Kraj

Łódzki front walki z dopalaczami

Polskie samorządy prześcigają się w pomysłach, jak pozbyć się dopalaczy. Kolejną odsłonę akcji możemy obserwować w Łodzi. Tamtejsi urzędnicy głoszą z dumą: "Rozszerza się łódzki front walki z dopalaczami".

W ostatnich dniach na chodnikach przed łódzkimi smart shopami pojawiły się kontury ludzkich ciał, które przypominają policyjne badania miejsca zbrodni. Akcja ta jest kolejną odsłoną trwającej od kilku miesięcy kampanii Tylko słabi gracze biorą dopalacze prowadzonej przez Urzędu Miasta Łodzi. Jednym z jej elementów był wyprodukowany za 20 tysięcy złotych spot reklamowy, w którym udział wziął Marcin Gortat. Na oficjalnej stronie kampanii antydopalacze.lodz.pl można obejrzeć zdjęcia z konferencji komisarza Sadzyńskiego czy dowiedzieć się, że „władze miasta zapowiadają, że w wojnie z legalnymi narkotykami się nie poddadzą”. O samych dopalaczach informacji jest niewiele.

Ta intensywność działań nie jest przypadkowa. Łódź to pierwsze miejsce w Polsce, gdzie pojawił się sklep z dopalaczami. Dziś w całym województwie jest ich ponad sto, czyli jedna czwarta wszystkich działających w Polsce. Oprócz tego, znajdziemy tutaj automaty z dopalaczami w sklepach osiedlowych oraz nocnych klubach. Głośno było też o dwóch podejrzanych zgonach, rzekomo po zażyciu dopalaczy. Sprawę oczywiście nagłośniły media, przechodząc do porządku dziennego nad faktem, że w ciałach zmarłych wykryto także inne substancje szkodliwe, a wiele osób przyjmowanych na oddział toksykologii znajduje się pod wpływem alkoholu. Nie ma jeszcze dowodów na to, że samo zażycie dopalacza, a nie np. wymieszanie kilku substancji, było przyczyną zgonów. Jednak od kilku miesięcy dopalacze stanowią dla władz i lokalnych mediów, przede wszystkim „Gazety Wyborczej”, problem numer jeden. Te drugie z reguły bez mrugnięcia okiem akceptują kolejne pomysły urzędników w imię wspólnej walki o nasze dzieci, które w przerwach między lekcjami wyskakują do pobliskich smart shopów.

Czego możemy się dowiedzieć z gazet o dopalaczach? Że są synonimem degeneracji, że sklepy z nimi powstają nawet na przeciwko kościoła, że powodują zejście na drogę przestępczą, a nawet śmierć. I należy je jak najszybciej wycofać ze sprzedaży, a rząd powinien skuteczniej szukać sposobu na ich delegalizację. We artykule pt. „Poskręcane trupy leżą przed łódzkimi smart shopami” o pomyśle urzędników wypowiada się nawet socjolog: „- Czy kolejna odsłona kampanii urzędu miasta nie jest zbyt drastyczna? – Moim zdaniem to bardzo dobrze, że jest drastyczna – mówi dr Paweł Daniłowicz z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego. – Dopalacze trzeba traktować jak narkotyki. W walce z nimi każdy chwyt jest dobry. Legalne narkotyki to problem społeczny, bo uzależnienia są chorobą społeczną – dodaje”.

Dyskusja o dopalaczach miała szansę być zaczynem większej debaty o polskiej polityce narkotykowej. Niestety tak się nie stało. Niewiele osób próbuje publicznie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego dopalacze są tak popularne? Czy przypadkiem nie dlatego, że na substancje psychoaktywne zawsze będzie popyt, a w sytuacji, kiedy dotychczasowo zażywane środki stają się nielegalne, wolny rynek prędzej czy później wypełni powstałą lukę?

Uczynienie dopalaczy przedmiotem medialnej histerii i brak rzetelnej dyskusji uniemożliwia choćby postulowanie prób ustalenia niebezpieczeństw z nimi związanych. Zakazywanie kolejnej substancji wchodzącej w skład dopalaczy mija się z celem – powoduje, że producenci zastępują je innymi, mniej znanymi środkami. Natomiast zakazanie dopalaczy jako takich jest ze względów prawnych niemożliwe. W wyniku obowiązujących regulacji, dopalacze są sprzedawane jako produkty nie do spożycia, lecz artykuły kolekcjonerskie – przepis nie nakłada wymogu umieszczenia ich składu na opakowaniach. Trudniej jest więc pomóc w przypadku przedawkowania nieznanej substancji. Dopalaczy nie wykrywają także narkotesty. To najczęściej mieszaniny substancji o różnorakim działaniu, których wpływ na ludzki organizm nie jest do końca znany.

Obecnie stosowane metody walki z dopalaczami – delegalizacja i zastraszanie społeczeństwa – nie osiągną oczekiwanych skutków. Podobną porażkę widzimy w przypadku wojny z narkotykami. Czy nasze państwo wkrótce zechce wsadzać ich użytkowników do więzień, podobnie jak osoby posiadające niewielkie ilości marihuany? Kształt obecnej Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii jest krytykowany przez coraz liczniejsze głosy. Mimo wcześniejszych nieśmiałych deklaracji rządu PO dotyczących liberalizacji prawa, ekipa Tuska, a także wiele samorządów woli iść w stronę zakazywania, straszenia, grożenia Urzędem Skarbowym i kontrolami osobistymi. Po raz kolejny w debacie publicznej zażywanie substancji psychoaktywnych utożsamiane jest z uzależnieniem, osoba uzależniona z przestępcą, a „narkotyki” – te legalne i nielegalne – ukazywane są jako substancje nieporównywalnie groźniejsze niż zabijający o wiele więcej osób alkohol czy papierosy.

Jedna z najbardziej aktywnych w walce z dopalaczami osób, posłanka PO Agnieszka Hanajczyk, docenia starania Łodzi, która w jej mniemaniu stała się wzorem do naśladowania przez inne miasta.

Na wspomnianej stronie antydopalacze.lodz.pl można przeczytać, że „dystrybutorzy mają coraz lepsze pomysły na upowszechnianie „niewinnego” obrazu dopalaczy. Określenie „artykuły kolekcjonerskie” pobiło chyba wszelkie rekordy cynizmu”. Ja pokusiłabym się o stwierdzenie, że to działania władz (oraz idących ich śladem mediów) biją wszelkie rekordy cynizmu. Zamiast chociażby zadać sobie pytanie „dlaczego właśnie w biednej Łodzi, posiadającej jeden z najwyższych wśród dużych miast wskaźników bezrobocia, dopalaczy jest najwięcej?” urzędnicy wolą zarządzać swoimi obywatelami poprzez wzbudzanie strachu (przy pełnym poparciu autorytetów naukowych, bo przecież kampania musi być odpowiednio drastyczna). Przerażeni rodzice oglądający malowane farbą na chodniku kształty przypominające obrysy zwłok mogą stać się o wiele posłuszniejszymi obywatelami.

Nasi politycy nie po raz pierwszy pokazują, że bardziej niż realne działania, obchodzi ich sfera symboli. W czerwcu zgierscy radni niemal jednogłośnie (tylko jeden z nich był przeciwny) przyjęli uchwałę delegalizującą dopalacze, jednak sam Minister Kwiatkowski przyznał, że nie ma ona mocy prawnej. Mimo tego pochwalił cenną inicjatywę. Także radni Bełchatowa zademonstrowali (bo jak to inaczej nazwać?) swój sprzeciw wobec dopuszczania do obrotu dopalaczy – przyjęli odpowiednią uchwałę, która również nie ma mocy prawnej. Po to, żeby – jak twierdz prezydent Bełchatowa Marek Chrzanowski, pomysłodawca całego przedsięwzięcia – ich sprzeciw został zauważony na szczeblu centralnym. Jak powinniśmy interpretować tę manifestację niemocy? Będziemy walczyć do upadłego. Choćbyśmy byli przegrani, zanim do tej walki staniemy. Samorządowcy sami wpadają w pułapkę, którą zastawili na wyborców. Prowadzenie polityki strachu powoduje, że radni podejmują oczekiwane przez wyborców działania będąc świadomymi, że poruszają się w sferze, na którą nie mają wpływu. Nie mogą przecież przyznać, zwłaszcza tuż przed wyborami samorządowymi, że zakazywaniem niewiele da się zrobić, a rozwiązania problemu dopalaczy szuka wiele europejskich krajów, które nie zdecydowały się na liberalizację polityki narkotykowej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij