Nastawienie wyborców zmieniło się ze względu na to, co słyszą od polityków, przywódców. Ci oczywiście powiedzą, że reagują na nastroje społeczne. Robi się błędne koło, ponieważ to politycy w dużej mierze kształtują nastroje społeczne.
Artur Troost: Opublikowany niedawno raport ECFR autorstwa Pawła Zerki porównuje Unię Europejską do Barbielandu, wskazując na dysonans między głoszonymi przez nią światłymi ideami a ich faktyczną realizacją. Ostatnie eurowybory pokazały chociażby, że mimo dewizy „zjednoczona w różnorodności” różnorodność w UE wcale tak respektowana nie jest.
Adam Balcer: Ta teza szybko się potwierdzi, jeśli spojrzymy na niedawne wybory do Parlamentu Europejskiego, na listy kandydatów, wyniki, a także na to, jak wyglądała kampania wyborcza. Zobaczymy, że pewne grupy, w tym przede wszystkim migranci i potomkowie migrantów, osoby innego koloru skóry niż biały, wreszcie ludzie, którzy nie są chrześcijanami lub postchrześcijanami – nie mają proporcjonalnej reprezentacji. W ostatnim przypadku chodzi przede wszystkim o muzułmanów, ale w szeroko pojętej Europie Środkowo-Wschodniej można do tego dodać społeczność romską, którą słabo widać na listach wyborczych, a tym bardziej w europarlamencie, w którym obecnie – pierwszy raz od lat – nie ma ani jednego Roma.
Raport podaje, że tylko 3 proc. europosłów wywodzi się z mniejszości, liczących ok. 10 proc. populacji wielu państw UE. Autor podkreślił związaną z tym abstynencję wyborczą grup mniejszościowych i nie tylko ich, bo np. z głosowaniem młodzieży są podobne problemy. Czy ta niska partycypacja polityczna nie rzutuje negatywnie na stan demokracji w Unii?
Na pewno jest problem ze zmobilizowaniem ludzi z grup mniejszościowych, bo częste jest wśród nich przekonanie, że nic się nie zmieni. Tylko czasami jakiemuś konkretnemu politykowi udaje się wzbudzić entuzjazm, swego czasu w Stanach dokonał tego Obama.
czytaj także
Jeśli chodzi o młodzież, to wygląda to różnie w zależności od kraju, co dobrze pokazały wybory do Parlamentu Europejskiego, ale rzeczywiście istnieje ogólna tendencja, że młodzi nie są tak aktywni politycznie jak ludzie starsi. Nie licząc przypadków wyjątkowych, jak chociażby 15 października w Polsce. Abstynencja wyborcza zamyka nas w błędnym kole, ponieważ jeśli osoby z grup nieuprzywilejowanych nie głosują, nie mają swojej reprezentacji politycznej, to trudno, żeby sytuacja się zmieniła.
To oczywiście banał, ale dopóki nie przezwyciężymy np. apatii młodzieży, będziemy realizować agendę polityczną ludzi w wieku emerytalnym. A jednocześnie nie uciekniemy od demografii. Europejczycy się starzeją. Dobrze to widać na przykładzie reprezentacji kobiet – istnieje bardzo silna korelacja między ich obecnością w polityce a poprawą sytuacji społecznej i ekonomicznej osób płci żeńskiej.
Z drugiej strony głosująca młodzież kojarzy się głównie z popieraniem skrajnej prawicy.
To ta część młodzieży, która głosuje. Na tym polega problem. Tendencja do głosowania na skrajną prawicę jest silniejsza wśród młodych mężczyzn, co widać też w Polsce, ale niska frekwencja tylko to uwydatnia. Radykalnej prawicy lepiej wychodzi mobilizacja młodych, ale to nie znaczy, że wyniki wyborów wśród tej grupy oddają poglądy całej młodzieży w sposób proporcjonalny.
