.
List rzuca światło na relacje między premierem a byłą ministrą i ostatecznie dowodzi, jak bardzo Braverman nie nadaje się do piastowania urzędów publicznych. Ale miejmy wyrozumiałość, to przecież dopiero jej drugi występ na tym stanowisku – i dopiero drugi raz została z niego zwolniona. I to przez dwóch tytanów brytyjskiej polityki – Liz Truss i Rishiego Sunaka!
W liście Braverman znowu wypowiada się w imieniu nas wszystkich, stwierdzając, że premier „zdradził naród”. Ten sam naród, który według najnowszego sondażu wyraźnie odrzuca jej haniebny język i poglądy. Zaledwie 20 proc. ogółu społeczeństwa (i 33 proc. wyborców Partii Konserwatywnej) uważa, że zwolnienie Braverman było błędem.
czytaj także
Pożegnalne pismo Braverman to także mistrzostwo w zakłamywaniu rzeczywistości i przerzucaniu odpowiedzialności: „Wielka Brytania znajduje się w punkcie zwrotnym w naszej historii i stoi w obliczu zagrożenia radykalizacją i ekstremizmem w sposób nie widziany od 20 lat” – napisała była ministra spraw wewnętrznych. Być może tak jest, ale kto za to odpowiada, Suella?
Czy odejście Braverman z Downing Street oznacza koniec wojen kulturowych i języka pogłębiającego podziały, którym posługują się czołowi politycy i media? Być może nie, bo w ramach przetasowań Sunak powołał także ministrę bez teki, nieoficjalnie nazywaną „ministrą zdrowego rozsądku”, która ma tropić i i wykorzeniać z polityki „kulturę woke”. Czekamy na szczegóły. Podczas gdy dwa miliony gospodarstw domowych w Wielkiej Brytanii odłącza lodówki i zamrażarki z prądu, bo nie stać nas na rachunki, psychodrama Torysów trwa.