Czytaj dalej

Łuska z oka

"Mistyka kobiecości" Betty Friedan, autobiografia Jeanette Winterson, Jane Bowles, Joanna Bator i José Saramago - literackie podsumowanie roku Marty Konarzewskiej.

Fikcja niepolska: Jane Bowles, Dwie poważne damy, W letnim dworku, przeł. Andrzej Sosnowski, biuro literackie 2012

Czytać Bowles nauczyłam się od Jerzego Jarniewicza. To on nakierował moją uwagę na pokrętne korelacje, którymi naszprycowana jest ta pełna absurdów proza. Fantazyjne odpowiedniości między scenami połączonymi jednym słowem, które trzeba wyłapać. Dżentelmen stoi na skraju przepaści, jakby miał skoczyć (jump), a potem dama podskakuje (jump) na fotelu – czy to zbyt mało, by oznaczyć tanatyczną (damy) pokusę samobójstwa? Nie, jeśli złapiemy wzór. Wyprawa w głąb lądu (penetrate the interior) plus słowa kobiety: „ja chyba tego nie zniosę”, a potem wyjście z przyjęcia, nieznajomy mężczyzna, zamknięte i otwarte nagle drzwi: obawa przed gwałtem, niechęć do penetracji? Co jeszcze?

Żadna scena Bowles nie jest samodzielna. Zawsze współgra z jakimś gestem z innej sceny,  dialogiem, myślą. Cała frajda polega na wyłapaniu. Przyłapywaniu bohaterów/narracji na tych niezwykłych powtórkach.

„Przyjemność czytania prozy Bowles nie przekłada się na język opisu perypetii fabularnych” – napisał Andrzej Sosnowski (tłumacz tej prozy i dramatu) i to wielka prawda. Najpierw zaciekawienie. Dziwaczne postaci, perwersyjna sztuczność układów fabularnych, zawieszone gesty, kapryśne dialogi, „podszyta pustką” historia. Potem olśnienie tym światem bez zasad („Kiedy piszę, nigdy nie wiem, co za chwilę się wydarzy – twierdziła Bowles – to wprowadza element niespodzianki, jakbym razem z czytelnikiem odkrywała nieznane”); a potem – przyłapywanie.

I wiele więcej: Bowles korzystała obficie z życia – swojego i swojego męża, popularnego twórcy beatnikowego – Paula Bowlesa. Znajdziemy zatem w jej tekstach sporo z ich wspólnych podróży, zabawnych sprzeczek, podsłuchanych znajomych z artystycznego światka. Znajdziemy też zakodowane i otwarte queerowe relacje erotyczne. Bowles była kochliwa: „Zawsze jestem w kimś zakochana, chyba, że akurat przechodzę depresję”. Jest także sporo kampu. Bowles niestety nie cierpiała pisania i nazywała je piekłem. „Byle kto i byle co jest w stanie oderwać mnie od pisania” – przyznawała. Dlatego Dwie poważne damy i W letnim dworku to (oprócz kilku opowiadań) wszystko, co nam zostawiła.

Szkoda, że do publikacji biura literackiego nie dodano tych opowiadań (ukazały się wcześniej nakładem PIW w tłumaczeniu Pawła Lipszyca jako Proste przyjemności) –  tłumaczeń Sosnowskiego (bardziej niż Lipszyca frywolnych) jestem bardzo ciekawa.

Fikcja polska: Joanna Bator, Ciemno, prawie noc, W.A.B. 2012

Feministyczne czy estetyczne? Polityczne czy artystyczne? – to dylematy, o które zdarza się potykać literaturze. Szczególnie takiej, która chce opowiedzieć „coś więcej” niż fikcję. Pamiętam, jak przeczytałam zdanie Grażyny Borkowskiej: „literatura feministyczna mnie nie interesuje” i jak się nad nim zadumałam. „Feministyczna” oznaczało tendencyjna – przewidywalna i podporządkowana. Literatura taka zawsze będzie zła – pisała w swym szkicu Borkowska. U Joanny Bator wiele jest feminizmu, wiele też zła, ale na pewno niewiele tu z przewidywalności (tak fabularnej, jak ideowej). To jest feminizm, który pokazuje, jak można potknąć się o proste założenia. Oraz jak założenia przeciwne… prowadzą na manowce (Czy w matce może być zło? Jak wiele zła? Skąd ono przychodzi? I kim w ogóle jest – matka?).

Wielka literatura nie upraszcza świata, Joanna Bator też tego nie robi. A jednak – jej książka jest głęboko feministyczna.

Bohaterka – Alicja Tabor powraca do rodzinnego Wałbrzycha, by przy okazji pisania artykułu o porywanych dzieciach (wątek kryminalny w powieściowym „teraz”) dogrzebać się do rodzinnych tajemnic, skrywanych spraw i „brudów”. Autorka doskonale wykorzystuje konwencję kryminału – chce się napisać: wie, co naprawdę potrafi kryminał. Powieściowa teraźniejszość (realność zdarzeń) nie jest dana ot tak – by zaciekawić i sprawić przyjemność z rozwiązanej zagadki. Im głębiej w tajemnicę zanurza się narratorka, tym jaśniej (lub raczej ciemniej) widzimy, jak świat na zewnątrz zaczyna się niebezpiecznie zazębiać z tym, co „pod spodem”, z traumą – tą zbiorową i tą indywidualną.

Alicja podąża po własnych śladach – śledzi przeszłość, dzieciństwo. (Mamo, mamo, gdzie jesteś? – woła dziecko w ciemny las, ale z matką przychodzi „straszne”, przychodzi zło. Gdzie uciekać?). I tu kryminał wspierany jest przez gotyk. Bohaterka w szalonej pogoni za matką (matką rodzicielką, ale też matką herstorią) i szalonej ucieczce przed nią błądzi po labiryntowej przestrzeni, której swojskość co i rusz pokazuje swe obce oblicze. Przestrzeń Wałbrzycha, mityczny zamek Książ, ogród ojca, znane z dzieciństwa domy sąsiadów, własny dom, biblioteka, baśniowe perły księżnej Daisy – ich tajemniczy wzór jest niczym zbiór Mandelbrota – im bliżej granicy, tym bardziej przestrzeń się komplikuje, rozgwieżdża. Wpadamy – razem z Tabor-Bator – w błoto śląskie, w błoto polskie, błoto politycznego sadomasochizmu, mękamakrwawaomękamakrwa, w błoto memłanych  internetowo/„moherowo” modłów-klątw. W grząskie pogranicze fantazji i realności. W „prawie noc”. Wpadamy na długo, póki fabuła się nie skończy, bo wciąga tak, że nie można przestać czytać.

Biografia: Jeanette Winterson, Po co ci szczęście, jeżeli możesz być normalna, przeł. Katarzyna Karłowska, Rebis 2012

„Freud zawłaszczył opowieść o Edypie, dał jej jedyną obowiązującą wykładnię. Zapominamy, że Edyp był dzieckiem adoptowanym. O tym też jest jego historia” – mówiła Jeanette Winterson na spotkaniu autorskim w siedzibie Feminoteki. Po co ci szczęście, jeżeli możesz być normalna to właśnie taka historia – dziecko adoptowane i jego matki. Ta, która urodziła, ta która wychowała, i te, które wykształciły (matki duchowe i intelektualne: Ruth Rendell czy Virginia Woolf).

Dziwnie przydługi tytuł książki to transkrypcja słów, jakie skierowała do Jeanette jej matka adopcyjna – Constance Winterson. Matka: Jesteś lesbijką, to niemoralne. Jeanette: Czy niemoralne jest wtedy, kiedy chcę być szczęśliwa? Matka: Po co ci szczęście, jeżeli możesz być normalna? Jeanette: ? (Normalna, czyli…?)

Rymowanka ze słów moralne-normalne jest nam znana. Przerabiamy ją na co dzień w kraju, gdzie katolickość (wraz ze stałymi etycznymi) jest elementem patriotyzmu i narodowej tożsamości. U Winterson wszystko jest jednak ostrzejsze, bo wychowała się w  rodzinie Zielonoświątkowców. Całą socjalizację w biblijno złowieszcze myślenie, w świat pełen walki Goliata z Dawidem, przeczuwanego potępienia i grozy piekielnej przepisała lata temu w komediową autofikcję Nie tylko pomarańcze. Było tam jednak sporo bezpieczeństwa, które płynie z fikcji. W autorskiej przedmowie przewrotnie pytała: „Czy Nie tylko pomarańcze są powieścią autobiograficzną?”, by jeszcze przewrotniej odpowiedzieć: „Nie, żadną miarą nie, oraz tak, jak najbardziej tak”. Fikcja to płaszcz. Niekoniecznie nieprzemakalny, ale jednak – płaszcz. W Po co ci szczęście… powraca do „tamtych” zdarzeń, tamtych dialogów – już bez ochrony, bez autocenzury, bez trzymanki. Pisze teraz coś, co trudno przełknąć czytelniczkom zakochanym w jej romantycznych fikcjo-fantazjach. Ciągłe szukanie, pragnienie bez dna, porwanie przez pragnienie, rycerskie modele porwania kochanki –stałe Wintersonowskich narracji – ta cała miłość… bierze się z braku miłości. Narracja adoptowanych dzieci opiera się na braku, bo naprawdę czegoś brakuje, pisze Jeanette. Miłość–porwanie to tak naprawdę zawłaszczanie. „Nie widziałam, że miłość może mieć ciągłość […] że nie muszę uciekać, mogę zostać”. Szaleństwa miłosne są bliskie psychozie. „Kochałam szaleńczą, beztroską miłością, bardziej niszczącą niż uleczającą”, pisze Jeanette. Próba samobójcza nie jest malowniczym Goethe’ańskim toposem – jest koszmarem. Ja+Ty przeciw całemu światu to desperacja.

