Zaciekawiło mnie, co zostanie z problemów poruszanych w filmie Wajdy, jak się przeniesie to gdzieś daleko.
Jakub Majmurek: Twój najnowszy projekt to remake Popiołu i diamentu realizowany w nigeryjskim Nollywood, które po Hollywood i Bollywood jest największym na świecie ośrodkiem produkcji filmowej. Jak tam trafiłeś?
Janek Simon: Do Nigerii pojechałem po raz pierwszy w 2007 roku realizować inny projekt. Był on związany z pewnym miejscem w Lagos – Alaba International Market. To jest największy targ w Afryce. Handluje się tam przede wszystkim używaną elektroniką z Europy. Telewizory, komputery, telefony komórkowe, pralki, lodówki – wszystko to, co w Europie nie nadaje się już do użytku, tam kończy swój komercyjny żywot. Komputer, który Europejczycy wyrzucają, w Afryce działa jeszcze kilka lat w jakiejś wiosce, a jeśli coś nie działa, jest rozbierane na części, łatane, reperowane, recyklingowane w zupełnie niekontrolowany sposób. Tam Europa pozbywa się trudnych w utylizacji śmieci. Sam targ to właściwie małe miasto, wygląda jak scenografia z jakiegoś postapokaliptycznego filmu: płoną sterty telewizorów, gotują się płyty główne z komputerów w jakichś zardzewiałych beczkach.
Ten targ był właśnie miejscem, gdzie narodził się przemysł filmowy w Nigerii. Poznałem ludzi z tym związanych. Potem wpadłem na pomysł zrobienia nigeryjskiego Popiołu i diamentu.
Jakie były początku tego przemysłu?
Tam nigdy nie było szkoły filmowej, byli pojedynczy twórcy kręcący festiwalowe filmy na celuloidzie, ale nie oglądała ich nigeryjska publiczność. Legenda o powstaniu Nollywood jest taka, że na początku lat 90. handlarze z Alaby sprowadzili z Chin wielkie ilości czystych kaset VHS. Nie chciało się to sprzedawać, więc zaczęli nagrywać na nie jakieś mecze z satelity, ale to też nie szło. Wtedy zaczęli kręcić amatorskie filmy, zupełne home video, nagrywali je na te czyste VHS-y i to okazało się hitem. Tak podobno powstał tamtejszy przemysł filmowy, który później się rozrastał i dziś zaczyna się profesjonalizować.
Jak duży jest ten przemysł? Ile filmów rocznie się tam dziś produkuje?
Dziś około dwóch tysięcy. Centrum tego przemysłu jest ciągle Alaba. Tam jest wielka hurtownia DVD, co dwa tygodnie są premiery nowych filmów. W określony dzień tygodnia, dwa razy w miesiącu przyjeżdża 40 nowych tytułów. Płyty ładowane są na ciężarówki i rozjeżdżają się po całej Nigerii, a nawet całej Afryce Zachodniej. Jadą głównie do byłych kolonii angielskich, jak Ghana, ale ostatnio przenikają też do dawnych kolonii francuskich – na przykład Beninu. Tam oglądają te filmy w taki sposób, że jedna osoba, która mówi po angielsku, na żywo tłumaczy to, co mówią postacie na ekranie. Jakiś czas temu w innych państwach Afryki Zachodniej zaczęły powstawać klony Nollywood, jest podobnie zorganizowany przemysł filmowy w Ghanie, Sierra Leone. W Afryce Wschodniej mamy bardziej sprofesjonalizowany przemysł filmowy w Kenii.
Ludzie oglądają te filmy w kinach czy w domu?
To jest właśnie jedna z rzeczy, która obecnie się zmienia w Nollywood.
W latach 80. z Nigerii praktycznie zniknęły kina. Było tak niebezpiecznie, że ludzie przestali wychodzić wieczorami z domów. W latach 90. system działał tak, że filmy były dystrybuowane na kasetach VHS, potem na płytach DVD. Oglądało się je albo w domach, albo, jak robiło się bezpieczniej, w małych salkach, gdzie był telewizor i odtwarzacz.
