12 lutego zmarł Steve Strange, wokalista i lider noworomantycznego zespołu Visage. Publikujemy poświęcony mu fragm. książki Simona Reynoldsa.
12 lutego w wieku 55 lat zmarł Steve Strange (właść. Steven John Harrington), wokalista i lider noworomantycznego zespołu Visage. Strange był też jednym z pionierów sceny new romantic, jako promotor i DJ w słynnym klubie Blitz na swoje imprezy wpuszczał tylko „dziwnych i cudownych” ludzi. Oby po śmierci znalazł się właśnie w takim towarzystwie.
Wspominając go, publikujemy fragment książki „Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz. Postpunk 1978-1984” autorstwa Simona Reynoldsa, która już za tydzień ukaże się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
***
Ultravox stali się ważnymi pionierami synthpopowej eksplozji roku 1980 z powodu swojej europejskiej aury oraz mroźnej symboliki dekadencji i dehumanizacji obecnej w tekstach Johna Foxxa. W wywiadzie dla pisma „ZigZag” tekściarz i zarazem wokalista mówił, że styl grupy opiera się na odrzuceniu standardowych w rocku amerykanizmów. Bill Currie, klawiszowiec zespołu, miał klasyczne wykształcenie w grze na altówce i rozmyślnie unikał bluesowych skali. Zapytany przez dziennikarza „NME”, czemu nagrali Systems of Romance z producentem Kraftwerku, Connym Plankiem, w jego studiu w pobliżu Kolonii, Foxx odparł: „Czujemy się Europejczykami. Tło i melodie, które zwykle piszemy, miały w sobie chyba coś germańskiego, jeszcze zanim tu przyjechaliśmy”. Wyrazista atmosfera otępiałej anomii i wyalienowanej seksualności pojawiła się już w manifestach z debiutanckiego albumu I Want to Be a Machine i My Sex, noszących wyraźne piętno Kraksy J.G. Ballarda. „Mój seks to iskra elektronowego ciała” – śpiewa Foxx. „To neonowy zarys przeludnionego mrówkowca”, „Wypadek na estakadzie w cieniu wieżowca” (oryg.: „My sex is a spark of electro flesh”, „A neon outline on a high-rise overspill”, „Skyscraper shadows on a car-crash overpass”).
Po tym, jak ich trzy albumy wydane przez duży koncern płytowy nie odniosły większego sukcesu, Ultravox byli w jeszcze gorszym położeniu niż The Human League i pod koniec 1978 roku wytwórnia Island rozstała się z nimi. Foxx rozpoczął karierę solową i poszedł w całkowicie syntetycznym kierunku, porzucając nie tylko gitary, ale również prawdziwą perkusję. Na swojej debiutanckiej solowej płycie Metamatic zaprezentował kinowy (i kinomaniacki) sznyt, który był już widoczny w piosenkach Ultravox, takich jak Hiroshima Mon Amour. Imagistyczne teksty przypominały fragmenty wydarte z awangardowego scenariusza: „Migawki retrospekcji / Tło się rozpływa”, „Pod zieloną arkadą / Rozmazana dziewczyna” (oryg.: „A flicker of flashback / Background dissolves”, „Underneath the green arcades / A blurred girl”). Solowa kariera Foxxa zbiegła się w czasie z numanmanią i skorzystała na niej. Single Underpass, No One Driving i Burning Car znalazły się w dolnych rejonach popowej listy przebojów, ale Foxxowi nigdy nie udało się osiągnąć sukcesu choćby zbliżonego do tego, którym cieszył się jego młodszy fan.
Tymczasem dwaj byli członkowie Ultravox – Billy Curie i gitarzysta Robin Simon – natknęli się na całą scenę muzyczną opartą na muzyce elektronicznej i miłości do wszystkiego, co europejskie i filmowe. Po porzuceniu przez Island i Foxxa Currie i Simon topili smutki w nocnym klubie w Soho o nazwie Billy’s, gdzie na coweekendowej imprezie „A Club for Heroes” rolę DJ-a pełnił Rusty Egan. Patronem imprezy i sceny był David Bowie. Nastrój schyłkowego przepychu był zapożyczony z jego Heroes, a obowiązujący styl balansował na pograniczu arystokracji, androginii i kosmosu – z jego repertuarem symboli i postaci. Egan miksował berlińskie brzmienie Bowiego i Iggy’ego Popa z Moroderem, Kraftwerkiem, wczesnym brytyjskim elektropopem w guście Being Boiled czy Warm Leatherette oraz nowym synthpopem takich zespołów, jak belgijski Telex i japoński Yellow Magic Orchestra. Gdy impreza przeniosła się do większego klubu o nazwie Blitz, jej bywalców zaczęto określać jako „Blitz Kids” – dzieciaki z Blitza.
Podporą sceny był współlokator Egana, Steve Strange. W klubie pracował jako bramkarz – odsiewał motłoch i utrzymywał elitarną atmosferę dla wtajemniczonych. Jego ciągle zmieniający się wizerunek definiował styl dzieciaków z Blitza – mieszaninę retro (kapelusze z rondem, toczki, szerokie rosyjskie pasy, szynele) i futuryzmu (geometryczne fryzury czy stylowy makijaż zmieniający twarz w abstrakcyjne płótno). Strange wkrótce został frontmanem Visage, przymierza punkowych nieudaczników, którzy podjęli drugą próbę wybicia się na gwiazdorstwo. Egan grał wcześniej na perkusji w The Rich Kids, głośnej, ale pozbawionej sukcesów grupie założonej przez Glena Matlocka po odejściu z Sex Pistols. Midge Ure był gitarzystą tego samego zespołu. Skład uzupełniali skrzypek i klawiszowiec Ultravox Billy Currie oraz aż trzech członków Magazine (kolejnego postpunkowego zespołu, który nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań): klawiszowiec Dave Formula, gitarzysta John McGeoch i basista Barry Adamson. Strange miał najmniej imponujący życiorys; jego jedynym wyczynem było krótkie członkostwo w punkowym zespole o niesmacznej nazwie The Moors Murderers (Mordercy z Wrzosowisk), znanym głównie z kilku pełnych oburzenia nagłówków w tabloidach.
Visage mieli znakomite wyczucie czasu. Scena klubu Blitz była w awangardzie szerszego zwrotu popkultury ku fantazji i eskapizmowi. Strange opisał to nowe plemię – znane pod dezorientującą mnogością nazw: new romantics (nowi romantycy), futuryści, a teraz jeszcze dzieciaki z Blitza – jako „ludzi, którzy pracują na biurowym etacie, a po godzinach realizują swoje fantazje. Ich radością jest to, że mogą się przebrać i uciec od pracy, szarości i smutku”. A jednak, pomimo żwawych elektronicznych rytmów disco, muzyka Visage wpadała w ton sepiowy, nieraz wręcz pogrzebowy, a głos Strange’a emanował nienaturalnym smutkiem. Przebojowe single Fade to Grey i The Damned Don’t Cry przywoływały coś, co Mark Fisher nazwał „życiowym zmęczeniem euroestety”. Efekt ten potęgowały jeszcze teledyski, które przywodziły na myśl przygnębiającą atmosferę okresu międzywojennego, inspirowaną Kabaretem. Późnym latem 1980 roku, z nienagannym wyczuciem czasu, na scenę powrócił David Bowie z hitem Ashes to Ashes, którym osiągnął szczyty list przebojów i w którym czerpał z tego samego źródła spłowiałej, zrezygnowanej melancholii i z tej samej palety europejskiego, elektronicznego brzmienia, tak jakby chciał przypomnieć wszystkim, że to on pierwszy odkrywał te tereny na stronie B swojego longplaya Low. W teledysku do Ashes to Ashes pojawił się nawet Steve Strange, ucharakteryzowany na pierrota.
Tak samo jak Bowie na Low, nowi romantycy, zamiast sięgać po inspiracje ku Ameryce, kolebce rock ’n’ rolla, w ostentacyjny sposób zwrócili wzrok na wschód. Naturalnie oznaczało to Niemcy, ale również Rosję. Visage napisali piosenkę Moon over Moscow, a Spandau Ballet, inna popularna grupa ze sceny klubu Blitz, na singlu Musclebound pogrążyła się w kozacko-konstruktywistycznym kiczu. Choć potem wokalista Tony Hadley śpiewał z żarłocznie przesadzoną „soulowością”, wcześniej jego operowy, germański wokal miał niewiele wspólnego z czarną muzyką. Nawiązanie do Spandau – lokalizacji więzienia w Berlinie Zachodnim, w którym odsiadywali karę nazistowscy przywódcy, tacy jak Rudolf Hess i Albert Speer – oraz neoklasyczne marmurowe popiersie na okładce debiutanckiego albumu Journeys to Glory spowodowały, że neofaszystowski magazyn „Bulldog” powitał Spandau Ballet jako znakomitych przedstawicieli „muskularnej, nordyckiej” sztuki. Płycie Journeys to Glory towarzyszyła również krótka notka uderzająca nietzscheańską metaforą piękna jako okrucieństwa: „Wyobraź sobie kanciaste kształty eleganckich młodych ludzi odcinających się ostrymi sylwetkami w skłębionej szarówce godziny trzeciej nad ranem. Usłysz rosnącą radość idealnych rytmów, boski blask muzyki dla bohaterów, dążącej wprost do serca tańca. Podąż za porywającą wizją i podniecającym dźwiękiem na drodze ku chwale”.
Czytaj także:
Simon Reynolds, Zrób to sam i wydaj się sam