Kraj

Balicki: Zakaz nie rozwiąże problemu

Tusk użył we wszystkich wystąpieniach przeciw dopalaczom retoryki wojennej. Takie zarządzanie emocjami polega na wzbudzaniu niepokoju, a później obsadzaniu się w roli dobrego szeryfa.

Jan Smoleński, Krytyka Polityczna: W piątek Sejm głosami 400 posłów przyjął tzw. ustawę antydopalaczową. Jak pan głosował?

Marek Balicki*: Ja się wstrzymałem. Nie mogłem głosować „za”, ponieważ w ten sposób nie można stanowić prawa. We wtorek Rada Ministrów przyjęła pośpiesznie projekt ustawy, który okazał się daleki od doskonałości. Część z zapisów budzących wątpliwości komisji została skorygowana, ale wciąż pozostaje wiele zastrzeżeń – w tym również co do konstytucyjności pewnych zapisów. A problem jest zbyt poważny, żeby w ten sposób go rozwiązywać – dla poklasku i zyskania popularności w oczach opinii publicznej.

Ponadto nie wykorzystano różnych propozycji przygotowanych przez rządowych ekspertów, co wiemy z nieoficjalnych informacji. W pracach komisji, które trwały bardzo krótko, brakowało ekspertyzy specjalistów od prawa konstytucyjnego. Nie brał też w nich udziału żaden przedstawiciel ekspertów zajmujących się problematyką narkomanii.

Nie głosowałem przeciw – bo jasne jest, że jakieś regulacje muszą być wprowadzone i to w stosunkowo krótkim czasie, ale nie aż tak szybko, jak to zostało zrobione. Sklepy z dopalaczami zostały już zamknięte, więc teraz można było zrobić dobre prawo.

W środę odbyła się w sejmie debata o walce z dopalaczami. Sądząc po relacjach medialnych, nastroje wśród posłów były bojowe. Mógłby pan streścić jej przebieg?

To nie był najszczęśliwszy moment na dyskusję, bo projekt udostępniono dopiero w środę rano.  Debata sejmowa zaczęła się o godzinie jedenastej, ponieważ premier Donald Tusk urzęduje teraz w Sejmie i chce szybko wszystko załatwiać. W związku z tym nikt nie zdążył dokładnie zapoznać się z tym projektem. Ja również przejrzałem go tylko, więc w przemówieniu sejmowym nie odniosłem się do zapisów. To byłoby niepoważne.

Projekt składa się z kilku artykułów i w zasadzie sprowadza się do ogólnych zapisów dotyczących produkcji i obrotu. Nie dotyka kwestii importu czy zamawiania przez Internet tzw. środków zastępczych. Środki te zdefiniowane są bardzo ogólnie, co budzi wiele wątpliwości. Definicja składa się z dwóch części. Pierwsza mówi o substancji pochodzenia syntetycznego lub roślinnego w każdym stanie, zażywanych „zamiast” środka odurzającego lub substancji psychotropowej. To może być wszystko. Dopiero druga część mówi „lub w takich samych celach jak środek odurzający lub substancja psychotropowa”. To sformułowanie dość jasno pokazuje, o co chodzi. Natomiast „zamiast” może być używana nawet szklanka mleka i daj Boże, by tak się działo. Pojawia się też przepis, który upoważnia Sanepid do tego, by każdy produkt, wobec którego jest uzasadnione podejrzenie, że może stwarzać zagrożenie zdrowotne, zdjął z rynku, przebadał i stwierdził, czy nie stwarza takich zagrożeń zdrowotnych. Pierwsza rzecz, jaka się nasuwa na myśl, to wódka – przecież stwarza zagrożenia zdrowotne. To pokazuje, jak bardzo rządowy projekt jest niedopracowany.

Które rzeczy zostały poprawione?

Na przykład definicja środków zastępczych. Projekt zaproponowany przez Radę Ministrów był tak szeroki, że wszystkie legalne środki musiałyby zniknąć z rynku, włącznie z papierosami i alkoholem. Szef Rządowego Centrum Legislacji podczas prac komisji szybko zrozumiał, że tego się utrzymać nie da, ale nie wiem, czy zmiany są wystarczające. W przegłosowanej ustawie definicja środków zastępczych, choć nieco ściślejsza, pozostała kontrowersyjna i szeroka. Powoduje to, że wszystko, co nie jest legalne na podstawie innych ustaw – o żywności, kosmetykach czy o lekach – jest produktem nielegalnym i wprowadzanie do obrotu oraz produkcja zagrożone są karą finansową. Ale w przypadku niektórych produktów legalnych może pojawić się również taka wątpliwość, że dają się zakwalifikować jako dopalacze. Wtedy Sanepid rekwiruje taki towar i poddaje go badaniu.

Takich punktów jest dość dużo, niektóre są złożone. Np. na przepisy karne, które są w ustawie narkotykowej, nałożono w nowej ustawie przepisy dotyczące kar finansowych, które są wymierzane w trybie administracyjnym. Stosowanie tego w praktyce nie będzie łatwe. Nie mogłem tego poprzeć, nie mam zwyczaju głosować pod wpływem populistycznych emocji, nie po to się jest w Sejmie.

Przyjęta ustawa opiera się na zakazach. Czy prohibicja to dobre rozwiązanie problemu dopalaczy?

Ustawa nie zawiera przepisów karnych. Przewiduje karę pieniężną, jeśli ktoś wytwarza lub wprowadza do obrotu środek zastępczy. Ktoś, kto go posiada, nie podlega żadnej karze. Karę wymierza inspekcja sanitarna, nie sąd. Te przepisy są mniej represyjne niż przepisy wobec marihuany. To paradoks, bo marihuana jest bezpieczniejsza od większości środków psychoaktywnych, a bezpośrednio, jak wiadomo, w ogóle nie powoduje zgonów. Kara pozbawienia wolności, o której kiedyś wspominał minister Krzysztof Kwiatkowski, dotyczyła tylko sprzedaży nieletnim.

Problem dopalaczy wymaga kompleksowego podejścia. Przede wszystkim trzeba skończyć z tym, że coś o nieznanym składzie chemicznym jest sprzedawane jako przedmiot kolekcjonerski, a faktycznie służy do spożycia. To stwarza istotne zagrożenie. Rząd chyba pochopnie nie wykorzystał przepisów dotyczących obrotu gospodarczego, tzw. produktu zafałszowanego, bezpieczeństwa towarów i produktów. A szkoda, bo to była dość bezpieczna droga prawna, by rozwiązać problem dopalaczy. Był też projekt Sojuszu Lewicy Demokratycznej, który półtora roku przeleżał w zamrażarce. Gdyby został przyjęty, to nie mielibyśmy problemu z dopalaczami.

O co chodziło w projekcie SLD?

Projekt SLD został złożony w marcu 2009 roku, gdy problem sklepów z dopalaczami był jeszcze niewielki. Pierwszy sklep powstał pod koniec wakacji 2008 roku, siedem miesięcy później tych sklepów w całej Polsce mieliśmy dwadzieścia parę. Natomiast już pojawiały się sygnały, że sytuacja może się rozwinąć w złym kierunku.

Przed akcją rządu dopalacze oferowało około 1000 punktów.

Trzeba wziąć pod uwagę, że projekt był pisany w innych warunkach. Przewidywał licencjonowanie sklepów, tak jak w przypadku alkoholu. To gmina decydowałaby o tym, czy w ogóle chce mieć takie sklepy i ewentualnie wydawała pozwolenia. Produkt, który w języku projektu byłby używką, musiałby uzyskać akceptację ministra zdrowia, by mógł być w tych sklepach sprzedawany. Produkty miałyby być dostępne tylko dla osób powyżej 18 roku życia. Za łamanie ustawy przewidziane były kary w trybie administracyjnym. Projekt zawierał szereg innych przepisów dotyczących reklamy i internetu. Był bardziej kompleksowy i – w odniesieniu do sytuacji sprzed półtora roku – był dobry. Gdyby został uzupełniony o zmiany w ustawie narkotykowej, to można byłoby powiedzieć, że to działanie w dobrym kierunku.

Rozmawiamy o sprawie podaży dopalaczy. Skąd na nie popyt?

Tej sprawy rząd nie ruszył, a premier nie raczył powiedzieć, dlaczego Polska stała się tak wyjątkowym krajem w Europie, że dopalacze w ciągu ostatnich dwóch lat zyskały tak wielką popularność. Bo gdyby szukał odpowiedzi na to pytanie, musiałby przyznać, że niewątpliwie przyczyniły się do tego restrykcyjne przepisy w stosunku do tradycyjnych narkotyków, w szczególności do marihuany. Mam tu na myśli karanie za posiadanie niewielkich ilości na własny użytek. Młodzi ludzie mają tendencję do eksperymentowania, więc chcąc uniknąć kary, skierowali swoją uwagę na to, co jest legalne, a co okazało się groźniejsze od wielu tradycyjnych narkotyków, tak surowo traktowanych przez prawo. Konieczna jest zmiana polityki wobec narkotyków i odstąpienie od polityki karania za posiadanie niewielkich ilości na własny użytek. Zanim wybuchła „afera dopalaczowa”, Ministerstwo Sprawiedliwości skierowało odpowiedni projekt do komisji sejmowych. Mam nadzieję, że ta nowelizacja też zostanie poddana pracom komisji i uchwalona, bo jest niezbędnym elementem walki z dopalaczami. Ja uzupełniłbym projekt Ministerstwa o tabelę wartości granicznych, jasno mówiącą, jakie ilości środków psychoaktywnych są uznawane za niewielkie. Ze strony ekspertów zajmujących się polityka narkotykową pojawiła się propozycja sczegółowej tabeli, oparta na doświadczeniach innych krajów.

Inny ważny element to edukacja. Te 80 milionów złotych, które rocznie wydajemy na ściganie konsumentów marihuany, należy przeznaczyć na edukację z prawdziwego znaczenia. Nie straszenie, tylko rzetelne przekazywanie wiedzy oraz kształtowanie postaw asertywnych.

Nie obawia się pan, że po tym, jak rząd szybko „poradził” sobie z głośnym tematem dopalaczy, nowelizacja umożliwiająca odstąpienie od karania za posiadanie niewielkich ilości na własny użytek zaginie na długo lub zostanie odrzucona?

Militarny język, jakim posługuje się premier Tusk w sprawie dopalaczy, zawsze jest szkodliwy dla polityki narkotykowej. Obawiam się, że szkodą wynikającą z takiego podejścia może być odrzucenie tej potrzebnej nowelizacji. To byłoby najgorszym efektem tego wszystkiego. W czasie środowej debaty premier powiedział, że nie będzie depenalizacji posiadania na własny użytek, tylko doprecyzowanie przepisu, zgodnie z którym można odstąpić od karania. Warunkiem miałoby być doniesienie na dilera. Mówiąc coś takiego, premier udowadnia, że nie ma pojęcia, o czym mówi. W projekcie rządowym na szczęście jest to rozwiązane inaczej. Sytuacja wygląda jednak tak, że afera z dopalaczami może utrudnić konieczną depenalizację posiadania niewielkich ilości na własny użytek, bo stwarza przeciwny klimat. A premier tylko podgrzewa tę atmosferę – dla swoich doraźnych celów.

Czy do dopalaczy należy podchodzić jak do substancji potencjalnie groźnych, czy dawać im „kredyt zaufania”?

Wiele z tych dopalaczy, które były ostatnio szeroko konsumowane, okazało się groźniejsze od miękkich narkotyków. Są dużo większym zagrożeniem niż marihuana i co do tego trudno mieć wątpliwości.

Ale nie łudźmy się, że zakaz sprzedaży sprawę rozwiąże. To co w Polsce już jest, będzie upłynnione na czarnym rynku. Dopalacze będą dalej obecne, zejdą do podziemia. Tak stało się z mefedronem, wpisanym jakiś czas temu na listę substancji zakazanych.

Jak pan ocenia weekendową akcję przeciw dopalaczom? „Łódzki król dopalaczy”, jak efektownie nazwały go media, twierdzi, że była ona nielegalna.

W ustawie o inspekcji sanitarnej jest podstawa prawna do zajęcia towaru, nie ma natomiast podstawy prawnej do zamknięcia sklepu i to może stwarzać komplikacje. Natomiast nie byłoby to wszystko problemem, gdyby nie przeprowadzono akcji po to, by pochwalić się, jak to skutecznie potrafiliśmy zadziałać.

Popyt na dopalacze został częściowo wykreowany przez media, które informowały o kolejnych sklepach i o tym, co się w nich sprzedaje. To, co premier zrobił teraz – spektakularna konferencja prasowa, w tle inspektor sanitarny i policjant, ogłoszenie, że zdecydowano się działać na granicy prawa – to też może w jakiś sposób skłonić część nastolatków do eksperymentów z dopalaczami.

Nie boi się pan, że będziemy teraz mieli do czynienia z zarządzaniem społeczeństwem przy pomocy strachu – tak jak w USA, gdy rozpoczynano wojnę z narkotykami w latach 70. XX-wieku?

Zdecydowanie mam takie obawy. Co znamienne, Tusk użył we wszystkich wystąpieniach przeciw dopalaczom retoryki wojennej. Takie zarządzanie emocjami polega na wzbudzaniu niepokoju, a później obsadzaniu się w roli dobrego szeryfa. I Tusk robił to w różnych obszarach. Pamiętamy, jak to było z pedofilią, jak to było z hazardem czy z alkoholem. Jest szereg takich pól, w których premier stara się zarządzać emocjami społecznymi – wyłącznie instrumentalnie, dla celów doraźnych. To przypomina zachowanie Sarkozy’ego w stosunku do Romów.

Żeby była pełna jasność – uważam, że te wszystkie obszary, o których mówiłem, są problemami współczesnych społeczeństw. Ale sposób zarządzania nimi i związanymi z nimi emocjami jest groźny dla porządku demokratycznego. Groźna jest sytuacja, gdy premier wychodzi na konferencję prasową i mówi, że będzie działał na granicy prawa. Nie chcę bronić właścicieli sklepów z dopalaczami, bo ich działalność nie zasługuje na najmniejszą wyrozumiałość, natomiast do niektórych działań władz nie było podstawy prawnej. Zrozumiałbym jeszcze, gdyby rząd czasami posuwał się do takich działań „po cichu”. Nie mogą być one jednak powodem do dumy premiera chwalącego się nimi na konferencji prasowej. To jest podejście autorytarne, bardzo niebezpieczne. Nie tędy droga, chciałoby się powiedzieć.

*Marek Balicki – poseł na Sejm, były minister zdrowia, dyrektor Szpitala Wolskiego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jan Smoleński
Jan Smoleński
Politolog, wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW
Politolog, pisze doktorat z nauk politycznych na nowojorskiej New School for Social Research. Wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW. Absolwent Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie. Stypendysta Fulbrighta. Autor książki „Odczarowanie. Z artystami o narkotykach rozmawia Jan Smoleński”.
Zamknij