W świecie „Homeland” łatwiej sobie wyobrazić zamach na wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych niż agenta CIA bez skrupułów.
Mówi się czasem, że popkultura jest poligonem doświadczalnym. Miejscem, gdzie mogą wybrzmieć skryte lęki naszej kultury, które próbujemy w ten sposób oswoić. Popkultura pozwala wyobrazić sobie świat nieco inny od naszego, umożliwiając fikcji, by wyprzedziła rzeczywistość. Wreszcie: pozwala nam się przejrzeć, jest lustrem. Jeżeli te optymistyczne założenia w ogóle gdzieś się sprawdzają – to na pewno nie w przypadku Homeland. Obecna w mediach krytyka serialu pokazuje Homeland właśnie jako porażkę wyobraźni.
Opowieść o weteranie wojny Brodym, który w niewoli Al-Kaidy stał się terrorystą, podwójnym agentem – przynajmniej jeśli wierzyć teorii Carrie, śledzącej go agentki CIA – przedstawia się nam jako intrygująca, mroczna fantazja. Fantazja Ameryki o złu, które przeniknęło do samego serca demokracji i wcieliło się w archetyp amerykańskiego patrioty – sierżanta marines. To właśnie temu przekonaniu, że Homeland przenosi na mały ekran jedną z największych możliwych do pomyślenia transgresji amerykańskiej kultury – przedstawia żołnierza US Army jako zdrajcę, odstępcę i agenta, w tej najbardziej kulturowej z wojen, „wojnie z terrorem” – serial zawdzięcza swój początkowy impet. Tyle że wraz z rozwojem akcji Homeland ów impet wytraca – w coraz większym stopniu ogrywając znane, najprostsze opozycje. Podstawową z nich jest konflikt szaleństwa (uosabianego przez Carrie, cierpiącą na zaburzenie dwubiegunowe) i rozumu (większość męskich bohaterów). Nie brakuje jednak wielu innnych czarno-białych konfliktów, jak islam kontra demokracja – tak znaturalizowanych przez dekadę amerykańskiej „wojny z terrorem”.
Widziany w tym świetle Homeland jest raczej dowodem na impotencję naszej politycznej wyobraźni niż próbą podważenia etycznych i kulturowych pewników poprzez pokazanie ich mrocznego odbicia. W świecie Homeland łatwiej sobie wyobrazić zamach na wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych niż agenta CIA bez skrupułów. Ci ostatni bowiem, nawet jeśli torturują, to zgodnie z planem i według jakiegoś porządku, służąc wyższemu celowi. Nigdy z powodu wrodzonej brutalności czy nieumiejętności zachowania zimnej krwi.
Nad agentami stoi struktura, prawo, przełożeni – nawet największa samowolka okazuje się w końcu mieścić w szerokim programie działania i tym samym znajduje usprawiedliwienie.
Co więcej, przez większą część pierwszego sezonu oglądamy wątpliwości etyczne i proceduralne pracowników CIA związane z podsłuchami i inwigilacją – co po aferach NSA, PRISM czy w ogóle w kontekście wycieków i metod działania służb amerykańskich zyskuje niezamierzony przez autorów serialu wymiar komediowy. W świecie Homeland jak najbardziej realna jest siatka szpiegowska Al-Kaidy (Hamasu, Libańczyków, Saudów – to w serialu wszystko jedno) z łatwością penetrująca szczyty amerykańskiej polityki, ale bezwzględna i skuteczna walka z owymi terrorystami jest w serialu czymś trudniejszym do wyobrażenia – w końcu Amerykanie mają etyczne wątpliwości i krępują ich procedury, terrorystów nie.
Dlatego więc Homeland to ten rodzaj fikcji, który może służyć jako rodzaj usprawiedliwienia dla całkiem realnych działań. Przecież skoro oglądamy skutecznych terrorystów, którzy osiągają swoje cele, i znajdujące się w impasie siły demokracji – bo są związane prawem – to naturalną konsekwencją wydaje się stwierdzenie, że to prawo i „gra fair” ze strony Ameryki są przeszkodą w skutecznym prowadzeniu wojny z terrorystami. Innym odczytaniom serialu z pewnością nie pomaga też islamofobia, która stała się natychmiast obiektem krytyki, gdy po kilku zniuansowanych odcinkach Homeland doszedł do momentu, w którym bez pardonu stawia znak równości między muzułmaninem i muzułmanką a poparciem dla terroryzmu lub jawnym weń zaangażowaniem.
Jak zauważają krytyczki i krytycy – na przykład Laila Al-Arian w głośnym tekście TV’s most Islamophobic show – znane z czasów zimnej wojny czy „czerwonej paniki” lat 50. przekonanie, że agenci mogą czaić się wszędzie i tylko pozornie integrują się amerykańskim społeczeństwem, zostało w Homeland płynnie przeniesione na grunt konfliktu etniczno-kulturowego. W jednym z odcinków agenci CIA mówią wprost „szukamy najpierw ciemnoskórych”, a gdy nieśmiały głos próbuje to skontrować argumentem o rasizmie, Saul – doświadczony i nieomylny agent – odpowiada że chodzi o – w domyśle fachowe i skuteczne – „prawdziwe profilowanie”.
I w logice Homeland ma rację. Postać Royi Hammad, szykownej i zdeterminowanej dziennikarki z kontaktami w Waszyngtonie, jest żywym dowodem na to, że wrogów – zanim zaczniemy szukać ich wśród swoich, jak robi to agentka Carrie – należałoby najpierw wytropić wśród obych. Roya wykorzystuje swoje kontakty w stolicy, będąc „wtyczką” Abu Nazira – genialnego przywódcy siatki terrorystycznej – i prowadzi jego operacje na terenie Stanów. Zapomniałbym: Roya ma palestyńskie korzenie.
Czy da się opowiedzieć o Homeland i kulturowych mechanizmach, na których opiera się serial, inaczej? Z pewnością tak. Jak przekonuje na łamach Guardiana krytyk Alex Andreou – w kontekście panującego w Stanach przekonania o słuszności mocarstwowej polityki zagranicznej, prowadzonej środkami „wojny z terrorem”, jak i powszechnej islamofobii – Homeland jest wręcz rewolucyjny, bo wprowadza więcej niż jedną perpektywę oceny terroru, daje też głos bohaterom krytykujących działania Stanów na Bliskim Wschodzie. Pod jego głosem pospisuje się Yair Rosenberg z nowojorskiego magazynu „Tablet” – dodając, że to właśnie najbardziej lubiane postaci serialu, jak córka sierżanta Brody’ego, wyrażają opinie poparte zrouzumieniem, wiedzą i empatią. Tym samym autorzy Homeland pozwalają utożsamić się amerykańskiej publiczności ze stanowiskiem dużo dojrzalszym i bardziej odpowiedzialnym niż to które dominuje w debacie publicznej.
Sceptycy jednak nie wydają się przekonani. Jeszcze mniej entuzjastycznie do tego rodzaju zapewnień podchodzą autorki i autorzy spoza Stanów, a libańscy urzędnicy wręcz zagrozili pozwem – gdy jedna z reprezentacyjnych ulic Bejrutu zostaje przedstawiona w serialu jako bazar, kryjówka terrorystów i w końcu: sceneria krawej jatki.
Najzagorzalsi z krytyków serialu do listy zarzutów dopisują jeszcze jeden: podobno zagorzałym fanem Homeland jest Barack Obama.
Czytaj też:
Jakub Dymek, Mad Men i fetysze
Agata Popęda, Ojczyzna, czyli domek z kart
Dorota Głażewska, Polityka, czyli domek z kart
Michał Sutowski, Marzyciele i cynicy
Polecamy też książkę Seriale. Przewodnik Krytyki Politycznej.