Markiewka: To nie skończy się tak, jak myślicie

Jak reagować na tę próbę stworzenia alternatywnej historii mediów społecznościowych? Przede wszystkim nie dać jej sobie narzucić.
Fot. Adikos/Flickr.com, ed. KP

Rozluźnienie moderacji nie oznacza, że Jan Kowalski będzie mógł toczyć swobodną dyskusję. W rzeczywistości najbardziej skorzystają na tym armie botów i farmy trolli, które na zlecenie będą zaśmiecały platformy treściami pełnymi nienawiści i dezinformacji. A jakby tego było mało, dziś będą to również treści masowo generowane przez AI. W tym zgiełku nikt Kowalskiego nie usłyszy.

W latach 2016–2017 w Mjanmie doszło do fali zabójstw, gwałtów i grabieży. Celem ataków była muzułmańska mniejszość Rohingjów, a napastnikami – birmańscy nacjonaliści. Spalono setki wsi, zabito kilkanaście tysięcy osób. Setki tysięcy ludzi zbiegło z kraju – szacunki mówią o 700–800 tys. osób.

Wydarzenia w Birmie wywołały jedną z pierwszych wielkich kontrowersji wokół Facebooka. Co firma Marka Zuckerberga miała z tym wspólnego?

Birmańskie wojsko wykorzystywało Facebooka do szerzenia propagandy przeciwko muzułmańskiej mniejszości Rohingja. Tworzyło fałszywe konta i strony – rzekomo na temat popkultury – na których publikowało treści pełne nienawiści oraz dezinformację. W 2017 roku wojskowi podsycali napięcia religijne, rozsyłając fałszywe ostrzeżenia o atakach dżihadystów. Oficerowie, którzy brali udział w tej akcji, szkolili się w Rosji, ucząc się technik manipulacji i dezinformacji.

Rohingjowie: najbardziej prześladowana mniejszość świata ginie na naszych oczach

 

Facebook poniekąd przyznał się do współodpowiedzialności za wydarzenia w Birmie. „Zgadzamy się, że możemy i powinniśmy zrobić więcej” – pisał w 2018 roku Alex Warofka, menedżer ds. polityki produktowej Facebooka.

Ulubiona zagrywka

Przypominam o tym, bo wielu ludzi zapomniało, jakie były początki walki o lepszą moderację Facebooka i innych mediów społecznościowych. Tym bardziej że amerykańska prawica – a za nią także polska – próbuje teraz fałszować ich historię.

Prawicowa wersja brzmi mniej więcej tak: lewica i liberałowie weszli w konszachty z platformami społecznościowymi, aby cenzurować prawicowe poglądy.

Nie dowiecie się od prawicy, że platformy nagminnie olewały wezwania do poprawy moderacji, a ustępowały dopiero pod wpływem największych skandali, takich jak tragedia w Birmie.

Nie dowiecie się, że lewica, która rzekomo nawiązała współpracę z platformami, była ich największym przeciwnikiem. Na przykład w USA jedyna poważna próba rozbicia monopoli gigantów cyfrowych została podjęta w czasach administracji Bidena przez Linę Khan. W Unii Europejskiej to lewicowe formacje najczęściej zgłaszają pomysły ograniczenia władzy cyfrowych korporacji.

Cała opowieść amerykańskiej prawicy to jedna wielka ściema. Jest powtarzana głównie po to, by usprawiedliwić obecne wyczyny Elona Muska. Kiedy tylko zwrócicie uwagę na to, że najbogatszy człowiek na świecie zamienił swoją platformę w machinę propagandy dla Partii Republikańskiej i europejskiej skrajnej prawicy, to otrzymacie odpowiedź: a jak lewica i liberałowie współpracowali z gigantami cyfrowymi, to było okej?

To ulubiona zagrywka skrajnej prawicy – twierdzenie, że tak naprawdę to ona jest tu ofiarą, a jej agresja to tylko odpowiedź na agresję, która wcześniej spotkała ją ze strony lewicy i liberałów. Jeśli prawica robi coś nie tak, to tylko dlatego, że inni robili to przed nią jeszcze bardziej.

Dokładnie w taki sposób próbował ostatnio tłumaczyć związki republikanów z Muskiem publicysta Rafał Woś. Ironizował sobie, że obóz liberalno-lewicowy zauważył problemy z platformami społecznościowymi dopiero teraz – gdy Musk i Zuckerberg przeszli na stronę Trumpa.

Nasuwa się pytanie: gdzie Woś był przez ostatnich dziesięć lat? Jak mogły mu umknąć setki artykułów w największych gazetach, dziesiątki książek, multum przesłuchań w amerykańskim Kongresie i kilka ważnych decyzji Unii Europejskiej skierowanych przeciwko cyfrowym gigantom? Nawet tak skomercjalizowana organizacja jak Netflix wyprodukowała głośny swego czasu film dokumentalny Dylemat społeczny, który był dość bezpardonową krytyką Facebooka, Google’a i innych wielkich platform cyfrowych.

„Dylemat społeczny” − film o tym, jak media społecznościowe zjedzą nasze mózgi

Woś tego „nie zauważył”, bo gdyby zauważył, runęłaby cała jego linia obrony republikanów i Muska. Jestem przekonany, że każdy kraj w Europie ma swojego Wosia – komentatora politycznego, który udaje, że lewica weszła w konszachty z platformami cyfrowymi, aby usprawiedliwić to, że to trumpowska prawica wchodzi w takie konszachty.

Poznajcie Michaela Fanone’a

Kiedy Facebook i Twitter zawiesiły konto Trumpa, napisałem tekst, w którym skrytykowałem tę decyzję. Głównie za brak przejrzystego wyjaśnienia, na jakiej podstawie ją podjęto i dlaczego akurat w tym momencie. Zwracałem też uwagę – jak wielu, wielu innych – na to, jaką władzę mają platformy społecznościowe nad debatą publiczną.

Czy media społecznościowe zachowały się cynicznie, zawieszając konto Trumpa akurat wtedy, gdy stracił realną władzę? Oczywiście. Tak samo cynicznie jak teraz właściciele tych platform, podlizujący się Trumpowi, gdy tę władzę odzyskał.

Ale…

Czym innym jest oskarżanie platform cyfrowych o nadmierną kontrolę nad debatą publiczną, o brak przejrzystości, o skrajny cynizm, a czym innym – próba wmówienia ludziom, że Trump został potraktowany wyjątkowo surowo wyłącznie dlatego, że miał prawicowe poglądy. Nie mówiąc już o absurdalnym zarzucie, że media społecznościowe działały w zmowie z tak czy inaczej pojmowaną lewicą.

Chcecie wolności słowa na Facebooku, a próbowaliście demonstrować w galerii handlowej?

Ludzie zbyt łatwo zapomnieli, w jaki popłoch wpadli wszyscy po ataku zwolenników Trumpa na Kapitol 6 stycznia 2021 roku. Dotyczy to także polityków Partii Republikańskiej, którzy na chwilę odzyskali odwagę i mówili wprost, że Trump przekroczył granicę. W szczególności zaś panikowali właściciele mediów społecznościowych, którzy wystraszyli się, że znowu staną się współodpowiedzialni za masowe akty przemocy.

Jeśli te obawy wydają się wam śmieszne, to może warto przypomnieć, co się działo w Waszyngtonie tego dnia. Oto historia policjanta Michaela Fanone’a.

Fanone nie był na służbie w tamtym momencie, ale pospieszył pod Kapitol, gdy usłyszał wezwanie z prośbą o wsparcie. Napastnicy złapali go, zaczęli ciągać po schodach i bić. Oblali mu twarz chemikaliami i wielokrotnie razili paralizatorem. Tłum krzyczał: „Zabijcie go jego własną bronią!”. Fanone błagał napastników o oszczędzenie go, krzycząc: „Mam dzieci!”. Nie został zabity, ale stracił przytomność, doznał zawału serca i urazu mózgu. Uratowali go inni funkcjonariusze, ale poważne obrażenia zmusiły go do przejścia na emeryturę jeszcze w tym samym roku.

Na tym nie koniec.

Fanone zeznawał w sądzie przeciwko uczestnikom ataku na Kapitol. Od tego czasu jego rodzina regularnie otrzymuje groźby śmierci od fanów Trumpa. Miesiąc temu 76-letnia matka Fanone’a została zaatakowana we własnym ogrodzie – ktoś obrzucił ją ludzkimi odchodami.

Szok, przerażenie i teatr absurdu: Trump zaprowadza nowy porządek

Człowiek, który wielokrotnie raził Fanone’a paralizatorem, to Daniel Rodriguez. Przybył do Waszyngtonu, gdy usłyszał od Trumpa, że wybory zostały „skradzione” przez demokratów. Zanim zaatakował funkcjonariusza, brał udział w wiecu poparcia dla Trumpa pod hasłem „Stop the Steal” (Zatrzymać kradzież).

W czerwcu 2023 roku został skazany na 12,5 roku więzienia, jednak przed miesiącem wyszedł na wolność. Ułaskawił go Trump. Podobnie jak dziesiątki innych osób skazanych za zamieszki w Waszyngtonie.

To jest ta „drobnostka”, której brakuje w opowieściach ludzi załamujących ręce, że Trump został „ocenzurowany”, bo głosił poglądy, które nie podobały się lewicy czy też liberałom. Te „poglądy” to bezpodstawne oskarżenia o to, że ukradziono mu wybory, i nakręcanie emocji ludzi takich jak Rodriguez.

„Nie będziemy tego dłużej tolerować, i tyle. Aby użyć waszego ulubionego określenia, powstrzymamy tę kradzież” – wypalił Trump na jednym z wieców tuż przed atakiem na Kapitol.

„Byle lewaków dupa bolała”. Jak amerykańska prawica wygrała wojnę o media

Media społecznościowe nie miały problemów z poglądami Trumpa. Miały problem z tym, że gdyby doprowadził do jeszcze większej tragedii, musieliby się latami tłumaczyć z tego, że pozwolili mu bezkarnie kłamać i podburzać ludzi.

Powtarzam: było to całkowicie cyniczne zagranie ze strony cyfrowych gigantów, nastawione na chronienie własnych interesów. Nie miało nic wspólnego ze wspieraniem lewicowej czy liberalnej agendy.

Nie dać się zepchnąć do narożnika

Jak reagować na tę próbę stworzenia alternatywnej historii mediów społecznościowych? Przede wszystkim nie dać jej sobie narzucić. Nie tylko całej tej sfałszowanej sekwencji wydarzeń, ale też poszczególnych jej elementów – na przykład nie pozwolić, aby słowo „moderacja” zostało zastąpione słowem „cenzura”.

Każda – każda! – przestrzeń publiczna jest jakoś moderowana. Pracuję na uniwersytecie i gwarantuję wam, że gdybyście wpadli do biura rektora bądź dziekana, wulgarnie ich zwyzywali, a potem zagrozili, że ich pobijecie, skończyłoby się poważnymi konsekwencjami. Skrajna prawica uroiła sobie tymczasem, że może bezkarnie wyzywać i grozić ludziom, a gdy jej się na to nie pozwoli, jest to „cenzura”.

Jest jeszcze inny powód, dla którego skrajna prawica tak bardzo nie lubi moderacji i nawet działalność organizacji weryfikujących fakty nazywa „cenzurą”.

Rodzice wygrażają bibliotekarkom, książki dziurawione są kulami. A to nie wszystko

Niedawno dwoje badaczy, Petter Törnberg i Juliana Chueri, opublikowało wyniki obszernej metaanalizy dotyczącej dezinformacji wśród polityków. Przeanalizowali bazę danych obejmującą 32 miliony tweetów pochodzących od 8198 parlamentarzystów z 26 krajów w latach 2017–2022. W podsumowaniu swoich badań piszą:

„Radykalnie prawicowy populizm jest najsilniejszym czynnikiem determinującym skłonność do rozpowszechniania dezinformacji. Populizm jako taki, w tym jego lewicowa odmiana, a także polityka prawicowa, nie wykazują istotnego związku z szerzeniem fałszywych informacji. (…) Wyniki sugerują, że współczesna dezinformacja polityczna nie jest przede wszystkim efektem populizmu jako takiego, lecz specyficznie populizmu radykalnie prawicowego”.

Należy też obnażać ściemę zabiegów PR-owych takich postaci jak Musk czy Zuckerberg. Nigdy dość przypominania, że „wolność słowa” według Muska oznacza między innymi arbitralne zawieszanie kont dziennikarzy, z którymi się nie zgadza, wyciszanie postów zawierających słowo „cis” oraz spełnianie ponad 80 proc. żądań usunięcia określonych treści z platformy wysuwanych przez władze państw – w tym rządy Turcji i Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

Warto też przypominać, że rozluźnienie moderacji wcale nie oznacza, że Jan Kowalski będzie mógł toczyć swobodną dyskusję. W rzeczywistości najbardziej skorzystają na tym armie botów i farmy trolli, które na zlecenie będą zaśmiecały platformy treściami pełnymi nienawiści i dezinformacji. A jakby tego było mało, dziś będą to również treści masowo generowane przez AI. W tym zgiełku nikt Kowalskiego nie usłyszy.

A jeśli Jan Kowalski jest przy okazji członkiem jakiejś mniejszości, to istnieje duża szansa, że nieustanny potok obelg i pogróżek przepędzi go z danej platformy.

Zalew śmieciowych informacji to także rodzaj cenzury

Jest wielu liberałów i centrystów gotowych przejąć narrację prawicy, bo daje im to okazję do wylania własnych żalów na lewicę. Takim osobom można polecić lekcję historii. Próba wskoczenia na skrajnie prawicową falę kończy się zawsze tak samo – fala ta zmiata na równi lewicowców, liberałów i centrystów. Centrowo-liberalnym kolegom i koleżankom mogę tylko zacytować słowa Luke’a Skywalkera z filmu Ostatni Jedi: „To nie skończy się tak, jak myślicie”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz S. Markiewka
Tomasz S. Markiewka
Filozof, tłumacz, publicysta
Filozof, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, tłumacz, publicysta. Autor książek „Język neoliberalizmu. Filozofia, polityka i media” (2017), „Gniew” (2020) i „Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat” (2021). Przełożył na polski między innymi „Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko” (2017) Roberta H. Franka i Philipa J. Cooka.
Zamknij