W ceremonii rozdania Oscarów znów triumfowała nostalgia. Tak jak w 2012 roku nagrodzony został film odwołujący się do przeszłości Fabryki Snów i nostalgii za filmową mitologią.
Zeszłoroczny triumfator Artysta przywoływał czasy przełomu dźwiękowego, jednego z najważniejszych i najbardziej kryzysowych momentów w historii X Muzy. Triumfująca w tym roku Operacja Argo Bena Afflecka (Oscar dla filmu roku), choć na pierwszy rzut oka może wydawać się thrillerem politycznym, tak naprawdę też jest filmem głęboko nostalgicznym, przywołującym historię amerykańskiego przemysłu filmowego i kolejny kryzysowy/przełomowy dla niego moment – lata 70. Stary hollywoodzki model produkcji wyczerpał się wtedy zupełnie, przez chwilę wydawało się, że zastąpi go kino autorów (takich jak Francis Ford Coppola czy Martin Scorsese). Zastąpiło go jednak zupełnie coś innego – kino nowej przygody, które choć kojarzone z latami 80. tak naprawdę swoje początki bierze w takich produkcjach jak Szczęki czy pierwsze Gwiezdne wojny.
W Operacji Argo Ameryka i Hollywood wydają się pogrążone w kryzysie. Ta pierwsza daje zaskoczyć się irańskiej rewolucji, nie jest w stanie ochronić własnego personelu dyplomatycznego przed wściekłością zrewoltowanych irańskich studentów. W tym drugim nawet ikoniczny napis Hollywood znajduje się w dosłownej ruinie. Jednak w kryzysowym momencie to właśnie Hollywood staje na wysokości zadania i przychodzi Ameryce z pomocą. Charakteryzator John Chambers (genialny, niesprawiedliwie pominięty w oscarowych nominacjach John Goodman) i producent Lester Siegel (Alan Arkin) pomagają przygotować agentowi Tony’emu Mendezowi (w tej roli sam Affleck) akcję, dzięki której grupa ukrywających się w ambasadzie Kanady amerykańskich dyplomatów niskiego szczebla będzie mogła zostać bezpiecznie wywieziona z Iranu. Stare, odchodzące na emeryturę Hollywood, odstawia swój ostatni, wielki numer we wspaniałym stylu. Historia jak z filmu klasy B realizuje się w prawdziwym życiu i ratuje życie prawdziwych ludzi. Trudno, by Akademia nie pokochała takiej laurki na swoją cześć.
Nagrodę za produkcję Operacji Argo oprócz Afflecka (reżysera i odtwórcy głównej roli) odebrał m.in. George Clooney, aktor obok Afflecka, Matta Damona, Seana Penna czy Susan Sarandon stanowiący jedną z najważniejszych twarzy „hollywoodzkiej lewicy”. Operacja Argo doskonale pokazuje polityczne ograniczenia charakterystyczne dla tej formacji. Choć wstęp do filmu wygląda jak wyjęty ze wstępniaka w „Le Monde Diplomatique” – przypomina obalenie przez CIA postępowego, modernizatorskiego rządu Mossaddegha i wspieranie przez Amerykanów kleptokratycznych, opierających się na terrorze rządów szacha – to dla autorów filmu Ameryka jest w światowej polityce siłą w sumie dobroczynną. Do tego głównym, pozytywnym bohaterem czynią agenta CIA – tej samej agencji, której autorytarną politykę piętnują na wstępie.
W efekcie Operacja Argo (i podobne produkcje hollywoodzkiej lewicy) o wiele silniej i skuteczniej propaguje amerykańską hegemonię niż filmy takie jak Wróg numer jeden. W filmie Afflecka mamy bowiem nie tylko wizję Ameryki, wielkiego mocarstwa zdolnego w razie kryzysu poradzić sobie ze wszelkimi problemami i wszystkimi wrogami, ale także – poprzez krytykę polityki amerykańskiej z przeszłości zawartą w pierwszej sekwencji – jako mocarstwa autorefleksyjnego, otwartego na krytykę, zdolnego do przyznania się do swoich błędów.
Podzielona pula
Z tych wszystkich powodów triumf Operacji Argo nie był zaskoczeniem. Zaskakiwać mogło to, że żaden z walczących o nagrody w głównych kategoriach filmów nie zgarnął całej puli, najważniejszymi Oscarami podzieliło się po równo kilka produkcji.
Największym przegranym tego podziału bez wątpienia jest Lincoln Stevena Spielberga. Wymieniany jako jeden z najważniejszych faworytów film zdobył tylko dwie statuetki – za scenografię i aktorską dla Daniela Day-Lewisa (tu każdy inny werdykt byłby zaskoczeniem). Wyłącznie z aktorską statuetką dla Jennifer Lawrence zakończył oscarowy wieczór inny faworyt – Poradnik pozytywnego myślenia. Dzień przed Oscarami film Davida O. Russella rozbił bank z nagrodami na gali Independent Spirit Awards – nagród amerykańskiego kina niezależnego. Nie jestem fanem tego filmu, jego urok wydaje mi się zupełnie wysilony, humor ugrzeczniony i nieświeży, zupełnie nie kupuję powszechnie chwalonych ról Lawrence, Bradleya Coopera czy Roberta De Niro. Russell potrafił kręcić cyniczne, przewrotne komedie takie jak Igraszki z losem (1996), czy Złoto pustyni (1999). W Poradniku… nie ma śladu jego dawnego pazura, wszystko ginie w sentymentalnej papce.
W trzeci wymiar
Oscarowy wyścig nieoczekiwanie wygrało Życie Pi Anga Lee z czterema statuetkami, w tym za reżyserię i zdjęcia dla Claudio Mirandy. Niezależnie od oceny samego filmu (moim zdaniem z tak grafomańskiego materiału literackiego nie dało się nakręcić dobrego kina) jest to werdykt historyczny. Po raz drugi z rzędu nagrodę za zdjęcia otrzymuje film nakręcony w 3D (w zeszłym roku nagroda powędrowała do Roberta Richardsona za zdjęcia do Hugo). Po raz pierwszy w historii nagrodę za reżyserię otrzymuje twórca filmu nakręconego w tej technice.
Kino z trzecim wymiarem ma taki sam problem jak kiedyś miało z kolorem, a jeszcze wcześniej z dźwiękiem. Nie wie, w jaki świadomy sposób użyć go artystycznie, jak uczynić z niego celowo, racjonalnie używany środek formalny. Część twórców i krytyków ciągle traktuje zdjęcia w 3D jako ciekawostkę techniczną, trik dobry dla niepoważnych, wyłącznie rozrywkowych produkcji.
Gdy po latach historycy kina będą spierali kiedy ostatecznie nastąpiło uznanie trzeciego wymiaru za pełnoprawny środek ekspresji poważnego kina, bez wątpienia rok 2013 będzie poważnym kandydatem. Nie tylko ze względu na nagrody dla Życia Pi. W tym roku premierę ma mieć także pierwszy nakręcony w całości w 3D film Jean-Luca Godarda– twórcę-symbol kina eksperymentalnego, artystycznego, autorskiego.
Nie tylko Mistrza żal
Jak co roku każdy przy okazji Oscarów przeżywa jakieś swoje rozczarowania. Na pewno szkoda, że Oscara za najlepszy dokument nie otrzymało 5 rozbitych kamer Emada Burnata i Guya Davidiego. Ten niezwykły film (efekt współpracy Palestyńczyka z Zachodniego Brzegu i obywatela Izraela) to kronika pokojowego oporu przeciwko budowie muru oddzielającego Zachodni Brzeg Jordanu od Izraela, którego budowa bezprawnie zagarniała palestyńskie terytoria. Głównym autorem filmu jest prosty palestyński rolnik, bezpośrednio biorący udział w protestach i dokumentujący je przy użyciu tytułowych pięciu kamer – kolejno niszczonych przez izraelską armię. W protestach na Zachodnim Brzegu Palestyńczykom pomagali wolontariusze z całego świata, w tym obywatele Izraela nie zgadzający się z polityką swojego państwa. Wśród nich filmowiec z Jaffy Guy Davidi, który pomógł Burnatowi odpowiednio opracować montażowo nagrany przez niego materiał.
Burnat o mało co nie zostałby w ogóle wpuszczony do Stanów na oscarową ceremonię. Reżysera z rodziną zatrzymały służby imigracyjne na lotnisku w Los Angeles. Pogranicznicy nie chcieli uwierzyć, że Palestyńczyk został nominowany do Oscara i żądali od niego „dowodów”, że rzeczywiście jest filmowcem i kandydatem do nagród Akademii. Burnat żadnych „dowodów” nie miał, zadzwonił więc do Michaela Moore’a z prośbą o pomoc. Legenda zaangażowanego dokumentu amerykańskiego od razu w towarzystwie prawników Akademii przyjechał interweniować na lotnisko. Po interwencji reżyser z Palestyny został wypuszczony – szkoda, że niedzielę nie mógł wyjść na scenę i opowiedzieć swojej historii, wiele mówiącej o instytucjonalnym rasizmie w Stanach, którego ofiarą padają dziś zwłaszcza muzułmanie.
Szkoda też, że zupełnie pominięte przez Akademię zostały najwybitniejsze amerykańskie produkcje zeszłego roku – Mistrz i Kochankowie z księżyca. Moonrise Kindgdom zostały zupełnie bez żadnych nagród. Django dostało poniekąd na pocieszenie tylko dwie – dla Christopha Waltza i za scenariusz Quentina Tarantino. Pocieszać się można, że filmy te na długo zostaną w kanonie – ich pozycji w historii światowej kinematografii raczej nic nie zagrozi.
Czy zostanie w niej Operacja Argo? Przy całej mojej sympatii dla tego filmu nie wiem, czy obroni się jako osobne dzieło. Na pewno za to będziemy o nim pamiętać, jako o jednym z tych filmów, nagradzanych przez Hollywood po to, by złożyć hołd samemu sobie.