Zwłaszcza że są takie kraje jak Francja, Włochy czy Szwecja, gdzie głosująca młodzież jest wyraźnie bardziej lewicowa niż starsze pokolenia.
Reakcją na wzrost poparcia dla skrajnej prawicy i zjadanie przez nią mainstreamowej centroprawicy może być analogiczny proces po lewej stronie sceny politycznej. Na francuskiej lewicy obecnie Francja Niepokorna Mélenchona ma najsilniejszą pozycję w ramach frontu lewicowego, co też nie jest dobre. Do tego dochodzą coraz liczniejsze hybrydy narodowo-lewicowe w rodzaju Sahry Wagenknecht. W siłę rosną skrajności związane z różnymi środowiskami, chociaż dla Polski to abstrakcja, bo lewica jest w dramatycznie słabej sytuacji i o wiele większym problemem jest wzrost popularności skrajnej prawicy.
Oczywiście istotne jest tu zachowanie młodzieży, ale w obwinianiu jej o wyniki Konfederacji widać chęć zrobienia z kogoś kozła ofiarnego.
Žižek: Niedziela na wsi Macrona, czyli zawieś demokrację, żeby ją uratować
czytaj także
Wśród starszych osób Konfederacja powoli zaczyna zdobywać poparcie, nie mówiąc o PiS, który też tak naprawdę jest partią skrajnie prawicową, chociaż mniej radykalną, i trafia do innych grup wyborców. Na poziomie unijnym jest podobnie. W Parlamencie Europejskim znajdziemy cały wachlarz, od kompletnych radykałów, jak Grzegorz Braun, których żadna frakcja nie chce, poprzez grupę AfD i jej kolegów, aż po Europę Patriotów Orbána z Le Pen czy Salvinim, wreszcie: Europejską Partię Konserwatystów i Reformatorów.
Do wyboru, do koloru?
Jak spojrzymy na wyniki eurowyborów, to dostrzeżemy wzrost poparcia dla sił radykalnie prawicowych, co pokazuje też wspomniany raport. Starsi wyborcy często głosują na partie, które są relatywnie mniej radykalne, ale jednak należą do skrajnego środowiska politycznego. Chociażby PiS ostatnio zradykalizował się ze względu na to, że cała scena polityczna się radykalizuje, co wynika też z działań Koalicji Obywatelskiej. W badaniach opinii publicznej sprzed kilku lat czy nawet kilkunastu miesięcy wyborcy obecnej koalicji rządzącej w sprawach dotyczących np. uchodźców, prawa do azylu czy sytuacji na granicy byli znacznie bardziej liberalni.
Ich nastawienie zmieniło się ze względu na to, co słyszą od polityków, przywódców. Ci oczywiście powiedzą, że reagują na nastroje społeczne. Robi się błędne koło, ponieważ to politycy w dużej mierze kształtują nastroje społeczne.
Jeśli spojrzymy na ostatnie kampanie wyborcze, to okaże się, że napędzające współczesną skrajną prawicę hasła antyimigranckie działają na równi w krajach z dużą imigracją i takich, gdzie jest ona znikoma. Przykładowo kwestia przyjmowania azylantów urosła do rangi kryzysu politycznego w Holandii, gdzie rocznie azylu udziela się 50 tysiącom ludzi, ale też w znacznie większej Polsce, która takich wniosków akceptuje pięć razy mniej. Nie ma tu pewnego paradoksu?
