Unia Europejska

Dezintegracja. Jak nie ulegać rosyjskim prowokacjom (i nie wyrzec się praw człowieka)

Od walki z rasizmem i homofobią, przez opór wobec ludobójstwa w Palestynie, po zieloną transformację energetyczną – Rosja nie przepuści żadnej okazji, by siać zamęt na Zachodzie. Nauczmy się rozpoznawać rosyjskie prowokacje i nie poddawać się im.

W październiku 2024 roku relacjonowałem wybory w Mołdawii oraz szereg towarzyszących im manipulacji, zwykle przypisywanych Rosji. W reportażu dla „Gazety Wyborczej” opisałem próby ściągania z Europy Zachodniej queerów celem zorganizowania prowokacji z ich udziałem. Szukano ludzi „wyglądających na gejów”.

Organizatorzy podszywali się pod COC Nederlands, najstarszą zachodnią organizację LGBT+, udając, że przyświeca im misja szerzenia tolerancji dla różnorodności. Europejskim gejom, rekrutowanym przez serwis Grindr, proponowano 1,5 tys. euro oraz transport, nocleg i wyżywienie w zamian za sesję zdjęciową w Kiszyniowie.

W tym samym czasie obóz prorosyjski – z byłym prezydentem Igorem Dodonem na czele – prowadził intensywną kampanię, której istotnym elementem było straszenie „gejowską inwazją”. Dodon ostrzegał w swoich przemówieniach, że Unia Europejska zmusi Mołdawię do wprowadzenia „kwot LGBT” w instytucjach publicznych i wprowadzi „gejowską propagandę” do szkół.

Mołdawię do Rosji przybliżają skorumpowani politycy i opłaceni wyborcy. Równoważy to diaspora [rozmowa]

Mołdawianie znajdowali w skrzynkach pocztowych ulotki mające uwiarygodnić tę narrację, drukowane przez podejrzane organizacje. Do instytucji publicznych docierały maile, których autorzy podszywali się pod przedstawicieli Unii, nakazujące wywieszanie tęczowych flag w określone dni.

Działo się to podczas kampanii poprzedzającej referendum i wybory prezydenckie. W obydwu głosowaniach opcja prozachodnia zwyciężyła o włos. Zwolenników integracji z Unią było o 0,7 proc. więcej niż przeciwników. Prorosyjski kandydat na prezydenta wygrał wśród wyborców w kraju – o reelekcji przyjaznej Zachodowi Mai Sandu zdecydowały głosy diaspory.

Rozmawiałem o tym z Angelicą Frolov, dyrektorką Centrum GenderDoc-M, najstarszej organizacji LGBT+ w Mołdawii. – W tę pułapkę wpadły także partie i politycy proeuropejscy, którzy w odpowiedzi na kolejne rosyjskie prowokacje zaczęli argumentować, że Europa nikogo nie zmusza do legalizacji małżeństw jednopłciowych czy przyjęcia innych równościowych rozwiązań, jako przykład podając najbardziej problematyczne państwa UE, takie jak Węgry, Rumunia i Polska. Tym samym Rosji udało się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: podsycić homofobię w mołdawskim społeczeństwie i wpłynąć na język swoich przeciwników. Rosja narzuciła proeuropejskim partiom swoją agendę i swój sposób komunikacji, a one nie zdawały sobie z tego sprawy – mówi Frolov.

„Zginął tylko jeden człowiek, po co ten szum”

W państwach Europy Wschodniej tego rodzaju prowokacje mają długą historię, zarówno w formie tradycyjnego szczucia na osoby LGBT+, jak i pozornego ich wspierania przez organizacje powiązane z Rosją. Przykłady? Tęczowa manifestacja zorganizowana w trakcie Euromajdanu przez FSB i janukowyczowskie służby bezpieczeństwa czy nieudana próba sfinansowania parady równości przez pojedyncze osoby ze środowisk LGBT+ w Gruzji w 2014 roku. Z uwagi na brutalne pobicia podczas parady, która odbyła się rok wcześniej, oraz bliski termin podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE, organizacje, które dotychczas odpowiadały za to wydarzenie, zdecydowały się je przełożyć, by zapobiec eskalacji napięć.

Protesty przeciwko ludobójstwu w Gazie i okupacji Palestyny, protesty przeciwko rasistowskiej polityce państw zachodnich, projekty wspierające uchodźców czy prawo do aborcji – każda z tych kwestii została w ostatnich dwóch dekadach przynajmniej kilkakrotnie wykorzystana przez Rosję jako narzędzie wpływu i destabilizacji zachodnich społeczeństw.

Europejscy faszyści Putina

W jaki sposób fakt, że bliską nam, progresywnym Europejczykom i Europejkom, inicjatywę wspiera wroga siła, powinien wpłynąć na nasze działania?

Pod moim reportażem w „Wyborczej” w ciągu pierwszych godzin od publikacji zaroiło się od homofobicznych, wulgarnych komentarzy. „Walka o prawa gejów to rosyjskie narzędzie wpływu” – tak można streścić stanowisko znacznej części komentujących. Inni pisali, że w Europie nie powinno być miejsca dla homofobicznej Mołdawii. „Niech Rosja ją sobie weźmie” – pisali czytelnicy. Obie te postawy są wodą na putinowski młyn. Bez zrozumienia natury i celu organizowanych przez Rosję prowokacji nie zdołamy się przed nimi obronić.

Istotą wykorzystywania osób LGBT+ w rosyjskich prowokacjach są dwa elementy: obecna już w społeczeństwach homofobia oraz silne reakcje zachodnich mediów i środowisk liberalnych i lewicowych na przejawy tej homofobii.

To pierwsze pozwala liczyć, że do części aktów przemocy dojdzie „samoistnie”, bez żadnej interwencji Moskwy, inne zaś można łatwo sprowokować. Nie bez powodu w opisanych przypadkach Mołdawii i Gruzji kładziono nacisk na osoby „wyglądające na gejów”, których sama obecność w przestrzeni publicznej wywołuje w konserwatywnych społeczeństwach reakcje homofobiczne.

W kluczowych momentach przesileń politycznych – Euromajdanu, wyborów, referendów, negocjacji z UE – rosyjskie prowokacje są skierowane do określonej części społeczeństwa w danym państwie i grać na lękach tych, którzy wierzą, że Unia Europejska jest zepsutą, queerową instytucją, że będzie „uczyć dzieci masturbacji” i wpychać „propagandę LGBT+” w każdy aspekt życia. W rezultacie niezdecydowani wyborcy mają zrezygnować z popierania opcji prounijnej i zostać w domu. Część przyłączy się do jej przeciwników, a niektórzy mogą się nawet dopuszczać aktów przemocy wobec osób LGBT+, co będzie jeszcze bardziej zaostrzać konflikty, potęgować lęk i ściągać uwagę państw trzecich.

Drugi aspekt to szerokie oburzenie, jakie generują akty homofobii w zachodnim społeczeństwie obywatelskim. Pobicie lub zamordowanie demonstranta lub pospolitego przestępcy, jakkolwiek tragiczne, spotykają się z nieporównywalnie mniejszym odzewem wśród zachodniej publiki niż akty przemocy klasyfikowane jako przestępstwa z nienawiści. W krytykę czy nagłośnienie takich przypadków angażują nie tylko media, ale też oddolne organizacje LGBT+, organizacje monitorujące prawa człowieka czy nawet aparat dyplomatyczny w państwach zachodnich. Przykładem może tu być list otwarty dyplomatów placówek UE w Tbilisi do gruzińskiego ministra spraw zagranicznych w lipcu 2021 roku, w odpowiedzi na wybuch przemocy podczas parady równości.

Protestujący w Gruzji nie mają szans

Często, na przykład przy raportowaniu homofobicznej przemocy w Gruzji, sposób przekazu wzmacnia u zachodnich odbiorców postrzeganie społeczeństwa, w którym dochodzi do przestępstw z nienawiści, jako wstecznego czy niebezpiecznego. Akt przemocy wobec osoby LGBT+ – w przeciwieństwie na przykład do aktu przemocy wobec przeciętego protestującego – znajduje się w obszarze zainteresowania i raportowania setek organizacji pozarządowych, agend organizacji międzynarodowych, profili i aktywistów, a zatem uzyskuje większe „pokrycie” medialne.

Oburzenie, protesty czy krytyka wyrażana przez instytucje spoza państwa, w którym doszło do zdarzenia, mogą też wywołać wśród homofobicznych (ale niekoniecznie prorosyjskich) obywateli tego państwa syndrom oblężonej twierdzy oraz poczucie, że Zachód wtrąca się w sprawy ściśle krajowe i „chce nam narzucać swoje reguły”.

