W tym filmie jest wszystko: romans, thriller, wojna, Żydzi, Polacy, komunizm, śmierć, miłość, erotyzm, wątek lesbijski. Za dużo. Jan Kidawa-Błoński niestety przekombinował.
W ukryciu reklamuje na plakatach kinowych hasło „Nikt nie może o tym wiedzieć”. O czym? O tym, że ojciec Janiny ukrywa w swoim mieszkaniu córkę swojego kolegi, Ester (Julia Pogrebińska). Janina (Magdalena Boczarska) nie jest zadowolona. Trwa wojna, jest rok 1944, ukrywanie Żydów to duże ryzyko, którego Janina nie jest gotowa podejmować. Mieszka tylko z ojcem, matka nie żyje. Kiedy w łapance ulicznej schwytany zostaje też ojciec, Janina i Ester zostają same. Ester jest sama od dawna, od kiedy zamieszkała w skrytce pod podłogą. Ma jednak nadzieję, że wojna wkrótce się skończy, że odnajdzie ukochanego Dawida (Tomasz Kot) i że będą żyli długo i szczęśliwie. Janina ma coraz mniej nadziei. O czym jeszcze nikt nie powinien się dowiedzieć? O tym, że kobiety zaczyna łączyć związek. Nie wiem, czy to zakochanie, czy raczej potrzeba bliskości, erotyczna fascynacja. Z czasem coraz silniejsza ze strony Janiny i coraz bardziej destrukcyjna. Jak daleko jest w stanie posunąć się Janina, żeby zatrzymać Ester przy sobie? Dość daleko. I o tym też nikt nie może się dowiedzieć.
Jest w tej filmowej historii coś niepokojącego, fascynującego. Ale niestety wszystko to gubi się pomiędzy kolejnymi scenami filmu. W ukryciu to jeden z takich filmów, o których lepiej się rozmawia, niż się je ogląda. Problemem jest oczywiście to, że by wywołać dyskusję, film powinien być obejrzany, bo inaczej spełni się hasło z plakatu: nikt się nie dowie.
W ukryciu ogląda się ciężko, to film, który sam na siebie zastawia pułapki – odnosi się do tego, co znane i oswojone, ale jednocześnie stara się zaskakiwać widza. Zaczyna się jak telewizyjny serial o wojnie. Rozpoznajemy stroje z epoki, starodawne gadżety we wnętrzach, kamera dokładnie pokazuje nam, jak kobieta zapina gorset w czasach, kiedy nie było staników, i jak nastawia się adapter, w czasach, kiedy nie było nowoczesnego sprzętu hi-fi. W sferze wizualnej mamy wszystko to, co znane z Czasu honoru i rekonstrukcji historycznych, podczas których chłopcy występują w kaszkietach. To wszystko zestawione jest z nieznanym, nieopisanym – a więc romansem lesbijskim między Żydówką i ukrywającą ją Polką.
To za mało na film, choć mogłoby wystarczyć na skandal, szum medialny wokół premiery. Nie podejrzewam jednak twórców o takie intencje.
Romans pozwala na chwilę zapomnieć o koszmarze wojny. Takie zapomnienie się bohaterek może być jednak niebezpieczne. Kobiety puszczą za głośno muzykę, zaczną tańczyć, sąsiedzi coś usłyszą. Grozą zaczyna wiać, kiedy do klatki, w której mieszkają Janina i Ester, wprowadza się nowy sąsiad z rodziną. Wystarczy, że stanie w drzwiach i powie dwa zdania, żebyśmy wiedzieli, że oto idzie nowe i do domu sprowadzają się komuniści. To też znamy z innych filmów i seriali – postacie mówiące „my, partia” oraz „wy, towarzyszu” budzą grozę, zwiastują problemy, są też jasnym sygnałem tego, że odeszli jedni najeźdźcy, a na ich miejsce pojawili się nowi. To znamy, tu ma być to tylko tło do właściwej opowieści o strachu przed tym, że ktoś się dowie. A potem strachu przed samotnością, obsesji Janiny, że straci Ester.
Pułapka połączenia tego, co znane, z tym, co ma zaskakiwać, polega na tym, że widz za dużo uwagi poświęca temu co zna – strasznie dużo jest tych starodawnych przedmiotów, sporo mamy scen portretujących zły komunizm. Niepotrzebnie.
Jako widzowie już naprawdę dużo wiemy. Kino już nas wychowało. Zbytnie skupianie się na opisie świata jest elementem popularnych seriali czy filmów historycznych.
W ukryciu ma ambicje i potencjał na to, żeby pójść dalej. Żeby opowiedzieć historię, w której eros i tanatos chodzą pod rękę. W ukryciu ma być thrillerem z romansem w tle. Tylko czy to romans, czy miłość? Co kobiety w sobie pociąga? Czy się zakochują? Nie wiemy. Film mógłby nawet być thrillerem z polityką w tle – Ester jest ideową komunistką, wierzy w projekt budowy lepszego, sprawiedliwego świata. Co ją w tej idei pociąga? Nie wiemy. Jak wytłumaczyć przemianę Janiny? Nie wiemy. W myśl hasła z plakatu, że „nikt nie może o tym wiedzieć”, jako widzowie też się nie dowiadujemy. Co z tego wynika? Oglądamy film, w którym jest romans, thriller, wojna, Żydzi, Polacy, komunizm, śmierć, miłość, erotyzm, wątek lesbijski, ale wszystko to jest jakby naszkicowane. Co w konfrontacji z solidnie opisanym światem przedstawionym powoduje pewien dysonans.
Świetnie wiem, jakie gorsety, sukienki i buty nosi Janina, ale nie rozumiem jej zachowań. Wiem, jak w detalach wygląda wnętrze mieszkania bohaterek, ale nie wiem do końca, jakie emocje towarzyszą mieszkającym tam kobietom.
W ukryciu zastawia pułapkę nie tylko na siebie, ale też na każdego, kto o tym filmie pisze czy mówi. No bo przecież tyle pisałam o tym, że nie ma bohaterów gejów i lesbijek w polskim kinie, a jak wreszcie są, to kręcę nosem. Tyle było gadania, że fajne jest kino gatunków, a jak ktoś zrobił thriller, to się nie podoba. A ile było narzekania, że na ekranie brakuje kobiet w rolach głównych. No to są. I nadal źle. Wpadam w tę jakże cwaną pułapkę. Wiem, że nawet jeśli filmowi W ukryciu dużo brakuje do tego, żebym chciała go po raz kolejny obejrzeć, to do tego, żeby o nim pisać i mówić, nic nie brakuje. Nawet jeśli Jan Kidawa-Błoński przekombinował i wykłada się na tym przekombinowaniu, to sam pomysł, żeby zmierzyć się z taką historią szczerze podziwiam i gratuluję odwagi.