Kraj

Narkomańska czutka

Postanowiłem dołożyć swój mały wkład do wielkiego dzieła rewizji polskiej literatury i polskich mitów, trochę na zasadzie: „Kopernik była kobietą”. Była czy nie była, długie włosy w każdym razie miała, przynajmniej na obrazku.

Moim przewodnikiem w tym dziele będzie – o dziwo – wybitny polski prawicowiec, Jarosław Marek Rymkiewicz. Osobliwa to postać. Człowiek, który lewą ręką demontuje, dekonstruuje, prześwietla, prześmiewa i odczarowuje polskie mity narodowe, a prawą ręką zaczarowuje je na nowo. Przez cały czas myśli w dwóch kierunkach naraz. Z pochodzenia jest Niemcem, urodził się jako Szulc, rodzina zmieniła nazwisko na Rymkiewicz, aby odciąć się od tak zwanej niemczyzny – a on teraz w swoich książkach wygrzebuje różnych dawnych polskich Rymkiewiczów, medyków dziewiętnastowiecznych, Tatarów osiemnastowiecznych i pyta: czy to aby nie przodek? Jego książkę Wieszanie (o egzekucjach zdrajców podczas insurekcji kościuszkowskiej) odczytano jako pochwałę PIS-owskiego radykalizmu. Ale o wiele prościej można ją odczytać jako pochwałę ekstremalnego radykalizmu lewicowego, rewolucyjnego. Przecież w pewnym momencie Rymkiewicz pyta tak samo, jak niegdyś Witkacy: a może byłoby lepiej, gdyby w Polsce gilotyna sobie porządnie popracowała? Gdybyśmy za przykładem Francuzów jeśli nie ścięli, to przynajmniej powiesili króla? Może bylibyśmy normalniejszym narodem? A z drugiej strony pisarz zachwyca się potworną katolicko-sarmacką kulturą Polaków, włącznie – to są jego słowa – ze złością, nienawiścią i złodziejstwem. W książce Kinderszenen celebruje Powstanie Warszawskie jako krwawą ofiarę i chrzest krwi, który ochrzcił nasz naród na wieki i umieścił go w krwawej powstańczej polskości, w której już zawsze pozostaniemy etc. Z sensem czy bez sensu, Rymkiewicz pisze znakomicie: jego książka Aleksander Fredro jest w złym humorze jakimś dziwnym trafem znalazła się w bibliotece ośrodka odwykowego, w którym się leczyłem. Przeczytałem ją chyba ze dwadzieścia razy, chociaż miałem tam co robić.

Teraz wpadła mi ręce inna książka Rymkiewicza, wydana jeszcze w drugim obiegu (mikroskopijne literki z powielacza ciągle zachowały smak zakazanego owocu, lub, mówiąc modniej, dreszcz transgresji – tak bym napisał, gdybym silił się na jakąś nieudolną imitację rymkiewiczowskiego stylu). Książka nazywa się osobliwie: Żmut, co w gwarze polsko-litewskiej oznacza kłębowisko, skołtuniony splot, plątaninę nie do rozwikłania. Za pomocą tego pojęcia autor przeprowadza w mózgu czytelnika małą rewolucję w postrzeganiu i odczuwaniu przepływu czasu oraz wagi samego życia. Równocześnie rewolucjonizuje też, przewraca do góry nogami i odkłamuje to, co stoi u podstaw naszej obrzydliwej, zakłamanej kultury: życie i twórczość Mickiewicza, jego pseudoświęty, nieczysty a jałowy romans z Marylą, preludium do pseudoświętego romansu z ojczyzną, też nieczystego i jałowego (no bo jeśli coś się z tego urodziło, to jałowy i bluźnierczy mit o „Polsce-Chrystusie Narodów”). Rymkiewicz kończy to, co zaczął Boy, tyle że robi to jeszcze lepiej: z większą precyzją, z większym ciepłem i z większym dystansem do własnej pracy.

Rymkiewicz udowadnia w sposób przekonujący, że historyczna/histeryczna afera pomiędzy Adamem a Marylą zaczęła się już po dwuwyznaniowym ślubie katolickiej panny Wereszczakówny z wielkodusznym i tolerancyjnym ewangelikiem, Wawrzyńcem Puttkamerem. Nie było Dziewicy i Poety, nie było czystej miłości przedślubnej, nie było rozstania kochanków pod presją złej rodziny, co narzuciła dziewczynie narzeczonego-hrabiego. Odwrotnie: to Mickiewicz wdarł się w życie nowożeńców, i to tuż po miesiącu miodowym.