Akty kategoryzowane jako przestępstwa z nienawiści ściągają więcej uwagi Zachodu niż pospolite, choć brutalne przestępstwa, których zazwyczaj w państwach takich jak Gruzja, Ukraina czy Mołdawia jest pod dostatkiem. Dla przykładu trzy lata temu współczynnik zabójstw na sto tysięcy mieszkańców wynosił dla Polski 0,67, podczas gdy w Gruzji i Mołdawii był ponad trzykrotnie wyższy, a w Ukrainie ponad pięciokrotnie wyższy, nie uwzględniając ofiar wojny. Trudno więc nie zauważyć, jak żywo Zachód reaguje na akty przemocy wobec osób LGBT+, a nie interesował się innymi. Ta dysproporcja często wzbudza niechęć opinii publicznej, nierzadko i tak już uprzedzonej do osób LGBT+, i prowadzi do konkluzji, że Zachód ceni życie niektórych ludzi wyżej niż życie innych.

Dlaczego wybory w Gruzji wygrał Kreml?

Przykładem może być przykład śmiertelnego pobicia dziennikarza podczas parady równości w Gruzji w 2021, które spotkało się z międzynarodowymi protestami, potępieniem ze strony organizacji pozarządowych czy reakcją dyplomatyczną wielu państw UE. W odpowiedzi na tę krytykę gruziński biskup Antoni Buluchia, któremu przypisywane są prorosyjskie sentymenty, miał odpowiedzieć „zginął tylko jeden człowiek, po co ten szum” – sugerując, że dyplomaci i opinia publiczna powinny zainteresować się innymi tematami.

W pewnym stopniu to, o co zabiegał Buluchia, nastąpiło pod koniec 2024 roku. Proces otwarcia negocjacji akcesyjnych Gruzji do UE został de facto wstrzymany przez stronę unijną, w reakcji między innymi na szeroko stosowaną wobec uczestników pokojowych demonstracji przemoc, możliwość sfałszowania wyborów, czy przyjmowanie ustaw niezgodnych ze wspólnotowym prawodawstwem i wartościami. W odpowiedzi gruziński rząd ogłosił, że sam zawiesza rozmowy o akcesji do roku 2028.

Lewica jest zakładniczką centrystów

Co istotne, w wielu państwach Europy Środkowo-Wschodniej partie proeuropejskie to partie centralne lub centroprawicowe. Te ugrupowania często celowo wystrzegają się skupiania swojego przekazu na prawach osób LGBT+, chcąc uniknąć odstraszenia wyborców nastawionych homofobicznie, oraz licząc, że środowiska liberalne, lewicowe i queerowe i tak je poprą z braku lepszych opcji.

Warto zauważyć, że w wielu przypadkach – jak w Gruzji czy podczas wspomnianego już Euromajdanu – środowiska LGBT+ same świadomie decydują się na zmniejszenie swojej obecności w przestrzeni publicznej, aby zminimalizować ryzyko starcia czy homofobicznych incydentów. Jakkolwiek taka forma autocenzury może wydawać się zachodniej lewicy przygnębiająca, wynika ona z politycznej kalkulacji. Organizacje takie jak Gay Alliance Ukraine uznały, że wizerunkowe koszty starcia między protestującymi na Euromajdanie przewyższają wartość, jaką byłoby indywidualne protestowanie pod tęczową flagą.

Markiewka: Liberalne centrum zamyka oczy, żeby nie widzieć biegu historii

Nawet jeśli uznamy to za formę zastraszenia mniejszości przez homofobiczną lub obojętną większość, warto zauważyć, że działania organizacji LGBT+ wynikają z podobnego oglądu sytuacji co działania rosyjskich prowokatorów – założenia, że ściąganie uwagi zachodnich mediów na homofobiczne incydenty w chwilach politycznych przesileń w dłuższej perspektywie służy wyłączeniu ich państw z „zachodniej wspólnoty wartości” w oczach zachodniej opinii publicznej. Chwilowe wsparcie i oburzenie aktywistów i zagranicznych dyplomatów minie, większość z nich nie okaże namacalnego, konkretnego wsparcia członkom społeczności LGBTQ – za to opóźnione nadanie Gruzji statusu państwa kandydującego do UE opóźni poprawę sytuacji tych osób na długie lata. Jeśli jesteś wykształconym gejem z Tbilisi, możesz po prostu z homofobicznej Gruzji wyjechać; ale jeśli jesteś bezrobotną lesbijką z wioski Ushguli, utkniesz w państwie, w którym perspektywa zyskania ochrony unijnego prawa i instytucji oddaliła się o kolejne 5 albo 10 lat.

Paradoksalnie, może to prowadzić do sytuacji, w których organizacje reprezentujące osoby LGBT+ będą ograniczać swoje działanie właśnie wtedy, gdy Rosja jest gotowa finansować zarówno tęczowe marsze, jak i demonstracje ich przeciwników.

Rosja wspiera obie strony

Należy zauważyć, że w żadnym wypadku nie jest to nowa taktyka ani też – jak może sądzić homofobiczna, antyrosyjska prawica – dowód na to, że wszystkie queerowe inicjatywy są narzędziami Moskwy. Rosja od dekad wspiera rozmaite ruchy, często motywowane słusznym społecznym gniewem czy skupione na realnych problemach grup wykluczonych.

W latach 60. Związek Radziecki wyrażał poparcie dla Martina Luthera Kinga czy ruchu na rzecz praw obywatelskich, a działacze tegoż ruchu byli obiektem gier wywiadowczych między FBI a KGB. Coraz więcej publikacji wskazuje też na zaangażowanie Rosjan w aktywizację i promocję zarówno ruchu Black Lives Matter, jak i rasistowskich ugrupowań, które ścierały się z protestującymi – było to jedno z działań mających na celu wpływ na wybory w 2020 roku.

Wojna secesyjna kończy się dopiero dzisiaj – zwycięstwem Południa

Podczas wcześniejszych wyborów w USA, w 2016 roku, pośród wielu udokumentowanych przykładów rosyjskich wpływów godnym wspomnienia jest organizacja dwóch protestów – islamofobicznego i proislamskiego w Houston. Rosyjscy agenci wpływu, podszywając się pod prawdziwe stowarzyszenie United Muslims of America oraz pod zorganizowaną przez nich samych grupę patriotyczną Heart of Texas, karmili lęki obu stron, odwołując się zarówno do wartości negatywnych (lęku przed przemocą), jak i pozytywnych (troski o najbliższych, przywiązania do kultury, wolności słowa).

Heart of Texas nie skupiało się wyłącznie na islamofobicznych narracjach – równie chętnie podnosiło wątki secesjonistyczne i atakowało rząd federalny. Fałszywa strona United Muslims of America podnosiła nie tylko kwestię dumy ze swojego dziedzictwa, ale też najzupełniej realną potrzebę odpowiedzi na islamofobiczne i rasistowskie ataki – za których nakręcanie w dużej mierze była odpowiedzialna strona prowadzona przez tych samych operatorów.

Nie musimy zresztą sięgać aż za ocean. Protesty polskich rolników – znowu, w dużej mierze zasadne, wynikające z frustracji ekonomicznej dużej i kluczowej dla naszego bezpieczeństwa żywnościowego grupy społecznej – były w pewnym stopniu inspirowane i eskalowane przez rosyjskich agentów wpływu. Możecie o tym przeczytać w większości mainstreamowych mediów.

Gordyjski węzeł rosyjsko-dezinformacyjny, czyli drugie dno rolniczych protestów

Wydany Rosji w bieżącym roku Pablo Gonzalez – czyli agent GRU, Paweł Rubcow, podający się za hiszpańskiego dziennikarza – infiltrował polskie środowisko dziennikarskie i aktywistyczne. On i jego powiązani z Moskwą współpracownicy angażowali się w kryzys na granicy polsko-białoruskiej, czarne protesty, krytykowanie izraelskiej okupacji Palestyny. Rubcow pomagał organizować protesty, współdziałał z aktywistami, relacjonował ich działania. W pewnym sensie był w sercu spraw, na których zależy wielu osobom z polskiej lewicy – w tym mnie i moim przyjaciołom.

Dezintegracja społeczna

Podobnie jak w przypadku wspierania ruchów antykolonialnych czy lewicowych na Zachodzie podczas zimnej wojny, należy jednak jasno uznać, że Moskwa nie kieruje się w wyżej opisanych przypadkach żadną formą empatii czy humanitaryzmu, a jedynie polityczną kalkulacją, obliczoną na zwiększenie polaryzacji społecznej w krajach, w których podejmuje takie działania. Dodatkową korzyścią jest też dyskredytacja pewnych środowisk w oczach reszty społeczeństwa, gdy finansowanie lub współpraca zostaną ujawnione.

Palące problemy społeczne – takie jak homofobia, ludobójstwo w Gazie, ludzie umierający na granicy polsko-białoruskiej czy rasizm amerykańskiej policji – w ocenie silnie rusofobicznych wyborców mogą na stałe dostać łatkę „wymyślonych” problemów, a aktywiści zostać uznani za pożytecznych idiotów finansowanych przez wroga zewnętrznego. Silne skojarzenie danego tematu z rosyjskimi wpływami zniechęci w rezultacie centrowych i umiarkowanych polityków do zajmowania się tymi problemami, często istotnymi ekonomicznie lub moralnie dla milionów obywateli.

Pasożytniczą strategię rosyjskiej propagandy ukształtowały lata 90. [rozmowa]

Taka taktyka operacyjna prowadzi do dezintegracji społecznej: sytuacji, w której obywatele danego państwa przestają sobie ufać lub porzucają kluczowe dla społeczeństwa kwestie, a ziejąca w sercu społeczeństwa przepaść nieustannie się powiększa.

Wydaje się zatem, że porzucenie przez sojuszników zagadnień, które w jakiś sposób zostały skażone „rosyjskim wpływem”, jest dokładnie tym, czego oczekuje przeciwnik. Jeśli sojusznicy – czyli osoby, których nie dotyka bezpośrednio dane zagadnienie – porzucą daną sprawę, pozostawiając walkę o nią jedynie grupce osób bezpośrednio zaangażowanych lub dotkniętych systemowymi problemami (niezależnie, czy będą to uchodźcy, osoby nieheteronormatywne, czy mniejszości etniczne), efekt prawdopodobnie będzie dwojaki. Po pierwsze, radykalnie spadnie obecność danego tematu w przestrzeni publicznej, a szeroka opinia publiczna przestanie wymagać od polityków, instytucji i innych aktorów publicznych odniesienia się do niego i znalezienia rozwiązań.

Po drugie, poczucie alienacji i osamotnienia w  grupie bezpośrednio dotkniętej problemem będzie prowadzić do jej radykalizacji, na którą system opresji odpowie coraz bardziej radykalnymi środkami pacyfikowania ich głosów.

Przede wszystkim jednak po trzecie: pewne sprawy są po prostu ważne i dbanie o nie – jak na przykład o prawa człowieka i prawa mniejszości, przestrzeganie prawa międzynarodowego czy ochrona życia i zdrowia – jest sercem demokratycznego społeczeństwa obywatelskiego. Nie możemy pozwolić ich sobie odebrać tylko dlatego, że obawiamy się wykorzystania lub skojarzenia z działaniami wrogiego imperium.

Mam nadzieję, że mimo rytualnego narzekania na polskie społeczeństwo wszyscy dostrzegamy, jak olbrzymi postęp w tych sferach poczyniliśmy przez ostatnie 30 lat. Jako społeczeństwo – wychowywane przez media, władzę, ale też przede wszystkim przez siebie nawzajem, jesteśmy znacznie bardziej przyzwoici i dobrzy dla siebie nawzajem, niż byliśmy jeszcze 20 czy 30 lat temu.

Przez kilkadziesiąt lat deklarowanie przywiązania do praw człowieka i humanitaryzmu jako wartości było warunkiem uczestniczenia w życiu publicznym. Trzeba było znieść karę śmierci, ratyfikować Europejską konwencję praw człowieka, przestać żartować publicznie z cudzego wyglądu albo orientacji, bo to były warunki uczestniczenia w „cywilizowanym” Zachodzie. Oczywiście, często nasze elity dostosowywały się jedynie z musu, robiły to na pokaz, a hipokryzja tych deklaracji bywała widoczna na każdym kroku. Oczywiście, wybiórcze przestrzeganie konstytucji było domeną wielu polityków z prawie każdej partii. I oczywiście, że część naszego establishmentu nie miała problemu z łamaniem prawa międzynarodowego, gdy tylko amerykańska ambasada dała nam zielone światło.

Jednak na poziomie deklaracji i języka podtrzymywaliśmy potępienie dla takich praktyk w długiej perspektywie. Wierzyliśmy, jako społeczeństwo, w idealny, inkluzywny i otwarty model wspólnoty, do którego dążymy. Zwrot w stronę „polityki realnej”, cyniczne odrzucenie wartości społeczeństwa obywatelskiego, solidarności społecznej, wierności sobie nawzajem czy wspólnej walki o prawa kolejnych grup dlatego, że uznaliśmy je za pustą formę lub wykorzystywaną przez Rosjan ściemę – byłoby straszną klęską.

Zielonka: Dlaczego politycy nie dotrzymują obietnic? O tym, jak demokracja przegrywa wyścig z czasem

Według Rochefoucalta „hipokryzja jest hołdem, składanym cnocie przez występek”. Oczywiście, najlepiej byłoby, gdyby elity same wierzyły w wartości, które deklarują, i nimi się kierowały. Dopóki jednak tak nie jest, nawet pozorny czy częściowy szacunek dla wartości humanizmu jest lepszy od otwartego cynizmu. Władza, która przynajmniej z hipokryzji stara się zachować pozory zainteresowania problemami i dialogiem społecznym, okazuje się lepsza od tej, która je bezczelnie ignoruje. Nie tylko ze względu na to, jak wpływa to na faktyczną pozycję określonych grup, ale też dlatego, że tworzy w ten sposób oczekiwania, nastawienie i granice normy w reszcie społeczeństwa. Dlatego świadomość, że Rosja wykorzystuje przeciwko nam retorykę bliską naszemu sercu, nie może być powodem do poddania się rozpaczy ani cynizmowi.

Jak działać w świecie pełnym prowokacji?

Przyznanie, że inicjatywy albo obszary, w które się angażujemy, mogą być przedmiotem rosyjskich prowokacji, to twardy orzech do zgryzienia. Wydaje się jednak, że właściwą reakcją na taką sytuację jest skonfrontowanie się z nią i wysoka uważność: regularne zadawanie sobie pytania o to, jak dane działanie czy inicjatywa pozycjonują się w szerszej perspektywie czy jak służą sprawie, na której nam zależy. Zadanie sobie pytania, czy ta konkretna inicjatywa przybliży nas do osiągnięcia rozwiązań, które chcemy?

W wypadku praw osób LGBT+ w opisanych wcześniej przypadkach gruzińskie i ukraińskie organizacje uznały, że geopolityczne przybliżenie się do UE i oddalenie od Rosji jest ważniejsze niż maszerowanie tego konkretnego dnia pod tęczową flagą. Ale kilka miesięcy później organizowały swoje eventy, uważając, że właśnie wtedy jest to właściwy czas.

Gdy zauważamy niepokojące ślady i tropy wiodące do Rosji, warto rozmawiać z innymi aktywistami, podawać sprawy dziennikarzom albo konsultować je z ekspertami. Jeśli trafimy na coś, co wygląda na realne powiązania z zewnętrznym, wrogim państwem lub wygląda na prowokację – nie bójmy się brać spraw w swoje ręce. Prowokatorzy muszą być wypraszani z manifestacji czy z organizacji, a także zgłaszani odpowiednim służbom – nawet jeśli na co dzień nasz poziom szacunku do policji operuje na poziomie rynsztoka.

W końcu – czasem należy przyznać, że sama waga sprawy przyćmiewa nawet fakt, że zewnętrzne siły mogły wspierać organizację ruchów społecznych.

Czy po antyaborcyjnym wyroku TK z 22 października informacja, że wśród kilkuset tysięcy protestujących znajduje się paru agentów wpływu, a informacje o protestach były rozsyłane przez farmy trolli, powstrzymałaby cię przed wyjściem na ulicę? Albo czy fakt, że ktoś przyniesie antysemicki transparent na duży marsz przeciwko ludobójstwu, sprawi, że odetniesz się od całej inicjatywy? Jeśli przeczytasz, że jakaś niszowa inicjatywa środowisk LGBT+ w homofobicznym państwie, które odwiedzasz, była finansowana przez Kreml, czy postanowisz od tej pory unikać wszelkich kontaktów z tymi środowiskami?

Wydaje mi się, że odpowiedź na te wszystkie pytania powinna brzmieć „nie”.

Tak zwany zdrowy rozsądek pcha nas w objęcia radykałów z prawicy

Zniechęcenie do współpracy i wywołanie efektu mrożącego to jedna z pobocznych korzyści, które mają przynieść Rosji inspirowane przez nią prowokacje. Dotyczy to zarówno zwykłych obywateli czy aktywistów, jak też (a może przede wszystkim) dziennikarzy, uczestniczącej w życiu publicznym inteligencji czy polityków, których część, na skutek zmian w globalnej polityce, zaczęła wycofywać się z dawnych stanowisk i deklaracji.

Nie pozwólmy odebrać sobie społeczeństwa obywatelskiego. Zamiast tego bądźmy uważni, a jeśli znajdziemy ślady prowokacji i wrogich działań, pozbywajmy się ich jak chwastów, bez wahania i bez litości. Nie możemy jednak rezygnować z działania na rzecz spraw, które są bliskie naszym wartościom – gdyż dokładnie o to chodzi naszym nieprzyjaciołom.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij