A Najwyższy Przywódca? To ponury, sprytny tyran. A alkohol? Opium? Ależ oczywiście, Hooman Majda pisze z instrukcją co, gdzie i jak zdobyć, komu zapłacić i skąd przemycić.
Ostatnie lata przynoszą kolejne pozycje książkowe – relacje, analizy, reportaże – przybliżające nam tematykę iranistyczną. Nic dziwnego – ta starożytna, niezwykle bogata cywilizacja do niedawna z trudem przebijała się zza telewizyjnych stereotypów. A przecież współczesny Iran wywiera coraz wyraźniejszy wpływ na Bliski Wschód, co ma bezpośrednie przełożenie na sytuację nawet w Polsce. Warto starać się zrozumieć ten kraj, bo pozwoli to na lepsze zrozumienie nie tylko egzotycznej kultury „zza siedmiu mórz”, lecz także codziennych, najważniejszych wiadomości.
I tu od razu można przywołać zdarzenia ostatnich tygodni. Podczas dopiero co zakończonych negocjacji w sprawie irańskiego programu atomowego negocjatorzy przybyli z Teheranu w pewnym momencie wykonali dziwny ruch – nagle zawiesili rozmowy, jakby obrażając się, choć na tamtym etapie nie bardzo było o co. Media w Polsce – no, powiedzmy te ich resztki, które relacjonując wydarzenia zagraniczne wykraczają poza depesze agencyjne – gubiły się w domysłach na temat zakulisowych walk w szyickim reżimie. Tymczasem gdyby ktoś znał książkę Hoomana Majda Ministerstwo Przewodnictwa uprasza o niezostawanie w kraju, to doskonale wiedziałby, że był to po prostu tradycyjny staroperski foch, zupełnie normalna sprawa w kulturze Iranu. Majd poświęca cały rozdział temu, jak arcypoważni ludzie – poczynając od jego ojca, nobliwego dyplomaty, a kończąc na prezydencie Mahmudzie Ahmadineżadzie – mając jakiś problem z otoczeniem stosują zaawansowaną taktykę trzyletnich dzieci, czyli robią wszystkim dookoła oficjalne ciche dni. W razie braku skuteczności foch jest kontynuowany do śmierci fochującego.
Hooman Majd (czyt. Chuman Madżd) ma, jak już na pierwszy rzut oka widać, wybitne predyspozycje do przybliżania nam irańskiej rzeczywistości. Jednak ojciec-zaufany ostatniego z Pahlawich nie wyczerpuje jego atutów. Sam jest powinowatym byłego prezydenta Mohammada Chatamiego, a także Mohammada Sadukiego, zmarłego imama piątkowego (najważniejszy duchowny szyicki w danym mieście) Jazdu, ważnej osoby znanej z reformatorskich poglądów. Wszystko to daje mu bliski dostęp do liberalnego skrzydła irańskiego reżimu, prześladowanego za czasów prezydentury Ahmadineżada – co z kolei nie przeszkodziło mu być tłumaczem tego ostatniego podczas jego wizyty w Nowym Jorku. Zarazem jest to człowiek, który niemal całe życie spędził poza Iranem. W unikalny sposób łączy zatem perspektywę osoby patrzącej na Iran z kręgu kultury zachodniej z punktem widzenia rodowitego Persa; zna plotki z najwyższych kręgów reżimu, lecz jako osobie nie pełniącej funkcji publicznych nieobce mu jest zwykłe życie Teheranu.
To ostatnie wprawdzie poznał akurat najpóźniej. Między 2011 a 2012 rokiem spędził bowiem rok w stolicy Iranu, po raz pierwszy w swym dorosłym życiu, by pokazać żonie i rocznemu synkowi kraj swych przodków. To właśnie doświadczenia tego roku – kontakty z kręgiem Chatamich, a także próba przestawienia się z życia Amerykanina na żywot Persa w szyickim szariacie – stanowią główną część tej książki.
Nie uciekniemy tu od recenzowanej wcześniej na tych łamach książki Artura Orzecha. Od razu trzeba zaznaczyć, że – przy całym szacunku dla orientalistycznej wiedzy Orzecha – książka Majdy jest zdecydowanie lepsza i z tych dwóch propozycji to od niej należy zacząć. Nie jest to tylko kwestia dojść autora do ważnych postaci władzy, ani nawet unikalnych opisów radzenia sobie z amerykańskim niemowlakiem w zupełnie innym kręgu kulturowym. Otóż tam, gdzie Orzech zdecydowanie miarkował swą krytykę władzy, nie chcąc zamykać możliwości uzyskania wizy wiele rzeczy opisywał aluzjami, tak Majd się nie szczypie i wali w reżim z zaskakującą bezczelnością. Idzie na przesłuchanie w sprawie swej rzekomej współpracy z wywiadem? Proszę bardzo, dostajemy cały dokładny opis z dialogami i detalami pokoju śledczego. Najwyższy Przywódca? Ponury, choć sprytny tyran. Alkohol? Opium? Ależ oczywiście, i od razu z instrukcją co, gdzie i jak zdobyć, komu zapłacić i skąd przemycić. Wręcz można się zastanawiać, czy chwilami nie zdradza zbyt wiele. Gdy jeden z jego znajomych opisuje swe uwięzienie i tortury psychiczne w sławnej katowni Ewin, Majd zamieszcza wszystko z detalami, ukrywając wprawdzie imię rozmówcy, lecz zdradzając przy tym tyle szczegółów, że władza bez problemu namierzy – pozostającego wciąż w Teheranie – opozycjonistę. Pozostaje mieć nadzieję, że Majd wie, na co może sobie pozwolić. Zapewne już do Iranu nie wróci, chyba że nastąpi jakaś znacząca zmiana ustroju.
Z wielu politycznych wątków najciekawsza wydaje się postać Ahmadineżada. Ten prezydent znany jest u nas jako krwawy, fanatyczny siepacz, najtwardsze jądro islamskiego reżimu. Tymczasem Majd pokazuje, ze obraz jest nieporównanie bardziej skomplikowany.
Pierwsza zaskakująca informacja to fakt, że Ahmadineżad był pierwszym od dawna nie-duchownym na urzędzie prezydenta. Zarówno jego “reformatorski” poprzednik Chatami, jak i „centrowy” następca Rouhani, to mułłowie. Druga sprawa to opis dramatycznego starcia między Ahmadineżadem a ajatollahem Chamenei. Za granicę jego obraz przedostawał się w niewielkim stopniu, podczas gdy Majd dzięki swym kontaktom relacjonuje sprawę z samego środka wydarzeń, bo też koniec kryzysu przypadł właśnie na okres jego pobytu w Teheranie. To był kryzys do jakiego – znów – nie doszło ani za Chatamiego, ani, jak dotąd, za Rouhaniego (Chatami poszedł na ostre starcie z Najwyższym Przywódcą, ale dopiero po zakończeniu kadencji). Tymczasem Ahmadineżad zakwestionował kompetencje Chamenei w kwestii nominacji niektórych ministrów, a nawet, choć nieoficjalnymi kanałami, rozpuszczał jawnie niekorzystne opinie o Przywódcy, co w irańskich realiach było szokujące. Dochodziło do rękoczynów między stronnikami obu polityków, a najbliższy sojusznik prezydenta został oskarżony przez Chamenei o …czarnoksięstwo (co, niezależnie od groteskowości samego faktu, mogło się dlań skończyć bardzo niedobrze). Ostatecznie skończyło się na remisie, a Ahmadineżad uniknął impeachmentu wyłącznie dlatego, że tuż przed kryzysem, podczas wyborów 2009 roku i następujących protestów, Chamenei zaangażował cały swój autorytet w popieranie Ahmadineżada. Dodajmy, że za drugiej kadencji (już po Zielonej Rewolucji) i za jego staraniem Iran doczekał się pierwszej w historii ministerki – przyjaciółka prezydenta, prof. Marzija Wahid-Dastjerdi, objęła resort zdrowia i edukacji medycznej, bez większego znaczenia, ale jednak.
Zdecydowanie, Ahmadineżad nie był betonowym aparatczykiem.
Kim zatem była osoba, przez którą Izrael omal nie rozpętał wojny? W ogromnym przybliżeniu można go porównać do Andrzeja Leppera. Ahmadineżad grał takiego prostego, uczciwego chłopaka z ludu (choć ma za sobą krótką karierę akademicką), w lekkiej opozycji do starej warstwy okopanych w przywilejach ajatollahów. Na początku miał za sobą autentyczną popularność i Chamenei wręcz raczej się pod nią podczepił, niż go wykreował. Nie chcę go tu bronić, ani udawać, że był opozycjonistą wobec reżimu – ma wszak na swoim koncie krwawą kartę podczas protestów 2009 r. (choć pamiętajmy, że kluczowe resorty siłowe kontroluje Najwyższy Przywódca, nie prezydent, i to on kierował rozprawą z Zielonym Ruchem), w 2013 r. odchodził powszechnie znienawidzony, większość Irańczyków trafnie dostrzegała, że dręczący ich kryzys wywołały sankcje, a te z kolei spowodowały w dużej mierze idiotyczne, nieprzemyślane (co dla niego typowe) wypowiedzi prezydenta, jak zwłaszcza te o starciu Izraela z mapy. I choć był to gruby błąd w tłumaczeniu (w rzeczywistości Ahmadineżad mówił o tym, że „reżim okupujący Jerozolimę musi zniknąć z kart historii”), to prezydent specjalnie się nim nie przejął, a nawet był zadowolony z zamieszania.
Niebezpieczeństwo tkwiło w czym innym. Ahmadineżad w swych próbach przeciwstawienia się szyickiemu reżimowi próbował grać na nucie nacjonalistycznej, staroperskiej. W wielonarodowym Iranie, oraz na wrzącym Bliskim i Środkowym Wschodzie, mogło to mieć w dłuższej perspektywie równie niebezpieczne konsekwencje co szyickie sekciarstwo i opresyjny szariat. Nie ma co więc żałować Ahmadineżada, choć warto – m. in. dzięki książce Majda – bliżej przyjrzeć się tej postaci.
Oczywiście na Ahmadineżadzie książka się nie kończy. Znajdziemy tu także np. ciekawy wątek polski. Majd w bardzo ciepłych słowach wypowiada się o polskich dyplomatach pracujących na teherańskiej placówce, o tym, jak z fachowością i empatią podchodzą do kultury Iranu, bez zachodniego wywyższania się. Żona ambasadora jeździ po Teheranie, podobnie jak Majd, autobusem, co wśród zachodnich dyplomatów było zupełnie wyjątkowe… W Polsce mało kto zdaje sobie z tego sprawę, ale ambasada w Teheranie to jedna z naszych najważniejszych misji dyplomatycznych. Jak wiadomo, USA swojej ambasady po sławnym kryzysie lat 1979-1981 nie posiada (Wielka Brytania i Kanada aktualnie także), a interesy Stanów Zjednoczonych oficjalnie reprezentuje Szwajcaria. Ta jednak, jako neutralna, nie zawsze jest wygodna dla pewnych nieoficjalnych kontaktów, które USA muszą podtrzymywać. I tu właśnie nieoceniona jest rola Polski, która stara się zachować dobre relacje z obiema stronami konfliktu, kierując do Teheranu kompetentnych i najbardziej doświadczonych dyplomatów (czego nie da się powiedzieć o pracownikach ambasady Iranu w Warszawie). No, przynajmniej stara się na poziomie ambasady. Majd bowiem jednocześnie nie szczędzi gorzkich słów pod adresem „szych z polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych” (bez wymieniania nazwisk, ale chodzi o okres rządów Radosława Sikorskiego), którzy dbają o prowadzenie polityki względem Iranu zgodnej z aktualną linią USA.
Książka Majda zebrała w anglojęzycznej prasie świetne recenzje, ale trzeba jednak wskazać pewne wątpliwe kwestie. Przez niemal cały okres swego pobytu Majd przebywał w Teheranie, nie licząc krótkiej wycieczki do Jazdu i Esfachanu. Stąd też liczne opisywane smaczki z życia codziennego „Iranu” w rzeczywistości bardziej dotyczą życia Teheranu i jego aglomeracji. Np. tam, gdzie – jak najsłuszniej – Majd pokazuje potworność dzikiego ruchu ulicznego czy zanieczyszczenie powietrza, tam pamiętajmy, że w innych miastach, zwłaszcza na południu, ruch uliczny wygląda znośniej, a smog niemal nie występuje. A poza miastami ruch na drogach jest wręcz spokojniejszy niż w Polsce.
Druga kwestia jest poważniejsza. Majd opisuje się jako absolutnie nieskalanego kolaboracją z reżimem, z wszystkich konfrontacji wychodzi jako moralny zwycięzca. W opisie przesłuchania wyraźnie pisze, że jego dwie pierwsze książki ściągnęły na niego wściekłość reżimu i groziły mu poważnymi kłopotami podczas pobytu w Iranie. Jednak kalendarz budzi tu pewną nieufność. Majd swą pierwszą książkę wydał w 2008 roku, podczas gdy rok później, w 2009 roku, w samym środku rewolucji Zielonego Ruchu, był tłumaczem Ahmadineżada podczas jego wizyty w ONZ. Czy irański rząd sięgnąłby po usługi osoby, którą uważał za swego – niewielkiego kalibru, ale jednak – wroga? W dodatku przyjaciela i powinowatego prezydenta Chatamiego, który zdecydowanie poparł protestujących? Przecież w Iranie nie brak osób biegle znających angielski. Niewykluczone, że relacje Majda z reżimem są bardziej skomplikowane, niż sam to przedstawia.
Mimo tego po opisywaną książkę zdecydowanie warto sięgnąć. Jeśli nawet kogoś nie interesują detale z codziennego życia jednej z najstarszych kultur świata, to refleksje Majda dotyczące przyszłości Iranu to także spekulacje na temat tytułów nagłówków przyszłych wiadomości – również i w polskich mediach.
Majd, bezpardonowo krytykując reżim, wyśmiewa jednak także opozycję na emigracji, pragnącą przeszczepienia do Iranu zachodniej, świeckiej demokracji w skali 1:1. Mimo, że taka idea przyniosła katastrofalne skutki w Iraku, to wciąż zdarza nam się za Fukuyamą oczekiwać nieuchronnego, obiektywnego nadejścia naszej formy rządów w takich krajach jak Iran.
Majd tymczasem, choć ateista, wyraźnie pokazuje, że ewentualna irańska demokracja będzie musiała uwzględnić rolę szyizmu, w tym także jakiejś złagodzonej wersji szariatu, ale także i to, że reżim ajatollahów trzyma się zaskakująco stabilnie. Pisze się czasem (jak choćby Orzech), że porewolucyjny Iran jest krajem ludzi najlepiej wykształconych w szerokim regionie, co dotyczy także kobiet, przed rewolucją zwykle analfabetek. Przyjmujemy jednak odruchowo, że kobiety idą tam na studia w jakimś geście protestu wobec reżimu, przynajmniej w chęci wyrwania się z dyktatury. Tymczasem Majd pokazuje bardzo religijną, prostą rodzinę, której patriarchalna głowa mówi mu wprost, że pozwolił iść córce na studia wyłącznie dlatego, że reżim gwarantuje mu pewność, że córka będzie się obracała w „przyzwoitym” środowisku – z zasłoniętymi włosami, odseparowana od mężczyzn. Na przedrewolucyjny uniwersytet by jej nie puścił. Szyicka dyktatura jako narzędzie emancypacji kobiet? Takie paradoksy tylko u Majda… a może po prostu w Iranie.
Hooman Majd, Ministerstwo Przewodnictwa uprasza o niezostawanie w kraju. Wydawnictwo Karakter 2015.
**Dziennik Opinii nr 177/2015 (961)