Czy polski ruch LGBT umiałby współpracować z górnikami i vice versa?
To film o gejach i górnikach – gdy w ten nieudolny sposób usiłowałem streszczać znajomym Dumnych i wściekłych (oryg. Pride), widziałem na twarzach uśmieszki. Więc nie – to film o tym, jak doszło do londyńskiej parady równości z 1985 roku, na której czele szli górnicy ze związków zawodowych. Wtedy była konfuzja. Ale – jak to? To prawda? Taka na faktach? Ale jakim cudem? No właśnie – tak naprawdę to jest film o cudzie. Cudzie solidarności
Komediodramat Matthew Warchusa to prawdziwa perełka. Fenomenalne połączenie wszystkiego we właściwych proporcjach. A zatem: scenariusz – splatający komedię i dramat, co sprawia, że film gra na naszych emocjach niczym dobrze nastrojone skrzypce, bawi i wzrusza, nie popadając w sentymentalizm; świetne kreacje aktorskie – i to w wykonaniu aktorów z różnych pokoleń (Imelda Staunton, Billy Nighy, ale i młody Amerykanin Ben Schnetzer, który podobno znakomicie oddaje irlandzki akcent); fryzury i kostiumy – które przypominają o tych dziwnie obciachowych i wzruszających latach 80.; no i muzyka, w swoim paradoksalnym, ale znakomicie uzupełniającym się diapazonie – od najbardziej gejowskiego gatunku na świcie, czyli disco (z Jimmym Sommerville’em i legendarna płytą The Age of Consent) po znakomicie się z nimi rymujące szlagiery związków zawodowych (There is Power in a Union).
Mówi się, że Pride wpisuje się w nurt antythatcherowskich komedii z typowo brytyjskim poczuciem humoru – takich jak Billy Elliot czy Goło i wesoło. Otóż nieprawda, ten film jest lepszy, a w każdym razie mocniej działający – choćby z tego powodu, że to wszystko wydarzyło się naprawdę.
To też jest niesamowite. Jakim cudem ta historia została zapomniana? Właściwie nikt nie był jej świadom, ani w Walii, ani nigdzie, choć przecież pisanie queer history ma się dziś całkiem nieźle (nie w Polsce, oczywiście). Historia trwała jako swego rodzaju legenda miejska w gejowskim Londynie, ale nikt nie był zupełnie pewien, ile w niej prawdy. W tej właśnie formie odnalazł tę opowieść scenarzysta Stefan Beresford – który wkrótce potem dotarł do archiwum grupy i amatorskiego filmu All Out! Dancing in Dulai, dziś dostępnego na YouTubie.
Dla tych, którzy jeszcze nie słyszeli o filmie, przypomnijmy główny zrąb fabuły. Podczas wielkiego strajku górników w latach 1984–85 powstaje mała grupa o szumnej nazwie Lesbian and Gays Supports the Miners zbierająca pieniądze dla strajkujących górników, przeciw którym Thatcher wytoczyła najcięższe neoliberalne działa, doprowadzając Wielką Brytanię do stanu porównywalnego z wojną domową (takiego określenie użył Nighy, jeden z aktorów, który tę sytuację i traumę dobrze pamiętał). Sama Thatcher pojawia się tylko na moment na początku filmu i wygląda niczym nawiedzona kukiełka opowiadająca o „firm leadership”. Z perspektywy gejowskiej Thatcher była kimś w rodzaju Giertycha do kwadratu w spódnicy – bo prowadziła twardą antygejowską politykę, począwszy od utrudnianiem prewencji HIV/AIDS, a skończywszy na swoistym zakazie „propagandy homoseksualnej” (tzw. Section 23). Z powodów ideologicznych Thatcher niszczy też związki zawodowe.
Zatem LGSM zbiera pieniądze, ale górnicze związki nie chcą ich przyjąć, bo słowo „gay” brzmi dla nich zbyt przerażająco. Działacze omijają zatem związki i docierają bezpośrednio do strajkującej społeczności w małej walijskiej mieścinie. I tu następuje rzeczony cud – grupy dogadują się, zaczynają współdziałać, a nawet przyjaźnić ze sobą. W odpowiednim czasie górnicze związki zawodowe odwdzięczą się aktywistom gejowskim. Solidarność zadziała wbrew wszystkiemu.
Polska recepcja filmu próbuje trochę ograniczyć polityczna wymowę Dumnych i wściekłych. Może dlatego, że film jest poniekąd zobrazowaniem prawicowych, a częściowo również lewicowych lęków, wedle których kwestia uznania (zakazanej tożsamości) i redystrybucji (podatków) się ze sobą nie łączy. A już na pewno geje i robotnicy nie mają ze sobą nic wspólnego i współdziałać nie będą. Okazuje się, że precedens już był, a solidarność połączyła grupy teoretycznie tak bardzo odległe. Po drugie – polski ruch LGBT ma raczej liberalny charakter i w związku z tym na swą listę wrogów Thatcher nie wpisuje. A trzeba pamiętać, że dziś neoliberalizm często zamienia kwestię LGBT w poręczny PR, który ma dowodzić, że korporacja (outsourcingująca produkcję w półniewolniczy kontekst) czy bank (np. sprzedający kredyty we frankach) są instytucjami ogromnie równościowymi, demokratycznymi i ogólnie friendly.
Polska recepcja filmu pomija też fakt, że pomysł grupy LGSM, by wspomagać górników w oporze wobec polityki Thatcher, nie wziął się z powietrza czy jakiegoś immanentnie dobrego gejowsko-lesbijskiego serduszka. Całkiem przeciwnie – LGSM to była grupa ewidentnie lewicowa, a jej młodociany przywódca Mark Ashton należał do Brytyjskiej Partii Komunistycznej. Słyszymy nawet, jak ktoś rzuca pod jego adresem wyzwisko „komuch”, gdy anonsuje wystąpienie górnika w knajpie gejowskiej. Sama zaś grupa wymachuje czerwonymi flagami, maszerując podczas parady równości w 1985 roku.
Ten aspekt jest w Dumnych i wściekłych nieco ukryty, choć inny – wydarzył się niejako „mimo woli”. Trudno się bowiem oprzeć wrażeniu, że ten film ma w sobie coś jakby ewangelicznego… I nie chodzi tylko o to, że to, co małe i słabe, sprzymierza się przeciwko temu, co duże i silne, stając niemal jak Dawid przeciwko Goliatowi. Chodzi także o to, że działania grupy przypominają o podstawowym znaczeniu aktu dobra, którego nie zastąpią żadne, najbardziej nawet zaangażowane granty-sranty i inne projekty. Bo z perspektywy tego filmu widać, jak dalece są to działania alienujące. Gdyby grupa LGSM miała pisać grant na swój projekt, to górnicy zdążyliby pomrzeć z głodu. Czasami po prostu trzeba nakarmić tego, kto jest głodny, i odziać tego, kto marznie. Albo – z innego nieco rejestru – trzeba bliźniemu zrobić jajecznicę (tak jak to się dzieje w sztuce O dobru duetu Strzępka/Demirski). Tak po prostu.
Jest też kontekst polski, którego nie sposób pominąć, bo gdy Dumni i wściekli wchodzili do kin, polscy górnicy właśnie zaczynali protestować. Pojawiały się w związku z tym pytania – czy polski ruch LGBT umiałby współpracować z górnikami i vice versa. To ciekawa kwestia, ale film chyba raczej nastraja do refleksji bardziej ogólnej. Do zastanowienia się, czym jest solidarność i czy jest możliwa dziś w Polsce.
I tutaj należałoby wrócić do rodzimych pomysłów, a zatem wielkiego ruchu i małej książki, która powstawała w czasach działania grupy Lesbijki i Geje Wspierają Górników. Chodzi o Etykę solidarności Józefa Tischnera pisaną równolegle z fenomenem Solidarności 1980/81. Tak, zapewne dla Tischnera byłoby sporym zaskoczeniem, a może nawet traumatyzującym szokiem, że całkiem podobne idee wprowadzali w życie – w całkiem nieodległym czasie i nie tak znowu odległym miejscu – lesbijki i geje. I wiadomo również, że jego późniejsza idea homo sovieticusa wydaje się dziś bardzo podejrzana, bo stanowiła świetne narzędzie implementacji neoliberalizmu w Polsce po 1989 roku i tym samym przyczyniła się do tego, co Monika Bobako charakteryzowała jako „urasowienie biedy”. A jednak mam wrażenie, że cud solidarności z Dumnych i wściekłych przypomina właśnie o Etyce solidarności z Polski. Także dlatego, że jest to książeczka niepokojąco aktualna. „Polska praca jest chora” – pisał Tischner i trudno dziś, w czasach pełzającej prekaryzacji, nie zadrżeć na myśl o analogii.
A solidarności raczej brakuje – czy to pomiędzy nauczycielami i rolnikami, czy gejami, lesbijkami i górnikami. Choć czasami wydarza się cud poprzedzony latami pracy u podstaw.
Cechą znakomitych komedii jest to, że pozostawiają widzów z bardzo poważnymi pytaniami. W przypadku Dumnych i wściekłych tak się właśnie dzieje. To znakomity i bardzo ważny film. Zatem kto jeszcze nie widział – niech koniecznie nadrobi.
Film spełnia warunki testu Bechdel i Krakowskiej.
**Dziennik Opinii nr 92/2015 (876)