Stworzył festiwal, o którym wreszcie zaczęto dobrze mówić.
Michał Chaciński kończy trzyletnią kadencję na stanowisku dyrektora Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Trzy lata to nie tak znowu długo, szczególnie jeśli chce się w tym czasie zreformować narodowy festiwal, który jest miejscem spotkań ludzi z branży, konkursem filmowym, galą próżności i pokazem kreacji na czerwonym dywanie, imprezą trochę branżową, trochę dla widzów, trochę dla promowania kina – trochę dla wszystkich, czyli nie wiadomo dla kogo. W trzy lata udało się Chacińskiemu naruszyć to specyficzne rozmemłanie i stworzyć festiwal, o którym zaczęło się wreszcie mówić coś dobrego.
Za trzy niby drobne, ale jednak wielkie zmiany warto Michałowi Chacińskiemu podziękować.
Gwiazdami są gwiazdy kina
Gdy zaczęliśmy jeździć na festiwal w Gdyni, wydawało nam się, że wiemy, kto jest kim w polskim kinie – z filmów kojarzyliśmy twarze aktorów, z napisów końcowych nazwiska twórców. Na miejscu okazało się, że to nie ci, których znamy z z filmów, są w Gdyni gwiazdami. Po czerwonym dywanie rozwiniętym przed Teatrem Muzycznym kroczyli w wieczorowych kreacjach celebryci i celebrytki znani z seriali telewizyjnych, z różnych telewizyjnych programów rozrywkowych albo z tego, że są znani.
W tym roku gwiazdą festiwalu był Roman Polański. Niby celebryta, ale jednak taki, który filmy robi, w filmach gra, z kinem łączy go nie tylko chodzenie po czerwonym dywanie. Polański w tym roku w Gdyni nie tylko wystąpił w roli gwiazdy, ale dał także wykład mistrzowski grupie młodych, polskich filmowców. Zamiast czerwonego dywanu – lekcja z kimś, kto coś znaczy w kinie. Nie tylko polskim.
Filmy w konkursie są prawdziwymi filmami
Bywały lata, kiedy w konkursie głównym festiwalu w Gdyni można było zobaczyć film dokumentalny z fabularnymi wstawkami albo filmy telewizyjne. Teatru telewizji żadne z nas nie przypomina sobie w konkursie, ale niektóre produkcje były bliskie jego estetyce. Nie mamy nic przeciw telewizji ani dokumentom, ale jednak konkurs główny festiwalu filmów fabularnych to nie czas ani miejsce na ich promowanie.
Pojawianie się w programie konkursowym produkcji telewizyjnych było formą zapychania dziur – kiedy w danym roku powstało mniej fabuł, musiały z czymś w konkursie rywalizować. Niechby nawet tym czymś miał być film dokumentalny.
W ostatnich latach powstaje w Polsce więcej filmów. Podobno od przybytku głowa nie boli, a apetyt rośnie w miarę jedzenia, ale to chyba nieprawda. Od przybytku filmów program konkursowy rozszerzył się do granic wytrzymałości widza. W konkursie pokazywano wszystkie niemal filmy wyprodukowane w danym roku, co sprawiało, że poziom był bardzo różny. Dopiero wprowadzenie selekcji unormowało sytuację. Filmy w konkursie są wreszcie prawdziwymi sensownymi filmami, a nie przypadkową zbieraniną.
Pozostając polski, festiwal przestał być prowincjonalny
Michał Chaciński otworzył Gdynię na świat. Nie chodzi tylko o międzynarodowe jury. Do Gdyni zaczęli przyjeżdżać filmowcy, dziennikarze, krytycy i filmy z całego świata. W 2011 roku można było obejrzeć przegląd najciekawszych filmów z naszego regionu, w zeszłym roku odbył się przegląd kina rumuńskiego, które od dawna stawia się za wzór kinu polskiemu. Polscy filmowcy mieli okazję spotkać się z producentami, szefami funduszy filmowych z Europy i uczyć się od najlepszych.
W tym roku na festiwalu rozmawialiśmy m.in. z dziennikarzami piszącymi dla „Sight and Sound” i „Hollywood Reporte”, najbardziej prestiżowych pism w branży. Podobały im się filmy, podobał festiwal, byli pod wyraźnym wrażeniem tego, co oglądali, i tego, co się tu dzieje. Lepszej promocji polskie kino mieć nie może.
Za to wszystko dziękujemy. Michał Chaciński zrobił dobry festiwal. I wysoko postawił poprzeczkę swojemu następcy Michałowi Oleszczykowi.
Polecamy też wywiad z Michałem Chacińskim, który ukazał się w „Krytyce Politycznej” #35-36: Kino-fabryka