Próba zrozumienia znaczenia, jakie powstanie warszawskie miało przez siedemdziesiąt lat funkcjonowania jako wydarzenie historyczne, wymaga refleksji nad śmiercią i narzędziami jej kulturowego oswajania.
Zmarli, jeśli nie zostaną oddzieleni od żywych, czynią ich szalonymi – przysłowie afrykańskie.
Polską politykę pamięci zza grobu uprawiają upiory. To nie pomysł na nową powieść ani komiks, lecz wniosek płynący z zastosowania do naszej sytuacji współczesnych teorii z zakresu badań nad pamięcią zbiorową. Jeśli uczeni zajmujący się tym zagadnieniem z perspektywy socjologii, antropologii i psychologii społecznej mają rację, to w Polsce wcale nie żywi „grają trumnami”, wykorzystując do swych celów zmarłych, lecz – przeciwnie – trumny wygrywają jednych żyjących przeciw innym, zaogniając konflikty społeczne i nie pozwalając na zabliźnianie się ran…
Ciała poległych w powstaniu jako wyzwanie logistyczne i moralne
czytaj także
Niedopełniona żałoba
Poległych w powstaniu warszawskim polityka uwięziła wpół drogi w zaświaty. Żołnierze AK zostali odcięci od praktyk pamięci, gdyż ich opłakiwanie podważałoby prawomocność nowego ustroju. Opłakiwanie ludności cywilnej zostało wpisane w propagandową narrację o bohaterskich mieszkańcach i złych prowodyrach. Nielicznych powstańców z AL otoczono nimbem bohaterskim i narzucono całej wspólnocie jako przedmiot kultu.
Przez lata oddawanie hołdu poległym, a w skrajnych przypadkach nawet grzebanie ich, okazywało się znacznie utrudnione. W niektórych okresach stawianie zniczy na Cmentarzu Powązkowskim było zabronione i zagrożone najwyższym wymiarem kary. Za działalność w komitetach ekshumacyjnych zasądzano wyroki wieloletniego więzienia.
Z pewnego punktu widzenia można więc powiedzieć, że żałoba po roku 1944 została przeprowadzona „niepoprawnie”. Za sprawą „poprawnie” przeprowadzonej ceremonii żałobnej trup zostaje przemieniony w „zmarłego” i definitywnie odesłany ze świata żywych. Tymczasem wykluczony i nieopłakiwany trup w świecie tym pozostaje. Do kultury, polityki i zbiorowych wyobrażeń przenika pod postacią upiora.
czytaj także
Armia umarłych
Zawrócona w pół drogi do zaświatów, nadciągająca z mroku armia umarłych. Widzimy ich gnijące ciała, splątane kończyny, półotwarte oczy; słyszymy głosy, które nie są już artykułowaną mową; czujemy przerażający odór rozkładu. Znamy ten obraz doskonale. Przywołują go nieustannie hollywoodzkie filmy o zombie.
Nieczęsto chyba jednak zdajemy sobie sprawę z polityczności tego obrazu. Armia umarłych zawsze jest figurą lęku związanego z wyrzutami sumienia.
To nie przypadek, że legiony zombie z amerykańskich seriali przypominają tłum bezdomnych, zbuntowaną młodzież z czarnych wielkomiejskich gett albo odzianych w łachmany uchodźców. Pod postacią zmarłych kulturę zawsze szturmuje jej sumienie, przypominając o czymś niedopełnionym…
Tego rodzaju gniewni umarli mają także moc opętywania żywych. Z łatwością przejmują władzę nad ich wyobraźnią. Jeśli zgodnie z klasycznym rozpoznaniem psychoanalizy żałoba jest „kontrolowanym przepracowaniem szaleństwa”, to jej niedopełnienie rodzi niebezpieczeństwo zbiorowego obłędu.
Zjawiskom takim jak opętanie przez duchy przodków, czy powrót zombie chętnie przyglądamy się w kinie albo przynajmniej w społeczeństwach odległych i egzotycznych. Czy moglibyśmy jednak uwierzyć, że coś podobnego jest możliwe we współczesnej Europie? Jeśli istnieje idealny przypadek, by przyjrzeć się teorii gniewnego zmarłego na przykładzie uprzemysłowionego społeczeństwa zachodniego, to jest nim właśnie współczesna pamięć powstania warszawskiego. Jeśli badacze pamięci mają rację, zmarli z powstania powinni prześladować współczesnych warszawiaków jako upiory. Dosłownie. Dokładnie tak, jak we wspomnianych wierzeniach, gdzie niepogrzebany i niepożegnany należycie umarły powraca, by mścić się na tych, którzy nie dopełnili praktyk żałoby.
Nowe techniki wojny i nowe techniki żałoby
Brytyjski socjolog Paul Connerton (The Spirit of Mourning) stwierdza sentencjonalnie, że „pamięć narodziła się z ducha żałoby”. Jego słowom wtórują inni badacze, uznający opłakiwanie zmarłych za najpierwotniejszą formę zbiorowych praktyk upamiętniania.
Choć źródłem pamięci jest zawsze doświadczenie straty, w czasie i przestrzeni zmienia się zarówno przedmiot żałoby (to, kogo opłakujemy: krewnego, współplemieńca, współobywatela, człowieka), jak i jej podmiot (kto właściwie opłakuje: rodzina, plemię, naród, ludzkość…). Różne doświadczenia śmierci wymagają różnych repertuarów symbolicznych środków wyrazu. Dlatego właśnie pamięć zbiorowa jest tak silnym narzędziem zarówno jednoczenia wspólnoty, jak i przeciwstawiania jej innym, obcym, wrogom…
Wychodząc od tego rodzaju spostrzeżeń, badacze zjawiska stwierdzają, że na początku XX wieku w całej Europie mieliśmy do czynienia z kryzysem języka żałoby związanym z radykalną zmianą doświadczenia śmierci. Dawne formy upamiętniania poległych, podkreślające figury zwycięzców i bohaterów, nie mogły podołać temu zadaniu, bezradne wobec masowości i anonimowości rzezi, jaka dokonywała się na nowoczesnych polach bitew. Dla opisania, zrozumienia i opłakania poniesionej straty niezbędne okazało się zatem wynalezienie nowego języka żałoby.
Można więc powiedzieć, że pomiędzy technologią zabijania a technologią upamiętniania ofiar musi istnieć swego rodzaju odpowiedniość.
Badacze zagadnienia podkreślają konsekwentnie, że wynalezienie nowej kultury pamięci było możliwe jedynie dzięki rozwojowi nowych technologii i silnych państw narodowych. Te same czynniki, które wywołały nowoczesną, totalną wojnę, doprowadzając do „totalnej żałoby”, umożliwiły więc zarazem jej przepracowanie. Czołgom, samolotom, gazom bojowym, a także obozom zagłady została przeciwstawiona nowoczesna zbiorowa pamięć, która – podobnie jak nowoczesna wojna – z łatwością może objąć całe narody, a nawet przybrać wymiar globalny.
Również w sferze podmiotów i przedmiotów istnieje symetria pomiędzy nowoczesną wojną i nowoczesną pamięcią. Jako strony wielkich konfliktów XX wieku występowały zazwyczaj państwa narodowe, i to one właśnie były przedmiotem i podmiotem nowych praktyk żałoby. Można wręcz powiedzieć, że retoryka okopów i retoryka żałoby były pod wieloma względami równoważnymi momentami szczytowymi w rozwoju europejskiego patriotyzmu.
Tak sformułowane założenie o koniecznej odpowiedniości środków zadawania śmierci i odbywania żałoby doprowadziło wielu autorów do postawienia mniej lub bardziej otwarcie interesującej hipotezy.
Gdyby nie ów nowy, narodowy język żałoby, społeczeństwa europejskie po dwóch wojnach światowych pogrążyłyby się w chaosie i odmętach szaleństwa.
Nastąpiłoby zjawisko, które Jay Winter w książce Sites of Memory, Sites of Mourning nazywa wprost „powrotem umarłych” – zbiorowy obłęd podkopujący najgłębsze fundamenty cywilizacji i porządku społecznego.
Cóż jednak, gdyby istniało społeczeństwo, które doświadczyło wojny totalnej, ale zostało w jakiś sposób odcięte od form jej zbiorowego przepracowania? Co stałoby się z narodem postawionym w obliczu nowoczesnej wojny totalnej, a zarazem pozbawionym możliwości przepracowania doznanej traumy?
Historia pamięci
Kiedy czytałem prace Wintera i Connertona, od razu uderzyła mnie myśl, że – przynajmniej pod niektórymi względami – mamy tu do czynienia z tym, co badacze nowej kultury żałoby uznają za „przypadek niemożliwy”.
Szczególne znaczenie, jakie powstanie ma dziś jako przedmiot zbiorowej pamięci, wynika w znacznej mierze właśnie z niemożliwości przepracowania traumy. Rola, jaką ten tragiczny epizod drugiej wojny światowej pełni współcześnie w polityce i kulturze, jest więc następstwem nie tylko samego wydarzenia, lecz – przede wszystkim – tego, co przez siedemdziesiąt lat działo się z jego pamięcią.
Ta zależność pamięci od własnej historii dotyczy nie tylko czasu po danym wydarzeniu, lecz rozciąga się także na jego „prehistorię”. Nasz dzisiejszy stosunek do powstania warszawskiego przedstawiałby się zapewne całkiem inaczej, gdyby sytuacja odcięcia od praktyk pamięci po roku 1945 miała charakter bezprecedensowy. Tymczasem w połowie XX wieku polska kultura publicznej żałoby miała już gotowy repertuar środków umożliwiających jej funkcjonowanie „w podziemiu”. Nasza pamięć zbiorowa od dawna była już ukształtowana jako opozycyjna przeciw-pamięć, stojąca w kontrze do oficjalnej wersji historii narzucanej z góry, przez obcą władzę. Wszak w czasie, gdy w Europie formowały się nowoczesne kultury narodowe, Polska znajdowała się pod zaborami. Pogrzeby mężów stanu, które w XIX wieku jednoczyły Niemców albo Włochów we wspólnej tożsamości narodowej, w Polsce wprawdzie umacniały poczucie więzi, pozostawały jednak zawsze skierowane przeciw władzy państwowej i czynnikom oficjalnym. Dwudziestolecie międzywojenne to krótki okres gorączkowego nadrabiania zaległości i wynajdywania nowych form pamięci zbiorowej przystających do realiów XX wieku, opóźnienie było jednak zbyt wielkie, a czasu – jak się okazało – zbyt mało.
Pod hegemonię najpierw nazistowską, a później komunistyczną polskie społeczeństwo trafiło więc bez ukształtowanego repertuaru zbiorowych praktyk pamięci oficjalnej. Ta pozorna słabość, oglądana z innej perspektywy, mogła jednak okazać się siłą! Brakło wprawdzie w polskiej tradycji i kulturze utrwalonych ceremonii umacniających państwo, zarazem jednak w społeczeństwie wciąż jeszcze wspominającym stulecie zaborów pod dostatkiem było praktyk antysystemowych czy nawet wywrotowych. Ilekroć Polacy spotykali się na tajnych kompletach, wychodzili na ulicę, by upamiętniać wydarzenia historyczne, czy sięgali po pióra i maszyny do pisania, zza grobu przywoływali swych zmarłych do walki z wrogiem.
Powstanie warszawskie odziedziczyło antysystemowe brzemię niepodległościowych manifestacji z XIX wieku. Dzięki temu służyło jako znak rozpoznawczy opozycji przez cztery dekady PRL i – jak łatwo zobaczyć, włączając telewizor 1 sierpnia – pozostaje ważnym środkiem wyrażania całkiem współczesnych sympatii politycznych.
Tu jednak następuje kolejny zwrot akcji. Opozycyjny, delegitymizujący władzę charakter zbiorowej pamięci Polaków okazywał się niezwykle przydatny w sytuacji ograniczonej suwerenności. Wiele wskazuje jednak na to, że po dwudziestu pięciu latach od obalenia komunizmu żałoba i pamięć nie zyskały wcale mocy umacniania władzy, jaką mają zazwyczaj w innych państwach Europejskich. Przeciwnie! Niezdolni ani do odesłania zmarłych z powrotem do grobów, ani do zaprzęgnięcia ich w służbę państwu i władzy, jesteśmy skazani na przeżywanie wciąż od nowa nieprzepracowanej żałoby. W pewnym sensie to zmarli (mniej lub bardziej cynicznie) wykorzystują dziś żywych dla swych interesów.
Powstanie umarłych
Próba zrozumienia znaczenia, jakie powstanie warszawskie miało przez siedemdziesiąt lat funkcjonowania jako wydarzenie historyczne, wymaga więc refleksji nad śmiercią i narzędziami jej kulturowego oswajania.
Przeskoczenie czy ominięcie procesu dostrajania nowych form wojny (środki masowej zagłady), organizacji politycznej (obywatel państwa narodowego jako podmiot polityczny) i nowych środków wyrazu żałoby, jaki społeczeństwa zachodnie przechodziły na początku XX wieku, prowadzi do niedopasowania, w którym narzędzia żałoby nie nadążają za narzędziami zadawania śmierci. Niedopasowanie to wykracza dalece poza kwestię honorowania zmarłych, obejmując szeroko rozumiany wpływ pamięci zbiorowej na legitymizację i delegitymizację władzy.
W tym sensie Powstanie umarłych jest więc kolejną książką opowiadającą o zmaganiach Polski z nowoczesną formą i własną skomplikowaną przeszłością. Mam jednak nadzieję, że jej atutem może być konsekwentne skupienie na jednym tylko wydarzeniu i praca na szerokim, lecz wyraźnie ograniczonym materiale źródłowym.
Powstanie warszawskie jest tu, oczywiście, tylko przykładem. W żadnym wypadku nie twierdzę, że można je uznać za jedyny klucz do wyjaśnienia współczesnej Polski. Być może bardziej poprawne jest wręcz rozumowanie przeciwne, w ramach którego to współczesna polska kultura, będąca produktem skomplikowanych i wielopoziomowych procesów historycznych, pozwala nam zrozumieć powstanie warszawskie. Ostatecznie zyskuje ono sens dopiero wpisane w taką lub inną opowieść o Polsce.
*
Fragment książki Powstanie umarłych. Historia pamięci 1944-2014, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
**
Marcin Napiórkowski – semiotyk kultury, zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną. Autor książek Mitologia współczesna (2013), Władza wyobraźni (2014), Powstanie umarłych. Historia pamięci 1944-2014 (2016) i Kod kapitalizmu. Jak Gwiezdne Wojny, Coca-Cola i Leo Messi kierują twoim życiem (2019). W latach 2013 i 2014 stypendysta programu START Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, w latach 2014-2016 laureat stypendium Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego dla wybitnych młodych naukowców. Autor bloga „Mitologia Współczesna” poświęconego semiotycznej analizie zjawisk kultury pełniących dziś funkcję mitów (www.mitologiawspolczesna.pl).