Kraj

Malinowska-Sempruch: Narkotyki a sprawa polska

Jesteśmy narodem karzącym. Pomimo działań „Solidarności” i rozwoju ruchu obywatelskiego, nadal mamy archaiczne oczekiwania, że państwo pewne rzeczy załatwi za nas.

Anna Malinowska, NGO.pl: Trwa akcja „My, Narkopolacy”. Niedawno można było dzięki niej usłyszeć o młodym człowieku z Gdańska, który sam zgłosił się na policję z niewielką ilością marihuany. Chciał tym samym pokazać między innymi bezsens ścigania konsumentów konopi, a przy okazji udowodnił wątpliwą efektywność działania organów ścigania. Pani zdaniem to była odwaga, czy głupota?

Kasia Malinowska-Sempruch, OSI, Global Drug Policy Programme: W pewnym sensie jego działanie można by zakwalifikować jako civil disobedience [obywatelskie nieposłuszeństwo], czyli łamanie prawa w konkretnym celu. Nie przestępczym, ale dążącym do zmiany. Tym krokiem niewątpliwie wykazał się odwagą. Przypomina mi się to, co kilka lat temu zrobiło HCLU (Hungarian Civil Liberties Union) – organizacja zajmująca się prawami człowieka na Węgrzech. W ramach zorganizowanej przez nią kampanii prawie 200 osób publicznych zgłosiło się na komisariaty. Jednak nikt nie miał wątpliwości, że zgłoszenia te to zorganizowana akcja społeczna i nikt nie będzie za nie ścigany. Uważam, że osoby mające własne przemyślenia w tej sprawie, powinny skontaktować się z tym chłopakiem, zapytać, czy potrzebuje pomocy, może wystosować list do prokuratora prowadzącego tę sprawę. Polska jest dla mnie ciekawym krajem. Od dwudziestu lat walczymy o swobody obywatelskie, natomiast obecnie bardzo niewiele osób angażuje się w jakiekolwiek działania indywidualne. Myślę, że gdyby prokuratura dostała tysiąc listów od obywateli zainteresowanych sprawą, inaczej rozpatrzyłaby ten przypadek, a i samopoczucie tej osoby byłoby na pewno lepsze. Chłopak nie pozostałby sam ze swoim czynem, ale wiedział, że jest sporo ludzi, którzy na tę kwestię patrzą podobnie, wstawiają się za nim i popierają to, co zrobił. Czy była to głupota? Zadecyduje o tym to, jak my – społeczeństwo się zachowamy. Jeśli włączymy się, wyrażając nasze zdanie, będzie to okazja, żeby faktycznie pokazać całkowity bezsens obecnej sytuacji.

Gdańszczanin poruszył swoim czynem kwestię obywatelskiej wolności, z zamiarem złożenia skargi konstytucyjnej…

To już myślenie filozoficzne, a interpretacja tego aspektu może być dwojaka. Nie tak dawno w sprawie posiadania substancji psychoaktywnych wypowiedział się Sąd Najwyższy Argentyny. Stwierdzono, że jeśli jest się w posiadaniu małych ilości i na terenie prywatnej przestrzeni, w której przebywają jedynie osoby godzące się na to, państwo nie powinno się wtrącać, gdyż są to działania prywatne. Kontrargument jest jednak taki, że żadne posiadanie nie jest prywatne, ponieważ musieliśmy przecież od kogoś te substancje zakupić. Tu pojawia się kwestia dilerów. Uważam, że celem państwa powinna być przede wszystkim skuteczność, a nie moralizatorstwo. Państwo powinno nam, obywatelom, pozostawić możliwie najwięcej wolności i obciążać możliwie najmniej. Znaczy to też, że państwo jest odpowiedzialne za rozumne i odpowiedzialne wydawanie pieniędzy podatnika. Coś, co jest kompletnie nieskuteczne, powinno być kwestionowane, a naszym zadaniem jest powiedzenie, że czegoś nie chcemy. To jest obszar, o którym warto rozmawiać, ponieważ dowodów na to, że obecna ustawa jest nieskuteczna, mamy mnóstwo.

No właśnie. Za chwilę minie 10 lat od wprowadzenia ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Powoli widać, że radykalno-restrykcyjne działanie nie przynosi efektów…

Mamy do czynienia z sytuacją dużo gorszą. Skutki tej ustawy są negatywne. Jeśli popatrzymy na dane, które pokazują statystyki wzrostu wykrywalności przestępstw narkotykowych, to od 2000 roku ich liczba bardzo znacząco wzrosła. Natomiast, jeśli spojrzymy na to, co uważane jest za przestępstwo, to okaże się, że absolutną większość tych „przestępstw” popełniają młodzi ludzie zatrzymani za posiadanie pół grama marihuany czy amfetaminy. W innych europejskich krajach, chociażby w Niemczech, policja nie zawracałaby sobie głowy takimi ilościami, uważając, że ma poważniejsze zadania do wykonania. Nasza policja skupia się właśnie na tych dzieciakach. Ta ustawa jest nie tylko nieskuteczna. Ona jest przede wszystkim szkodliwa!

Szkodliwa? W jakim sensie?

Ponieważ pozwala policji zmienić priorytety i zamiast ścigać dilerów, ścigać dzieciaki. W ten sposób podsuwamy narzędzie służbom, które sukces definiują liczbą aresztowań i „chwalebnych” statystyk. W żadnym wypadku nie przekłada się to jednak na bezpieczeństwo w państwie. Drugi aspekt tej kwestii, który uważam za bardzo istotny, jest taki: jak obecna sytuacja przyczynia się do powstawania problemów w innych obszarach, np. zdrowia publicznego. Jeżeli przyjmujemy, że osoba uzależniona od cięższych substancji, zatrzymana za posiadanie przy sobie małej ilości narkotyków, jest z założenia kryminalistą, to tworzymy sytuację, w której ludzie wcale nie dają identyfikować się jako osoby ich używające. W związku z tym nie korzystają z pomocy. Popatrzmy na przykład na punkty wymiany igieł i strzykawek. Dziesięć lat temu było wiadomo, gdzie ich szukać, teraz są niemalże w  ukryciu. Osoby naprawdę chore, uzależnione od substancji psychoaktywnych, zepchnęliśmy do półświatka i coraz bardziej spychamy je na margines, w którym i tak już funkcjonują. Wydaje mi się to złe i nieskuteczne, jako że w jawnej i oczywistej sytuacji wykluczeń epatujemy wrogością wobec osób uzależnionych. Uzależnienie to poważny problem i należy szukać sposobów, aby osoby mające z tym problem „odmarginesować”. Trzeba otworzyć przestrzeń na działania, „przewietrzyć”, dać tym osobom trochę oddechu, by mogły podjąć świadome decyzje o tym, co dalej chcą robić ze swoim życiem. Leczyć się, bądź dalej tkwić w uzależnieniu. Na pewno jednak w niczym nie pomoże spychanie ich do ciemnego kąta.

Brnąc dalej w ten temat… Mam wrażenie, że o ile za czasów Marka Kotańskiego społeczeństwo zaczęło postrzegać narkomanów jako ludzi chorych i potrzebujących pomocy, tak teraz sprawy narkotyków krążą wokół przetrzepywania plecaków licealistów…

Tak faktycznie zaczęło się dziać i wynika to z wielu powodów. Jesteśmy narodem karzącym. Pomimo działań „Solidarności” i rozwoju ruchu obywatelskiego, nadal mamy archaiczne oczekiwania, że państwo pewne rzeczy załatwi za nas. W związku z tym, jeśli państwo ukarze „złych narkomanów”, to my – reszta społeczeństwa – będziemy się czuli bezpiecznie. A przecież dobrze wiemy z naszej własnej historii, że skuteczność państwa w rozwiązywaniu trudnych problemów społecznych jest ograniczona.

Ponad 90 procent licealistów przyznaje się, że ma już za sobą pierwszy kontakt z narkotykami. Nie wydaje mi się, żeby można było temu zapobiec. To przecież ciekawość, taka sama, jak przy próbowaniu pierwszego alkoholu czy inicjacji seksualnej…

Dokładnie tak. Jest wiele dowodów na to, że temu nie zapobiegniemy, bo to efekt funkcjonowania ludzkiej natury. Do tej pory wciąż za bardzo jesteśmy skupieni na tym, żeby ustrzec przed tym „pierwszym razem”. To sztuczne demonizowanie, które nie przynosi dobrych efektów. Rolą działań edukacyjnych i prewencyjnych powinna być pomoc osobie, która spróbowała i odczuwa z tego powodu pozytywne emocje. Ustrzeżenie jej od posunięcia się dalej, zatrzymanie procesu, którego efektem jest uzależnienie. Jeśli popatrzymy na szkody wynikające z używania substancji psychoaktywnych, to gros kosztów społecznych znajdziemy właśnie na etapie uzależnienia . Kradzieże, wybite szyby, zachwiane relacje społeczne i rodzinne… To nie są skutki pojedynczego zapalenia skręta.

