Nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii kładzie nacisk na leczenie i pomoc osobom zażywającym narkotyki, a nie na ich karanie. Stwarza też możliwość odstępowania od ścigania konsumentów narkotyków.
Niedawno w Kalwarii Zebrzydowskiej policja rozbiła groźną szajkę handlarzy. Stanowili ją dwaj maturzyści. Zabezpieczono przy nich niecały gram (!) marihuany. Tak właśnie wygląda większość postępowań w sprawach o narkotyki. Prowadzonych z pasją przez organy ściągania za pieniądze podatników.
Panie Doktorze jawnie i chętnie przyznaje się Pan do tego, że jest zwolennikiem legalizacji narkotyków. Nawet więcej. Aktywnie działa na jej rzecz. Prawnik, nauczyciel akademicki i narkotyki? Dlaczego?
Dr Mateusz Klinowski: Zadecydowały doświadczenia osobiste. Wielu moich znajomych stało się ofiarami długoletniej konsumpcji narkotyków. Oraz – dodatkowo – państwowych represji, jakie w związku z tym ich spotkały. Zaszkodzili sobie prowadząc rokendrolowy tryb życia, a do tego Polska potraktowała ich z buta – zamiast pomocy oferując więzienie…
W Polsce karze się ludzi za branie narkotyków?
Oczywiście. Problem polega właśnie na tym, że dziesięć lat temu politycy zdecydowali, że posiadanie narkotyków jest na tyle poważne przestępstwo, iż powinno być karane więzieniem. Niezależnie od celu posiadania oraz ilości posiadanych środków. W ten sposób w ostatniej dekadzie staliśmy się absolutnym europejskim liderem, jeśli chodzi o karanie więzieniem za konsumpcję narkotyków. Przecież największą grupą posiadaczy są właśnie konsumenci narkotyków. Bijemy na głowę wszystkich z wyjątkiem Chorwacji i Białorusi. Kary idą w tysiące.
Mówi Pan o tysiącach wyroków. Uważa Pan, że posiadanie nie powinno być karane?
Karanie posiadania narkotyków miało służyć walce z dealerami. I co? Za handel narkotykami skazywanych jest niezmiennie tyle samo osób. O 1500% wzrosła zaś liczba kar za posiadanie. Badania pokazują, że karani są na ogół ludzie młodzi, niemający nic wspólnego z przestępczością zorganizowaną, posiadający znikome ilości marihuany.
Decydują o tym same przepisy czy też praktyka ich stosowania?
To przede wszystkim kwestia złego prawa. Nie można zakazywać posiadania narkotyków i liczyć, że policja będzie ścigać tylko dealerów. Ściga się kogo popadnie. W dodatku prawo egzekwowane jest z zastanawiającą surowością. Kary więzienia za posiadanie nawet minimalnych ilości zakazanych używek orzekane są częściej i w większym wymiarze niż wynikałoby to z porównania z rzeczywiście społecznie szkodliwymi zachowaniami, jak kradzieże, rozboje, pobicia czy gwałty!
Ktoś, kto codziennie pali marihuanę i hoduje ją na własne potrzeby, ma w domu setki gramów. Za taki czyn może wylądować w więzieniu na długie lata. To nie mieści się w głowie.
Koszty społeczne takiego ustawodawstwa są ogromne. Do tego dochodzą wymierne straty finansowe. Niedawno opublikowany raport Instytutu Spraw Publicznych dowodzi, że karalność posiadania narkotyków kosztuje 80 mln złotych rocznie. Te pieniądze powinny iść na leczenie i zapobieganie narkomanii.
Sugeruje Pan, że zamiast na ściganie lepiej wydawać pieniądze na terapię?
Za ułamek wymienionej przeze mnie kwoty moglibyśmy objąć terapią substytucyjną WSZYSTKICH uzależnionych od heroiny w Polsce. To byłoby faktyczne zapobieganie narkomanii.
Teraz w Polsce nie leczy się narkomanów?
Faktyczny monopol na leczenie posiada Monar, organizacja skupiająca ośrodki stosujące wątpliwej jakości metody – kosztowne, nieefektywne i przestarzałe. Na świecie uzależnienie od opiatów leczy się poprzez substytucję. U nas politycy wolą finansować Monar, którego przedstawiciele, na czele z Prezes – Panią Jolantą Koczurowską, wykorzystując autorytet tej instytucji, legitymizują obecny stan prawny. Twierdząc, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Metoda substytucyjna jest o wiele tańsza i znacznie bardziej skuteczna. Ale pomysłem Monaru na leczenie jest abstynencja. Jej przeciwieństwo. Substytucję Monar traktuje z podejrzliwością, próbując – wbrew stanowisku pozostałych organizacji pozarządowych zajmujących się pomocą osobom uzależnionym – tak wpłynąć na kształt prawa, aby utrudnić osobom potrzebującym do niej dostęp.
Coś, co wszędzie w Europie traktowane jest jako jeden z podstawowych sposobów leczenia uzależnień od heroiny, w Polsce, zdaniem Monar, ma być środkiem ostatecznym, limitowanym i stosowanym na końcu.
A czy dostępność narkotyków nie zmniejszyła się za sprawą restrykcyjności polskiej ustawy?
Ani trochę. Stało się odwrotnie – wzrosła. Wskazują na to m.in. spadające ceny. Innego efektu nie można było się spodziewać. W moc obostrzeń nie wierzą zresztą sami funkcjonariusze organów ścigania. Policjanci, prokuratorzy i sędziowie zapytani przez ankieterów Instytutu Spraw Publicznych o to, jak oceniają sensowność karalności posiadania, nie ukrywają, że nie realizuje ona żadnego z zakładanych celów – nie zapobiega sięganiu po narkotyki, nie odstrasza, nie pomaga zwalczać narkomanii, nie ogranicza handlu. Do tego dochodzi jeszcze kwestia naruszeń praw i swobód obywatelskich.
???
Obowiązujące prawo jest sprzeczne z Konstytucją. Dzisiaj właściwie każdy w oczach policjanta może uchodzić za podejrzanego o posiadanie narkotyków. Policja skwapliwie z tego korzysta. Rutynowo zatrzymuje się przypadkowych ludzi, przetrząsa im kieszenie.
Aż 48% policjantów i 42% prokuratorów w Polsce przyznaje się do tego, że za posiadanie ścigają ludzi, którym nie udowodniono posiadania narkotyków! Niektórzy z nich twierdzą, że dotyczy to większości (sic!) prowadzonych przez nich spraw!
Gdy niedawno dyskutowano zakaz palenia w miejscach publicznych, od lewa do prawa słychać było pełne oburzenia głosy polityków broniących swobód obywatelskich. Wicemarszałek Sejmu RP, Stefan Niesiołowski mówi, że zakaz palenia w barach stanowi przykład represjonowania obywateli, a jednocześnie kilkanaście tysięcy ludzi rocznie jest skazywanych przez sądy na karę więzienia, bo mają przy sobie jakieś nieznaczne ilości marihuany czy amfetaminy.
Na czele naszego państwa stoi Donald Tusk – zadeklarowany przecież palacz marihuany. Co on, albo senator Piesiewicz – autorytet moralny – zrobili dla młodych ludzi, których rządzone przez nich państwo skazuje na kary więzienia?
Polska Sieć ds. Polityki Narkotykowej, w której Pan działa, przygotowuje jakieś projekty zmian? Co chcecie osiągnąć?
Sieć jest organizacją pozarządową, która grupuje ekspertów różnych dziedziń zajmujących się rozmaitymi aspektami narkomanii i polityki narkotykowej. Walczymy o zmiany, ale na obecnym etapie najważniejsze dla nas jest wsparcie dla projektu nowelizacji Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, który przygotowało Ministerstwo Sprawiedliwości. Nowelizacja kładzie nacisk na leczenie i pomoc osobom zażywającym narkotyki, a nie na ich karanie, co miało miejsce dotychczas.
Nowelizacja stwarza też możliwość odstępowania od ścigania konsumentów narkotyków. Trudno powiedzieć, na ile przełoży się to na poprawę sytuacji.
A jak wygląda sytuacja w innych krajach? Przecież wszędzie posiadanie narkotyków jest przestępstwem. Wszyscy się mylą?
We wszystkich krajach europejskich posiadanie narkotyków uznane jest za przestępstwo. To wynik porozumień międzynarodowych. Wszędzie jednak przyjęto rozwiązania, które faktycznie oznaczają tolerowanie posiadania i konsumpcji narkotyków. Wszędzie – poza Polską.
Modelowym przykładem jest Holandia, gdzie toleruje się nie tylko posiadanie, ale także sprzedaż pewnych ilości marihuany i innych substancji psychoaktywnych. Wbrew doniesieniom prasowym model holenderski jest sukcesem. O jego przyszłości rozmawiałem w grudniu w Amsterdamie na specjalnym spotkaniu z przedstawicielami holenderskiego Ministerstwa Zdrowia.
Ale przecież nie wszystko wygląda tak różowo. Choćby problem narkoturystyki…
Za jego wystąpienie nie odpowiada przecież tolerowanie obrotu narkotykami przez Holendrów, lecz polityka sąsiednich krajów, które takiej tolerancji nie przejawiają.
Ilość „narkoturystów” dowodzi, że w Europie istnieje spory popyt na marihuanę. Polacy też tam jeżdżą?
Nieczęsto. Już prędzej będziemy wybierać się do Czech, o których ostatnio stało się głośno. Czesi nie zrobili jednak niczego szczególnego. Określili tylko dokładnie, jaka ilość narkotyków jest „nieznaczna”. Dla opinii publicznej i polskich polityków przyjęte przez nich liczby są szokiem, ale to przecież europejski standard. Nic niezwykłego.
