Czytaj dalej

Majmurek: Pokochać ulicę Krokodyli

I Schulz, i Miłosz w tym, co peryferyjne, szukają tego, co uniwersalne. Dziś o 18.00 premiera książki „Schulz. Przewodnik Krytyki Politycznej”.

Na początek zestawmy ze sobą dwa cytaty: pierwszy dość znany, drugi – choć pochodzący z dorobku uznanego autora – znacznie mniej.

Widocznie nie stać nas było na nic innego jak na papierową imitację, jak na fotomontaż złożony z wycinków zleżałych, zeszłorocznych gazet (1).

Było nas wielu, z Jass i Koloszwaru, Wilna i Bukaresztu, Sajgonu i Marakesz,
Wstydliwie pamiętających domowe zwyczaje
O których nie należało mówić tu nikomu:
Klaśnięcie na służbę, nadbiegają dziewki bose,
Dzielenie pokarmów z inkantacjami,
Chóralne modły odprawiane przez panów i czeladź.

Pierwszy fragment to ostatnie zdanie Schulzowskiej Ulicy krokodyli, drugi natomiast pochodzi z mniej znanego wiersza Czesława Miłosza, Rue Descartes. Co je łączy? Oba dotykają problemu peryferyjności. W wierszu Miłosza podmiot liryczny wkracza na tytułową paryską ulicę Descartes, jako „barbarzyńca w podróży onieśmielony przybyciem do stolicy świata”. Narrator prozy Schulza, przyglądając się z uważną fascynacją wszystkim przybytkom ulicy Krokodyli, która „była koncesją naszego miasta na rzecz zepsucia wielkomiejskiego”, opisuje peryferyjną kondycję niewydarzonej, przetrąconej i pozostającej ciągle „nie w czasie” nowoczesności.

U Miłosza peryferyjność jest przede wszystkim relacją temporalną, jest „zacofaniem”, ale także zostaje wpisana w relacje tego, co nieprawomocne, do tego, co standardy prawomocności może wyznaczać. „Domowe zwyczaje” są nie tylko anachroniczne, ale przede wszystkim wstydliwe wobec wyznaczającej standardy tego, co „normalne” i „szacowne”, „stolicy świata”.

U Schulza inaczej – peryferyjność nie oznacza zacofania czy wstydu, znajduje się raczej po stronie przedmiotu i materii. Jego peryferia zbudowane są z materii drugorzędnej, wewnętrznie skażonej, podłej, pokracznej, brzydkiej, od początku naznaczonej piętnem rozkładu, samodążącej do entropii. Lepione z peryferyjnej materii konstrukcje są jak fasady domów wznoszących się wzdłuż ulicy Krokodyli, od nowości niezgrabne, przetrącone i wybrakowane.

I Schulz, i Miłosz jednak w tym, co peryferyjne, szukają tego, co uniwersalne. Peryferia, kiedy spojrzy się na nie z ukosa, nie są bowiem miejscem zapóźnienia wobec centrum, separacji od niego, wręcz przeciwnie – czasami pozwalają widzieć lepiej. Są miejscem, gdzie na wierzch wychodzi to, co centrum pracowicie ukrywa o sobie samym.

Niezwykle ciekawe jest owo Schulzowskie ulokowanie się w dialektyce centralności i peryferyjności. Sam pisarz, jako nauczyciel prowincjonalnego drohobyckiego gimnazjum i polski Żyd, lokował się na swoistych peryferiach ówczesnej kultury polskiej. A jednocześnie to funkcjonowanie na obrzeżach, ta peryferyjna pozycja, czyniła go „bardziej centralnym” niż wielu pisarzy z hegemonicznego centrum polskiej kultury. Bardziej centralnym przez tradycję żydowską, na różny sposób współtworzącą europejską nowoczesność, przez kompensacyjny, rozbuchany kulturalizm, dystans do naszych prowincjonalnych ograniczeń.

Schulzowska Ulica Krokodyli jest więc nie tyle opisem peryferii nowoczesności w rozumieniu geograficznego czy kulturowego marginesu, co pewnej tandetnej, peryferyjnej podszewki tego, co w nowoczesności jak najbardziej centralne. Peter Greenaway identyfikuje ulicę Krokodyli z londyńskim Soho z lat 80. – skupiskiem obskurnych kin, fabrykujących marzenia studiów filmowych, niezliczonych sexshopów, pubów odwiedzanych przez bohemę i  prowadzonych przez emigrantów knajpek. To miejsce ukochane przez artystów i  dezerterów z szacownego świata mieszczańskiej zapobiegliwości, miejsce odsyłane do historii w postępującym przez dwie dekady procesie gentryfikacji.

Materia ulicy Krokodyli sypie się, rozkłada, przeniknięta jest „odorem zepsucia”, z którego jej mieszkańcy są dumni. Czy opis ulicy, wszystkich współtworzących ją przedmiotów i ludzi, nie wygląda jak wyjęty z katalogu zainteresowań surrealistów? Czy równie dobrze, jak w Drohobyczu (czy Soho z czasów Margaret Thatcher), ulica Krokodyli nie mogłaby znajdować się w Paryżu Bretona? Odpowiadając na pytanie, przywołajmy słowa Waltera Benjamina, który następująco opisywał katalog surrealistycznych fascynacji: „pierwsze zabudowania fabryczne, konstrukcje żelazne, stare zdjęcia, wypadające z użycia, powoli rozkładające się przedmioty” (2). Czy nie są to wszystko rzeczy wprost wzięte z podejrzanych magazynów ulicy Krokodyli?

W Schulzowskim opowiadaniu na mapie ojca miejsce, gdzie znajduje się ulica Krokodyli, zaznaczone jest białą plamą, jakby „kartograf wzbraniał się uznać przynależność tej dzielnicy do zespołu miasta”. Podobnie jak kartograf z opowiadania Schulza przez długi czas postępowała wobec tej części nowoczesności, którą symbolizuje ulica Krokodyli, cała polska kultura. Moralizująco, z góry, z dystynkcją patrząc na wszystko, co niskie, tandetne, ludyczne, frywolne, wulgarne, witalne i przepełnione libidynalną energią. Przez przyjęcie postawy z góry potępiającej polska kultura często pozostaje wobec nowoczesności  bezradna. Nie jest zdolna jej zrozumieć, ująć inaczej niż w będących symptomem intelektualnej kapitulacji figurach pogardliwego, zdystansowanego estetyzmu „arystokratów ducha”; czy może nawet w groźniejszej – gdyż mobilizującej złe polityczne energie – metaforze „cywilizacji śmierci”. Schulz, idąc tu w parze z Benjaminem, uczy, jak w  najbardziej upadłej z pozoru materii doszukać się mesjańskich iskier; pokazuje, że to właśnie zdegradowana materia jest najwdzięczniejszym przedmiotem pracy poezji, że to, co pozornie niskie i wulgarne, skrywa w sobie fascynujące prawdy i opowieści.

Przewodniki Krytyki Politycznej często umieszczały literackich i filmowych twórców w nowym, politycznym kontekście. Tom poświęcony Schulzowi może wydawać się „najmniej polityczny”. Jednak, jeśli z Schulza (odczytywanego tu przez nas na 4 sposoby: literacki, filmowy, eseistyczny i komiksowy) płynie jakaś polityczna lekcja, to brzmi ona tak: droga do nowoczesności wiedzie przez ulicę Krokodyli.

Tylko wtedy, gdy nauczymy się kochać wszystko, co ją tworzy i zamieszkuje (upadłą materię, tanie marzenia fabrykowane przez reklamy, fałszywy blask filmowych gwiazd, nietrwałość przedmiotów od nowości dotkniętych entropią, „fotomontaż złożony z wycinków zeszłorocznych gazet”), nauczymy się być prawdziwie nowocześni.

Wstęp do książki Schulz. Przewodnik Krytyki Politycznej, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.

W środę 2 października 2013 o godz. 18.00 w redakcji Krytyki Politycznej odbędzie premiera książki z udziałem Macieja Pisuka, Adriany Prodeus, Jakuba Woynarowskiego; prowadzenie: Jakub Majmurek.

Czytaj także:

Peter Greenaway, Ulica krokodyli

Jacek Dobrowolski, Podróż magiczna

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij