Żadne technologie nie wprowadzą zmiany społecznej, jeśli nie będzie stała za nią odważna decyzja konkretnej osoby. Takiej jak Chelsea Manning.
Jednym z paradoksów Ameryki jest to, że w czasie gdy ogłoszony przez Stany Zjednoczone jednym z najważniejszych zagrożeń dla światowego bezpieczeństwa Julian Assange ukrywa się w ambasadzie Ekwadoru w Londynie, Hollywood, inne skrzydło amerykańskiego establishmentu, kręci o nim film wyświetlany u nas właśnie w kinie pod tytułem Piąta władza, przedstawiający go jako bohatera walki o wolność i prawo obywateli do informacji. Film sygnuje swoim logo studio Dreamworks, założone przez Stevena Spielberga, znanego z poparcia dla Obamy, którego administracja rozpętała wojnę informacyjną przeciw Assange’owi po ujawnieniu przez WikiLeaks tajnych dokumentów amerykańskiej armii i dyplomacji.
Sam Assange nie jest zadowolony z filmu. Do odtwarzającego go na ekranie Benedicta Cumberbatcha, próbującego spotkać się z nim osobiście, wystosował list otwarty, w którym pisze, że występując w produkcji studia, aktor mimowolnie zostanie wykorzystany jako „cyngiel, wynajęty do tego, by odtwarzając rzekomo prawdziwą historię, zgładzić rzeczywistą prawdę. By skompromitować mnie moralnie, umieszczając mnie w środku sfabrykowanej historii”. Film oparty jest na dwóch książkach dawnych współpracowników Assange’a – kierującego wraz z nim przez długi czas WikiLeaks niemieckiego programisty Daniela Domscheita-Berga i dwóch współpracujących z nim dziennikarzy „Guardiana”, Davida Leigh i Luka Hardinga. Sam Assange we wspomnianym liście nazwał je „dwoma najbardziej toksycznymi książkami o WikiLeaks”.
Czy film Billa Condona rzeczywiście jest wymierzonym w Assange’a aktem czarnego PR-u? Już sam fakt, że Piąta władza zupełnie pomija kwestie postawionych Assange’owi przez dwie Szwedki zarzutów o gwałt, skłania, by odpowiedzieć na to pytanie raczej negatywnie. Owszem, Assange nie wypada w filmie sympatycznie. Wręcz przeciwnie. Jest małostkowy, chamski, arogancki, autorytarny, zawistny, nielojalny, niezdolny z nikim dzielić się sukcesem i współpracować na równych warunkach. To narcyz, mitoman, manipulator bezwzględnie wykorzystujący ludzi wokół niego. Ale przy tym postać, w której skupia się współczesny historyczny proces, walka o poszerzenie demokracji i prawa do informacji, historyczny rozum tym razem nie na koniu, ale z laptopem. I właśnie w tej wizji tkwi największa słabość filmu. Także polityczna.
Dyplomaci i hakerzy
Film Condona zaczyna się od spotkania Berga (Daniel Brühl raz jeszcze w roli młodego, sympatycznego, sceptycznego wobec systemu idealisty) i Assange’a na berlińskim zlocie hakerów. Kończy na publikacji tajnych depesz amerykańskiej dyplomacji. Obserwujemy kolejne sukcesy portalu, kolejne ujawniane przez niego skandale: korupcję w szwajcarskim banku, peruwiańskiej firmie naftowej, machlojki przy wyborach w Kenii. Od początku WikiLeaks prowadzi grę na planszy całego globu.
Co zwraca uwagę innego globalnego gracza – amerykańskiego departamentu stanu. A konkretnie jednej jego urzędniczki, Sary Shaw (Laura Linney), która w Assange’u i jego aktywności widzi zagrożenie dla Ameryki. Od momentu ujawnienia przez Assange’a słynnego materiału przedstawiającego amerykańskich żołnierzy strzelających do cywili w Iraku film konstruowany jest jak partia szachów, gdzie każdemu „posunięciu” WikiLeaks odpowiada „posunięcie” amerykańskiej administracji.
O co to toczy się gra? Najkrócej mówiąc, o pełną realizację pierwszego z czternastu postulatów Wilsona z 1918 roku, wzywającego do zakończenia tajnej dyplomacji i prowadzenia polityki międzypaństwowej w sposób w pełni jawny dla opinii publicznej. Tymczasem polityka zagraniczna i bezpieczeństwa w większości demokracji liberalnych pozostaje sferą w dużej mierze wyłączoną z demokratycznej debaty i przejrzystości. Prowadzona jest w warunkach tajności i niejawności, przez wąską, zamkniętą grupę osób z korpusu dyplomatycznego, służby cywilnej, wojska i służb specjalnych, akademii i różnego rodzaju think-tanków. Często powiązaną z tradycyjnymi finansowymi i społecznymi elitami swoich krajów. Assange, publikując wykradzione depesze dyplomatyczne, umieścił amerykańską dyplomację w świetle reflektorów, uczynił ją widoczną dla światowej opinii publicznej, eskalując żądania o poddanie jej rzeczywistej demokratycznej kontroli.
(Bez)siła prasy
Assange i WikiLeaks wychodzą z tego starcia poobijani. Amazon wymawia im dzierżawę serwerów, Visa i MasterCard odmawiają przetwarzania donacji, współpracujące z amerykańskim rządem wielkie cyberkorporacje prawie duszą platformę. Film Condona nie pozostawia jednak wątpliwości, że historia stoi po stronie Assange’a. Łopatologicznie wykłada to jedna z końcowych scen, w której Nick Davies (David Thelwis) porównuje działalność WikiLeaks do walki brytyjskiej prasy stulecia wcześniej o prawo do publikacji treści debat parlamentu. Mimo zakazu, duszenia wolności prasy, znajdywali się odważni, którzy publikowali i rozprowadzali po kraju druki ulotne z treściami debat, gotowi ponosić za to kary. W końcu zakaz został zdjęty, kurtyna zasłaniająca przed opinią publiczną wnętrze „matki parlamentów” została podniesiona. Działania Assange’a prowadzić miałyby do takiego podniesienia kurtyny w kwestii dyplomacji i polityki bezpieczeństwa.
Filmowy Davies i jego koledzy dziennikarze wykonują zawód znajdujący się w kryzysie. W filmie mamy wrażenie, że prasa papierowa jest nieprzystającym do cyfrowej ery dinozaurem, że przyszłość należy raczej do takich platform jak WikiLeaks. I tu mam wątpliwości. Bo jeśli uważnie przyjrzeć się historii Assange’a, to widać wyraźnie, że pogłoski i o bezsile i śmierci prasy papierowej są co najmniej przesadzone. A sprawa z sukcesem WikiLeaks nie jest taka prosta.
Świetnie pokazuje to dokument Alexa Gibneya We Steal Secrets: The Story of Wikileaks, przedstawiający o wiele bardziej złożoną historię Assange’a niż film Condona.
Podobnie jak Piąta władza We Steal Secrets analizuje PR-ową wojnę, jaką Assange’owi wytoczyła amerykańska administracja. Gibney świetnie analizuje pojawiające się we wszystkich wypowiedziach amerykańskich urzędników skierowane przeciw Assange’owi frazy (np., że ujawniając dokumenty z Afganistanu, WikiLeaks mogło przyczynić się do śmierci miejscowych współpracujących z Amerykanami, przez co Assange „ma krew na rękach”), które nieskończenie powtarzane we wszystkich środkach przekazu „przyczepiły” się do hakerskiej platformy.
Gibney pokazuje jednak coś jeszcze. Przecieki zostały opublikowane przez WikiLeaks w koalicji z trzema wielkimi mediami: niemieckim „Spieglem”, brytyjskim „Guardianem” i „New York Timesem”. Logicznie rzecz ujmując, jeśli administracja Obamy uznała Assange za wroga, to tak samo powinna potraktować redakcję „New York Timesa”. Tak się jednak nie stało.
Rząd amerykański starannie pracował na rzecz oddzielenia Assange’a od jego medialnych koalicjantów, atakując go, milczał o roli współpracujących z nim mediów. Łatwiej bowiem jest zaszczuć pojedynczego, ekscentrycznego hakera, niż wygrać wojnę z „New York Timesem”. Nawet w dobie kryzysu prasy papierowej.
Assange sam zresztą dal się złapać w tę grę, skłócił się ze współpracującymi z nim mediami i rzeczywiście, ku uciesze amerykańskiej administracji został sam.
W dokumencie Gibneya historia nie stoi już tak wyraźnie po stronie Assange’a. Dzieje WikiLeaks są w nim tyleż zwiastunem nowego modelu kontroli opinii społecznej nad władzą, co symptomem kryzysu starych form (skupionych wokół niezależnych mediów) i tego, że nowe nie do końca potrafią się narodzić. W sytuacji naprawdę kryzysowej, to dinozaury prasy papierowej okazały się bardziej skuteczne niż Assange.
Duch w maszynie
Dokument Gibneya ma jeszcze jedną istotną przewagę nad filmem Condona: opowiada o Chelsea Manning, której postać zupełnie znika w Piątej władzy. To ona wykradła dzienniki wojenne i depesze amerykańskiej dyplomacji i załadowała je na WikiLeaks. Bez jej determinacji i odwagi najsłynniejszy wyciek w historii nigdy by się zdarzył. To ona ponosi jego konsekwencje: więziona bez procesu przez kilka miesięcy w warunkach, które same w sobie można uznać za torturę. Teraz czeka ją najprawdopodobniej długoletnie więzienie.
Warto pamiętać jej historię, gdy mówimy o emancypacyjnych właściwościach nowych technologii. Żadne technologie nie wprowadzą zmiany społecznej, jeśli nie będzie stała za nią odważna decyzja konkretnej osoby. Takiej jak Chelsea Manning. To, że ten motyw ginie z filmu Condona, że zostaje w nim tylko dramat kontrowersyjnego geniusza Assange’a, jest jego największą słabością.
Czytaj także:
Inwigilacja prywatna – fragment książki Cypherpunks. Wolność i przyszłość internetu, której autorami są Julian Assange, Jacob Appelbaum, Andy Müller-Maguhn, Jérémie Zimmermann