Świat

Mejia: Karabin nie rozwiązuje problemu narkotyków

Każda polityka narkotykowa ma swoje koszty, żadna nie jest perfekcyjna. Redukcja szkód również, ale rozwiązuje ona wiele problemów, z którymi polityka „zero tolerancji” sobie nie radzi.

Jan Smoleński, Krytyka Polityczna: W Kolumbii przez pewien czas posiadanie niewielkich ilości narkotyków nie było karane. Kilka miesięcy temu z powrotem skryminalizowano posiadanie. Wpisano to nawet do konstytucji. Dlaczego?

Prof. Daniel Mejia: Uznano, że polityka, która z jednej strony pozwala na posiadanie niewielkich ilości, a z drugiej podejmuje represyjne kroki w celu zmniejszenia produkcji – mówię o niszczeniu upraw roślin, z których powstają narkotyki – jest wewnętrznie sprzeczna. Była to jedna z ostatnich decyzji podjętych przez administrację poprzedniego prezydenta Kolumbii Alvaro Uribe. Postanowiono tę sprzeczność usunąć, wybierając gorszą opcję.

Poprzednie prawo było częścią większych zmian w polityce narkotykowej na kontynencie południowoamerykańskim. Co leżało u źródeł tej liberalizacji prawa, przyjętej w wielu państwach?

Dowody. Myślę, że zwyciężyło wreszcie podejście oparte na dowodach, a nie mrzonkach. Gdy popatrzysz, kto wprowadzał te zmiany, to zauważysz, że zawsze były to partie lewicowe lub liberalne, a konserwatyści byli im przeciwni. W Kolumbii zmiany zaproponowała lewica, a liberałowie je poparli. W pierwszej kadencji rząd Uribe nie ruszył tego prawa, ale już w drugiej tak.

Widać już jakieś negatywne skutki tego kroku wstecz?

O tak. Przede wszystkim policja stosuje racial i income profiling: wybiera sobie ofiary ze względu na ich wygląd – kolor skóry lub ubrania, jakie noszą. W praktyce ofiarami represji nie padają ludzie bogaci, tylko biedni. Policja podejrzewa, że będą źródłem problemów. I nie biali, tylko osoby o ciemniejszym kolorze skóry. Poza tym to prawo jest nieskuteczne. Zatrzymani za posiadanie zazwyczaj trafiają na 24 godziny do aresztu, a później są wypuszczani, bo wymiar sprawiedliwości nie ma możliwości, żeby zająć się również ich sprawami. Kryminalizacja posiadania w praktyce przekłada się więc tylko na to, że policja ma paragraf, dzięki któremu może zatrzymywać biednych i nie-białych.

Ale takie podejście wpycha osoby biedne w ręce kryminalistów.

To prawda, dlatego to jest głupie podejście. Co do tego nie mam wątpliwości. Problem polega na tym, że wielu zwykłych Kolumbijczyków korzysta z tego prawa, dzwoniąc na policję i mówiąc, że pod oknem siedzi młodzież, pali marihuanę i na pewno zaraz coś ukradnie. A policja tłumaczy, że robi tylko to, o co proszą ją obywatele – aresztuje tych, którzy rzekomo powodują problemy. Społeczeństwo jest bardzo konserwatywne.

A co rozumie pan przez „zwykłych Kolumbijczyków”?

Po szkole średniej, mieszkających w miastach, mających dzieci. Tacy ludzie są przekonani, że osoby zażywające narkotyki będą powodować problemy społeczne.

A to nie jest prawda?

Nie sądzę. Prawdą jest, że ci, którzy powodują problemy – kradną czy napadają – w przeważającej większości zażywają narkotyki albo są związani z produkcją lub handlem. Ale nieprawdą jest, że wszyscy zażywający powodują kłopoty. Niestety, ludziom te dwie rzeczy się mylą.

A co z osobami mieszkającymi na wsi? Też są tak konserwatywni?