Autor Żmutu nie uważa jednak, żeby ten romans był pod wszystkimi względami jałowy. Twierdzi, że w rok czy dwa po ślubie z ewangelickim hrabią, niewierna katoliczka urodziła córkę Mickiewicza, Ewelinkę. Po paru latach oddała ją komuś innemu na wychowanie i słuch o dziewczynce zaginął, tym bardziej że genialny tata też miał ją gdzieś… Tu akurat Rymkiewicz jest jednak o wiele mniej przekonujący. I inni badacze nie chcą się zgodzić z tą tezą, udowadniając, że Ewelinka nie była córką Maryli, tylko wychowanicą.

Ja, ze względu na moje osobiste doświadczenia, pewnie mam skrzywione spojrzenie – jednak dla mnie elektryzujące są zupełnie inne informacje, które podaje Rymkiewicz.

We wrześniu 1822 roku Maryla zażyła dawkę opium dziesięciokrotnie większą niż śmiertelna. I przeżyła. Wprawdzie przyjechał do niej lekarz, ale tego lekarza trzeba było sprowadzić z Wilna, co wtedy trwało: doktor Nowicki przyjechał dopiero nad ranem. Dużo czasu. O wiele więcej, niż trzeba, żeby zejść – co przy przedawkowaniu opiatów odbywa się dosyć szybko. Rymkiewicz uważa, że była to po prostu próba samobójstwa. Nie uwzględnia tego, że jeśli Maryla przeżyła do czasu przyjazdu lekarza, musiało ją coś chronić. A chronić mogło ją tylko jedno: tak zwana tolerancja organizmu, uodpornienie.

Cytuję Rymkiewicza: „W końcu maja Marie /Maryla/ napisała do Uzłowskiego list, w którym opowiadała o czymś, co nazywała snem letargicznym: «Od waszego wyjazdu, mój kochany Hendrulku, jeszczem nie widziała promieni słonecznych. Bóg na mnie zesłał sen letargiczny, który trwał aż do dzisiejszego dnia». W liście mowa jest jeszcze o tym, że kiedy budzono ją z tego snu, wpadała «w złość i zajadłość wściekłą» i że sen był miły i przynosił jej wiele przyjemności: «miałam marzenia miłe i słodkie, których i na arkuszu bym nie spisała»”.

Dziwny objaw, dziwuje się Rymkiewicz, ani całkowita przytomność, ani całkowita utrata przytomności i w tym słodkie marzenia. Innym razem w ten „sen” (ciąg „snów”?) wpadła rok później, w maju 1823, po rozstaniu z Mickiewiczem w Wilnie. Ale w międzyczasie był jeszcze październik 1822. Wtedy nasza Maryla, jakżeby inaczej, również zapadła na dziwną chorobę, „którą też można byłoby określić jako rodzaj letargu” – pisze Rymkiewicz. Cytuję fragmenty listu Maryli do Tomasza Zana (tłumaczenie moje z francuskiego): „Czuję się bardzo źle, mam wysoką gorączkę i straszny ból głowy, od dwóch dni tkwię w moim łóżku, nie mogąc się ruszyć… Wspomnij pan kilka razy, że istnieje istota nieszczęśliwa, która nie żyje, chyba że dla męki i której dni upływają w ciągłej nocy”.