Są tacy, którzy mówią, że marihuana jest groźna, bowiem prowadzi do sięgania po inne, bardziej szkodliwe narkotyki. Łatwiejszy dostęp do niej tylko zwiększy liczbę uzależnionych…
To mit. Według wiarygodnych danych podawanych przez Europejskie Centrum Monitoringu Narkotyków i Narkomanii, marihuanę regularnie pali mniej więcej 12 mln dorosłych Europejczyków, podczas gdy liczba regularnych konsumentów wszystkich pozostałych narkotyków nie przekracza 5 mln.
W Polsce zaczyna się też wreszcie otwarcie mówić się o medycznych zastosowaniach uznawanych za narkotyki substancji. Marihuana przynosi ulgę w cierpieniu wielu osobom, podobnie jak opioidowe, podobne do heroiny, środki przeciwbólowe. Lecz polscy lekarze zwyczajnie boją się je stosować.
Vicodin – silnie uzależniający lek, polskiej widowni znany z serialu Dr. House, jest najczęściej przepisywanym na receptę lekiem w USA. Wyprzedza nawet antybiotyki. U nas w leczeniu bólu jest praktycznie nieznany. To nie przypadek. Efektem tego jest cierpienie pacjentów.
Boli, ale przynajmniej nie sięgają po narkotyki…
Jeżeli, jak Pan twierdzi, nie ma uzasadnienia dla karania za posiadanie i istnieje duży popyt na miękkie narkotyki, to czy można uznać, że legalizacja jest nieuchronna?
Legalizacja narkotyków jest przesądzona. Pytanie tylko, kiedy ona nastąpi. USA, kraj, w którym 40 lat temu zaczęła się wojna z narkotykami, a której przejawem jest karalność posiadania i uznanie konsumentów narkotyków za przestępców, dokonał w ostatnim czasie radykalnego zwrotu w swojej polityce względem nielegalnych używek.
14 Stanów już zalegalizowało produkcję, handel i konsumpcję marihuany dla celów medycznych. W opinii publicznej zaszły tak znaczne zmiany, że nawet konserwatywni politycy opowiadają się za dalszą liberalizacją prawa.
Na to wszystko nakłada się sytuacja w Meksyku, której opanowanie możliwe jest tylko poprzez podkopanie ekonomicznych podstaw istniejącego tam czarnego rynku. A więc – ostatecznie – poprzez przeniesienie i zalegalizowanie produkcji głównego towaru eksportowego karteli – marihuany – do USA. Stany po prostu nie mają już wyjścia. Ich podejście, skopiowane częściowo dziesięć lat temu przez Polskę, zbankrutowało.
A Europa?
Zmieni się prawo międzynarodowe, zmieni się sytuacja w Europie. To tylko kwestia czasu.
Naprawdę wierzy Pan, że w naszym kraju możliwa jest tak radykalna zmiana?
Nie tylko w kwestii narkotyków polską klasę polityczną cechuje ignorancja. Jesteśmy skansenem, gdzie wciąż toczy się wojna z narkotykami, którą świat już dawno zakończył. To trzeba zmienić.
Musimy zacząć wywierać nacisk na rządzących. Jeżeli nie zaczniemy domagać się realizacji naszych praw i wolności, w tym prawa do skutecznego leczenia, przynoszącego ulgę w cierpieniu, politycy sami z siebie niewiele zrobią. Żyją przecież w cieniu sondaży.
Lecz czy nie jest tak, że obywatele Polski w istocie popierają podejście represyjne?
Owszem, duża część opinii publicznej w Polsce popiera surowe karanie „narkomanów”, wychodząc z założenia, że to działa. Że uchroni ich dzieci przed wirusem narkomanii. W takich sytuacjach przed oczyma zawsze staje obraz brudnego i schorowanego człowieka szukającego kolejnej działki. Tymczasem konsumentów narkotyków tego typu już prawie nie ma. Dzisiejsi „narkomani” niczym nie różnią się od przeciętnego Kowalskiego. Tylko, że zamiast spędzać wieczór przy kolejnej puszce piwa, wolą sobie np. zapalić „skręta”. Obywatele tego kraju muszą wreszcie rozumieć, że narkotyki nie znikną, ponieważ będziemy zamykać ich konsumentów do więzień.
I że to dobrzy ludzie biorą narkotyki?
Też.
Od autora: Wywiad ten miał ukazać się w jednym z poczytnych portali internetowych. Dziękuję Tomkowi i Grześkowi za pomoc w redakcji rozmowy. Nice People Take Drugs jest hasłem kampanii organizacji Release. Jej celem jest walka ze stereotypem narkomanii i społeczną stygmatyzacją konsumentów narkotyków.