Świat

Koronawirus w Iranie, gdzie władze stłukły termometr

Lekarz i lekarka w Bushkan na południu Iranu. Fot. Hossein Moammeri/farsnews CC-BY-4.0

Wściekły tłum podłożył ogień pod klinikę w Bandar-e Abbas na południu Iranu, bo znajdowali się w niej pacjenci chorzy na COVID-19. Panika narasta z dnia na dzień w atmosferze nieufności do rządu. Jeśli polityka irańskich władz nie ulegnie szybkiej i drastycznej zmianie, zagrożeni będą nie tylko Irańczycy, ale i reszta świata.

Choć koronawirus pojawił się po raz pierwszy sześć tygodni temu w chińskim Wuhan i to w Chinach jest najwięcej zarówno zakażeń, jak i zgonów, ekspertów od zdrowia publicznego w tej chwili najbardziej martwi sytuacja w Iranie. Liczby zakażonych i zgonów rosną w tempie lawinowym, a co gorsza – dane rządowe znacząco różnią się od podawanych przez media, lekarzy-sygnalistów czy nawet lokalnych polityków. Według badań kanadyjskich naukowców zakażonych w Iranie jest ok. 18 tysięcy osób. To spora rozbieżność z deklaracjami władz, które w poniedziałek poinformowały o 1500 przypadkach (długo utrzymując, że jest ich kilkakrotnie mniej). Podobnie z liczbą ofiar śmiertelnych – BBC Farsi podaje, że zmarło 210 osób; rząd zaprzecza „plotkom” i utrzymuje, że ofiar jest 54.

Wirus prawdopodobnie rozprzestrzenił się już po całym kraju, ale najwięcej zgonów odnotowują Teheran i Kom. To drugie, położone 140 km od Teheranu miasto, to istny szyicki Disneyland i właśnie z tego powodu epicentrum epidemii. Wierni mogą przebierać w świątyniach (jedna z nich, meczet Jamkaran, często pojawiał się w mediach, gdy po zabójstwie gen. Sulejmaniego na jego kopułę wciągnięto czerwoną flagę), a na ulicach słychać poza perskim wiele innych języków. Kom jest bowiem ważnym ośrodkiem religijnym nie tylko dla Irańczyków, ale wszystkich szyitów. Nieprzypadkowo państwa, w których pierwsze przypadki zakażenia wykryto u osób powracających z Iranu, to Liban, Bahrajn, Oman, Kuwejt i Irak – poza Omanem żyją w nich największe szyickie społeczności w regionie.

Iran nie wywiesi białej flagi

Jednym z najbardziej obleganych miejsc w Kom jest świątynia Fatimy Masumeh (pers. „bezgrzesznej”), córki ósmego szyickiego imama Alego ar-Ridy. Choć kult świętych jest sprzeczny z doktryną islamu, w szyizmie istnieje panteon postaci otoczonych podobną czcią – są to imamowie, w szczególności Ali i Husajn, oraz ich krewni, nazywani imamzadeh. Wokół ich grobów często powstają imponujące mauzolea przyciągające rzesze wiernych, którzy chcieliby coś sobie u rodziny imama wymodlić.

A jest to spektakl osobliwy, daleki od raczej statycznej ekspresji religijności, do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni. Stłoczeni, dosłownie wchodzący jedni na drugich wierni przeciskają się, by choć przez chwilę złapać – a najlepiej pocałować – odgradzające grób kraty. Kobiety często głośno zawodzą i łkają (gdy po raz pierwszy byłam świadkinią tego rytuału, bardzo się przestraszyłam, że którejś z nich stała się krzywda). Religijna interpretacja jest zdecydowanie bardziej optymistyczna. Według przypowieści każda wylana łza to jedna perła do odbioru u bram raju. Tymczasem na ziemi pozostają głównie łzy, ślina, pot i inne wydzieliny tysięcy osób, które każdego dnia przewijają się przez świątynię, czyniąc z niej inkubator dla wirusa.