Całe społeczeństwo kolumbijskie jest bardzo konserwatywne, jeśli chodzi o względy obyczajowe, również chłopi. Powiedziałbym nawet, że chłopi przede wszystkim.

Ale to przede wszystkim chłopi uprawiają kokę. Wiedzą, że z niej robi się narkotyki.

Kokę uprawia się na południu, przy granicy z Ekwadorem i Peru, oraz na wschodzie, przy granicy z Wenezuelą. Tamtejsi chłopi nie mają wielkiego wyboru. Nielegalne grupy zbrojne mówią im, że jeśli chcą żyć w tym miejscu, to muszą uprawiać kokę.

Ma pan na myśli guerrille czy prawicowe oddziały paramilitarne?

I jednych, i drugich.

A czy prawo penalizujące posiadanie nie spowoduje, że ludzie będą chętniej wspierać te grupy zbrojne?

Nie sądzę, by taka zmiana prawa doprowadziła do tego, że ludzie zaczną wspierać producentów narkotyków.

Pytam, ponieważ niszczenie upraw z początku doprowadziło do wzrostu poparcia dla FARC [1].

Penalizacja posiadania to inna sprawa i nie ma związku z biednymi chłopami produkującymi kokę. Natomiast prawdą jest, że im bardziej agresywnie rząd niszczy uprawy, tym bardziej ludzie wspierają FARC i są niechętni wobec policji jako instytucji – bo to policja zajmuje się w Kolumbii niszczeniem upraw, nie wojsko. To nie są spekulacje, są na to dane.

Chłopi są ewidentnymi ofiarami tej wojny.

Żadna grupa zbrojna tak naprawdę nie wspiera chłopów. Bronią tylko miejsc produkcji pasty kokainowej lub samej kokainy. Jeśli chłopi nie zgadzają się na produkcję, tracą swoją ziemię. Początkowo ELN [2] i FARC zapewniały podstawowe usługi społeczne na kontrolowanych przez siebie terenach, budowały drogi, ale gdy od 2000 roku za bardzo włączyły się w narkobiznes, przestały się tym zajmować. Wzrost produkcji koki w Kolumbii doprowadził do większej liczby zabójstw, większej liczby ataków ze strony nielegalnych grup zbrojnych i większej liczby desplazados, chłopów, którym siłą odebrano ziemię.

A skąd ten wzrost produkcji?

Uprawa koki wzrosła gwałtownie po tym, jak w 1994 roku zamknięto most powietrzny łączący kolumbijskie laboratoria przetwarzające pastę kokainową na kokainę z uprawami w Boliwii i Peru.

Co do FARC: straciły swoją polityczną twarz i zatraciły się w narkobiznesie. Przyczyn jest wiele. Po pierwsze plan Colombia, po drugie wojskowa polityka ograniczania porwań, która sprawiła, że narkobiznes był jedynym źródłem finansowania nielegalnej działalności. FARC niestety nie mają już lewicowego programu politycznego.

Dlaczego „niestety”?

Bo nie mają politycznych celów, które można by negocjować. Podczas negocjacji między rządem a FARC południe Kolumbii było przez trzy i pół roku wolne od wojsk rządowych. Niestety, nic nie udało się osiągnąć, FARC nie spisały nawet postulatów, które chciały negocjować. Pod koniec lat 80. partyzantka M-19 wynegocjowała porozumienie pokojowe z rządem i brała udział w pisaniu nowej konstytucji dla Kolumbii. Byli członkowie M-19 są teraz członkami lewicowych partii politycznych, jeden z nich startował na prezydenta. FARC nie zdecydowały się na to. Funkcjonowanie wolnej strefy sprawiło jedynie, że FARC mocniej osadziły się w narkotykowym biznesie. Wtedy – moim zdaniem – utracili swój kręgosłup ideologiczny.

Jak ze wzrostem produkcji łączy się plan Colombia?

Plan Colombia był wielkim projektem wojskowym, który zmniejszył liczbę porwań, wymuszeń, zabójstw, zapewnił bezpieczeństwo w wielu miejscowościach, gdzie nie było policji. To spowodowało, że grupy zbrojne – prawicowe i lewicowe – straciły źródło dochodu, jakim były właśnie porwania i wymuszenia, i zostały zmuszone do finansowania swojej działalności z narkobiznesu. Plan Colombia miał dwa cele. Po pierwsze chodziło o zmniejszenie produkcji kokainy i areału upraw koki o połowę w ciągu sześciu lat. To był „cel amerykański”.

Amerykański?

Tak. Dlaczego Kolumbia miałaby się przejmować produkcją kokainy, skoro i tak niemal wszystko jest eksportowane poza granice kraju? Po drugie chodziło o odebranie nielegalnym grupom zbrojnym kontroli nad niektórymi częściami kraju – na początku przez odcięcie ich od źródeł dochodu z narkobiznesu, a następnie wykorzystując pomoc wojska w walce z partyzantami. To już był cel kolumbijski. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, był całkowitym sukcesem. Natomiast jeśli chodzi o redukcję produkcji narkotyków – okazał się całkowitą porażką.

Ale przecież zajadłe niszczenie FARC doprowadziło do wielu naruszeń praw człowieka. Choćby mordowania niewinnych ludzi przez armię, po to, by wykazać się statystykami.

To prawda. Z powodu silnej presji na wyniki część armii dopuszczała się łamania praw człowieka. Nikt nie może temu zaprzeczyć. To były przestępstwa, które trzeba ścigać prawnie. Kolumbia będzie się borykać z tymi sprawami przez najbliższe dziesięć, dwadzieścia lat.

Ostatnie dwa lata administracji Uribe to był straszny bałagan. Myślę, że władze straciły kontrolę nad tymi zachętami, jakie wcześniej dawały w celu osiągnięcia wyników.

To wracamy do mojego pytania: czy kolejne zaostrzenie prawa nie doprowadzi jednak do wzrostu poparcia dla FARC albo powstania nowej partyzantki wiejskiej?

Naruszenia praw człowieka były i po stronie armii, i paramilitares, i lewicowych partyzantek. FARC w ostatnich latach popełniły zbyt wiele przestępstw, zaczęły używać min przeciwpiechotnych. Od tych min gną niewinni ludzie. I społeczeństwo łączy te potworności z FARC. Poparcie dla FARC w ostatnich piętnastu, dwudziestu latach zdecydowanie spadło. Na początku lat 90. FARC tylko pobierały „podatki” od rolników uprawiających kokę, ale potem same się zaangażowały. Od momentu włączenia się w narkobiznes poparcie dla FARC zaczęło spadać szybciej. Gdyby teraz partyzantka chciała negocjować porozumienie pokojowe, nie miałaby społecznego poparcia.

Dlaczego USA popierają zmilitaryzowaną politykę narkotykową w Ameryce Łacińskiej, skoro nie przynosi ona pożądanych efektów?

Są dwa powody. Po pierwsze naciskają na to pewne grupy interesu w Stanach. Chodzi mi o związki zawodowe strażników więziennych, koncern Monsanto (producent herbicydów wykorzystywanych do opryskiwania upraw koki, który zarabia na tym ciężkie pieniądze) i konserwatystów. Ale to lobby traci poparcie w społeczeństwie. Dobrym przykładem jest Kalifornia.

Ale tamtejsze referendum w sprawie legalizacji marihuany zostało przegrane. Wiele osób twierdzi, że to porażka ruchu na rzecz liberalizacji.

Tak, ale jak spojrzeć na trendy, to widać, że w ciągu ostatnich trzydziestu lat poparcie dla legalizacji rośnie bardzo powoli, ale konsekwentnie. A referendum zostało niemal wygrane. Myślę, że w ciągu kilku lat dojdzie do legalizacji marihuany w Kalifornii, a potem w wielu innych stanach. Ludzie zaczynają zauważać, że karabin nie jest rozwiązaniem problemów z narkotykami, wsadzanie młodych Afroamerykanów do więzień nie działa. Zmiana podejścia to kwestia czasu. Niestety, jest to konserwatywne społeczeństwo, więc jeszcze trochę na to poczekamy.

W Ameryce Łacińskiej realizowane są różne modele radzenia sobie z problemem narkotyków. Oprócz represyjnych mamy przykład Boliwii, gdzie koka jest akceptowana, ale kokaina już nie. Z kolei m.in. w Argentynie posiadanie nie jest już karane. Skąd biorą się te różnice?

W Boliwii i niektórych częściach Peru koka jest używana przez Indian w w rytuałach religijnych. Rząd Boliwii nie realizował żadnych kampanii niszczenia upraw koki w ostatnich dwudziestu latach, twierdząc, że nie może robić nic wbrew tradycji religijnej. Jeśli chodzi o Argentynę czy Urugwaj, gdzie posiadanie nie jest karane, to wynika to z bardziej zrównoważonego podejścia do narkotyków. Było to związane z liberalno-lewicowymi rządami w tych krajach. Tam, gdzie rządy są konserwatywne – jak w Kolumbii – obserwujemy coś całkiem odwrotnego. Myślę, że różnice wynikają z przekonań politycznych dotyczących tego, jak problem narkotyków należy rozwiązywać.

A co z Wenezuelą? Przewodzi jej lewicowy prezydent, a jednak polityka narkotykowa…

…tam nie istnieje. Rząd wenezuelski w ogóle nie zajmuje się tym problemem, nie ma spójnego stanowiska dotyczącego posiadania niewielkich ilości.

Posiadanie jest karane.

Tak, w teorii. W praktyce nikt się tym nie przejmuje. Ten temat nie pojawia się w debacie publicznej. Rząd jest zajęty innymi sprawami, nie ma pomysłu, co zrobić z handlem narkotykami, nie ma żadnej polityki wobec konsumpcji, żadnych pomysłów na programy prewencyjne i terapeutyczne, zero redukcji szkód.

Najwidoczniej konserwatywne społeczeństwa – a trudno w Ameryce Łacińskiej znaleźć społeczeństwo liberalne – muszą niestety przejść przez wysokie wskaźniki konsumpcji narkotyków, zakażeń AIDS, przestępczości i okres przemocy, żeby zdecydować się na zmiany. Każda polityka ma swoje koszty, żadna nie jest perfekcyjna. Redukcja szkód również – ale rozwiązuje ona wiele problemów, których polityka „zero tolerancji” nie rozwiązuje, a tylko je tworzy. Medyczna heroina, wydawana uzależnionym przez państwo, z pewnością nie jest rozwiązaniem idealnym, ale zabiera narkotyki z rąk przestępców i daje względną kontrolę nad ich konsumpcją.

[1] FARC – Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii, najstarsza i największa kolumbijska grupa partyzancka. Powstała w 1964 roku, pierwotnie jako zbrojne skrzydło Kolumbijskiej Partii Komunistycznej.

[2] ELN – Armia Wyzwolenia Narodowego, lewicowa organizacja polityczno-wojskowa działająca od 1964 na terenie Kolumbii.

*Daniel Mejia – profesor ekonomii Universidad de los Andes w Bogocie. Zajmuje się kwestiami nierówności i ekonomią polityczną konfliktów zbrojnych, zwłaszcza powiązaniem polityki narkotykowej z wojną domową w Kolumbii.

Już wkrótce nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukażą się Wojny narkotykowe. Doniesienia z pola walki. Wśród autorów m.in. Artur Domosławski, Wojciech Jagielski, Wiktor Osiatyński i Jan Smoleński.

Książka do nabycia w Sklepie KP [tutaj]

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jan Smoleński
Jan Smoleński
Politolog, wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW
Politolog, pisze doktorat z nauk politycznych na nowojorskiej New School for Social Research. Wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW. Absolwent Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie. Stypendysta Fulbrighta. Autor książki „Odczarowanie. Z artystami o narkotykach rozmawia Jan Smoleński”.
Zamknij