Kiedyś mówiło się, że może być antysemityzm bez Żydów i na podobnej zasadzie może działać islamofobia – bez muzułmanów. Warto przemyśleć, co zmieniło się np. w Polsce, że islamofobią zaczęła grać też Koalicja Obywatelska, oczywiście taką w wersji „light” w porównaniu z PiS-em. Czemu używa argumentów odwołujących się do strachu? Jak to się stało, że w tak zwanych mediach „lewicowo-liberalnych”, poważnych dziennikach i stacjach przeważa poparcie dla tego typu retoryki rządowej? Dlaczego 85 proc. Polaków popiera wyjątkowe w UE prawo do użycia broni przez służby przy granicy z Białorusią, łamiące konstytucję i przepisy międzynarodowe? Wytworzył się klimat paniki moralnej wokół bezpieczeństwa, migracji.
czytaj także
To w dużej mierze kwestia naszego regionalnego wyobrażenia na temat Zachodu. Wrzucamy do jednego worka wszystkie zachodnie polityki migracyjne, wielu jednym tchem wymienia Francję i Niemcy, Szwecję i Holandię. A przecież w każdym z tych państw sytuacja jest inna. Ale przy zjawisku paniki moralnej równie dobrze można uwierzyć w lądowanie Marsjan i obarczyć ich winą za całe zło.
Czy to nie jest po prostu strategia polityczna, łatwa i wygodna w użyciu?
Tak, to świetny temat zastępczy – i dla sił rządzących, i opozycyjnych. W coraz większej liczbie krajów, np. w Polsce czy Czechach, do stosowania takich strategii dołącza mainstream. To rezonuje wśród ludzi, bo nakręcamy ich strachem. Występuje też silna korelacja między opieraniem swojej wiedzy na mediach społecznościowych a sympatią do tożsamości etnicznych, homogeniczności przy jednoczesnym postrzeganiu „obcego” jako zagrożenia.
Jeśli wśród umiarkowanych konserwatystów, centrum i lewicy nikt nie jest w stanie się temu zdecydowanie przeciwstawić, wytknąć nieprawdę, manipulowanie faktami, wyolbrzymianie problemów na Zachodzie, to mamy przepis na rozwój nastrojów ksenofobicznych.
Oczywiście politycy głównych partii powiedzą, że czytają badania CBOS-u i wynika z nich, że dla Polaków nielegalna migracja to ważna kwestia. Okej, niech przeczytają te badania jeszcze raz. Co jest ważniejsze? Opieka zdrowotna. Czy o tym mówią więcej? W trakcie pandemii COVID-19 umarło dwieście kilkadziesiąt tysięcy Polaków „ponad normę”. To największe straty w ludziach od II wojny światowej. O tym powinna być dyskusja w Polsce. Niby ludzie mówią, że zdrowie jest najważniejsze, ale politycy wolą o tym nie pamiętać. Dominuje przekonanie, że opieka zdrowotna była, jest i będzie słaba i to się nigdy nie zmieni.
czytaj także
Niestety najróżniejsze czynniki doprowadziły do tego, że wątki antyimigranckie są bardzo popularne w wielu krajach regionu, co momentami wygląda zupełnie absurdalnie, bo okazuje się, że tych muzułmanów na miejscu jest, mówiąc kolokwialnie, tyle, co kot napłakał. Politycy powiedzą, że dmuchają na zimne, bronią nas przed pojawieniem się islamu. Można by ich spytać, czy jeśli na Zachodzie jest tak strasznie przez muzułmanów, to nie powinni „ratować” polskich obywateli, robiąc wszystko, żeby nie mieszkali i nie odwiedzali Londonistanów.
W raporcie pojawiła się też sugestia, że to może być element „wstawania z kolan”, próba dowartościowania się względem Zachodu, wobec którego długo dominował czołobitny stosunek. Zobaczcie, Zachód upada przez imigrantów, nie ma już Szwecji czy Francji, ale my jesteśmy dalej tym jednonarodowym, bezpiecznym państwem.
Zabawne, że jakbyśmy przyjrzeli się dokładniej krajom UE, toby wyszło, że najbardziej muzułmańskim krajem Unii jest Bułgaria, gdzie od wieków mieszka liczna mniejszość wyznawców islamu. Albo że w niektórych państwach wschodniej Europy znajdziemy naprawdę dużo Romów, których sytuacja społeczno-ekonomiczna jest znacznie gorsza niż społeczności muzułmańskich na Zachodzie. Tylko o tym nie chcemy rozmawiać, zamiast tego kreuje się czarny obraz wybranych państw zachodnich, choćby pod kątem przestępczości.
Ale czy ktoś w Polsce pisze o tym, że liczba zabójstw w przeliczeniu na mieszkańca jest kilkukrotnie większa w Łotwie niż w Szwecji? Nie mówiąc o porównaniach ze Stanami Zjednoczonymi. Przy czym jest to też problem elit politycznych w Europie, bo np. minister spraw wewnętrznych Francji po zabójstwie piętnastolatka z broni palnej w Poitiers powiedział, że następuje meksykanizacja Francji. Ja bym go wsadził do samolotu, przetransportował do meksykańskiej Colmy, najniebezpieczniejszego spośród większych miast na świecie i powiedział: „radź sobie”. W strzelaninach ginie tam kilkaset razy więcej ludzi niż w Poitiers.
Ostateczna porażka rządu Scholza. Do władzy w Niemczech powróci chadecja
czytaj także
Dramatem Europy jest łatwość, z jaką przychodzi nam przekonanie o głębokim kryzysie wewnątrz i wyolbrzymianie naszych problemów.
Tylko jak wybrnąć z tego pesymizmu czy wręcz defetyzmu? Co zrobić z rosnącą popularnością etnonacjonalizmu, który wspomniany raport uznaje za jedno z głównych zagrożeń dla przyszłości zjednoczonej Europy oraz dla samej demokracji?
Najważniejsze, by nie popaść w przekonanie, że jako społeczeństwa stanowimy monolity. W Polsce znajdziemy grupę ludzi, która ma zdecydowanie negatywny stosunek m.in. do muzułmanów i większą grupę, która ma stosunek raczej negatywny. Raczej negatywny do uchodźców. Raczej negatywny do ludzi czarnego koloru skóry. Raczej. To oznacza, że nie są zatwardziali w swoich poglądach i można ich odzyskać. Trzeba zawalczyć o tę grupę, rozmawiać z ludźmi wahającymi się, aby następnie móc wpłynąć na tych bardziej zdecydowanych.
To zadanie dla partii mainstreamowych, ale jeśli one będą chciały być kameleonami i naśladować, przejmować agendę skrajnej prawicy, to nie ma co na nie liczyć. Natomiast powinny – razem ze społeczeństwem obywatelskim – wejść w dialog z „umiarkowanymi” wyborcami skrajnej prawicy i próbować im wytłumaczyć, jakie będą konsekwencje wzrostu poparcia dla niej, jeśli chodzi o jakość życia, demokracji itd. Paradoksalnie Viktor Orbán i to, co się dzieje na Węgrzech, jest świetnym antyprzykładem. Gdy spojrzymy, jaka jest sytuacja gospodarcza, jaka jest skala korupcji czy przestępczości, nie mówiąc o kluczowych sprawach dotyczących dedemokratyzacji, to rysuje się ponury obraz skutków rządów skrajnej prawicy.
Czymś mogącym powstrzymać te tendencje jest m.in. silna mainstreamowa lewica.
Dlaczego lewica?
Nie chodzi tu o osobiste sympatie – mogę zrobić coming out, że co do zasady mam centrowe poglądy polityczne. Uważam jednak, że dla dobra demokracji potrzebna jest silna, mainstreamowa lewica. Jej obecność wpływa na poparcie dla skrajnej prawicy, co widać np. w krajach skandynawskich – skrajna prawica rosła w siłę, ale w pewnym momencie zaczęła walić głową w sufit, bo tradycyjna socjaldemokracja trzyma się mocno.
