O przemocy wobec kobiet, emigracji zarobkowej i stosunku Ukraińców do UE opowiada ukraińska fotografka, aktywistka i pisarka Jewhenija Biełoruseć.
Anna Maziuk: Jesteś Ukrainką, dlaczego podczas konferencji prasowej poprzedzającej otwarcie wystawy „Ukrainian News” w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie mówiłaś po rosyjsku?
Jewhenija Biełoruseć: Wielu ludzi na Ukrainie mówi po rosyjsku. Dla mnie rosyjski jest pierwszym językiem. W czasach komunizmu piętnowano tych, którzy mówili po ukraińsku, ale język rosyjski był na tych terenach od setek lat. Imperium rosyjskie od dawna próbowało nas zrusyfikować, więc to coś więcej niż tylko pozostałość po minionym systemie.
Myślisz, że trudne warunki pracy na Ukrainie też sięgają korzeniami tak głęboko? W jednym ze swoich projektów fotograficznych „Wycieczka po fabryce cegieł” opowiadasz o miejscu, w którym czas jakby zatrzymał się w XIX wieku…
Ta cegielnia znajduje się na Zakarpaciu w rejonie dużej emigracji zarobkowej. Tam niemal w każdej rodzinie jest ktoś, kto zmuszony był wyjechać za granicę, żeby zarobić na utrzymanie. Bardzo często nielegalnie. Na miejscu albo nie ma pracy wcale, albo polega na okropnym wyzyskiwaniu pracowników. Tak też jest w cegielni, którą fotografowałam. Proces produkcji cegieł przypomina ten sprzed ponad stu lat, niemal wszystko wytwarza się ręcznie, cegły wypala się węglem. XIX-wieczne jest też podejście do zasad BHP. Pracują tam przede wszystkim kobiety, które całymi dniami wdychają ogromne ilości ceglanego pyłu. Praca jest szalenie ciężka, dlatego już po kilku latach ludzie zaczynają chorować. Najgorsze jest to, że oni nie widzą, że są wyzyskiwani. Są tak szczęśliwi, że w ogóle mają pracę, że nie przeszkadza im praca bez umowy, ubezpieczenia ani to, że czasem nie płaci się im przez kilka miesięcy. Często pracują tam całe rodziny, na przykład matka i dwie córki albo kilka sióstr, tworząc w ten sposób rodzinne brygady. Panuje przekonanie, że skoro rodzina potrzebuje pieniędzy, wszyscy jej członkowie powinni zarabiać. Ci ludzie po wielu godzinach pracy w fabryce, idą do drugiej „roboty” – uprawiają ziemię w przydomowym gospodarstwie. Muszą być samowystarczalni, żeby przeżyć, w zasadzie wszystko, co jedzą, produkują sami. Mężczyźni natomiast w tym czasie najczęściej pracują za granicą, oczywiście na czarno.
Fot. Jewhenija Biełoruseć z cyklu „Wycieczka po fabryce cegieł”, 2011-2012, dzięki uprzejmości artystki
Jak poważny jest na Ukrainie problem nielegalnej pracy „na saksach”?
Właśnie pracuję nad projektem dotyczącym ukraińskiej emigracji za pracą. Staram się odpowiedzieć na pytanie – skąd się bierze to zjawisko? Interesuje mnie, czym naprawdę dla Ukrainy jest mit „Europy”. Moim zdaniem to też rodzaj wyzysku, bo kiedy nielegalnie pracujesz w Unii Europejskiej, zarabiasz więcej pieniędzy niż w fabryce cegieł, ale wciąż jesteś narażony na poważne nadużycia ze strony pracodawców. Unia Europejska jako koncept to według mnie wielkie kłamstwo. Chodzi mi nie o to, czym są europejskie wartości, ale jak są prezentowane. Europejska biurokracja kreuje jakiś obraz spójnej Europy, w naszej wyobraźni wiele różnych krajów przybrało formę jednolitej struktury, imperium – podczas gdy dla mnie Europa to wiele różnorodnych obrazków. A prawdziwe europejskie idee, rodem z początku XX wieku, według mnie można dziś raczej na głębokich peryferiach niż w samym sercu tej współczesnej Europy.
W innym fotograficznym projekcie Ul. Gogola 32, który w 2010 roku zdobył nagrodę „Guardiana”, opowiadasz o ukraińskich problemach mieszkaniowych.
Ul. Gogola 32 to opowieść o ludziach, którzy od lat żyją w zrujnowanym budynku, w opłakanych warunkach. Ten znajdujący się w samym centrum Kijowa budynek jest własnością miasta. Większość mieszkańców to niezamożni pracownicy fizyczni. Nie stać ich na wynajem mieszkania gdzie indziej. Zdarzyło się już, że kawałki ścian spadły śpiącej kobiecie na głowę, między niektórymi mieszkaniami nie ma już nawet ścian. Brak prądu, wody czy gazu jest dla nich codziennością. Mimo to, ci ludzie nigdy nie próbowali protestować, nikt ich tego nie nauczył. To w ogóle jest problem naszej postsowieckiej mentalności. Na Ukrainie nawet inteligencja nie wie, jak bronić swoich praw. Ale w końcu nawet dla mieszkańców ulicy Gogola miarka się przebrała, zorganizowali protest. Od tego momentu im towarzyszę.
Fot. Jewhenija Biełorusieć, z cyklu „ul. Gogola 32”, 2006-2011, dzięki uprzejmości artystki
Twoje prace im pomogły?
Zaczęło się o tym mówić. Mieszkańców odwiedził nawet burmistrz, rozbudził ich nadzieje na poprawę, a potem oczywiście nic się nie zmieniło.
Mimo to na twoich zdjęciach często wyglądają na szczęśliwych.
Oni są szczęśliwi, bo mają siebie nawzajem. To niesamowite, ci ludzie ciągle się śmieją, jedocześnie opowiadając niewyobrażalne, straszne historie. Jedna z moich ulubionych lokatorek, która już zresztą nie żyje, zawsze żartowała. A w życiu doświadczyła naprawdę wielu nieszczęść. Urodziła się ślepa, z wiekiem powoli odzyskiwała wzrok. Jako mała dziewczynka musiała nosić okulary z bardzo grubymi szkłami. Wszystkie dzieci się z niej śmiały. Na starość widziała bez okularów, ale musiała mieszkać z całą swoją rodziną, łącznie z drugą żoną jej byłego męża! Tam często dokwaterowuje się mieszkańcom jakichś nowych, zupełnie obcych lokatorów. Ci ludzie takimi opowieściami sypią jak z rękawa.
Twoje projekty są zazwyczaj krytyczne wobec władz. Nie miewasz w związku z tym kłopotów?
Z władzami nie. Kiedyś pewien deweloper wytoczył mi proces sądowy. Chodziło o protest, który zorganizowałam w Kijowie. W okolicy soboru św. Zofii próbowano wybudować club house, czyli miejsce spotkań bogaczy. Budynek ostatecznie tam nie stanął, a ja wygrałam sprawę dzięki moim kolegom artystom i dziennikarzom, którzy przychodzili na każdą rozprawę. Tylko dzięki temu nie doszło do nadużyć i oszustw, co jest w sądach nagminne. Jedynym sposobem na wygranie sprawy jest uczynienie jej publiczną.
Trudno być artystką na Ukrainie?
Sytuacja artystów na Ukrainie jest bardzo trudna. Bardzo szybko muszą się uczyć, jak bronić swoich praw, inaczej nie przetrwają. To grupa całkowicie pozbawiona osłon socjalnych, bez żadnych przywilejów. W pewnym sensie stało się to jej siłą, bo artyści wspierają siebie nawzajem, solidaryzują też z innymi grupami. Ukraińskie społeczeństwo coraz chętniej wraca do tradycji. A im społeczeństwo bardziej tradycyjne, tym bardziej zagrożone są różne mniejszości, ale nie tylko. Z roku na rok pogarsza się sytuacja kobiet. Są coraz bardziej marginalizowane. Na cenzurowanym znajdują się także środowiska LGBT. Dlatego wielu ukraińskich artystów bada ten temat, starając się zrozumieć, czym jest seksualność w dzisiejszych czasach, w tradycyjnym społeczeństwie.
Wspomniałaś, że kobiety są marginalizowane. Co miałaś na myśli?
Marginalizuje się je na różnych polach, ale najgorsze jest to, że nie traktuje się poważnie przemocy wobec kobiet. Niestety, swoją rolę w tym pełnią media. Dzięki nim społeczeństwo widzi, że kobietę można pobić do nieprzytomności i nie będzie to miało większych konsekwencji. Od razu przypomina mi się sprawa Romana Łandika, syna znanego polityka Wołodymyra Łandika, który przez kilkanaście minut bił młodą dziewczynę w miejscu publicznym, w restauracji. Nikt nie reagował. Późniejsze komentarze w mediach wcale nie były jednoznaczne, dziewczyna w końcu się o to prosiła. Inna bardzo głośna sprawa – gwałt i podpalenie Oksany Makar, która w konsekwencji zmarła. Tę sprawę chciano najpierw zatuszować ze względu na wysokie stanowiska zajmowane przez rodziców sprawców. Na szczęście to się nie udało – dzięki protestom opinii publicznej.
Oksana podobno została pochowana w białej sukni ślubnej, dlatego że za życia nie zdążyła stanąć przed ślubnym kobiercem. Zupełnie jakby życie kobiety miało wartość tylko dzięki mężczyźnie.
Ta sukienka jest symbolem tradycjonalistycznego i seksistowskiego myślenia, które jest na Ukrainie powszechne.
Usłyszeliśmy sporo złego o Ukrainie. Za co w takim razie ją kochasz? Masz stypendium w Berlinie. Mogłabyś przecież wyjechać i już nie wrócić.
Ukraina to chaos, który do mnie przemawia. Chaos może sprawić, że dostrzeżesz rzeczy naprawdę niezwykłe i piękne. Poza tym opuścić kraj, w którym spędziło się większość życia, to w zasadzie niemożliwe, ponieważ ten kraj nie opuści ciebie, będzie zawsze w tobie. Osobiście często wyjeżdżam z Ukrainy, choćby teraz, na wystawę do Polski. To absurdalne, ale każdy taki wyjazd traktuję jako przywilej, większość moich rodaków nie może przecież przekroczyć granic Unii Europejskiej.
Jesteś aktywistką, twoje prace mają przede wszystkim społeczny wydźwięk. Jesteś w stanie utrzymać się jako artystka?
Nie lubię mówić o sobie jako o artystce. Ja po prostu staram się mówić o pewnych rzeczach, używając takiego lub innego języka – języka fotografii, czasami tekstu. Dla mnie jednak przede wszystkim chodzi o dialog, konwersację. Nie wiem, czym jest sztuka. A ty? Nigdy nie sprzedałam żadnej pracy, ale może dlatego, że jestem leniwa i szkoda mi na to czasu. Poza tym, na Ukrainie nie istnieje rynek sztuki. Artyści nie mają szansy utrzymać się ze sztuki. Nie ma też prawie żadnych stypendiów artystycznych. Wszystkie granty, jakie udało mi się kiedykolwiek dostać, były spoza Ukrainy. Dlatego robię różne rzeczy, żeby się utrzymać. Czasem, kiedy o tym wszystkim myślę, dochodzę do wniosku, że powinnam poeksperymentować w życiu, pobrudzić sobie trochę ręce, popracować fizycznie. Dlaczego nie?