Zbigniew Mikołejko tropi wisielcze wątki w mitologii, wyobrażeniach religijnych, sztuce, starych aktach procesowych i współczesnej popkulturze.
Ta książka to nie tylko erudycyjny esej prowadzący czytelnika przez fascynujące i przerażające zarazem obszary zachodniej kultury. Na co dzień niewidoczne, ukryte przed mieszczańskim okiem starannie uzbrojonym w poczucie moralnej wyższości i samozadowolenia. Ta książka to także – a może przede wszystkim – metafizyczny traktat. Biorący za swój przedmiot figurę jak najbardziej konkretną, spełniający się w opisie indywidualnych historii, obrazów i losów – a przy tym odsłaniający mimochodem jakąś bezdenną otchłań. Jakąś lukę czy szczelinę, ponad którą rozpościeramy kruchą budowlę życia, zapamiętale wznosząc kolejne warstwy ochronne w nadziei, że odizolują nas od właściwej natury świata i nas samych.
A jednak ta otchłań jest permanentnie obecna. Każdy nasz gest, każda najdrobniejsza cząstka egzystencjalnego, społecznego, politycznego czy religijnego porządku niczym hologram zawiera w sobie obraz całości. A więc także tej zrepresjonowanej, zepchniętej do podziemia części, która w jest istocie samą esencją istnienia. Ta esencja – powiada autor – przejawia się w postaci wisielca.
Zbigniew Mikołejko, jeden z najciekawszych dziś polskich filozofów, tropi wisielcze wątki w mitologii, wyobrażeniach religijnych, sztuce, fotografii artystycznej i prasowej, starych aktach procesowych i współczesnej popkulturze.
Kilkaset ilustracji towarzyszących tekstowi (a może to raczej tekst towarzyszy ilustracjom?), niekiedy pięknych, niekiedy straszliwych, zawsze jednak oscylujących wokół śmierci i przemocy, to prawdziwe estetyczne i moralne bombardowanie. (…)
Wnikając w kolejne warstwy omawianych przez Mikołejkę kulturowych przedstawień wisielca, zaczynamy jednak uświadamiać sobie paradoksalną i dojmującą prawdziwość naczelnej tezy tej książki. A mianowicie – że to nie tyle wisielec pozostaje we władzy społeczności i kultury, ile raczej społeczność i kultura pozostają we władzy wisielca. (…)
Przesłanie wisielca uwidacznia się najmocniej właśnie w samym jego niemym wizerunku. W śladach tego, co uczynił, ale także tego, co zostało uczynione jemu. Niosą to przesłanie zarówno Chrystus rozpostarty na krzyżu – niewinna ofiara, która przemawia do prześladowców i w której obrazie rozpoznają oni własną archaiczną przemoc, jak i publicznie stracona słonica Mary, której fotografie ”ukazujące radosnych mężczyzn (…) najlepiej chyba odsłaniają czarne, mroczne podglebie owego triumfu ludzkiej »cywilizacji« nad zwierzęcą »dzikością«”.
W odróżnieniu jednak od takich optymistycznie nastawionych filozofów czy antropologów, jak np. René Girard – widzący w chrześcijaństwie ostateczne przezwyciężenie mechanizmów zbiorowej przemocy – Mikołejko nie daje nam nadziei. Byliśmy i jesteśmy we władzy wisielca, czy raczej byliśmy i jesteśmy we władzy nicości, bo to ona właśnie – jak konsekwentnie przekonuje od lat, ostatnio także w znakomitym wywiadzie rzece ”Jak błądzić skutecznie” – prowadzi z istnieniem swoją osobliwą, perwersyjną grę.
Jedyne więc, co nam pozostaje, to zbliżyć się do jej reguł, rozpoznać panujące w niej zwyczaje, uświadomić sobie, że nie jesteśmy jej aktywnymi uczestnikami, lecz raczej pionkami przestawianymi na ogromnej widmowej szachownicy. ”We władzy wisielca” to doskonały, wyśmienicie napisany przewodnik po tych regułach. A kto wie – może jednak, mimo wszystko, dający w ten sposób także jakąś szansę na wyrwanie się spod owej absolutnej władzy. Ostatecznie, nawet jeśli to niemożliwe, spróbować – bez wątpienia – warto.
Zbigniew Mikołejko, We władzy wisielca, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2012
Czytaj całość w „Gazecie Wyborczej” z dn. 22-23 marca 2014.
„”