Kraj

Drogą Tea Party?

„Antykapitalistyczne” wypowiedzi Bronisława Komorowskiego w kontekście dopalaczy to zasłona dymna. PO wciąż reprezentuje interesy wielkiego kapitału.

Bronisław Komorowski podpisał pakiet ustaw antydopalaczowych. Można powiedzieć, że było jasne, że to zrobi, ale w całej historii platformianej walki z dopalaczami można wyczytać coś więcej. Mianowicie to, że ponad konstytucyjność i jakość prawa prezydent Komorowski ceni wyżej linię partyjną, a partia, która miała być rzekomo jedyną odtrutką na oszołomstwo PiS-u idzie w stronę Tea Party. A wraz z nią, cała polska polityka.

Skleroza?

Zanim napiszę coś więcej, przypomnę kilka faktów, które być może powtarzam do znudzenia, ale o których zapomnieć nie wolno.

– Tak powinno być, że państwo reaguje szybko na lawinowe narastające zagrożenie, a to zagrożenie powstało stosunkowo niedawno, narasta w sposób lawinowy i musimy dać rządowi szybko narzędzie działania – miał powiedzieć prezydent podpisując nowe prawo. Otóż, panie prezydencie, jest to bzdura. Smart drugs są w Polsce obecne od kilku dobrych lat (bliżej dziesięciu niż dwóch, dokładnie nie pamiętam), przynajmniej od czasów, gdy w sklepach internetowych można było jeszcze kupować legalnie nasiona konopi indyjskich. Te same sklepy sprzedawały smart drugs. Jeśli natomiast chodzi o sklepy nieinternetowe, które zapewne miał prezydent na myśli, to one też nie są nowością. Istnieją od ponad dwóch lat. Prawdą jest, że ich popularność rosła lawinowo, ale to dlatego, że z jakichś dziwnych powodów przez ponad półtora roku w zamrażarce leżał projekt ustaw SLD, który najprawdopodobniej ograniczyłby ilość sklepów (przy okazji załatwił sprawę sprzedaży w internecie, której podpisany przez Komorowskiego projekt nawet nie dotyka). Przypomnę, że specjalistą od trzymania projektów w zamrażarce, był nikt inny, jak marszałek Bronisław Komorowski. Nie wiem więc, czy obecny prezydent ma aż tak słabą pamięć, czy tak głęboko gardzi ciemnym ludem, że jest gotów mu wciskać nawet najbardziej absurdalne bzdury.

I jeśli ktoś myśli, że delegalizacja sprzedaży dopalaczy wyeliminuje je z rynku, to się głęboko myli. To, co znajduje się w Polsce, będzie upłynnione. Na czarnym rynku.

„Na granicy prawa”

Głębszy problem leży jednak w tym, że ustawy, które podpisał prezydent są prawem pisanym na kolanie, na – nie bójmy się tych słów – polityczne zamówienie i potrzebę chwili, bez specjalnego oglądania się na Konstytucję. Mimo że podczas procedowania w senacie, prawnicy nie zostawili na nowelizacji suchej nitki, prezydent ją podpisał. Banałem jest stwierdzenie, że takie stanowienie prawa jest jego psuciem. Nie chodzi tu tylko lekceważenie porządku konstytucyjnego, podstawy współczesnych demokracji parlamentarnych. Chodzi również, a być może przede wszystkim, o sposób ogłoszenia wojny z dopalaczami. Premier, używając militarystycznej retoryki, poinformował społeczeństwo, że jego samego i jego władzy prawo nie obowiązuje. Prezydent, wykonawca woli Donalda Tuska, stan ten usankcjonował post factum.

Skojarzenia ze stanem wyjątkowym w wersji pop (swoją drogą, Tusk nazywał to „stanem nadzwyczajnym”) są tutaj jak najbardziej na miejscu: wódz w momencie zagrożenia wspólnoty zawiesza prawo i wskazuje wroga. Nie jest pierwszy raz, kiedy premier Tusk posuwa się do takich chwytów. Po raz pierwszy miało to miejsce przy deklaracji o przymusowej farmakologiczne kastracji pedofilów. Następnie w odniesieniu do jednorękich bandytów. Pytanie, jak ma się to do demokracji. Podpowiem: nijak.