Prorosyjski nacjonalista wygrał pierwszą turę wyborów prezydenckich w Rumunii
czytaj także
Nie chodzi jednak o trzymanie się jakiejś jednej opcji politycznej. Trzeba mieć plan, strategię, prowadzić badania społeczne i na ich podstawie podejmować działania w celu odzyskania wyborców ugrupowań radykalnych. Bez tego jesteśmy skazani na wzrost poparcia dla skrajnej prawicy, z określonymi konsekwencjami dla naszych systemów politycznych.
To wszystko brzmi sensownie, ale nasuwa się pytanie: dlaczego w takim razie mainstreamowe partie tego nie robią? Mają inne strategie?
Problem w tym, że im silniejsza jest skrajna prawica, tym większa pokusa przejmowania jej retoryki przez partie centroprawicowe, a nawet centrowe, co można zaobserwować w Polsce, Holandii czy Francji. Oznacza to przesunięcie sceny na prawo, wejście do mainstreamu „umiarkowanej” ksenofobii, nacjonalizmu.
Jednocześnie w takiej sytuacji radykałowie muszą się radykalizować, żeby pozostać radykałami, i niestety te procesy wpływają na ogólne postrzeganie przez wyborców praw człowieka, rządów prawa i wartości demokratycznych.
Inną kłopotliwą kwestią jest podsuwanie przez różnych ekspertów pomysłów dostosowania się mainstreamu do radykałów. Przed wyborami 15 października prowadzono wiele badań na ten temat i na przykład Sławomir Sierakowski z Przemysławem Sadurą sugerowali, że miękki populizm jest odpowiednią metodą walki z twardym populizmem.
A nie jest?
Na krótką metę może tak, natomiast skuteczności długofalowej przeczą wnioski z badań politologicznych. Jest bardzo dobre badanie Wernera Krausego, Denisa Cohena i Tarika Abou Chadiego, którzy przeanalizowali 70 wyborów w 13 krajach.
Ciemne Oświecenie i mafia z PayPala, czyli za co płaci Elon Musk
czytaj także
Te badania nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że pomysł zepchnięcia skrajnej prawicy do narożnika poprzez przejęcie części jej retoryki niemal nigdy nie działa na dłuższą metę. Można to zrobić według modelu austriackiego, współpracując z nią. Panowie z chadeckiej OVP twierdzili kilkanaście lat temu, że ograją niedoświadczone FPO i przejmą jego popularność. Nie wyszło. Dziś FPO ma 35 proc. poparcia, a OVP około 20 proc. Teraz to samo, choć na mniejszą skalę, dzieje się w Holandii, a w ostatnich latach zobaczyliśmy też upadek Forza Italia, która kiedyś była najsilniejszą partią we Włoszech – teraz odgrywa rolę podrzędną w koalicji z Meloni i Salvinim.
Drugi model to Polska-Francja, czyli to, co robi Macron, a u nas Koalicja Obywatelska – przeciwstawiamy się skrajnej prawicy i „w kontrze” do niej przejmujemy część jej poglądów w wersji złagodzonej. Trzeci model zakłada głębszą ewolucję w tym kierunku. To się stało z Fideszem Orbána, to się dzieje z Babišem w Czechach. Jego ugrupowanie ANO jeszcze w poprzedniej kadencji Parlamentu Europejskiego było z liberałami, a teraz dołączyło do Orbána.
Z kolei coroczne raporty Varieties of Democracy o stanie demokracji wskazują na istnienie wahadła – mamy liderów o skłonnościach autorytarnych u władzy, więc powstaje szeroka koalicja różnorodnych sił demokratycznych w celu ich odsunięcia, co się udaje. Pytanie, jak ta koalicja potem sobie radzi. Według tych badań w zdecydowanej większości przypadków sobie nie radzi i wahadło wraca na drugą stronę, ale nie w to samo miejsce. Przywódcy autorytarni po powrocie do władzy będą bardziej autorytarni.
*
Adam Andrzej Balcer – polski politolog, antropolog kultury i publicysta specjalizujący się w tematyce euroazjatyckiej.