To, co w innych państwach jest złotym standardem w walce z wirusem – jak zamykanie obleganych miejsc użyteczności publicznej (nawet Arabia Saudyjska nie wpuszcza już nikogo do Mekki i Medyny) – w Iranie funkcjonuje dokładnie na odwrót. Duchowny Mohammad Saidi, który sprawuje nadzór nad meczetem Fatimy Masumeh i jest reprezentantem rahbara Alego Chameneiego w Kom, gorąco namawia wiernych, by wobec zagrożenia… odwiedzali go tym liczniej. Nazwał świątynię Dar Al-Shifa (arab. dom zdrowia, uleczenia) i podkreślił, że ludzie powinni tam przychodzić, by doznać oczyszczenia z chorób ciała i ducha. Świątynia jest teraz regularnie dezynfekowana, ale pozostaje otwarta.

Inne nowatorskie metody przeciwidziałania zakażeniu proponuje ajatollah Tabriziani, samozwańczy autorytet w zakresie „medycyny islamskiej”. Jej wytyczne miał przekazać Prorokowi sam Archanioł Gabriel (tak, ten sam, który zwiastował Maryi). Duchowny radzi dokładnie czesać włosy, spożywać w dużych ilościach jabłka i cebulę oraz – co jest ponoć w walce z wirusem kluczowe – wkładać do odbytu watę namoczoną olejkiem z fiołka. Trzeba jednak Tabrizaniemu oddać sprawiedliwość, że nie jest to metoda nowa i wymyślona na chybcika. Ajatollah od lat przekonuje, że ów olejek ma mieć iście cudotwórcze właściwości, działając zbawiennie właściwie na wszystko – ma m.in. zwiększać masę mózgu.

Kolejne, co niechlubnie wyróżnia Iran pośród innych państw walczących z koronawirusem, to coraz większa liczba zgonów wśród młodych ludzi. W większości państw przypadki zgonów to osoby starsze i przewlekle chore. Tymczasem w Iranie mamy już przynajmniej dwie ofiary w bardzo młodym wieku. Jedną z nich jest 23-letnia zawodniczka narodowej reprezentacji w futbolu Elham Szeikhi, która zmarła w Kom. To pierwszy przypadek na świecie, kiedy w wyniku zakażenia zmarł zawodowy sportowiec.

Poseł Ahmed Amirabadi Farahani z Kom kilka dni temu alarmował, że liczba zgonów w mieście sięgnęła już 50, i oskarżał rząd o ukrywanie prawdy o epidemii. Jego słowom zdecydowanie zaprzeczył wiceminister zdrowia Iradż Harirczi, zapewniając, że jeśli okażą się prawdą, poda się do dymisji. Niestety, nie miał czasu przyjrzeć się tej sprawie, bo wkrótce później ogłosił, że sam jest zakażony 2019-nCoV. Nieszczególnie zdziwiło to Irańczyków, którzy mieli okazję widzieć, jak Harirczi poci się (do tego stopnia, że obsługa przynosi mu pudełko chusteczek) i kaszle przed kamerą, uspokajając przy tym, że wszystko jest w porządku. Zdążył jeszcze zapewnić, że kwarantanna to metoda przestarzała – „z czasów I wojny światowej, dżumy, cholery”.

Koronawirus: pandemia, panika i polityka

czytaj także

Choć rząd usilnie stara się robić dobrą minę do złej gry i przekonywać, że koronawirus to wroga propaganda przeciwników Republiki Islamskiej, zakażonych jest już co najmniej siedmiu wysokiej rangi oficjeli. W poniedziałek zmarł Mohammad Mirmohammad – członek Rady Ustalania Właściwego Porządku, ciała doradczego rahbara. Wśród zakażonych znajduje się m.in. najwyżej postawiona kobieta w państwie, wiceprezydentka Masumeh Ebtekar. Obserwatorzy zwracają uwagę, że na krótko przed podaniem tej informacji znajdowała się bardzo blisko prezydenta Rouhaniego podczas spotkania gabinetu. Ten zachowuje się, jakby tkwił w stanie wyparcia. Stanowczo oznajmił, że kwarantanna całych miast nie wchodzi w grę, a właściwie to ludzie umierają też na przeziębienie i grypę.

Jedno z pytań, które zadają sobie Irańczycy, brzmi: czy należy zatem w ogóle ufać rządowi i oficjalnym danym? Wiarygodność reżimu w ostatnich miesiącach spadła niemal do zera. W listopadzie zafundował obywatelom największy blackout w historii, by zatuszować informacje o liczbie ofiar krwawo stłumionych antyrządowych protestów (nie był to zresztą pierwszy taki przypadek). Czarę goryczy przelało ukrywanie prawdy o zestrzeleniu przez Iran ukraińskiego boeinga. Ludzki błąd mógłby zostać wybaczony, ale nieszczerość wobec obywateli – nigdy. Nic dziwnego, że obywatele są dość sceptyczni. W piątek oficjalne państwowe media cytowały wypowiedź Nahida Chodkaramiego, szefa Komitetu ds. Zdrowia w Radzie Miejskiej Teheranu, który uważa, że „w Iranie jest przypuszczalnie między 10 a 15 tysięcy zakażonych”. Trudno powiedzieć, skąd te dane wziął – ale któreś muszą się nie zgadzać.

Czarę goryczy przelało ukrywanie prawdy o zestrzeleniu przez Iran ukraińskiego boeinga. Ludzki błąd mógłby zostać wybaczony, ale nieszczerość wobec obywateli – nigdy.

Prawdopodobnie i w tym przypadku władze zatajały zagrożenie przed obywatelami. Koronawirus pojawił się w Iranie w newralgicznym momencie, tuż przed dwoma znaczącymi wydarzeniami. – Rząd dość długo ukrywał prawdę – mówi Nargis, tłumaczka mieszkająca w Teheranie. – Najpierw ze względu na rocznicę rewolucji islamskiej, później wybory [21.02 odbyły się wybory parlamentarne – przyp. aut]. Pierwsze zgony miały miejsce jeszcze przed obchodami rocznicy rewolucji [11 lutego – przyp. aut]. Wysoka śmiertelność wynika z tego, że ludzie nie są badani, więc nie wiadomo tak naprawdę, ilu jest chorych. W rzeczywistości z pewnością jest niższa – ale trzeba też pamiętać, że brakuje leków. To też może mieć wpływ na liczbę zgonów.

– Sama jestem chora – zaznacza, choć doskonale słyszę to po jej ciężkim oddechu, gdy odsłuchuję wiadomość. – Objawy wskazują na koronawirusa, ale w całym kraju brakuje testów. Nikt nikogo nie bada. Zaleca się, żeby siedzieć w domu i próbować się leczyć na własną rękę, a dopiero kiedy pojawią się trudności z oddychaniem lub objawy nie ustępują mimo leków, zgłaszać się do szpitali. Wyznaczone do tego placówki są przepełnione, brakuje leków, maseczek, żeli dezynfekujących. Oprócz tego, że szkoły są zamknięte już od dziesięciu dni, władze nie zrobiły właściwie nic więcej.

Postprawda: odporna na fakty

czytaj także

Pomysł władz na radzenie sobie z rozprzestrzeniającym się zagrożeniem opiera się z grubsza na zasadzie „stłucz pan termometr, nie będziesz miał gorączki”. W Teheranie powstała specjalna grupa, wydzielona z policyjnej jednostki ds. cyberprzestępczości, zajmująca się… ściganiem osób, które mają rozpowszechniać plotki o koronawirusie, by zapobiec „dezinformacji i rozsiewaniu paniki”. Wiadomo o już 24 osobach aresztowanych i przekazanych wymiarowi sprawiedliwości pod zarzutem publikowania „nieprawdziwych informacji, które zwiększają niepokój w społeczeństwie”. Z kolejnymi 118 internautami funkcjonariusze odbyli pouczające rozmowy.

Trudno właściwie stwierdzić, dlaczego walka z epidemią idzie Teheranowi tak opornie. Iran nie należy do państw z niewydolną służbą zdrowia. Przeciwnie, przeznacza na nią 6 procent PKB (czego nie mogą się doprosić polscy lekarze i pacjenci), dostęp do szpitali i przychodni już w 2000 roku miało 94 procent populacji, a Bloomberg przed kilkoma laty umieścił go w rankingu systemów ochrony zdrowia na 30. miejscu na 50 – przed Niemcami, Danią i oczywiście USA.

Powstała specjalna grupa policyjna zajmująca się ściganiem osób, które mają rozpowszechniać plotki o koronawirusie.

Turystykę medyczną do Iranu uprawiają nie tylko obywatele takich państw jak Irak czy Pakistan, ale też Kuwejtczycy czy Omańczycy. Nie chodzi więc o brak infrastruktury, raczej właściwej organizacji i odpowiadania na apele personelu ochrony zdrowia. Zrezygnowani Irańczycy opowiadają, że nawet gdy mają objawy choroby, wolą zostać w domach i próbować się leczyć sami, niż iść do szpitala czy przychodni, w których można się co najwyżej zarazić.

Iran to państwo na poły autorytarne, więc władze mogłyby bez problemu wprowadzić nawet najbardziej restrykcyjne ograniczenia – choćby objęcie kwarantanną całych miast, jak w Chinach. Społeczeństwo jest jednak już bardzo zmęczone i zestresowane życiem pod gospodarczą i polityczną presją. Władza może nie być jednak zainteresowana dokręcaniem śruby właśnie teraz, chcąc uniknąć wywołania kolejnych masowych protestów.

Drugi powód to sankcje. Kolejne restrykcje, które Donald Trump nałożył na Iran jako „dodatkowe działania antyterrorystyczne”, obejmują także leki i zaopatrzenie medyczne. Organizacja Human Rights Watch alarmowała, że skutkiem jest ograniczenie dostępności leków na wiele przewlekłych i rzadkich chorób, także leków ratujących życie. W aptekach i marketach brakowało jednak także np. kropel do oczu – używa ich wielu weteranów wojny iracko-irańskiej, którzy przeżyli ataki bronią chemiczną. 27 lutego Stany zdecydowały się jednak złagodzić stanowisko, by wspomóc Iran w walce z wirusem. Departament Skarbu wydał oficjalną zgodę na „wymianę handlową do celów humanitarnych” z Iranem za pośrednictwem Centralnego Banku Iranu.

Trump jeszcze nie strzela, ale próbuje wziąć wrogów głodem

W połączeniu ze znaną co najmniej od pierwszych tur negocjacji nuklearnych skłonnością Teheranu do mataczenia i nieprzejrzystości, wszystko to razem stanowi przepis na katastrofę – nie tylko dla Iranu. Wiedzą o tym jego sąsiedzi i zamykają granice: zrobiły tak już Irak, Turcja i Pakistan. Trudno jednak się spodziewać, żeby granica, przez którą przepływają tony opioidów, zatrzymała wirusa. Irańczycy też zdają sobie sprawę z powagi sytuacji, mają jednak bolesne (acz prawdziwe) przeświadczenie, że nic nie jest w ich rękach. – Wybuch epidemii był przed wszystkimi zatajany – zżyma się Mehdi, dyrektor szkoły we wsi Hur w centralnym Iranie. – Ale myślę, że to dlatego, że Irańczycy do niczego nie podchodzą poważnie. Tacy już jesteśmy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jagoda Grondecka
Jagoda Grondecka
Iranistka, publicystka i komentatorka ds. bliskowschodnich
Dziennikarka, iranistka, komentatorka ds. bliskowschodnich. W 2020 roku została laureatką nagrody medialnej Pióro Nadziei.
Zamknij