Za pomocą jakich książek najlepiej opowiedzieć o Polsce po '89? Odpowiadają Kofta, Kopkiewicz, Mrozik, Tomasik i Tubylewicz.
***
Piotr Kofta
Polską literaturę po pierwsze cechuje fragmentaryczność – brak skłonności, a może nawet niechęć do wielkich syntez. Szczególnie dotyczy to ostatniego ćwierćwiecza, krytykom marzy się „Wielka Polska Powieść” (odpowiednik „Great American Novel”), ale niczego takiego nie dostali, ani raczej nie dostaną. Na wielkie syntezy porywają się przeważnie tylko grafomani.
Po drugie wartościowa polska literatura żyje w różnych czasach (i bezczasach), ale stosunkowo najskromniej żyje w teraźniejszości. Być może to spadek po epoce PRL-u, gdy artystyczne zaangażowanie w sprawy bieżące nosiło piętno kolaboracji z reżimem i miało posmak socrealizmu. W związku z tym nie istnieje też żaden społecznie uzgodniony język narracji o Polsce po 1989 roku – i nie chodzi tu o bynajmniej o zawarcie kompromisu ideologicznego, to byłoby tyleż niemożliwe, ile niewskazane, ale o ustalenie, że wolna Polska i jej przygoda z ustrojową i kulturową transformacją to tematy warte opowieści.
Jakoś tak się niezawodnie składa, że nasze tzw. powieści współczesne są przeważnie niedobre – wyważają drzwi dawno już otwarte przez literaturę Zachodu, nie szukają i nie rozumieją lokalnej specyfiki, budują stereotypowe fabuły zaludnione przez stereotypowe postaci. Ta niemoc jest ciekawa, ale dla socjologa lub antropologa, a nie dla czytelnika.
Od każdej reguły istnieją – na szczęście – wyjątki. No i oczywiście moje opinie i wybory też są czysto subiektywne.
Chcąc dać sensowny obraz 25-lecia komuś, kto ma o Polsce niewielkie pojęcie, zaproponowałbym mu przede wszystkim lekturę reportaży. Drugi tom antologii polskiego reportażu 100/XX pod redakcją Mariusza Szczygła byłby tu w sam raz, bo chwyta na gorąco wszystko to, czego proza nie chciała albo nie umiała zauważyć. Gdybym miał polecić jeszcze jedną książkę reporterską, niech będzie to B. Opowieści z planety Prowincja Marcina Kołodziejczyka – wystarczy odjechać parę stacji podmiejskim pociągiem od wielkiej metropolii, by trafić do innego świata, świata, dla którego rewolucyjne przemiany polskiej rzeczywistości sprowadzają się głównie do promocji w lokalnym dyskoncie oraz oglądania pięknych i bogatych na ekranie telewizora.
Powiada się, że dziedzicem XIX-wiecznej powieści realistycznej stał się współcześnie kryminał. Coś w tym jest – dlatego dodałbym do zestawu Ziarno prawdy Zygmunta Miłoszewskiego, rozgrywającą się w Sandomierzu mroczną historię z antysemityzmem w tle. Jednym z osiągnięć naszej wolności jest sama możliwość dyskusji o postawach Polaków wobec Żydów – Miłoszewski dodaje do tego zgrabną intrygę i dość złośliwy portret małej społeczności, gdzie właściwie każdy ma coś do ukrycia.
Polska osiągnęła dzięki transformacji coś jeszcze: sposobność, by przyjrzeć się własnemu katolicyzmowi i w taki czy inny sposób poddać go dekonstrukcji. Znakomicie robi to Andrzej Stasiuk w Dzienniku pisanym później, opisując swoją wyprawę do Lichenia w poetyce prozy podróżniczej, zupełnie inaczej rozgrywa ten temat Ewa Madeyska w Katonieli, gorzkim rozliczeniu z religijną opresją i hipokryzją.
I jeszcze uwaga na koniec. O niektórych sprawach inni musieli opowiedzieć za nas. Nie ma lepszej książki o dylematach lustracji niż wstrząsające Wydanie poprawione Węgra Petera Esterházy’ego, nie ma lepszej powieści o zawiedzionych pokoleniowych nadziejach po upadku komunizmu niż Koniec punku w Helsinkach Czecha Jaroslava Rudiša.
***
Aldona Kopkiewicz
Marcin Świetlicki, Zimne kraje, 1992
Poeta rodzi się w raju wiosną 1961 roku, w raju, choć jakby niedorobionym: „W ogrodzie głupia ożywała jabłoń, / nie pamiętając, że zeszłego roku / niczego nie zrodziła”. Następny ogród będzie już tylko koncentracyjny. Jesteśmy w Polsce, w latach ‘80. Obserwujemy „postępy ciemności” w tym wyjątkowo zimnym kraju. Wzięty do armii poeta opowiada o banalnej przemocy wojska, lecz wstręt do tej instytucji, podobnie jak do państwa i polityki, nie sprawia, że staje się eskapistą. „Jestem żołnierzem Innej Armii, / innym się chlebem karmię.”, tak rozpoczyna swoje prywatne śledztwo przeciwko złu. „Poezja niewolników żywi się ideą”, jego wyrasta z doświadczenia, lecz wciąż powraca do metafor obozowych i wojennych, dzięki którym wydobywa nie tylko ohydną opresję państwa, w którym mieszka, ale i brutalność świata jako takiego. Może gwizdać na bieżącą politykę, bo wie, że bardziej metafizyczna ciemność wciąż jest tu obecna. Jak wieczna zima, która nie śpi nawet wtedy, gdy budzi się wiosna. Pali przeciwko niej „małe ognisko (…) na samym środku rynku”. Niczego o nim nie ma w Konstytucji.
Tadeusz Pióro, „Wola i Ochota”, 2000
Ta książka Pióry, znana z wersów „za nic miej konkret wszystko kalambur” i „daj mi tam gdzie nie myślę // W namacalne ziarenko rozkoszy / kryjówkę zaginionych rozkazów.”, tylko na pierwszy rzut oka może wydawać się manifestem bardzo metaforycznej poezji pisanej przez dandysa zainteresowanego jedynie Kantem i dziewczynami. Stawka jest znacznie poważniejsza (jeśli niektórzy nie uważają filozofii i erotyki za dostatecznie doniosłe, by nazywać je rzeczywistością). Po latach spędzonych na studiach w Kalifornii poeta ląduje w mieście swej młodości, Warszawie. Już w nowych czasach. Osobista opowieść o ponownym odkrywaniu Warszawy to układanka klocków pamięci i wyobraźni, mąconych przez sprzeczne pragnienia. Miasto staje się przestrzenią pełną widm, lecz mimo melancholii poeta wciąż szuka okazji sprzyjających łobuzerstwu i rozkoszy: „zabierz zmarłym wspomnienia a żywym żony / otwórz mi oczy i otwórz okno / lubię się budzić w tropikalnym pejzażu / te dziurki w śniegu to są moje oczy / zrób za mnie siku, będę twój na zawsze”. Pióro ma wybitnie cięty dowcip i zmysł ironiczny, ale jego wiara w wywrotowy potencjał liryki jest szczera. Polskę traktuje bez pobłażania, krytykując katolicyzm i konserwatywne obyczaje, a przede wszystkim nacjonalizm, władzę historii traktowanej tu nie jak narracja, ale jak natura: listek figowy bezsensownej przemocy.
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Przewodnik dla bezdomnych niezależnie od miejsca zamieszkania, 2000
Tymczasem twórczość Dyckiego nie tyle wyrasta z języka i historii Kresów, ile do kresów dociera, ukazując wieńczące je sprzeczności w pełnej jasności. Miłość i rozkład, rozkosz i brud, nicość i seks, szaleństwo i matka, Polska i Ukraina zderzają się tu w sposób niby to oczywisty, odsłaniając jednak z każdym wierszem swoje nowe oblicze. Dycki wydobywa napięcie dzięki genialnemu słuchowi poetyckiemu tak, że po chwili uważnej lektury stoimy w ruchomych piaskach słów (i śmierci) po szyję. W tej książce wybija się refren „w lubelskich domach publicznych moich przyjaciół”, zapowiadający samozatratę dzięki homoseksualnej transgresji, mimo której poeta nie traci z oczu dotkliwej konkretności śmierci pojedynczych przyjaciół. Najokrutniejszy jest jednak widok umierającej na raka matki, wyrażany drugim przewijającym się tu refrenem: „w sąsiednim pokoju umiera moja matka”. Ekstaza i nicość w Przemyskiem okazują się takie, jak gdziekolwiek indziej, bo nawet kiedy Dycki kolejny raz podnosi lament „jesień już Panie, a ja nie mam domu”, dobrze wie, że gdyby go znalazł, zaraz nadeszłaby zima.
Adam Wiedemann, Kalipso, 2004
Nimfa Kalipso więziła Odyseusza, ale jej imię może skrywać coś jeszcze – blisko mu do apokalipsy, która ma tę właściwość, że jednocześnie skrywa i objawia, dokładnie tak, jak wiersze Wiedemanna. Z purnonsensowych anegdot poety przebłyskują bowiem tematy najcięższej wagi, zwłaszcza religijnej i miłosnej. Przebłyskują, więc zaraz znikają, jak lody w pełnym słońcu. Wiedemann przebywa zawsze w konkretnych miejscach i wśród bliskich ludzi, dzięki czemu nie musi brać zbyt poważnie swojego kraju. Tak jak nie bierze zbyt poważnie niczego; nie tyle z obojętności, ile z pogody ducha, która sprawia, że wszędzie jest u siebie, jeśli bycie u siebie w ogóle go obchodzi: „człowiek tak naprawdę jest // podobny do chomika: sprezentowany dziecku / ma nadzieję że znalazł przytulne schronienie // i że będzie kochany czesany karmiony / tymczasem dziecko już prosi o rybki. // któż zaś jest podobniejszy bogu niźli dziecko?”. Pozbawiona banalnej poczciwości afirmacja to w dzisiejszej literaturze rzadkość, dlatego, gdy wiersze błysną i stopią się nam w rękach, całkiem zadowoleni zostajemy na słońcu, bawiąc się myślą, że coś jeszcze jaśniejszego je skrywa.
Andrzej Sosnowski, Sezon na Helu, 1994
Sosnowski przebył drogę z Korei na Hel, a stamtąd ślizgiem po tęczy do Helsinek. Sto lat po Rimbaudzie „Sezon w piekle” rzucił cień na Polskę, i ktoś w tym cieniu śpiewa, zawsze z obcym akcentem. Ale to imię ma tu miejsce, a nie miejsce imię. Już w pierwszym wierszu Sosnowski ukazuje je jako przestrzeń niemożliwej komunikacji: „Czy ktoś poprosi mnie jeszcze o przedmowę / do książki telefonicznej tego miasta? – A Z: – / Prędzej o posłowie. – I nikt nie odnajdzie / pod tą szerokością nas lekkich niczym / pośpiech światła w tunelu, owal / lampki na jego bezimiennym grobie? / Na końcu światła jest tunel”. Ton Sosnowskiego jest chłodny i dekadencki, ale w tym zimnym kraju opowieść o własnym doświadczeniu może spełnić się jedynie dzięki swobodnej wyobraźni i rozmachowi metafor. Zastępują one poecie światło dzienne, u Sosnowskiego bowiem ostatnia noc już zapadła. Lecz nocą także najlepiej dochodzi do nas głos miłości, i to jest jedyna nadzieja w apokalipsie, która, jak uzmysławia poezja Sosnowskiego, może fascynować swym pięknem: „Czy nie byliśmy okrutni wdając się tak lekko / w to ciemne życie bez jednego słowa / kiedy usunęłaś grunt spod moich stóp i niebo / zaniosło się śniegiem? Miłość / nie jest tym słowem, ani żadnym innym. / Wiersz je wypowiada jak wojnę błyskawiczną”.
***
Agnieszka Mrozik
Inga Iwasiów, Bambino, 2008
Po latach zmagania się z pamięcią (o) PRL-u w dyskursie publicznym, nauce, kulturze pojawiła się książka, która nie jest jednoznaczna w „ocenie” minionej epoki: nie jest jednoznaczna w sposobie mówienia o niej, konstruowania jej obrazu i pamięci o niej jednostek, rodzin, lokalnych społeczności. Dla mnie ta książka była jak łyk świeżego powietrza po zamknięciu w dusznym pokoju. Nagle okazało się, że wspomnienia o życiu w PRL-u są bardziej skomplikowane, nie tak czarno-białe, jak nauczono nas sądzić po 1989 roku. Ale nie chodzi tylko o warstwę obrazu, realiów życia na Ziemiach Odzyskanych po wojnie, ale przede wszystkim o język utkany z okruchów wspomnień różnych osób i grup – wspomnień, które się krzyżują, nakładają na siebie, a innym razem ścierają – tym mnie ujęło Bambino.
Ta książka pokazała, że literatura często wyprzedza swój czas, jeśli chodzi o podejmowanie niektórych tematów (szczególnie tych uchodzących za „trudne”) i sposób mówienia o nich, że tylko ona jest w stanie zapisać / wypełnić te miejsca, które w pamięci jednostek, grup, zbiorowości istnieją i domagają się artykulacji, ale są zbyt bolesne lub zbyt świeże, by mogło się to dokonać inaczej niż za sprawą języka fikcjonalnego.
Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, 2008
To książka mistrzowsko krytyczna, rozkładająca na czynniki pierwsze różne oczywistości, do których przywykliśmy i które traktujemy jak dogmaty, szczególnie zaś koncepcję polskiej tożsamości narodowej ufundowanej na etosie cierpienia, ofiary i związanej z tym wyjątkowości. Ale jest też Keff krytyczna wobec innych koncepcji tożsamościowych, np. wobec tożsamości kobiety-matki jako jedynej prawomocnej roli kobiety w polskiej kulturze – roli – znów! – heroicznej i ofiarniczej, i na tym – znów! – budującej poczucie swej wyjątkowości. Keff punktuje fundowanie polskiej wspólnoty narodowej, ale też kobiecej wspólnoty (celebrowanej przez niektóre nurty feminizmu) na pojmowanych esencjonalnie kategoriach narodu, etniczności i płci. Pokazuje, że takie rozumienie wspólnoty jest mocno wykluczające, przemocowe, bo piętnuje wszystko, co odbiega od przyjętej normy. Dlatego sama skłania się ku pomysłowi organizowania współżycia społecznego w oparciu o koncepcje oświeceniowe, uniwersalne, takie jak równość, solidarność, emancypacja, empatia, obejmujące wszystkie istoty: „Rozmnożyć cztery kolory skóry i dwie płcie, znieść obcość, / starość i młodość zbliżyć, bo nie ma ich już gdzie oddalać, / dostatek zamiast bogactwa i nędzy; wszędzie trzeba zmiany/ i odpowiedzialności, / tak to wszystko widzę”. A ja widzę, że książka Keff to nie tylko świetna literatura, ale też doskonały projekt społeczny i polityczny. Bardzo aktualny i bardzo potrzebny.
***
Krzysztof Tomasik
Joanna Bator, Piaskowa góra, 2009
Akcja powieści dzieje się co prawda przede wszystkim w PRL-u, ale bez poznania poprzedniej epoki nie mam mowy o zrozumieniu kolejnej. A poza tym jest tu świetnie pokazany moment wejścia w III RP z perspektywy takiego miasta jak Wałbrzych.
Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne pod red. Kingi Dunin, Marka Czyżewskiego i Andrzeja Piotrowskiego, 1991
Zbiór tekstów socjologicznych, które na gorąco zdiagnozowały młodą polską demokrację i problemy z którymi będziemy się borykać przez następne lata mając do wyboru tylko dwie drogi: Bóg albo rynek.
Agnieszka Graff, Świat bez kobiet. Płeć w życiu publicznym, 2001
Opowieść o tym, jak III RP potraktowała połowę społeczeństwa, czyli kobiety. Sposoby pomijania, banalizowania, unieważniania w kolejnych dziedzinach życia: media, polityka, prawa reprodukcyjne.
Tadeusz Boy-Żeleński, Nasi okupanci, 1932
Publicystyka Boya-Żeleńskiego nigdy się nie zestarzała, ale po ’89 roku nabrała szczególnej aktualności. Szczegóły dotyczą rzeczywistości dwudziestolecia międzywojennego, ale mechanizmy działania „okupantów” i sposoby klerykalizacji życia publicznego są te same co dzisiaj.
***
Katarzyna Tubylewicz
Agata Tuszyńska, Rodzinna historia lęku
Ta książka to poruszająca opowieść o odzyskiwaniu swojej tożsamości i saga rodzinna naznaczona zawiłością polsko-żydowskiej historii. Swoją historią o późnym odkryciu żydowskiego pochodzenia własnej matki, o związanym z tym wstrząsie i o szukaniu w sobie samej córki Żydówki Tuszyńska podsumowuje doświadczenie bardzo wielu Polaków, którzy po 1989 roku zaczęli poszukiwać informacji o swoich żydowskich przodkach. To historia procesu nauki nowego sposobu wymawiania słowa „Żyd”. „W domu słowo »Żyd« słyszałam rzadko.” –pisze w pierwszym rozdziale Tuszyńska. – „Tylko z ust ojca i zawsze szyderczym tonem”. Na ostatniej stronie „Rodzinnej historii lęku” czytamy już: „Moje środowisko, środowisko moich przyjaciół i ludzi, z którymi jestem blisko, zmieniło się. Coraz więcej wśród nich Żydów, w Nowym Jorku, Toronto, Jerozolimie, albo Polaków żydowskiego pochodzenia tu w Polsce…”. Książka Tuszyńskiej jest intymną opowieścią o jednej z najważniejszych debat ostatnich 25 lat – o relacjach polsko-żydowskich, polskim antysemityzmie i o poszukiwaniu miejsca dla tego, co żydowskie w naszej współczesności.
Maria Janion, Kobiety i duch inności
Inspirowana krytyką feministyczną historia wyjątkowych kobiet autorstwa Janion jest ważna, bo znalazła się w forpocztach polskich gender studies i wyjaśniała specyfikę polskiej emancypacji kobiet (a także wynikające z niej współczesne ograniczenia debaty na temat równouprawnienia). Tylko Janion pisząc o Mickiewiczu zauważa, że: „Opiewał kobiece męstwo, co miało potężne znaczenie dla ukształtowania się samoświadomości kobiet w Polsce. Tworzył też legendę ofiarnej kobiety polskiej, legendę, do której tak często Polki się dopasowywały w życiu. W efekcie romantycznych nakazów kobieta polska przyzwyczaiła się do dźwigania ciężarów życia rodzinnego i publicznego w cieniu i w milczeniu, byle spełniła się ofiara”.
Michał Witkowski, Lubiewo
Pierwsza polska powieść gejowska, która z przytupem wprowadziła do polskiej literatury cały szereg nowych wątków mniejszościowych. Jest to także jedna z nielicznych polskich powieści o transformacji ustrojowej!