Kraj

Nie pal, nie promuj i nie dyskutuj

Janusz Palikot zapalił w Sejmie kadzidełko, Ewa Kopacz wezwała prokuraturę, a media przez dwa dni miały „gorący” temat. Ale czy jesteśmy choć krok dalej w dyskusji o racjonalnej polityce narkotykowej?

„Palikot zapali w sejmie” – wieściły od kilku dni media, spekulując: dotrzyma słowa czy nie? „To dziecinada” – mówił Tomasz Lis, tłumacząc, że Ruch Palikota zajmuje się nieważnymi sprawami, zamiast wziąć się do pracy. „Ignorujmy to” – nawoływał Jacek Kurski z PiS, mówiąc, że Palikotowi i jemu podobnym zależy wyłącznie na rozgłosie i szokowaniu.

Jointa zamienił Palikot na dość niewinne kadzidełko. I zapalił. Marszałkini Sejmu Ewa Kopacz łamiącym się głosem i z powagą sugerującą, że chodzi o decyzje najwyższej wagi państwowej, poinformowała media, że zawiadomiła prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa. Prokuratura wszczęła postępowanie sprawdzające w sprawie „kadzidełka Palikota”. Machina potępienia i moralnego oburzenia została puszczona w ruch.

Jakie można wyciągnąć wnioski z tej ocierającej się o farsę historii?

Do happeningów Palikota – świńskich ryjów, penisów – wielu straciło już cierpliwość. Nagłaśnianie tematów wymagających refleksji bez odwoływania się do wiedzy i danych przestaje być nagłaśnianiem tych właśnie tematów. Staje się nagłaśnianiem nazwisk i autopromocją. Na chwilę sprawą zainteresuje się TVN24, ale na to, że dzięki happeningowi zaprosi do studia eksperta od polityki narkotykowej, raczej bym nie liczyła. Zamiast dyskusji nad zmianami w prawie do mediów przebija się cyrk.

Janusz Palikot chciał chyba pokazać, że polityk też człowiek: sam pali – i walczy o prawo do palenia. Tylko że w ten sposób sprowadza problem do młodzieżowej fanaberii, fascynacji jedną z używek, zamiast porozmawiać poważnie o tym, w kogo i jak uderza prawo narkotykowe (a że można o tym rozmawiać, pokazuje choćby wywiad z profesorem Krzysztofem Krajewskim, kierownikiem Katedry Kryminologii UJ). Problem polityki narkotykowej nadal pozostaje rozpięty pomiędzy „dziećmi umierającymi na ulicach” a wygłupami w Sejmie. Janusz Palikot, zamiast otwierać dyskusję, umacnia ten absurdalny podział.

Jednocześnie jego występ pokazał nam, że kwestia narkotyków jest traktowana przez polskich polityków i dziennikarzy nad wyraz emocjonalnie i histerycznie. Ta sama Ewa Kopacz, która dwa lata wcześniej protestowała przeciwko ustawie ograniczającej możliwość palenia tytoniu w miejscach publicznych i z dumą paliła w swoim samochodzie, odwołując się do pojęcia wolności – teraz, kiedy chodzi o jointa (którego zresztą nie było), angażuje organy ścigania i sięga po najwyższe środki bezpieczeństwa.

Czy jej działania byłyby takie same, gdyby ktoś zapalił w sejmie papierosa w miejscu do tego nieprzeznaczonym? Albo gdyby wypił piwo poza sejmowym bufetem? Czym różnią się te szkodliwe używki od marihuany, poza stopniem społecznej akceptacji dla ich użytkowników? I czy kiedyś politycy będą gotowi o tym porozmawiać?

Happening Palikota ujawnił jeszcze jeden problem. Prokuratura, wszczynając śledztwo w sprawie zapalenia kadzidełka zawierającego śladowe ilości marihuany, powołała się na paragraf o promocji środków odurzających. Czy wobec tego wszystkie działania nagłaśniające kwestie polityki narkotykowej są niezgodne z prawem? Czy ja, redaktorka serwisu narkopolityka.pl, pisząca o używkach, mogę spać spokojnie? Czy redaktorzy gazeta.pl, którzy napisali, że „marihuana nie szkodzi płucom tak jak tytoń”, pójdą za to siedzieć?

Żyjemy w państwie, które kompletnie nie ma pomysłu na to, jak reagować na problemy dotyczące narkotyków – poza moralnym oburzeniem i histerią.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij