Czas wlecze się wolniej, gdy patrzymy na palce swoich stóp, niż wówczas, gdy musimy walczyć z czeczeńską mafią o przetrwanie. O „Zakładniku” Guy Delisle'a.
Guy Delisle w Polsce znany jest przede wszystkim ze swoich dzienników z podróży do miejsc konfliktu i państwowej opresji – Korei Północnej (Pjongjang), Mjanmy (Kroniki birmańskie) czy Jerozolimy (Kroniki jerozolimskie). W tamtych komiksach rysowane bardzo prostą kreską alter ego autora balansuje między grozą a groteską i autoironią, z wyraźnym przechyłem w kierunku tych drugich. W efekcie otrzymujemy bardzo subiektywne, pełne mało politycznych szczegółów opowieści, które dla jednych mogą być lekkostrawną narracją o ponurych miejscach, dla drugich zaś – egzotyzującym, postkolonialnym ślizganiem się zadowolonego z siebie i swojej kultury autora po powierzchni tragicznych w swojej istocie zjawisk.
Na tym tle Zakładnik jest dziełem zupełnie innym, choć może być traktowany jako radykalne przedłużenie balansowania charakteryzującego poprzednie książki Delisle’a. Tym razem nie spotykamy charakterystycznej postaci autora, choć precyzyjnie rzecz ujmując, widzimy ją raz, na pierwszej stronie książki, kiedy włącza dyktafon i oddaje głos Christophe’owi – autentycznej postaci, Francuzowi porwanemu w Inguszetii w 1997 roku i przetrzymywanemu przez Czeczenów przez 115 dni.
Zakładnik jest zapisem wspomnień porwanego. Pod tym względem zdecydowanie odróżnia się od travelogue’ów Delisle’a, które w większości traktowały o zdarzeniach błahych i mało sensacyjnych. Jednocześnie jednak – podobnie jak w dziennikach – z opowieści Christophe’a Delisle umiejętnie, bardzo oszczędnymi środkami, wydobywa grozę, beznadzieję i absurdalny humor – jak się okazuje, nierozerwalnie z nimi związany.
Scott McCloud w swojej książce Zrozumieć komiks pisał, że komiks jest swoistym tańcem czasu i przestrzeni, w którym czytelnik jest wspólnikiem autora. W tym sensie, że świat przedstawiony nie powstałby, gdyby w procesie lektury czytelnik nie dodawał do opowieści autora tego, co zostało przez niego pominięte „między kadrami”. Można śmiało powiedzieć, że Delisle osiąga perfekcję w wypełnianiu definicji McClouda. Przychodzi mu to o tyle łatwo, że – co być może jest głównym tematem tej książki – sytuacja przymusowego przetrzymywania jest również „tańcem czasu i przestrzeni” (być może nie bez znaczenia jest również fakt, że Delisle tworzył swoje dzieło przez ponad 15 lat).
Rewolucja może się zdarzyć bardzo szybko [rozmowa ze Scottem McCloudem]
czytaj także
Cały komiks dzieje się w dosłownie kilku wnętrzach – niewielkich, niemal całkowicie pustych. To w nich bohater spędza ponad sto dni swojego porwania. Książka podzielona jest na rozdziały odpowiadające kolejnym dniom i ponumerowane od dnia pierwszego, kiedy Christophe zostaje uprowadzony. Niektóre z tych rozdziałów nie zawierają absolutnie żadnego godnego uwagi wydarzenia. Przykuty kajdankami do podłogi Christophe rejestruje, co zjadł (to samo, co wczoraj, przedwczoraj i wcześniej), oblicza dni od porwania, próbuje zrozumieć, co mówią jego porywacze (my też ich nie zrozumiemy). Z jakąś obsesyjną regularnością powraca kadr, na którym widzimy wiszącą z sufitu na pokręconym drucie żarówkę – prawdopodobnie najczęściej obserwowany przez Christopha obiekt (na drugim miejscu znajdują się jego własne stopy – te są ciekawsze, palce się ruszają).
Jedna z najgenialniejszych scen komiksu rozgrywa się w sześciu niemal identycznych kadrach. Każdy z nich przedstawia widok na zamknięte od zewnątrz drzwi do pokoju, w którym leży zakładnik. Różnią się jedynie miejscem, w którym znajduje się prostokątna plama słońca wpadającego przez okno (scena dzieje się na samym początku, kiedy Christophe był jeszcze przetrzymywany w pomieszczeniu z oknem). Plama powoli i nieregularnie się przesuwa – w ten sposób autor daje nam czytelny sygnał, jak umownym zjawiskiem jest czas i jak boleśnie niespieszny musi być jego upływ w sytuacji bez wyjścia.
Jak na komiks opowiadający dość sensacyjną historię, Zakładnik jest niemal całkowicie pozbawiony sensacyjnych fragmentów. To, co jest akcją w każdej opowieści o porwaniu – moment uprowadzenia, eskalacja agresji porywaczy, ewentualna ucieczka – tu odbywa się w sposób wyzuty z napięcia (a często – dzieje się zupełnie poza kadrami). Porywacze nie mają w sobie nic z ponurych oprawców, ich działania nie układają się w żaden możliwy do zinterpretowania przy użyciu terrorystycznej logiki ciąg działań. Christophe regularnie marzy o tym, w jaki sposób zaatakuje swoich oprawców i ucieknie. Te marzenia okazują się dużo bardziej spektakularne niż to, co ostatecznie wydarza się na ostatnich stronach książki. Tarantino opowiedziany przez Jarmuscha.
Świdziński: Chciałbym pracować w budżetówce, a komiksy robić po pracy
czytaj także
To odsensacyjnienie opowieści Christophe’a / Delisle’a ma co najmniej kilka konsekwencji. Po pierwsze jeszcze mocniej podkreśla ciężar upływającego czasu (wiadomo, że czas wlecze się wolniej, gdy patrzymy na palce swoich stóp, niż wówczas, gdy musimy walczyć z czeczeńską mafią o przetrwanie). Po drugie pozwala wybrzmieć wszystkim imponderabiliom codziennej udręki – smakom, zapachom, fakturom, dziwnym dźwiękom zza ściany. Dosłownie czujemy ból nadgarstka, nacisk na pęcherz moczowy, uczucie, gdy po wielu dniach bohater może dotknąć ściany w głębi.
Dosłownie czujemy ból nadgarstka, nacisk na pęcherz moczowy, uczucie, gdy po wielu dniach bohater może dotknąć ściany w głębi.
Po trzecie, choć narracja dotyczy dość niecodziennych wydarzeń, ostatecznie to, czego doświadcza bohater, mieści się w naszym doświadczeniu. Dzięki temu Delisle opowiada jednocześnie historię egzotyczną i uniwersalną.
Aż wreszcie – to, że Zakładnik nie jest sensacyjnie rozwijającą się fabułą, a zazębiającymi się powtórzeniami wątków, spojrzeń (żarówka!), odgłosów (tu nieocenioną rolę odgrywają komiksowe onomatopeje), myśli (z których pewnie najczęściej słyszymy „już dłużej nie wytrzymam”), pozwala nam dostrzec, że jest to tak naprawdę medytacja. Medytacja o czasie, losie i – ostatecznie – groteskowej bezsensowności naszych zabiegów.
Zakładnik to komiksowy „gęsty zapis” – etnograficzne wrzucenie nas w egzotyczny i niedostępny świat tak, abyśmy, w pełni świadomi dystansu, mogli jak najwięcej tego świata doświadczyć. Jednocześnie – będąc bardzo wiarygodną rejestracją doświadczenia i nową solidną cegiełką do panteonu komiksu dokumentalnego – dzieło Delisle’a jest formalnie wysmakowanym eksperymentem, niemal podręcznikowym przykładem na to, co z czasem, przestrzenią i naszym współ-czuciem dla bohatera może zrobić komiks.
*
Guy Delisle, Zakładnik. Historia ucieczki, przeł. Małgorzata Janczak, Kultura Gniewu, Warszawa 2017