„Okrutny konsyliarz” – pisze gdzie indziej po polsku, o lekarzu – „Obudził mnie”. A okrutny konsyliarz chyba lepiej od Rymkiewicza wiedział, na co jest chora Maryla. Rymkiewicz uznał, że cudowne, słodkie sny, niekonkretne, ale rozkoszne stany, to halucynacje wywołane ciążą. Nie jestem kobietą i nie wiem, jak się czuje kobieta podczas ciąży, ale nigdy o rozkosznych halucynacjach nie słyszałem, pytam więc Czytelniczki tego felietonu, co sądzą o tej opinii Rymkiewicza. Jestem natomiast narkomanem i wiem, jak wygląda zażywanie opiatów. A co na to wszystko okrutny konsyliarz? Okrutny konsyliarz, doktor Nowicki obserwuje Marylę podczas rekonwalescencji. Najpierw pisze tak: „Zdrowie i fizyczne i moralne znacznie się poprawiło”. Maryla zażywa lekarstwa i przyjmuje jego rady, co „jest dowodem łaski pacjentki dla konsyliarza”. W następnym liście doktora Maryla jednak „znowu poczyna się trochę czasami nudzić”. Skąd ja to znam! I co to za choroba, w której lekarz musi walczyć o łaskę pacjenta? Co to za choroba, w której tak groźna jest nuda? Co to za choroba, w której chora zapada w stany letargiczne, najpierw słodkie-rozkoszne, a potem paraliżujące, pełne bólu, w których nie ogląda światła słonecznego, w których samo istnienie jest cierpieniem? I co to za choroba, która czyni chorego odpornym na wysokie dawki opium?

Inne chimeryczne zachowania Maryli – unikanie męża, unikanie pracy, szukanie samotności, egzaltowane użalanie się nad sobą i celebrowanie własnego cierpienia (poprzez stawianie mu kamiennych pomniczków w specjalnie wyhodowanym na tę okazję „smutnym gaju”), próba rozpaczliwej ucieczki z Mickiewiczem do Drezna (Adaś się wymigał), wreszcie (jeśli ta wersja jest prawdziwa) branie do domu wychowanicy, a potem jej oddawanie – wszystkie te „objawy” NIE MOGĄ być dowodem choroby. Idealnie pasują do portretu psychologicznego osoby uzależnionej (nawet gdy ta jeszcze nie zaczęła brać albo już przestała). Ale mogą być po prostu częścią kultury tamtej epoki.

Warto jednak pamiętać, że częścią kultury tamtej epoki było również samo opium. Brali je nie tylko Coleridge, Poe, Słowacki i De Quincey, ale także – masowo – angielscy robotnicy. I już w latach 20. XIX wieku na Zachodzie istniała pełna świadomość wśród lekarzy, że problem istnieje. Doktor Nowicki mógł już wiedzieć, z gazet medycznych, z listów, wreszcie z obserwacji swoich własnych pacjentów, że niektórzy się uzależniają.

Nie, ja nie zaprzeczam, że Maryla próbowała popełnić samobójstwo. Tyle że to samobójstwo – to był złoty strzał. Nieudany złoty strzał, po ćpuńskim ciągu.

Dość spekulacji. W ośrodku, gdzie między innymi delektowałem się czytaniem Rymkiewicza, funkcjonowało pojęcie „narkomańska czutka”. „Mam narkomańską czutkę, że jesteś ćpunem” znaczyło „moja intuicja narkomana mówi mi, że ty też jesteś narkomanem”. Czasem narkomańska czutka się myliła. Ale dostatecznie często się nie myliła, żeby jej nie lekceważyć.

A zainteresowanych odsyłam do miejsca, w którym można zobaczyć prawdopodobnie jedyną w miarę wierną miniaturę przedstawiającą Marylę. Spójrzcie jej w oczy. Jeżeli z takiego portreciku można cokolwiek wnioskować, to nie wygląda na czystą i bezpłciową blond-dziewicę. Wygląda na niezłe ziółko.

Ale to nie powód, żeby nią gardzić. Ja mam dla niej zupełnie inne uczucia. Mówiąc ośrodkowo-terapeutycznym językiem: to mnie do niej zbliża.

Zapraszam wszystkich na spotkanie z cyklu „Odwyk od pogardy” z wybitnym znawcą chemii mózgu, profesorem Jerzym Vetulanim, 19 grudnia o godzinie 16.00, w sobotę, w Centrum Kultury „Nowy Wspaniały Świat”.

www.tomaszpiatek.pl

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Piątek
Tomasz Piątek
Pisarz, felietonista
Pisarz, felietonista. Ukończył lingwistykę na Universita’ degli Studi di Milano. Pracował w „Polityce”, RMF FM, „La Stampa”, Inforadiu, Radiostacji. Publikował w miesięczniku „Film” i w „Życiu Warszawy”. Autor wielu powieści. Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka "Antypapież" (2011) i "Podręcznik dla klasy pierwszej" (2011).
Zamknij