Nie uważam oczywiście, że substancje psychoaktywne to dobra rzecz. Niemniej jednak, co nam przyjdzie z wydania zakazu szesnastolatkowi, żeby nie uprawiał seksu? Bardzo niewiele. Powstaje pytanie, czy wolimy udawać, przymykać oko, a później ze zdziwieniem czytać statystyki na temat niechcianych ciąż, zakażeń wirusem HIV, czy raczej mówimy: podejmujcie świadome, przemyślane decyzje, rozumiejąc, jakie mogą być tego skutki, i skupcie się na bezpieczeństwie swoim i swojego partnera. Takie myślenie i postępowanie nie odnosi się tylko do działań placówek wychowawczo-oświatowych. Dotyczy także rodziców i innych osób wspierających młodych ludzi w procesie dorastania. Nie zwalajmy tego tylko na państwo i jego politykę.

Jednym słowem edukować, nie karać?

Otóż to. Młodzi ludzie powinni mieć szansę na rozmowę, która odpowie im na pytanie, co dalej. Załóżmy sytuację, że młody człowiek popalający trawkę czy przyjmujący amfetaminę wie, że nie idzie w dobrą stronę. Spróbował jednak i po tym lepiej mu się uczy, łatwiej znosi pijanego ojca czy tak powszechną dzisiaj presję otoczenia. Powinien przede wszystkim mieć szansę, by móc z kimś o tym porozmawiać. Z kimś, kto wskaże mu, jak dalej działać bez uciekania się do używek. Taką osobą w placówkach oświatowych może przecież być szkolna pielęgniarka czy psycholog. Niestety, często dziecko, które przyzna się do tego typu dylematów, może wylądować u dyrekcji, ta zaś zawiadamia rodziców i radę pedagogiczną, a w konsekwencji młody człowiek zostaje wyrzucony ze szkoły. To tylko komplikuje i tak już trudną sytuację i kładzie się cieniem na jego dalszym życiu. Trzeba się zastanowić, co zrobić, by nie stawiać mu tej „krechy” w życiorysie.

Musimy znaleźć naszą własną drogę, aby przekazywać rzetelną i kompetentną informację na temat substancji psychoaktywnych, po to, byśmy mogli podejmować świadome, rozumne decyzje. U nas natomiast takiej informacji sankcjonowanej przez państwo praktycznie nie ma. W zamian istnieją różne formy demonizacji. Nie tędy droga. Nie można promować rozgardiaszu informacyjnego, a potem ludzi ścigać.

W Nowym Jorku pełniła Pani funkcję dyrektora Międzynarodowego Programu Redukcji Szkód, w którym jako jedna z pierwszych osób na świecie zajmowała się Pani udzielaniem merytorycznego i finansowego wsparcia ponad 200 projektom redukcji szkód w Europie Środkowej, krajach byłego Związku Radzieckiego, w Chinach i Indonezji. Jak Polska skorzystała z tych środków?

W Polsce wspieraliśmy dwa rodzaje działań. Jednym z nich było wprowadzenie substytucyjnego leczenia metadonem, a drugim wspieranie punktów wymiany igieł i strzykawek. Pomagaliśmy zacząć programy z użyciem metadonu w Zgorzelcu, Lublinie i Chorzowie. To było już ponad 10 lat temu. Do dziś nie wiem, czy była to dobra inwestycja, bo powolne tempo, w jakim rozwój tych programów się posuwa, mnie przeraża. Myślałam, że do dziś będzie ich w Polsce już kilkadziesiąt.

Są miasta wręcz przeciwne wprowadzaniu takiej formy leczenia… Z czego to wynika i kto o tym decyduje? Przecież w całej Europie korzysta z niej około 700 tysięcy osób uzależnionych, w Polsce dostęp do nich ma obecnie 1500 pacjentów…

Rzeczywiście tak się dzieje. Na Pomorzu mamy ogromną awanturę, bo pacjenci czekają, w Rzeszowie nie ma nawet dyskusji na ten temat, co oznacza, że ludzie chcący skorzystać z takiej pomocy muszą szukać jej poza granicami województwa. To doskonały przykład nieudolnego państwa. Przecież nasze prawo mówi: możesz, NFZ zapłaci, a ośrodków nadal nie ma… Niestety, wystarczy, że znajdzie się jedna osoba przeciwna tej metodzie i jest ona w stanie tak zagmatwać procedury, że ludzie mogą czekać na pomoc latami. Jesteśmy krajem popierającym abstynencję, nie zwracając zupełnie uwagi na dowody naukowe. WHO opublikowało właśnie wyniki badań skuteczności leczenia substytucyjnego. Jednoznacznie pokazują one plusy leczenia substytucyjnego i  powody, dla jakich jest ono  skuteczne. Dobrym przykładem w Polsce jest Warszawa, gdzie jest sześć takich programów. Dzięki temu pacjent może wybrać ośrodek blisko swojego miejsca zamieszkania. Ułatwia mu się w ten sposób i tak bardzo trudny proces budowania nowego życia. Szanuję oczywiście osoby, które pokonały nałóg po pobycie w ośrodkach zamkniętych. Należy jednak pamiętać, że większość z nich nie miała innego wyboru, bo nie miała dostępu do alternatywnych metod leczenia. Twarde dane są oczywiste: ponad 80% uzależnionych leczonych metodą abstynencyjną w ciągu roku powraca do nałogu. I to nie dlatego, że są to osoby o słabym charakterze lub też niedostatecznie się starają. Taka właśnie jest definicja uzależnienia – jest to choroba przewlekła i nawracająca.

Chcąc podsumować… Jak ocenia Pani spożytkowanie środków publicznych na przeciwdziałanie narkomanii w Polsce w okresie obowiązującej aktualnie ustawy?

Za około dwa miesiące wyjdzie raport ISP, który oszacuje koszty ścigania przestępstw narkotykowych. Są one zatrważająco duże. Mamy też informację z NFZ-u, na co wydajemy pieniądze publiczne, i tu zdecydowanie prym wiedzie leczenie abstynencyjne. Martwi to, że udział wydatków na leczenie jest znikomy w porównaniu z tym, ile wydajemy na sądy, prokuraturę i policję w wyniku ścigania drobnych przestępstw narkotykowych.

Pojawił się ostatnio również nowy pomysł, który także poruszył wspominany na początku młody gdańszczanin: „wskaż nam swojego dilera, a cię wypuścimy”. Ma to podobno zredukować wydatki na ściganie i koszty sądowe związane z procesami drobnych „konsumentów”. Co Pani myśli o tej propozycji?

Szczerze? Martwi mnie to bardzo. Z prostego względu: Nikt nie lubi kapusia. Taka sytuacja stwarza bezpośrednie zagrożenie dla osoby zatrzymanej. Jasne jest przecież, że jeśli została wypuszczona, oznacza to, że „sypnęła”, i nikt już nie będzie jej w stanie zapewnić bezpieczeństwa. Jeśli taka osoba nie zdecyduje się zaś na współpracę, zostaje z wyrokiem, który przez 10 lat będzie widniał w kartotekach. Nie jest to metoda na rozwiązanie problemów, ale raczej ich pogłębianie, bo w ten sposób spycha się ją na społeczny margines. Z drugiej jednak strony należy powiedzieć, że niczego takiego w projekcie nowej ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii nie ma.

Czyli sprawa została wykreowana przez media?

To raczej nadinterpretacja wynikająca z mało klarownych sformułowań, które spowodowały, że kołowrotek zaczął się kręcić. Nie możemy przewidzieć, co stanie się w przyszłości z tekstem nowej, przygotowanej ustawy, kiedy trafi ona do sejmu. Na dziś żaden taki zapis na pewno nie istnieje. Pozostaje nam wierzyć, że mamy mądrych, racjonalnych polityków, którzy staną po stronie nauki i wiedzy, a nie demonizacji i strachu.

Co zatem nowa ustawa przewiduje i na jakie tory kieruje działania zmierzające do przeciwdziałania narkomanii w Polsce?

Idzie w stronę edukacji i szansy na wyjście z uzależnienia. Przewiduje między innymi to, by ludzi zatrzymanych za posiadanie substancji psychoaktywnych kierować do ośrodków, w których uzyskają poradę i które pomogą im podjąć decyzję o dalszych swoich losach. Decyzję o tym, czy świadomie chcą brnąć w uzależnienie i sami spychać się na margines społeczny. Nie będzie ich natomiast w to podziemie popychać. Ważne, by pamiętać, że nie tylko działania państwa i polityków decydują o naszych sprawach. Akcja „My, Narkopolacy” daje nam możliwość działania i zabrania głosu w tej sprawie. Można podpisać apel w kwestii niekarania za samo posiadanie narkotyków. Można też wstawić się za młodym gdańszczaninem, żeby pokazać bezsens obecnych działań. Nie czekajmy, aż ktoś zrobi coś za nas!

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kasia Malinowska
Kasia Malinowska
Specjalistka w dziedzinie zdrowia publicznego
Specjalistka w dziedzinie zdrowia publicznego. Kieruje Programem Międzynarodowej Polityki Narkotykowej w Open Society Institute. Wcześniej zajmowała się polityką wobec HIV/AIDS, w latach 90. współtworzyła pierwszy w Polsce narodowy program walki z AIDS.
Zamknij