Co było bardzo innowacyjne, to cena tych filmów (były śmiesznie tanie) oraz ich krótki żywot. Te filmy rozjeżdżały się z Alaby na całą Nigerię i szybko znikały. Nie ma nawet żadnego archiwum. Jedna z najbarwniejszych postaci Nollywoodu lat 90., reżyser Chico Ejiro (on najczęściej wypowiada się w europejskich dokumentach o Nollywood), zrobił ponad 300 filmów. Jak sam mówi, nie pamięta ich, nie umie sobie nawet przypomnieć, o czym były.
Ile trwało kręcenie takiego przeciętnego filmu w latach 90.?
Około tygodnia. Trzy dni zdjęcia, potem montaż, na drugi tydzień zgrany na DVD film był już na Alabie.
Mówiłeś, że dziś się to sprofesjonalizowało?
Tak, a przy tym rozwarstwiło. To stare Nollywood ciągle działa jak w latach 90. Ale pojawiło się też nowe, bardziej profesjonalne, Nollywood 2.0, jak nazywają to sami Nigeryjczycy. Od jakichś pięciu lat można zaobserwować oddalanie się od siebie tych światów. Wiąże się to też z tym, że od jakiejś dekady Nigeria się superdynamicznie rozwija, to dziś tygrys Afryki. Kraj ma 170 milionów mieszkańców i olbrzymie złoża różnych surowców, przede wszystkim ropy. Do tego jest tam dziś w końcu w miarę stabilna sytuacja polityczna (czego wcześniej nie było), więc kraj naprawdę może się rozwijać. Pojawia się klasa średnia, dosyć zglobalizowana w swoich marzeniach i stylach życia. Dla niej znów buduje się kina w Nigerii. Żeby zrobić film, który można puścić w kinie, trzeba dużo lepszej jakościowo produkcji. I pojawiła się grupa reżyserów wykształconych w szkołach filmowych w Europie i Stanach, kręcących profesjonalne filmy, na porządnych cyfrowych kamerach (Red i Alexa są tam teraz hitem).
Jak tam wygląda w ogóle baza sprzętowa?
Byłem na dwóch planach filmów z Nollywood 1.0. Tam kręcili kamerami takimi jak Sony EX1, sprzętem, który można kupić za 10 tysięcy złotych. Było tam mnóstwo ludzi, jakichś asystentów, siła robocza jest wyraźnie tania. Długo przemysł filmowy Nigerii skupiał się w jednym hotelu – Winnies w Surulere, dzielnicy Lagos. Tam przychodził każdy, kto chciał grać albo coś robić w filmie, kręcił się tam i mógł trafić na ekran.
Rząd jakoś wspiera ten przemysł?
Właśnie zaczął w marcu tego roku, kiedy byłem w Nigerii. Nigeria ma wielki problem z PR-em. Zwłaszcza Lagos – dziewięć lat temu zostało uznane za najniebezpieczniejsze miasto na świecie. Rzeczywiście były tam wtedy takie sytuacje, że zaraz po wyjściu z lotniska gangi okradały pasażerów ze wszystkiego, co mieli przy sobie. Władze próbują ocieplić wizerunek Nigerii i uznały, że Nollywood może być świetnym do tego narzędziem. Ale wcześniej przez 20 lat to działało bez żadnego wsparcia publicznego.
Kto produkuje te filmy?
Najczęściej sami reżyserzy.
Wykładają na nie swoje pieniądze?
Bardzo często. Drugą grupą, z której wywodzą się producenci, są handlarze z Alaby. Wygląda to do tej pory tak, że producent siedzi na bazarze ze stertą DVD z wyprodukowanymi przez siebie filmami i je sprzedaje. A potem reinwestuje zyski w kolejną produkcję. Na Alabie jest sekcja z filmami, gdzie siedzą obok siebie producenci i handlarze. Nam szczęki opadły, jak poszliśmy się spotkać z szefem odpowiednika tamtejszego Stowarzyszenia Filmowców Polskich i okazało się, że to facet, który siedzi na bazarze na stercie płyt DVD i sprzedaje je klientom.
Ile wynosi dziś budżet nollywoodzkiego filmu?
Tu już działają dwa systemy. Świat starego Nollywood, z filmami za 10 tysięcy dolarów i Nollywood 2.0, gdzie filmy kosztują nawet 2 miliony dolarów. Topowy reżyser Nollywood 1.0 Teco Benson powiedział nam, że na zrobienie remake’u Wajdy potrzebuje 80 tysięcy dolarów.
Czy w ramach Nollywoodu 2.0 pojawiły się jakieś studia filmowe, mocne firmy producenckie?
Takie profesjonalne studia są dwa. Powstały niedawno. Wcześniej wszystko kręcono w plenerach, domach znajomych i tak dalej. Nowością jest też to, że w produkcję zaczynają inwestować banki. Każdy film ma teraz na początku logo jakiegoś banku.
Co sprzedaje filmy w Nollywood? Nazwiska aktorów, gwiazd?
Są rozpoznawalni reżyserzy i gwiazdy. Na przykład aktorka Genevieve Nnaji, wspomniany Teco Benson czy kojarzony raczej z Nollywood 2.0 aktor Ramsey Nouah.
Filmy są widoczne w przestrzeni przez na przykład plakaty?
Tak, plakat jest bardzo ważny. Na początku to były ręcznie malowane plakaty na workach po ryżu, dziś to trafia do galerii sztuki. Obecne plakaty wyglądają jak klony plakatów hollywoodzkich – kolaż z twarzy aktorów, a w tle jakieś wybuchy.
Jak te filmy wyglądają estetycznie? Bollywood kojarzymy z musicalem, a jaki jest najbardziej reprezentatywny gatunek filmowy w Nollywood?
Najbardziej oryginalny to horrory z elementami wudu i tradycyjnych religii afrykańskich. Pierwszym hitem Nollywood był film Living in Bondage, horror o złowrogiej sekcie, która zapewnia dobrobyt materialny swoim członkom w zamian za ofiarę z kogoś bliskiego – matki, córki, brata. Można by dziś zrobić tego remake w Warszawie (śmiech). Inny popularny gatunek to obyczajowe filmy o związkach, miłościach, komedie romantyczne. Ostatnio pojawiła się fala filmów historycznych. Do tego oczywiście klony filmów sensacyjnych z Hollywood.
A czy obok Nollywoodu jest kino artystyczne? Czy jest nim Nollywood 2.0?
Nollywood 2.0 to nie kino artystyczne w sensie europejskim. To ludzie, którzy próbują profesjonalnie robić kino komercyjne. Są pojedynczy artyści kręcący na festiwale, ale nie ma w Nigerii jakiejś silnej sceny filmu artystycznego.
Czy Nollywood ma swoje festiwale, nagrody?
Oczywiście, jest kilka festiwali kina afrykańskiego, są „afrykańskie Oscary”, gale, czerwony dywan, gwiazdy.
To kino funkcjonuje jakoś poza Afryką?
Na przykład w Anglii, gdzie jest duża diaspora afrykańska. W Londynie odbywa się festiwal kina afrykańskiego. Na razie ta jakość ciągle jednak nie jest wystarczająca, żeby dało się to serio oglądać poza Afryką.
Ilu widzów ogląda taki przeciętny nollywoodzki hit?
Nikt mi tego nie chciał tam powiedzieć. Nie ma box office’u, nie wiadomo. Gdzieś wyciągnąłem informację, że najbardziej kasowy hit zarobił 200 tysięcy euro.
Skąd pomysł na nakręcenia remake’u Popiołu i diamentu akurat w Nollywoodzie?
To jest kontynuacja moich innych projektów. Biorę coś, co dla nas jest centralne, i przenoszę na obszary dla nas peryferyjne.
Film Wajdy opisuje kluczowy problem dla dynamiki politycznego sporu tutaj: chodzi o ocenę, czym był komunizm. Mamy ciągle dwie nieuzgodnione narracje na ten temat. Zaciekawiło mnie, co z tego zostanie, jak się przeniesie to gdzieś daleko. W filmie Wajdy są uniwersalne rzeczy, zrozumiałe też od razu w Nigerii – konflikt miłości z obowiązkiem, ale są też nasze tematy.
Dla mnie ten projekt to test na uniwersalność naszych dyskusji. Pojechałem tam w marcu 2013 na niemal miesiąc. Spotykałem się z reżyserami, pokazywałem im film Wajdy…
Ktoś z nich widział Popiół i diament wcześniej?
Nikt. Reżyser, którego w końcu wybraliśmy, Niji Akanni, znał filmy Wajdy – studiował reżyserię w Indiach, w szkole w Pune, która była bardzo antybollywoodzka i oni tam oglądali Tarkowskiego, Wajdę. On sam też mówi o sobie, że jest off-Nollywood.
Jak ten reżyser działa produkcyjnie?
Pracuje w jednym z tych dwóch studiów, o których wspominałem. Film będziemy produkować my. Przywieziemy pieniądze i wynajmiemy go do reżyserii i adaptacji scenariusza.
On z tego zrobi film historyczny?
Tak. Będzie to film o wojnie w Biafrze w latach 60. W maju 1967 roku leżąca na południowym wschodzie Nigerii prowincja Biafra ogłosiła secesję, wkroczyła tam armia rządowa, skończyło się to masakrą cywilnej ludności. Ponad milion osób zginęło z głodu. Jest to trauma dla nacjonalizmu nigeryjskiego, bo w ogóle jest to państwo sklejone przez Brytyjczyków z trzech odrębnych grup etnicznych. Mamy dziś w Nigerii nieuzgodnioną narrację o Biafrze – z jednej strony narrację nigeryjskiego projektu nacjonalistycznego, z drugiej ludu Igbo, który został podbity.
Ile będzie kosztował ten film?
Około 200 tysięcy dolarów. Tyle kosztowały poprzednie filmy Akanniego. Ten może być nieco droższy. On to chce kręcić w Biafrze, gdzie są ciągle miasta zrujnowane od czasu wojny. To trudno dostępne miejsca.
Jak w ogóle reżyserzy reagowali na wasz pomysł?
Każdy chciał to zrobić. Bardzo różniły się ich interpretacje. Spotykaliśmy się, mówiłem im o co chodzi, dawałem płytkę z filmem Wajdy, potem rozmawialiśmy jeszcze raz. Gadaliśmy tak z dziesięcioma twórcami. To byli ludzie z różnych środowisk: od hardkorowych nollywoodowców, po tych, którzy kręcą za dwa miliony dolarów. Interpretacje były często dziwaczne. Teco Benson, reżyser z elity starego Nollywoodu, twórca filmów sensacyjnych, chciał to kręcić współcześnie i zrobić z Maćka Chełmickiego terrorystę z Boko Haram – nigeryjskiej odmiany Al-Kaidy. Niji zaproponował najciekawszą interpretację i najatrakcyjniejszy budżet.
Jaka jest twoja rola w tym projekcie jako artysty wizualnego?
Ja tu działam jako artysta konceptualny, który w tym projekcie wciela się w rolę producenta filmowego. Robię też z tego film w stylu „making-off”.
Szukasz na to pieniędzy w polu sztuki?
Dla pola sztuki to są wielkie pieniądze. Na razie mój marcowy wyjazd sfinansowały Zachęta i BWA we Wrocławiu. Będę szukał w różnych instytucjach, choćby takich jak Instytut Adama Mickiewicza czy w innych instytucjach pola sztuki.
Chciałbyś, żeby ten film trafił w Nigerii do kin?
O to nam chodzi. Myślę, że film o tak istotnym dla Nigerii wydarzeniu historycznym, będzie tam czymś naprawdę ważnym.
Rozmowa ukazała się w „Krytyce Politycznej” #35-36: Kino-fabryka