„Nie zdrowiejemy przez popadanie w obsesję na punkcie jedynej drugiej osoby […] To doktryna oparta na kompulsjach […] Rzecz jasna ona stanowi podstawię romantycznej miłości – ty+ja przeciwko całemu Światu, w którym istniejemy tylko my dwoje. Światu, który tak naprawdę nie istnieje, z tym wyjątkiem, że my w nim jesteśmy. I kiedy jedno z nas zawodzi to drugie. I jedno z nas zawsze zawiedzie to drugie”, pisze Jeanette. To naprawdę zwrot. Trudno to przełknąć, ale tylko z początku. Czy bowiem Jeanette to jej fikcje? – Tak, jak najbardziej tak. Ale też: nie, żadną miarą nie!

Esej. Betty Friedan, Mistyka kobiecości, przeł. Agnieszka Grzybek, Czarna Owca, 2012

Nareszcie! Pierwszy raz usłyszałam o Betty Friedan na zajęciach Agnieszki Graff z drugiej fali feminizmu. Czytałyśmy wtedy jakieś fragmenty kserówek – po kilka stron z pięciuset stronicowego tomiszcza. Friedan założycielka i szefowa NOW – National Organization for Women – amerykańskiej ostoi liberalnego feminizmu. Friedan – gwiazda lat 60. Mistyka kobiecości – powojenny fantazmat. Zbiór cech „kobiecych” promowany przez kolorowe magazyny, wspierany fantazją, a ostro rzutujący na realne życie tamtych kobiet (głównie housewives). Czy dziś możemy mówić o jego aktualności, o aktualności studium Friedan? – pyta Agnieszka Graff we wstępie do polskiego wydania.

Czy polskie kobiety mają cokolwiek wspólnego z housewife z przedmieścia amerykańskiego z czasów Kennedy’ego? Co pracownice Biedronki obchodzi nakaz błogostanu przyprawiający „tamte kobiety” o depresję? Co je obchodzi złowieszcza nuda? Pewnie niewiele. Z kanonem światowym zawsze jest tak, że nie przystaje do współczesnej rzeczywistości lokalnej w sposób oczywisty, ale to nie oznacza, że nie przystaje do niej wcale – czytanie Friedan jest dziś o wiele bardziej skomplikowane, bo zrodziło się parę nowych kontekstów. Na przykład Perfekcyjna pani domu. Ten program oglądają także pracownice Biedronki, kiedy tylko znajdą czas. A znajdują. Dostają wtedy gratis zniewolenie rodem z lat 60. To „zniewolenie” wzięte w cudzysłów może być cute oraz funny dla hipsterskich, wyluzowanych studentek kulturoznawstwa. Problem w tym, że w Polsce nie tak łatwo o cudzysłów – szczególnie gdy chodzi o płeć. To prawda – żyjemy w czasach w cudzysłowie. W obliczu kryzysu nie ma po co patrzeć do przodu, patrzymy więc wstecz. Zakochujemy się w całych dekadach. Radujemy się z klisz i symulakrów. Upajamy historią fragmentaryczną, jej sztucznością. Cytujemy, ile się da. Oglądamy Mad Men. Serial, krótko mówiąc, o stajlu lat 60. Serial, w dobie którego „mistyka kobiecości” (w ogóle kobiecość i męskość) to puste symulakra. Unieruchomione estetycznie archetypy. Kolorowe sukienki, dym z papierosów, błyszczące buty – wszystko ofkors w cudzysłowie. Wszyscy chcemy być Donem Draperem. Chcemy mieć jego buty i jego stajla. Przy Mad Menach Friedan to nuda. Czy chcemy być perfekcyjną panią domu? Niekoniecznie. Bo przy tym Friedan to wyzwolenie. Czasem warto zobaczyć, czym Don Draper i jego żona byli, zanim stali się cool.

„Łuska z oka” – tak brzmiało hasło drugiej fali feminizmu. Hasło CR – conciousness raising (rozbudzania świadomości). Powstawały takie grupy terapeutyczne i takie narracje (tzw. consciousness raising novel – na czele z Women’s room Marilyn French). Łuska z oka spada, i widzisz. I od tej pory to, co widzisz, wydaje ci się oczywiste. Na tym to polega. Książka Friedan jest narracją z porządku CRN. Dlatego, sądzę, Kongres Kobiet obrał ja sobie za matkę założycielkę – pierwszą z publikacji, które będą się ukazywać w ramach Biblioteki Kongresu Kobiet. Kanon tekstów feministycznych wciąż bowiem czeka na swoją polską odsłonę. Co następne? Głosuję za La Révolution Du Langage Poétique Julii Kristevej i za The Madwoman in the Attic Sandry Gilbert i Susan Gubar‎.

Pamiętnik: José Saramago, Mały pamiętnik, przeł. Elżbieta Milewska, Świat Książki 2012

Kiedy zmarł José Saramago, poczułam ogromny smutek. Wrażenie niepowetowanej straty nienapisanych nigdy tekstów jest w takich sytuacjach ogromne. Smutek i złość: nic już nie napisze, jak to! Jak na ironię – czyli wedle ulubionej Saramago figury myśli – stało się poniekąd na odwrót. Książek zamiast mniej, zrobiło się więcej. Po śmierci noblisty wznowiono wydania już tłumaczonych dzieł, których nakład się wyczerpał, i przetłumaczono nowe. Mały pamiętnik jest jednym z nich. To naprawdę maleńka książeczka. Jedna z tych, które czyta się „na raz” i odkłada z wrażeniem jakiegoś oszustwa (już koniec? jak to?!) i nienasycenia. Lekka i lapidarna. Napisana ze swadą, literackim wyczuciem i tą charakterystyczną ironią, która jest równie daleka od prostego humoru, co radykalnego cynizmu. Przyjemność czytania niestety psują niektóre pomysły translatorskie – np. by gry portugalskich słów, które przytacza Saramago, oddać w języku polskim, szukając na siłę nadających się do tego polskich odpowiedników (np. „maskotka” i „masz kotka”).

Mały pamiętnik to pamiętnik z czasów dzieciństwa, powrót do rodzinnej wsi Azinhaga, łąk i gajów oliwnych rozpostartych nad rzeką Almondą, pierwszych obrazów („chwil olśnień”) i pierwszych słów (portugalskich i francuskich, bo mały José uczył się czytać z minirozmówek). Do krótkich spodenek i czarnych podkolanówek na białą gumkę, do staropatriarchalnych czasów, gdy namiętność i zazdrość manifestowała się na pół szekspirowsko, a na pół w stylu brazylijskiej telenoweli. Do świata nocników, surowych nauczycieli, targów świńskich i nocy spędzonych pod figowcem wśród opowieści niepiśmiennego dziadka. Zawsze miałam przeczucie pewnego pokrewieństwa pomiędzy rytmem tych błogo snutych opowieści bez początków i końców a specyfiką syntaksy Saramago, gdzie znaki przestankowe ograniczają się do przecinków i – bardzo rzadko – kropek.

Dzieciństwo Saramago nie jest zmitologizowane. Niektóre ze wspomnień, pisze autor, mogą być „urojone”, a niektóre stanowią „sceny pierwotne” późniejszych narracyjnych kadrów z najpopularniejszych książek: figurka świętego Bartłomieja obdartego ze skóry znalazła swe miejsce w Baltazarze i Blimundzie, a napój z octu, wody i cukru – w Ewangelii według Jezusa Chrystusa. Całe zaś doświadczenie ubogiego dzieciństwa nie pozostało bez wpływu na wybory polityczne pisarza i poglądy, które sam określił jako „hormonalny komunizm”. „Jestem komunistą, bo nie znalazłem lepszych idei, w które chciałbym wierzyć. Jestem komunistą hormonalnym, bo moje hormony podpowiadają mi, że trzeba oddzielić wyznawane idee od tego, co się robi”.

Czytaj też: subiektywne zestawienie najważniejszych lektur 2012 roku przygotowane przez autorów i autorki Dziennika Opinii, zespół  i przyjaciół Krytyki Politycznej.

część pierwsza: Aleksijewicz, Bolańo, Carrère, Chutnik, Franzen…
część druga: Miłosz, Mo Yan, Elaine Morgan…
część trzecia: Munro, Osiatyński, Shore, Szpakowska, Twardoch…

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij