Trójka nastolatków przygotowała projekt dotyczący Holokaustu gdzieś pośrodku białej, konserwatywnej Ameryki. Ta historia mnie zachwyciła.
Tomasz Stawiszyński: W jaki sposób zainteresował się pan historią Ireny Sendlerowej i przedstawienia „Życie w słoiku”, przygotowanego pod koniec lat 90. przez grupę nastolatków z Kansas? Przedstawienia, które stało się niezwykle popularne i – jak formułuje to pan w tytule swojej książki – ocaliło Sendlerową przed zapomnieniem?
Jack Mayer: Wszystko zaczęło się od kalendarza wydanego przez United States Holocaust Memorial Museum. Przeglądałem go kiedyś i natrafiłem na zdjęcie Ireny Sendlerowej. Zatrzymałem się przy nim, bo uderzyło mnie jak bardzo jest podobna do mojej siostrzenicy. Przeczytałem, że uratowała 25 tysięcy dzieci z żydowskiego getta w Warszawie i nie mogłem zrozumieć jak to możliwe, że nigdy dotąd o niej nie słyszałem. Wszyscy wiedzą – myślałem – kim jest Oskar Schindler, który uratował 11 tysięcy Żydów, ale dlaczego nikt nie zna Sendlerowej? Kalendarz odłożyłem na półkę, ale mniej więcej trzy lata później, znalazłem w moim gabinecie – z zawodu jestem pediatrą – egzemplarz Ladies Home Journal. Był tam artykuł o trzech nastolatkach z Kansas, które odkryły na nowo zapomnianą historię bohaterskiego życia Ireny Sendlerowej. Chociaż pracuję jako lekarz, od co najmniej czterdziestu lat zajmuję się również pisaniem – tyle że do szuflady. W tamtym czasie pracowałem nad opowiadaniem o warszawskim gettcie i pomyślałem, że Sendlerowa musi się w nim znaleźć. Zadzwoniłem więc do nauczyciela tych trzech dziewczyn z Kansas, żeby dowiedzieć się więcej o jej życiu. Rozmawialiśmy długo i wtedy powiedział mi, że starają się znaleźć kogoś, kto opisałby historię Sendlerowej i tego, jak amerykańscy nastolatkowie, tworząc małe, szkolne przedstawienie, przypomnieli o niej całemu światu. Na początku odmówiłem, powiedziałem, że powinien się tym zająć ktoś, kto zna się na literaturze non fiction. Ale w końcu dałem się przekonać – bo ta historia była po prostu niesamowita, nie tylko jako opowieść o wielkiej postaci, ale także ze względów czysto edukacyjnych.
Dużą rolę odegrał więc tutaj przypadek – pan natrafił przypadkiem na kalendarz i artykuł o przedstawieniu „Życie w słoiku”, a dziewczyny ze szkoły w Kansas przypadkiem znalazły gdzieś wzmiankę o Sendlerowej.
– Absolutnie.
Kiedy już zacząłem pracę nad książką, zobaczyłem, że historie Ireny Sendlerowej i tych trzech dziewczyn, które odkryły ją ponownie dla świata, także się splatają. W listopadzie 2004 roku pojechałem do Kansas – jak sądzę, ostatniego miejsca na ziemi, które mogłoby stać się kolebką takiej sztuki jak „Życie w słoiku”. Uniontown to bardzo małe miasto, a szkoła średnia, w której wszystko się zaczęło, ma mniej więcej stu dwudziestu uczniów.
Wśród nich nigdy nie było żadnego Żyda, nigdy nie było nawet żadnego katolika. Generalnie – uczęszczają tam biali protestanci, którzy stanowią także większość populacji tej części Kansas, bardzo prawicowej i konserwatywnej.
Pojechałem więc do tej szkoły i poznałem Elisabeth, Megan i Jessicę, które przygotowały przedstawienie o Sendlerowej. Rozmawiałem z nimi, z ich rodzinami, kolegami i koleżankami ze szkoły. Ta historia po prostu chwyciła mnie za serce – wiedziałem, że muszę ją opisać. Było w tym coś pięknego – dwie czternastolatki i szesnastolatka, młode dziewczyny, jeszcze bardzo naiwne, a jednak niezwykle wrażliwe i silne, przygotowują niezwykły projekt dotyczący Holokaustu gdzieś pośrodku białej, protestanckiej, konserwatywnej Ameryki. I w ten sposób ratują kogoś, kto sam ratował, przed zapomnieniem. Od razu zabrałem się do pracy, starałem się dotrzeć do jak największej liczby źródeł, razem z żoną pojechaliśmy w 2005 roku z dziewczynami do Polski, gdzie pokazywały swoją sztukę.
I spotykały się z Ireną Sendler…
– Kiedy po raz pierwszy o niej usłyszały i postanowiły zająć się tym projektem – były przekonane, że ona od dawna nie żyje, że została pojmana i zamordowana przez gestapo. Próbowały nawet zlokalizować gdzie jest pochowana. I dopiero w marcu 2000 roku dowiedziały się, że Sendlerowa żyje i mieszka w Warszawie. Przez osiem lat spotykały się z nią i korespondowały. Były dla niej prawie jak wnuki. W trakcie tej znajomości, dowiadywały się coraz więcej i więcej o jej życiu. 23 września 1999 roku, kiedy ten projekt w Kansas się narodził – wówczas to Elizabeth znalazła małą wzmiankę o Sendlerowej w jednej z książek poświęconych bohaterom Holokaustu – zmarł na serce 49-letni syn Ireny Sendlerowej, Adam. To był dla niej ogromny cios, jej stan zdrowia bardzo się pogorszył, wpadła w depresję. Jej bliscy byli przekonani, że wkrótce umrze. Kilka miesięcy później dziewczyny nawiązały z nią kontakt. Sendlerowa jakby odżyła. A kiedy się po raz pierwszy spotkały – narodziła się pomiędzy nimi naprawdę niezwykła przyjaźń.
Pańskie życie także rozgrywa się w cieniu Holokaustu. Pańska matka niemal cudem ocalała. Czy także dlatego postanowił pan opisać historię Ireny Sendlerowej? Żeby zmierzyć się z własną biografią, własnym dziedzictwem?
– Doświadczenie Holokaustu było w moim życiu zawsze czymś centralnym. Myślę, że także ze względu na przeszłość moją i mojej rodziny, wybrałem zawód lekarza. Jako pediatra – szczepię dzieci przeciwko rozmaitym chorobom. Teraz, jako pisarz, także staram się szczepić ludzi, tyle że nie w wymiarze biologicznym, a raczej etycznym – przeciwko nietolerancji, nienawiści czy rasizmowi. Pisanie o Irenie Sendlerowej było więc dla mnie także sposobem przepracowywania mojej własnej przeszłości. Przepracowywania bardzo trudnego – bo wymagającego docierania do źródeł i konfrontacji z przerażającym obliczem tego, co się działo z Żydami za czasów II wojny światowej.
Ale historia tych dziewczyn z Kansas i historia Ireny Sendlerowej w jakiś sposób równoważyły potworność przeszłości, z którą musiałem się konfrontować.
Z jednej strony byłem kimś, kto dokumentował okrucieństwo i cierpienie w rzeczywistości warszawskiego getta, z drugiej – heroiczną postawę Sendlerowej wyrażającą podstawowe ludzkie wartości. Nie pisałem jednak tej książki jako wyłącznie opowieści o Sendlerowej, chciałem pokazać także zaangażowanie i niezwykłość projektu z Kansas. I myślę, że te dwie historie zespolone razem naprawdę dają nadzieję, pokazują, że nawet pośród niewypowiedzianego okrucieństwa czy obojętności, pojawiają się ludzie, którzy potrafią się temu przeciwstawić. Myślę, że jeśli chcemy uczyć młodych ludzi o Holokauście tak, żeby naprawdę zrozumieli, co się wtedy stało, musimy sprawić, żeby poczuli, że to także ich historia. Mam nadzieję, że młodzi ludzie, którzy przeczytają moją książkę, zobaczą siebie w tych nastolatkach z Kansas. I pomyślą, że sami także mogą coś zrobić dla innych.
Tak się dzieje?
– Na pewno taki efekt wywarło przedstawienie „Życie w słoiku”. Młodzi ludzie bardzo chętnie je oglądają, w tej chwili wystawiono je już ponad czterysta razy. Abraham Joshua Heschel powiedział kiedyś, że nie wszyscy jesteśmy winni, ale wszyscy jesteśmy odpowiedzialni. Chodzi o to, żeby uczciwie zmierzyć się z historią, żeby zrozumieć w jaki sposób doszło do Holokaustu i w jaki sposób możemy czegoś podobnego uniknąć w przyszłości. Podstawową sprawą jest tutaj konfrontacja z prawdą – zarówno o potwornościach, jakich dopuszczali się naziści, jak i o bohaterach, którzy potrafili się im przeciwstawić. Mam nadzieję, że moją książką w minimalny choćby sposób będę się mógł do tego przyczynić.
Jack Mayer jest amerykańskim lekarzem pediatrą, autorem książki „Życie w słoiku: Ocalenie Ireny Sendler”, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa AMF Plus Group