Neoliberalny „antykapitalizm”

Najbardziej uderzające w wypowiedziach Tuska i Komorowskiego były wątki antykapitalistyczne. Premier mówił o braku litości dla tych, którzy dla chcą zysku zamienić życie młodych ludzi w piekło uzależnienia, prezydent argumentował, że wolność gospodarcza może być ograniczona ze względu na dobro obywateli. Jest to zrozumiałe (i dość typowe dla ruchów populistycznych) posunięcie w dobie kryzysu, w którym pierwszoplanową rolę odgrywały instytucje antykapitalistyczne. Naiwnością byłoby jednak brać te deklaracje czołowych polityków poza antykapitalistyczny skręt. Nacisk na komercjalizację służby zdrowia, edukacji od poziomu podstawowego po wyższy (edukację przedszkolną udało się skutecznie skomercjalizować z widomymi skutkami), rozpaczliwe próby utrzymania ogromnie kosztownego dla państwa i obywateli a bardzo zyskownego dla korporacji systemu emerytalnego pokazują, że PO wciąż reprezentuje interesy wielkiego kapitału. Przy nich nawet „król dopalaczy” to płotka, którą można poświęcić.

W tym neoliberalnym „antykapitalizmie” Platforma Obywatelska coraz bardziej przypomina rewers amerykańskich populistów z Tea Party Movement. Tea Party, pokazując palcem na bogate elity i żyjących w dekadencji właściwie niezwalnialnych prezesów korporacji, broni zwykłych amerykanów przed… interwencją rządową i podnoszeniem podatków dla najlepiej zarabiających, na które odpowiedzią mają być cięcia podatkowe i ulgi (tylko) dla najbogatszych. PO z kolei broni maluczkich przed handlarzami piekłem uzależnienia, drugą ręką przepychając rozwiązania w tych maluczkich najbardziej uderzające. Tym co je łączy jednak, jest żerowanie frustracjach spowodowanych nierównościami społecznymi i sprzeciwie wobec (napędzanej przez kapitalizm) żądzy zysku w imię wzmacniania najbardziej nieegalitarnej i oligarchicznej jego formy. (Neo)liberalizm stosowany to niemal nieograniczona władza ponadnarodowych korporacji utrzymywana populizmem klasy politycznej wymierzonym w dogodnych wrogów: imigrantów, wysokie podatki, dopalacze, drobny hazard. Nawet jeśli neoliberalni „antykapitaliści” szczerze przejmują się losem poszkodowanych, to ich działania nie będą mogły poprawić ich losu, ponieważ źródła ich niedoli (niezależnie od tego, czy jest to za niskie wynagrodzenie za ciężką pracę, czy uzależnienie od narkotyków) lokują w moralnym zepsuciu „złoczyńców”, nie zaś w mechanizmach społecznych, które na takie praktyki pozwalają. Porównanie z Tea Party nie ma służyć dyskredytacji przez porównanie do oszołomów (uważam, że wiele wściekłości nagromadzonej w dole społeczeństwa amerykańskiego jest słuszna, lecz źle ukierunkowana). Mam wrażenie jednak, że tylko takie spojrzenie z ukosa potrafi pokazać prawdziwą twarz populizmu Platformy Obywatelskiej.

Dziwny mutualizm

Niedawno Adam Michnik powiedział, że konflikt polityczny w Polsce toczy się obecnie między populizmem a’la Berlusconi (to PO) a autorytaryzmem w stylu Putina (PiS, oczywiście). Tego rodzaju podział niestety nie oddaje faktu, że PiS i PO się wzajemnie wspierają. PiS utrzymuje swój elektorat mianując się ostatnim obrońcą Narodu i honoru jego bohaterów, natomiast PO mobilizuje wyborców jako jedyna szansa na zdrowy rozsądek w polityce. W Polsce mamy raczej do czynienia z dwiema twarzami populizmu produkowanego przez neoliberalny kapitalizm, dwiema twarzami Tea Party. Oba jego warianty są groźne dla demokracji, bo swoim spektakularnym charakterem, na który nabiera się wielu publicystów, betonują scenę polityczną. Sprawa dopalaczy w tym kontekście jest tylko symptomem dużo głębszego i bardziej fundamentalnego procesu społeczno-politycznego, w którym z jednej strony rynek będzie utrzymywał swoje panowanie dzięki zamkniętej scenie politycznej, zaś klasa polityczna będzie utrzymywała swą legitymację nie z demokratycznych wyborów, lecz z okresowego wprowadzania stanów nadzwyczajnych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij