Film, Weekend

Sutowski: „Morderczynie”, albo unde malum

Serial Netflixa nie wskazuje nam systemowych rozwiązań problemów społecznych peryferyjnego kapitalizmu. Sensownie przesuwa za to fantazję o ludowej sprawiedliwości w nieco inną scenerię, przemalowuje scenografię – oto również klasa średnia z Warszawy zmuszona jest przywracać porządek rzeczy na własną rękę.

Określenie „spojler” wydaje się nie pasować do serialu kryminalnego, którego sam tytuł każe domyślić się rozwiązania najpóźniej pod koniec pierwszego z sześciu odcinków. Niemniej, UWAGA: SPOJLERY, bo zdradzam w tekście różne detale.

Wartość tej historii nie tkwi w skomplikowaniu zagadki „kto zabił”, ani nawet dlaczego, lecz w politycznej treści fantazji, jaką Morderczynie próbują – całkiem skutecznie – widzom sprzedać. Sięgający po adaptację powieści Katarzyny Bondy reżyser, Kristoffer Rus, zaproponował bowiem fantazję wciąż nieoczywistą w polskich produkcjach masowych: nie dość, że liberalno-feministyczną, to jeszcze podszytą – uwaga, uwaga – ludowo-populistycznym poczuciem sprawiedliwości. Jakby tego mało, wielkomiejski klasizm serialu szybko okazuje się pozorny, a skrojona – jak to na globalnych platformach streamingowych – pod widza z uogólnionego Zachodu estetyka tym razem podlega jakimś negocjacjom z lokalnymi realiami. Bo choć nawet nieskorumpowani policjanci jeżdżą tu SUV-ami marki z gwiazdką na chłodnicy, a lokalna patologia mieszka na osiedlu przypominającym raczej brytyjskie czy francuskie budownictwo socjalne, to jednak pracownicy budżetówki nie mieszkają na osiedlach premium i mają w domu boazerię, a praca w korporacji to tylko jedna z możliwych w tym świecie ról społecznych.

Fabuła składa się z dwóch równoległych wątków: jeden to śledztwo w sprawie zabójstwa „na melinie”, prowadzone przez ambitną dzielnicową, której dzięki determinacji udaje się wkręcić do prawdziwego zespołu kryminalnego zamiast szlifowania chodników i spisywania meneli. Drugi – ważniejszy – to poszukiwanie, a potem dochodzenie przyczyn śmierci zaginionego rok wcześniej ojca tejże policjantki, cenionego oficera policji na emeryturze. Pierwszy to dość typowa sprawa kryminalna w scenografii „polska patologia i okolice”; kolejny to śledztwo wielowarstwowe, w którym dochodzenie przyczyn zniknięcia ofiary najpierw dekonstruuje wizerunek twardego gliny, potem troskliwego ojca, aż wreszcie – całej rodziny jako siedliska przemocy mikro i makro, soft i hard.

Diagnoza źródeł zła w kolejnych odcinkach przechodzi od banalnego stereotypu o degeneratach na socjalu ku demaskacji kolejnych, przemocowych praktyk właściwych „zupełnie normalnej”, a nawet kochającej się – nie tylko z pozoru – średnioklasowej rodzinie. Na początku więc dostajemy zdewastowane mieszkanie kwaterunkowe, zwłoki z licznymi ranami kłutymi i tzw. defaworyzowane środowisko sąsiedzko-rodzinne, w tym zapijaczonego ojca-zwyrola oraz bitą i molestowaną przez niego córkę – inaczej mówiąc, klasyk kroniki kryminalnej w dzienniku lokalnym z lat 90. (czekamy tylko, choć nadaremno, aż padnie z ekranu słowo „konkubent”). Katalog form i objawów przemocy jak z mocno tradycyjnego podręcznika do kryminologii, względnie resocjalizacji.

Problem brutalności policji w Polsce istnieje

A co po drugiej stronie klasowej barykady (a raczej bariery niewidzialnej, bo światek „patologii” wydaje się nie stykać z tym normatywnym)? Mama bohaterki ma lekką depresję, siostra wygląda na korpoperfekcjonistkę z mężem i dziećmi jak z szyderczego mema, a zaginięciem głowy rodziny (mocno, jak się szybko orientujemy, patriarchalnej) obydwie kobiety martwią się tak jakby mniej, niż powinny. Poza tym jest jeszcze tradycyjna (wierzy w radiestezję), zrozpaczona babcia i główna bohaterka, najsilniej tęskniąca i desperacko szukająca wyjaśnienia zagadki. Krótko mówiąc, typowa, kiedyś lub dziś zamieszkująca „klocek polski”, aspirująca do pierwszego świata rodzina ze swymi mieszczańskimi problemami. Aż tu nagle…

Spada nawalny deszcz (jak to w ocieplającym się klimacie umiarkowanym w wielkim mieście), a strażacy wypompowujący wodę z zalanego garażu znajdują pod naruszoną wylewką zwłoki zaginionego właściciela domu, syna, męża, ojca rodziny, zasłużonego stróża prawa. I się zaczyna.

Nietrudno się domyślić, że żona-matka ma z tym coś wspólnego, zresztą sama się szybko zgłasza na policję, przyznaje i trafia do aresztu. Jedna z córek idealistycznie nie wierzy w jej winę, druga pragmatycznie szuka dobrego adwokata. Dość szybko zaczynamy się domyślać, że różnica postaw nie wynika z różnych temperamentów, tylko jedna coś wie, a druga niekoniecznie. „Świadoma” kombinuje, jak zminimalizować straty; „naiwna” drąży temat i dowiaduje się o nieżyjącym ojcu rzeczy, których nie mogła się spodziewać.

A może jednak? W serialu jest sporo retrospekcji bohaterek z dzieciństwa. To sceny dość typowych momentów napięć wychowawczych epoki rodzicielstwa w zeszłym półwieczu: córka przyłapana na paleniu papierosów; córka uczy się pływać wrzucana przez ojca z pomostu do Wisły; córkę wzywają do szkoły, bo niszczy samochód matematyka.

Za mundurem seksizm murem. Jak Polki walczą z dyskryminacją w służbach?

Palisz? No to masz, zapal sobie – po czwartym carmenie czy innym klubowym córka oczywiście wymiotuje i więcej nie pali. Nie umiesz pływać? Bez dna pod nogami szybko się nauczysz – faktycznie, młoda nieomal została olimpijką, a też w trakcie nauki prawdziwe niebezpieczeństwo jej nie zagrażało. Porysowałaś lakier wychowawcy za niesprawiedliwą ocenę: może i miałaś rację, choć nie dostaniesz kieszonkowego. Ale takie jest życie – za (słuszny!) nonkonformizm trzeba czasem zapłacić. To nie są karykaturalne historie z cyklu „żyliśmy w jeziorze i nikt nie narzekał”: ojciec-autorytet zachowuje się raczej jak odpowiedzialny nauczyciel życia z nostalgicznych wspomnień pokolenia wyżu demograficznego.

Skąd zatem zło?

Może ojcowski autorytet wcale nie był taki miękki, liberalny ani upodmiotawiający? „Uczył cię wszystko negować – poza nim samym, prawda?”, pyta druga siostra, perfekcjonistka z wiecznym syndromem oszustki. Mieszczańskie techniki dyscyplinowania są (zazwyczaj) zupełnie inne niż naga przemoc przypisywana społecznej podklasie; ale co, jeśli napotykają opór? A jeśli żona, inaczej niż córka, nie daje się wykuwać, wychowywać do pożądanego kształtu? Co wreszcie, jeśli osadzenie w przemocowym per se i zachowawczym kulturowo środowisku, jakim są służby mundurowe niemal wszędzie na świecie, przesuwa z czasem granice tego, co właściwe w relacjach osobistych? Tym bardziej gdy pracy towarzyszy statusowa frustracja, popychająca wreszcie w kierunku odrażającej formy przestępczości zorganizowanej?

Zlikwidować policję, więzienia i granice. Od czegoś trzeba zacząć

Nie wiem, czy rozwiązanie tej historii to świadomy pomysł ideologiczny, czy raczej populistyczny eklektyzm, w którym diagnozy rodem z gender studies – te o fatalnych skutkach ubocznych nawet miękkich form patriarchalnej dominacji mieszają się z potocznym poczuciem sprawiedliwości, tylko w wydaniu średnioklasowym. Sekwencję pt. katował ją przez 30 lat, w końcu pchnęła go nożem, posiedzi pięć lat, będzie miała spokój (i dodane ciszej „umorzyć powinni, medal i rentę dać jeszcze”) kojarzymy przecież z tymi osiedlami, gdzie duży odsetek rodzin ma niebieskie karty. I oczywiście wiemy, z reportaży i raportów różnych zasłużonych organizacji, że to nie jest pełny obraz klasowy przemocy domowej, a jednak stereotyp utrwalony jest silnie.

Jednak kiedy dowiadujemy się detalicznie, co się właściwie wydarzyło [UWAGA: SPOJLER], uruchamiamy taką samą fantazję, że oto sprawiedliwości stało się zadość. Katujący żonę policjant-emeryt zostaje odepchnięty od ofiary przez jej córkę, spada ze schodów (przypadek), a wieloletnia przemoc – małżeńskie ciosy i kopniaki, ale też rodzicielska presja na wynik i doskonałość – skutkują (afekt) serią szybkich uderzeń znalezionym pod ręką ciężkim przedmiotem. A potem zostaje już czysta logistyka – cement, worki, transport i trochę budowlanego know-how.

Serial Netflixa nie wskazuje nam systemowych rozwiązań problemów społecznych peryferyjnego kapitalizmu i absurdem byłoby czynić mu z tego zarzut. Sensownie przesuwa za to fantazję o ludowej sprawiedliwości w nieco inną scenerię, przemalowuje scenografię – oto również klasa średnia z Warszawy zmuszona jest przywracać porządek rzeczy na własną rękę, porzucona przez instytucje państwa, które przecież nie leży w socjalfeministycznej Republice Skandynawii. Sprawcą zła nie jest żaden „układ zamknięty”, tylko ukształtowani przez przemocowe społeczeństwo i kulturę ludzie, zaś głównym problemem polskiego munduru jest mizoginia podlana rasizmem, praktykowana w warunkach ogólnej pauperyzacji sektora publicznego – a nie skrywane w zakurzonych teczkach tajemnice i konszachty z czasów Departamentu III MSW.

Poszedłem do szkoły policyjnej. Apeluję – nie popełniajcie tego błędu [LIST]

Jednocześnie twórcy serialu nie popadli w smarzowszczyznę rodem z Wesela czy Drogówki – obraz instytucji policji jest zdecydowanie odczarowany, ale też nie malowany czarno na czarnym. Dobrzy ludzie niekoniecznie umierają, a nawet szybko wychodzą z więzienia, choć dzieje się to za cenę podtrzymania fałszywej legendy o dobrym glinie. Odkrycie prawdy o przeżarciu korupcją sporej części policji nie posłużyłoby jednak nikomu i zapobiegło cywilizowanemu – na miarę naszych możliwości – rozwiązaniu całej sytuacji. Nasze ludowo-mieszczańskie poczucie sprawiedliwości domaga się przecież, aby od faktycznych sprawczyń odsunąć winę i zrzucić ją na tych, co i tak już nie żyją lub zaraz pójdą siedzieć za co innego; zbiega się to z interesem wizerunkowym całej instytucji, w której też przecież pracują uczciwe chłopaki (a jak nie wiedzą, co to mansplaining, to po cichu sprawdzą w guglu).

Wygląda na to, że w kwestii „skąd zło” nasza wyobraźnia masowa przesuwa się w kierunku cywilizacji zachodnioeuropejskiej XXI wieku. Nad „co robić” najwyraźniej musimy jeszcze popracować.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij